0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Eyad BABA / AFPPhoto by Eyad BABA /...

Negocjacje na temat drugiej fazy porozumienia w sprawie Strefy Gazy trwają. Jednak odbywają się bez udziału Palestyńczyków. Nad tym, kto będzie dalej rządził Strefą Gazy, pochylają się obecnie Amerykanie, Izraelczycy, a także m.in. Egipcjanie, Saudyjczycy, Katarczycy i Turkowie.

To pokłosie szczytu dyplomatycznego z poniedziałku 13 października 2025 w egipskim Szarm asz-Szejch. Szczyt był raczej triumfalnym przedstawieniem Donalda Trumpa niż faktycznymi rozmowami, gdzie dyskutowano o przyszłości Palestyńczyków w Strefie Gazy. Trudno by było inaczej, jeśli rozmawiano krótko i bez obecności politycznych przedstawicieli z palestyńskiej enklawy. Palestyńczyków reprezentował skompromitowany w oczach wszystkich Palestyńczyków prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas, człowiek u schyłku życia i kariery, z nikłym politycznym wpływem.

Koordynacją działań w imieniu Donalda Trumpa zajmują się jego zięć Jared Kushner, jego znajomy, a od tego roku międzynarodowy negocjator Steve Witkoff i były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, który w świecie arabskim kojarzy się przede wszystkim z katastrofalną wojną w Iraku z lat 2003-2011.

Rada Pokoju

Ich głównym zadaniem jest dziś znalezienie osób do tak zwanej Rady Pokoju, w której ma się znaleźć sześciu-ośmiu międzynarodowych polityków. A także 12-16 „technokratycznych” Palestyńczyków, którzy będą pełnić rolę de facto ministrów Strefy Gazy.

Plan ten mógłby mieć pewien sens, gdyby faktycznie dążył do stopniowego przekazania władzy Palestyńczykom, którzy sami wybraliby sobie własnych przedstawicieli. Jest zbyt wcześnie, by kategorycznie stwierdzić, że tak się nie stanie, nawet jeśli o takim kroku nikt dziś jeszcze nie mówi. Jest jednak wiele przesłanek, by być bardzo sceptycznym.

Kraje, które zajmują się dobieraniem polityków do komitetu, mają przecież bardzo różne interesy – już w trójkącie Arabia Saudyjska-Izrael-Turcja można znaleźć dużo powodów do potencjalnego konfliktu. Pamiętajmy też, że ewentualnych członków gazańskiego para-rządu musi zaakceptować Izrael. A to potencjalnie spory kłopot z ich legitymacją wśród Palestyńczyków. A dodatkowo bardzo ogranicza to pulę możliwych kandydatów. Pytanie, co zrobią inni członkowie grupy państw zaangażowanych w komitet, jeśli Izrael będzie wetował kolejne kandydatury.

Wiemy jednak z całą pewnością, kogo w takim komitecie nie znajdziemy.

Przeczytaj także:

Najpopularniejszy lider

Nie ma szans, żeby znalazł się w nim polityk, który od jakiegoś czasu wygrywa palestyńskie sondaże dotyczące ewentualnych wyborów prezydenckich w Autonomii Palestyńskiej. A to dlatego, że od 2004 roku siedzi w izraelskim więzieniu.

Mowa o Marwanie Bargutim. Urodzony w 1959 roku polityk zdobył popularność podczas pierwszej Intifady, podczas której Izraelczycy deportowali go do Jordanii. W 1996 roku, dwa lata po powrocie do Palestyny, został wybrany do nowo założonej Rady Legislacyjnej Palestyny. Był jednym z liderów drugiej Intifady, która wybuchła w 2000 roku. W 2002 roku został schwytany, w 2004 skazany za udział w organizacji terrorystycznej, pięć zabójstw, spisek mający na celu zabójstwo i usiłowanie zabójstwa. Nie bronił się przed trybunałem wojskowym, który go skazał. Postanowił milczeć, nie uznając w ten sposób legitymacji trybunału okupacyjnego (warto dodać, że przez ostatnie dwie dekady większość statystyk wskazuje, że przed takimi trybunałami niemal 100 proc. rozpraw kończy się skazaniem oskarżonych Palestyńczyków).

W więzieniu Barguti zyskał na popularności, stał się symbolem oporu i nadzieją na zasypanie podziałów – bo był i jest szanowany zarówno przez członków Hamasu, jak i Fatahu.

Palestyńskie Centrum Badań Politycznych i Społecznych profesora Chalila Szikakiego regularnie pyta Palestyńczyków o głosowanie w ewentualnych wyborach prezydenckich. W sześciu badaniach po październiku 2023 roku Barguti wygrywał we wszystkich wariantach. Zarówno gdy sprawdzany był wariant przeciwko liderom Hamasu (po śmierci Ismaila Haniji to Chaled Maszal), jak i gdy przeciwnikiem byłby zarówno lider Hamasu, jak i prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas.

