0:000:00

0:00

W piątek, 2 października 2020 Ministerstwo Edukacji Narodowej poinformowało, że w trybie zdalnym lub mieszanym pracuje 574 szkół. To najwyższy wynik od początku września, ale wciąż zaledwie 1,2 proc. placówek musiało odejść od stacjonarnego nauczania. Tak przynajmniej statystyki prezentuje MEN.

Zupełnie inny obraz działania oświaty w pandemii rysuje się z kontroli poselskiej przeprowadzonej 2 października w resorcie edukacji przez Krystynę Szumilas.

W formie zdalnej lub hybrydowej uczy się aż 50 tys. dzieci.

Lekcje zza ekranu prowadzi też prawie 7 tys. nauczycieli, z czego 2 644 w trybie zdalnym, a 4 222 hybrydowo.

"Kiedy się mówi, że przeszło 400 czy 500 szkół i placówek oświatowych kształci zdalnie i hybrydowo, a ok. 48 tys. normalnie, w sposób stacjonarny, to liczby te są korzystnym dla MEN sposobem przedstawienia danych epidemicznych. Jeżeli jednak zwrócimy uwagę na fakt, że w nauczaniu zdalnym i hybrydowym uczestniczy już 50 tys. uczniów, to mamy zupełnie inny obraz sytuacji.

Kilkadziesiąt tysięcy dzieci i młodzieży w Polsce musi się uczyć w domu z powodu koronawirusa"

— mówiła w wywiadzie dla "Głosu Nauczycielskiego" była minister edukacji Krystyna Szumilas.

Przeczytaj także:

Im mniej wiemy, tym mniej problemów dla MEN

W statystykach nie uwzględniono liczby kwarantann. MEN poinformowało posłankę, że nie zbiera takich danych, a jak mówiła OKO.press Dorota Łoboda, warszawska radna, to właśnie one, wraz ze zwolnieniami lekarskimi, znacząco utrudniają funkcjonowanie szkół. "Nauczyciel trafia na kwarantannę, jego klasa zostaje w szkole. Trybu zdalnego wprowadzić się nie da, nie ma dodatkowego kompletu nauczycieli.

Wszyscy skarżą się na olbrzymią liczbę zastępstw i zajęć odwołanych"

— tłumaczyła Łoboda. Taki "szarpany" system edukacji sprawia, że mimo powrotu do szkół, wiele dzieci i młodzieży, znów nie realizuje programu nauczania, powiększając zaległości z ostatnich sześciu miesięcy.

Okazuje się, że liczba kwarantann to nie jedyne informacje, których MEN nie zbiera. "Pytaliśmy o tempo podejmowania decyzji przez sanepid w sprawie przejścia szkół na edukację zdalną lub hybrydową, liczbę szkół, które składały takie wnioski i liczbę decyzji odmownych. MEN poinformowało, że nie ma takich danych" — mówiła Krystyna Szumilas.

Brakuje też danych na temat wniosków o nauczanie indywidualne. Według posłanki, w tym roku wpłynęło ich znacznie więcej niż rok wcześniej, ale większość z nich utknęło w poradniach. "Ministerstwo twierdzi, że wnioski nie są rozpatrywane ze względu na złe zaświadczenia lekarskie.

Jednak miesiąc nauki minął, pojawia się więc pytanie, co się dzieje z tymi uczniami? Czy chodzą oni do szkoły, czy nie? Na jakie ryzyko są narażeni?"

— tłumaczy Szumilas.

Podobnie MEN zachowywał się w minionym roku szkolnym, gdy nauczyciele alarmowali, że nauka zdalna odcięła tysiące dzieci od dostępu do edukacji, a inne skazała na przemoc w domach. Zamiast przeprowadzić wnikliwą kontrolę, postanowił nie zbierać takich danych.

A to oznacza, że nie wiemy, jaki realnie wpływ pandemia ma na pogłębianie nierówności czy dobrostan uczniów.

Nie wiadomo też, w jaki sposób przeformułować egzaminy, by uwzględnić trudności, z którymi mierzą się dzisiejsi maturzyści lub ósmoklasiści.

MEN wychodzi z założenia, że im mniej wie, tym mniej musi się tłumaczyć, dlatego jedynym komunikatem, który podaje opinii publicznej, jest liczba szkół, które danego dnia działają zdalnie lub hybrydowo. Wszystkie inne obowiązki, dotyczące monitorowania wpływu pandemii na działanie szkół, zostawia Ministerstwu Zdrowia i służbom epidemicznym. A odpowiedzialność za ich funkcjonowanie zrzuca na dyrektorów i samorządowców. W ten sposób po raz kolejny abdykuje z roli prowadzenia publicznego systemu oświaty.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze