Projekt ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty skierowany do Sejmu. "Nie o taką ustawę walczyli lekarze – mówi dr Bartosz Fiałek. - Jest w niej wprawdzie kilka dobrych zapisów, ale są też takie, które będą działać na szkodę naszą i naszych pacjentów. Nie widzę szans, żebyśmy mogli w tej chwili to zmienić"
Lekarze najbardziej krytykują zapisy dotyczące czterech spraw. Wszystkie szczegółowo przedstawiamy poniżej w rozmowie z dr Bartoszem Fiałkiem.
To tylko niektóre zapisy znowelizowanej ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty.
OKO.press rozmawia na temat ustawy z dr Bartoszem Fiałkiem, przewodniczącym regionu kujawsko-pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Sławomir Zagórski: Zmiana ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty to inicjatywa rezydentów czy strony rządowej?
Dr Bartosz Fiałek: Rezydentów. Lekarzy. Chcieliśmy, żeby pewne kwestie dotyczące m.in. płac, dyżurów, systemu kształcenia lekarzy zostały wprowadzone do ustawy o naszym zawodzie. Dlatego jednym z punktów porozumienia kończącego protest rezydentów w lutym 2018 było powołanie zespołu, który takie zmiany przygotuje. Mieli się w nim znaleźć eksperci i lekarze rezydenci.
Te zmiany nie mogły być wprowadzane za pomocą rozporządzeń? Dlaczego zależało wam na ustawie?
Rozporządzenie można zmieniać do woli na poziomie ministerstwa. Ustawa jest wyższym aktem prawnym, choć – jak pokazują ostatnie lata – ustawy też można bez końca nowelizować tak, by ich treść odpowiadała stronie rządzącej.
Prace nad nowelą początkowo szły dobrze.
To prawda. Zespół się regularnie spotykał. W efekcie powstał pewien dokument. Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie wynajęła prawników, którzy pomogli przełożyć jego treść z języka lekarskiego na język prawny.
Kiedy zorientowaliście się, że z ustawą idzie coś nie tak?
Gdy zauważyliśmy, że prace nie idą zgodnie z harmonogramem. Gotowy dokument został przesłany do ministerstwa bodajże na przełomie listopada i grudnia 2018 roku. W myśl porozumienia rezydenci – rząd, ministerstwo było zobligowane przedłożyć projekt noweli Radzie Ministrów do końca marca 2019 roku. Tak się jednak nie stało.
Na dobre zaniepokoiłem się w maju 2019, gdy na zaproszenie ministra pojechałem na spotkanie do Warszawy. Zaprezentowano nam wówczas założenia nowej ustawy. Zorientowałem się, że ministerstwo dołoży do projektu własne pomysły,
m.in. te dotyczące ułatwień podejmowania pracy w Polsce przez lekarzy z zagranicy.
Zapowiadała się tu wrzutka ministerialna w ogóle nierekomendowana przez zespół.
W czasie spotkania zadałem ministrowi pytanie o postulowane przez rezydentów podwyżki. Do dokumentu przygotowanego przez zespół wpisano m.in. wzrost wynagrodzeń postulowany od dawna przez OZZL: średnia płaca krajowa dla stażysty, dwie średnie dla lekarza w trakcie szkolenia specjalizacyjnego i trzy dla specjalisty.
Usłyszałem, że podwyżek nie będzie.
Sprawa ciągnęła się aż do teraz. 7 stycznia 2020 nowela została przyjęta przez Radę Ministrów. Teraz zajmie się nią Sejm.
Ta data została wybrana nieprzypadkowo?
Z pewnością. 17 stycznia 2020 rezydenci siadają do kolejnych rozmów z rządem. Gdyby nic się nie zdarzyło do 17 stycznia, strona rządowa byłaby na przegranej pozycji. No bo jak można poważnie traktować partnera, który zobowiązuje się, że załatwi coś do końca pierwszego kwartału 2019, a potem nic z tym nie robi.
Obserwuję wyraźne wzmożenie propagandowe strony rządowej. Bardzo uaktywnił się nowy rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Pojawiają się prorządowe artykuły np. w money.pl, w których mowa jest o tym, jak bardzo zmniejszają się kolejki i jak wiele pieniędzy decydenci zamierzają przekazywać na zdrowie. Minister wystąpił podczas sejmowej komisji zdrowia.
Przekaz jest taki, że rząd wszystko realizuje, a nawet więcej niż założono. I za chwilę okaże się, że to lekarze się nadal buntują i nic im nie odpowiada.
W ustawie udało się jednak zawrzeć coś dobrego?
Na szczęście kilka propozycji zespołu zostało. Np. to, że będzie ujednolicony proces nostryfikacji.
Wszyscy ci, którzy zechcą, by ich dyplom lekarza był uznawany w Polsce, będą musieli zdać ten sam państwowy egzamin.
Do tej pory nostryfikacją zajmowały się poszczególne uczelnie i jeździło się od jednej do drugiej, aż się natrafiło na taką, która puściła. To zmiana na korzyść dla polskich pacjentów.
Co jeszcze dobrego znalazło się w noweli?
To, że lekarz rezydent będzie mógł zmienić raz rezydenturę bez podawania przyczyny. Do tej pory…
…trzeba było 6 lat odsiedzieć w jednym miejscu i koniec.
Albo zaczynały się jakieś kombinacje, że np. ktoś ma przeciwskazania do bycia onkologiem klinicznym. Nie znając realiów polskiej ochrony zdrowia albo danej dziedziny medycyny zawsze można się pomylić i wybrać dziedzinę, która nie odpowiada.
Kolejna dobra rzecz dotyczy lekarek, które urodzą dziecko. Do tej pory były za to w pewnym sensie karane. Bo przez urlop macierzyński wydłużała im się specjalizacja i często musiały kończyć ją już na wolontariacie. Nowela stanowi, że po urodzeniu dziecka nie będą musiały przez 2 lata dyżurować i że po okresie opieki nad dzieckiem normalnie wracają kończyć szkolenie specjalizacyjne.
Zmienia się też system naboru na rezydentury.
Do tej pory było tak, że można było składać papiery tylko do jednego szpitala, jednego województwa i na jeden dziedzinę medycyny. Teraz powstanie Centralny Rejestr i to do niego będą się zgłaszać przyszli rezydenci. I w zależności od tego jak dobrze się zdało Lekarski Egzamin Końcowy, będzie się można dostać na specjalizację, tam, gdzie będzie miejsce. Czyli jeśli np. znalazł się ktoś lepszy ode mnie w Bydgoszczy, to mogę się dostać na rezydenturę w Łodzi czy Gdańsku.
Rozumiem, że te rzeczy, które wymieniasz, to propozycje rezydentów, nie ministerstwa?
Centralny nabór na specjalizację wymyślili rezydenci, zmianę rezydentury bez podania przyczyny – też, ułatwienia dla matek wymyśliły matki lekarki.
Coś jeszcze na plus?
To, że rezydent będzie mógł pełnić samodzielnie dyżur dopiero po uzyskaniu zgody kierownika specjalizacji i że nie będzie musiał tego robić przez pierwszy rok szkolenia, jeżeli nie będzie się czuł na siłach. To ważna zmiana.
Do tej pory ludzie byli zmuszani do samodzielnych dyżurów już w trakcie trzeciego miesiąca specjalizacji. Ja też byłem zmuszany, ale mi się to podobało, więc to robiłem. Czułem się na siłach. Ale nie każdy ma predyspozycje do tego, żeby iść na SOR po 3 miesiącach.
Teraz rezydent będzie mógł powiedzieć „nie czuję się jeszcze gotowy”. A jak już zacznie dyżurować, to odpowiedzialność za ten ruch spadnie też na kierownika specjalizacji.
Należy pochwalić za wprowadzenie tej zmiany, ale to też propozycja rezydentów. Młodzi lekarze domagali się również uregulowania pojęcia „dyżuru medycznego”. Dyżur samodzielny, towarzyszący, a jak towarzyszący, to faktycznie towarzyszący, a nie że lekarz specjalista jest pod telefonem. I to będzie teraz uregulowane.
Jeszcze zmiana dotycząca stażu. Otóż staż zostanie spersonalizowany. Co to oznacza? Jak ja szedłem na 13-miesięczny staż podyplomowy to wiedziałem, że muszę w tym czasie zrobić tyle ginekologii, tyle interny, tyle neurologii, tyle medycyny ratunkowej, itd. A teraz lekarz stażysta będzie mógł wybrać 3 dziedziny, które go interesują, aby realizować je na rzecz innych, mniej dla niego ważnych.
Jest więc sporo plusów, choć to stosunkowo mało istotne rzeczy, dotyczą one bowiem głównie kształcenia lekarzy.
Kończymy chwalić. Co jest najbardziej niepokojącego w nowej ustawie?
Pozwolenie osobom z tzw. krajów trzecich, a więc spoza Unii Europejskiej, wejście na nasz rynek pracy bez nostryfikacji dyplomu. Jest tutaj co prawda kilka obostrzeń: roczne przygotowanie, ograniczenie do jednego miejsca pracy, uzyskanie zgody Okręgowej Izby Lekarskiej właściwej dla miejsca wykonywania zawodu i przyjęcie do pracy na odpowiedzialność dyrekcji.
Ale trzeba powiedzieć jasno - to wyraźne ułatwienie dla cudzoziemców, a tam, gdzie chodzi o zdrowie i życie ludzi, nie powinno się niczego ułatwiać.
W leczeniu liczy się jakość, a tu tej jakości może nie być. Bo np. kardiologia w Polsce trwa 3 lata, a na Ukrainie 3 miesiące. Oczywiście mogą się znaleźć geniusze, którzy po miesiącu szkolenia będą lepsi od tych, którzy uczą się 3 lata, ale w globalnym ujęciu to jest bardzo niebezpieczne.
Nie żebym był przeciw lekarzom z zewnątrz. Faktycznie trzeba ich do nas ściągać, bo w Polsce mamy do czynienia z kolosalnym niedoborem kadr, ale musimy sprawić, aby świadczyli usługi na tym samym poziomie co my. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której będziemy ściągać ludzi z Bangladeszu czy ze Sri Lanki, których nie zweryfikujemy w należyty sposób i oni będą leczyć naszych obywateli.
Do tej pory, jeśli lekarz np. z Ukrainy chciał podjąć pracę w Polsce musiał nostryfikować dyplom?
Musiał. To tak jak my jedziemy do Ameryki i musimy wszystko od nowa powtarzać. Bo Amerykanie boją się – i w mojej ocenie słusznie – dopuszczać ludzi, którzy mogą się okazać niekompetentni. I dlatego w USA nostryfikuje się dyplom niezależnie czy przyjedziesz z Polski, czy z Bangladeszu. Do tej pory w Polsce było tak samo, ale niestety ta ustawa to zmienia.
A może niepotrzebnie się martwimy, bo będzie tu działać zabezpieczenie w postaci Okręgowej Izby Lekarskiej?
Obawiam się, że to za mało. Bo jeżeli ministerstwo wprowadza taką ustawę, to nie po to, żeby była ona blokowana zdecydowanie niżej, czyli na poziomie Okręgowych Izb Lekarskich. Izby się nie przeciwstawią, tym bardziej, że nie będą miały żadnej odpowiedzialności za wyrażenie zgody na zatrudnienie kogoś takiego. Ta odpowiedzialność spada wyłącznie na dyrektorów, a ci w sytuacji, w której albo zatrudnią kogoś bez nostryfikacji, albo zamkną oddział, będą ryzykować.
A ponadto Izbę Lekarską można zawsze rozwiązać, gdy nie będzie posłuszna.
Obcokrajowcom ustawa stawia jeszcze jeden wymóg – znajomość polskiego.
Tylko, że się tego w ogóle nie precyzuje. Mowa jest wyłącznie o znajomości „w stopniu komunikatywnym”. W naszym fachu dobra komunikacja z pacjentem to podstawa. Często w takiej rozmowie bardzo się liczą niuanse. Ja np. zdawałem egzaminy po łacinie, a nie mogę określić się osobą władającą komunikatywną łaciną.
To może być w ogóle będzie martwy przepis, bo ani Białorusini, ani Ukraińcy nie garną się do pracy w Polsce. A jeżeli już się decydują wyjechać, to nie do nas.
Z pewnością Polska, która ma najniższe zarobki wśród krajów OECD, jeśli chodzi o lekarzy, nie jest dla nich atrakcyjnym kierunkiem. Nie sądzę więc, by po zmianie przepisów ruszyli tłumnie w naszą stronę. Ale w pierwszym etapie może przyjechać ich nieco więcej niż zwykle.
Przyjadą, zobaczą i pojadą dalej. Na stałe tego systemu na pewno nie zasilą.
Co Cię jeszcze niepokoi w nowej ustawie?