Witamy w piekle

Na dziś jednak żadnych szans, że Barguti, nazywany czasem palestyńskim Mandelą, wyjdzie z więzienia. 15 października syn Bargutiego przekazał mediom, że według relacji pięciu więźniów zwolnionych z więzienia w ramach ostatniej wymiany i deportowanych do Egiptu, Marwan Barguti miał być 14 września pobity do nieprzytomności przez izraelskich strażników przy transportowaniu go do innego więzienia. Zdaniem rodziny Barguti został pobity czwarty raz w ciągu ostatnich dwóch lat.

Izraelska organizacja broniąca praw człowieka Becelem opublikowała w zeszłym roku raport pod tytułem „Witamy w piekle”. Konkluzją raportu opracowanego na podstawie rozmów z 55 byłymi więźniami jest to, że izraelski system więzienny został zamieniony w sieć obozów tortur. Tytuł to cytat ze strażnika, który tymi słowami przywitał jednego z więźniów w więzieniu Megiddo. Tam właśnie przeniesiono w zeszłym miesiącu Bargutiego.

Kij Sinwara

Historia Bargutiego może przywoływać paralele z innym palestyńskim liderem ostatnich dekad. 16 października minął rok od śmierci Jahji Sinwara, lidera Hamasu współodpowiedzialnego za przygotowanie ataków z 7 października 2023 roku. Sinwar i Barguti urodzili się w podobnym momencie i obaj zyskali w oczach swoich zwolenników podczas pobytu w więzieniu. Pierwszy urodził się w Chan Junus w Strefie Gazy, drugi w okolicy Ramallah. To częściowo zdeterminowało różne ścieżki, jakimi podążyli. Różnic jest więcej.

Barguti został skazany za udział w oporze przeciwko Izraelowi w trakcie drugiej Intifady. Sinwar – za egzekucję czterech osób oskarżonych o współpracę z Izraelem. W procesie Sinwar niczemu nie zaprzeczał, przyznał się i z dumą mówił, że jedna z jego ofiar przed śmiercią przyznała się do błędu. Z więzienia wyszedł w 2011 roku w ramach wymiany 1026 więźniów palestyńskich na jednego zakładnika. W 2017 roku został wybrany liderem Hamasu, sprzeciwiał się podziałowi władzy z Autonomią Palestyńską w Ramallah.

Zginął w izraelskim ataku 16 października 2024 roku. Izraelczycy opublikowali film z drona, na którym widać, jak umierający Sinwar stara się odgonić drona kijem. Choć celem Izraela przy publikacji było z pewnością upokorzenie lidera Hamasu, efekt może być odwrotny. Wielu zwolenników zbrojnego oporu i idei męczeństwa uznaje i może w przyszłości uznać ten film za inspirację.

Porażka strategii Hamasu

Jeszcze za kadencji Sinwara, Hamas mówił o przyczynach ataku z 7 października 2023. Jednym z nich było porwanie izraelskich żołnierzy po to, by wymienić ich na osoby przetrzymywane w izraelskich więzieniach. Wiele z nich bez postawienia żadnych zarzutów. Sinwar doskonale wiedział, jaką wagę może nieść nawet jeden zakładnik – w końcu wyszedł na wolność razem z ponad tysiącem osób po takiej właśnie wymianie.

Nawet gdyby uznać, że jest to usprawiedliwiona strategia oporu, w tym wypadku poniosła ona ogromną porażkę. Wprawdzie na wolność wyszło właśnie niemal dwa tysiące osób, w zamian za 20 żywych zakładników. Pełen bilans jest jednak negatywny.

Według danych izraelskiej organizacji broniącej praw człowieka HaMoked, przed październikiem 2023 roku liczba palestyńskich więźniów w izraelskich więzieniach oscylowała wokół 5-6 tys. osób. Przez większość czasu po ataku Hamasu na Izrael przekraczała 10 tys. Najnowsze dane HaMoked z października 2025 roku mówią, że było to 11 056 osób. Ponad 2,6 tys. to „nielegalni bojownicy”. Ponad 3,5 tys. to „więźniowie administracyjni” – czyli przetrzymywani bez postawienia zarzutów i bez procesu.

Przed październikiem 2023 roku liczba więźniów w obu tych kategoriach to blisko 2,8 tys. osób. Przed obecną wymianą – ponad 6 tys.

Po zakończeniu tej wymiany w izraelskich więzieniach pozostaje około 9 tysięcy więźniów. Mniej więcej trzy tysiące więcej niż na początku października 2023 roku. Izrael dalej działa w tej samej, wojennej logice, a sytuacja Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu jest dziś gorsza, arbitralne areszty częstsze. Izrael może szybko ponownie wypełnić zwolnione właśnie w więzieniach miejsca.

Palestyńczycy w Knesecie

Palestyńczycy w Izraelu mają swoją reprezentację w izraelskim Knesecie. Mają charyzmatycznych liderów jak Ajman Auda czy Ofer Kasif. Obaj zostali ostatnio siłą usunięci z sali plenarnej, na której przemawiał Donald Trump. Powód? Trzymali transparent z apelem o uznanie Palestyny. Partie arabskie mają dziś w Knesecie 10 posłów. Obecność w Knesecie daje im przestrzeń do wypowiedzi na forum izraelskiej polityki, ale niewielki wpływ na rządzenie. Reprezentują dwa miliony Palestyńczyków mieszkających w Izraelu. Rząd Izraela de facto sprawuje jednak władzę również nad dwoma milionami Palestyńczyków w Strefie Gazy i ponad trzema milionami na Zachodnim Brzegu. Na to, kto ma rządzić w Strefie Gazy większy wpływ od któregokolwiek z nich będzie miał jednak zięć Donalda Trumpa.

Prezydent, którego nikt nie chce

Palestyńskie przywództwo jest dziś dramatycznie rozczłonkowane – również w wyniku wieloletniej polityki Izraela. Nikt nie szanuje prezydenta Abbasa, byłego bliskiego współpracownika Jasira Arafata, który najpewniej będzie trzymał się swojego stanowiska do śmierci. 15 listopada polityk znany również jako Abu Mazen obchodzić będzie 90. urodziny. Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu jako prezent z tej okazji najchętniej przyjęliby jego rezygnację. We wspomnianym wcześniej sondażu jego wycofania się w maju tego roku chciało 85 proc. badanych na Zachodnim Brzegu. To i tak poprawa. W czerwcu 2024 roku było to 94 proc.

Walka?

Duch Sinwara będzie żył, a przegonić go ma szansę tylko faktyczne zaprowadzenie pokoju i poprawa życia Palestyńczyków. Znów odwołajmy się do badania zespołu prof. Szikakiego. W maju 41 proc. wszystkich Palestyńczyków (Zachodni Brzeg + Strefa Gazy) wierzyło, że najlepszym sposobem uzyskania państwa palestyńskiego jest walka zbrojna. To powrót do wyników sprzed 7 października – we wrześniu 2022 roku było to też 41 proc. W grudniu 2023 roku, niedługo po ataku Hamasu – aż 63 proc.

Hamas zgodził się na ramową umowę Trumpa, według której ma się rozbroić. Ale grupa wie też, że porozumienie napisane jest tak, że zostawia spore pole do negocjacji i przeciągania liny. Izrael wcale nie wycofał się ze Strefy Gazy w pełni. Żołnierze cofnęli się na ustaloną w negocjacjach linię, która dzieli terytorium na dwie mniej więcej równe powierzchniowo połowy. Na terytorium, z którego wycofał się Izrael, Hamas mógł wyjść z ukrycia i odbudowuje swoją władzę. W kilku miejscach oznaczało to starcia z lokalnymi gangami i klanami. Część z nich została oskarżona o współpracę z Izraelem. 13 października rano w publicznym miejscu dokonano egzekucji ośmiu osób. Al-Mezan, palestyńska organizacja obrońców praw człowieka potępiła te działania jako bezprawne.

To jednak sygnał ze strony Hamasu, że grupa wciąż istnieje, kontroluje Gazę i nie ma zamiaru łatwo się wycofać.

Kto odbuduje zniszczone domy

Można więc ze smutkiem skonstatować, że stało się tak wiele, by zmieniło się niewiele – po dwóch latach i Hamas, i Netanjahu wciąż są silni. Oczywiście twierdzenie, że Hamas jest w dobrej sytuacji, byłoby dużym nadużyciem. Jednocześnie wojna miała osiągnąć dwa główne cele – ostateczne zniszczenie Hamasu i odzyskanie zakładników. Pierwszego z nich Izrael nie zrealizował. A w Strefie Gazy zginęło przynajmniej 68 tys. osób, z pewnością znacząco więcej.

W rozmowach między ogłoszeniem planu Trumpa a wejściem w życie zawieszenia broni Hamas nie miał wiele do powiedzenia. Został przymuszony do przyjęcia warunków przez kraje arabskie, przy gwarancji ze strony Donalda Trumpa, że wojna nie wróci. Teraz stara się wrócić do gry. Ale karty ma słabe.

Czyli – Palestyńczycy nie mają liderów, nie są zgodni co do tego, jak osiągnąć swoje cele, nikt nie dopuszcza ich do rozmów o swojej przyszłości. Nie ma też gwarancji, że walki w Strefie Gazy nie wrócą. Trump najpewniej na serio traktuje swoje gwarancje. Przecież chce być uważany za tego, który przynosi pokój i doprowadza do porozumień, ale potencjalnych punktów zapalnych jest sporo. Dziś mieszkańcy Strefy Gazy wciąż mogą czuć ulgę, że od ponad tygodnia nie spadają już na nich rakiety. Powrót do miejsca zamieszkania to też gorzkie emocje.

„Mój mąż poszedł dzisiaj do naszego domu w Szejch Radwan. Wiedzieliśmy, że został zbombardowany, ale zobaczenie tego na własne oczy sprawiło, że ból był jeszcze większy” – powiedziała 12 października serwisowi DW Palestynka Nesrin Hamad.

Rodzina Hamad wciąż nie wie, kiedy, za co, ani w ogóle czy ktoś odbuduje jej zniszczony dom. I na razie nie wygląda na to, by ta i inne rodziny w Strefie Gazy miały jakikolwiek wpływ na to, kto te decyzje będzie podejmował.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.

Komentarze