To, że wszyscy rezydenci będą musieli jeździć na półroczny staż do szpitali powiatowych. Ten i poprzedni przepis to nic innego jak łatanie braków kadrowych w Polsce. Brakuje lekarzy, więc bierzemy kogo się da z tzw. krajów trzecich. Brakuje lekarzy w powiatach, wyślemy tam rezydentów. Ale to jest łatanie pozorne, a nie prawdziwe rozwiązanie problemu.
A może ten pomysł z rezydentami nie jest taki zły? W końcu państwo kształci lekarza za darmo przez tyle lat. Może niech on w zamian popracuje trochę w powiecie?
Rezydenci powinni być w szpitalach powiatowych - zgoda, ale powinni tam trafiać poprzez system zachęt, a nie nakazów i zakazów. Bo my jak już coś w kraju wprowadzamy, to wyłącznie w formie nakazu czy zakazu, pod groźbą kar.
Odbywałem rezydenturę w Bydgoszczy. I cieszę się, że nie musiałem pracować przez pół roku w najbliższym szpitalu powiatowym w Koronowie. Bo to 40 km od miasta. Miałem tam codziennie dojeżdżać czy wynająć drugie mieszkanie? A jak je wynająć, skoro lekarz na początku rezydentury ma teraz 2800 zł na rękę? Ja miałem 2215 zł.
Te obowiązkowe wyjazdy do powiatów mogą okazać się zarzewiem konfliktów. Bo kliniki nie będą chciały zwalniać swoich rezydentów. Dawniej w klinikach było tylu rezydentów, że połowa z nich siedziała w papierach. Dzisiaj nie ma komu pracować i kierownicy specjalizacji będą ich ściągać z powrotem.
W efekcie to może być kolejny martwy przepis, bo szpitale kliniczne nie będą oddawać swoich rezydentów i pojawi się kolejny problem do rozwiązania dla młodych lekarzy: Jak ten rezydent ma zrealizować program specjalizacji, skoro się go nie puszcza na obowiązkowy staż do powiatu?
Idźmy dalej.
Nowy egzamin międzymodułowy dla rezydentów. Aby przystąpić do państwowego egzaminu specjalizacyjnego, trzeba będzie zdać jeszcze jeden egzamin, czyli tzw. PEM. Zespół rzeczywiście postulował jego nieobowiązkowe wprowadzenie, ale chodziło o to, by po jego zdaniu rosło uposażenie rezydenta. Tymczasem na to zgody nie ma. Więc egzamin jest, ale nie niesie za sobą żadnych korzyści.
To znaczy będzie jedna korzyść, ale dla ministerstwa. Bo osoby po zdanym PEM-ie będą kimś w rodzaju częściowych specjalistów i będzie można ich wykazać w statystykach. Minister Szumowski powiedział ostatnio, że trzeba w Polsce zwiększyć liczbę specjalistów.
Tak więc wprowadzasz egzamin, lekarze go zdają i sprawa załatwiona.
A jeśli chodzi o wynagrodzenie kierowników specjalizacji?
To zdecydowany minus tej ustawy. Wnosiliśmy o to, żeby był to tysiąc zł za każdego rezydenta. Maksymalnie można mieć 4 rezydentów, więc to by było 4000 zł brutto na miesiąc. Wiadomo, że osoba, która szkoli i poświęca na to swój czas, powinna być wynagradzana. Do tej pory kierownik specjalizacji miał wyłącznie obowiązki i żadnych korzyści.
Stanęło na tym, że będzie to 500 zł brutto za rezydenta i 1000 zł za 2, 3 czy 4 osoby na specjalizacji. Zdecydowanie za mało.
Gdyby rząd przystał na propozycję zespołu, kierownik specjalizacji mógłby skupić się na uczeniu rezydentów i nie brać dyżurów medycznych. Nic z tego.
Kolejna sprawa?
Listy intencyjne. Jestem ich wielkim przeciwnikiem. Ustawa wprowadza punkty za listy intencyjne przy staraniu się o miejsce na specjalizację.
Co to za listy?
Inaczej listy polecające. Napisane przez kierownika twojej przyszłej specjalizacji lub dyrektora placówki.
Do tej pory liczył się wyłącznie wynik końcowego egzaminu lekarskiego. A teraz tak jak na maturze można dostać dodatkowe punkty za olimpiadę, tak do wyniku egzaminu będzie się doliczać punkty za takie listy. To świetne miejsce dla nepotyzmu, do nadużyć, kumoterstwa, które w tym kraju i tak są rozwinięte do granic możliwości.
Teraz trochę ludzi mnie zna ze względu na działalność związkową i obecność w mediach, ale kiedy zaczynałem rezydenturę, byłem kompletnie anonimowym człowiekiem. I na pewno nie dostałbym takiego listu. Natomiast człowiek, który pochodzi z rodziny mającej znajomości, nie miałby żadnego kłopotu, żeby taki list otrzymać.
Koniec narzekań?
Jeszcze tzw. umiejętności zawodowe. Pewne procedury będą certyfikowane, czyli lekarz będzie musiał otrzymać potwierdzenie swoich umiejętności certyfikatem. Nie będzie się liczyć, że ktoś np. wykonuje USG od 30 lat i robi to dobrze. Będzie musiał zapłacić i zdać egzamin certyfikacyjny przed członkami Towarzystwa Ultrasonograficznego. Dopiero wtedy wolno mu będzie dalej wykonywać badanie USG. Kompletny absurd. Wyłącznie ściąganie pieniędzy i wydawanie kolejnego papieru.
I chyba niezły galimatias jak wszyscy po nie ruszą?
Ale niektórzy profesorowie, szefowie Towarzystw będą chyba zadowoleni. Mniej ucieszą się Izby Lekarskie, bo one będą zbierać te certyfikaty i wykazywać listy umiejętności zawodowych.
Co z ustawą będzie dalej? To dość skomplikowana materia i posłowie chyba się nie będą wgłębiać?
Ochrona zdrowia jest na tyle trudną dziedziną życia, że posłowie przez 30 lat się w nią nie wgłębiali i dlatego mamy taką, a nie inną kondycję opieki zdrowotnej.
Zrozumieją to osoby na co dzień związane z ochroną zdrowia, których wśród posłów i parlamentarzystów jest garstka. Gros nie będzie tego rozumiała i zagłosuje jak im partia wskaże. Ustawa przejdzie.
Są w niej dwa wyraźnie polityczne punkty – lekarze z tzw. krajów trzecich i zsyłka do powiatów. PiS-owi będzie zależało, żeby to utrzymać. A reszta ma charakter finansowy albo organizacyjny.
Może w trakcie prac w sejmie rząd coś jeszcze dorzuci. Np. doda coś kierownikom specjalizacji, żeby pokazać, że dba o lekarzy. W końcu czekają nas negocjacje z rezydentami, zbliżają się wybory prezydenckie. Trzeba ocieplać wizerunek.
Lekarze będą się jeszcze bić o tę ustawę? O jej lepszy ostateczny kształt?
Na pewno będziemy patrzeć władzy na ręce i czytać ją tak, jak do tej pory czytaliśmy. Będziemy zgłaszać swoje obiekcje. Ale z doświadczenia, z historii naszych protestów wiemy, że dopóki nie postawimy się siłowo, nie mamy żadnego wpływu na to, w jakim kształcie pewne rzeczy wchodzą w życie.
W tej chwili lekarze nie chcą protestować. Więc niestety dla nas i dla pacjentów, dla obywateli Polski, nie zatrzymamy wejścia ustawy w takim kształcie, w jakim życzy jej sobie partia rządząca.
10 stycznia 2020 Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej podjęło stanowisko w sprawie trybu prac legislacyjnych nad projektem ustawy o zmianie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz niektórych innych ustaw.
Prezydium NRL wyraziło stanowczy protest przeciwko trybowi prac legislacyjnych nad projektem ww. ustawy, mającej fundamentalne znaczenie dla systemu ochrony zdrowia, a przede wszystkim dla samych lekarzy i lekarzy dentystów.
Opublikowany w dniu 9 stycznia 2020 r., na stronie internetowej Rządowego Centrum Legislacji projekt ww. ustawy zasadniczo różni się od przedstawionego w czerwcu 2019 r. do konsultacji publicznych oraz nie uwzględnia zdecydowanej większości merytorycznych uwag zgłoszonych przez samorząd lekarski oraz innych interesariuszy w toku tych konsultacji.
Nie ma zgody lekarzy i lekarzy dentystów na taki tryb procedowania tej istotnej ustawy oraz na nieliczenie się z głosem środowisk medycznych.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze