"Boję się, że będziemy mieli duży wzrost zachorowań i wybuchnie panika, której nie damy rady opanować. A jak będzie panika, to nie wiem, na ile te władze są przygotowane - mówi OKO.press europosłanka i działaczka humanitarna Janina Ochojska, zamknięta w szpitalu na leczeniu onkologicznym. "Mam osobiste powody do obaw, ale tego boję się najbardziej"
"Epidemia napawa mnie lękiem. Bo nie dość, że wiek [65 lat -red.], że polio, no to jeszcze rak i teraz te naświetlania, które mnie osłabiają. Jestem też osłabiona po chemiach, wszystko to powoduje, że mam się czego lękać. Ale najbardziej boję się tego, że widzę, iż ci, którzy są odpowiedzialni za nasze (narodu) bezpieczeństwo, nie dają sobie z tym rady" - mówi Ochojska.
OKO.press rozmawia z Janiną Ochojską, działaczką humanitarną, założycielem i prezeską Polskiej Akcji Humanitarnej, posłanką do Parlamentu Europejskiego IX kadencji.
Sławomir Zagórski, OKO.press: Mój telefon zastał Panią w szpitalu?
Janina Ochojska: Tak. Jestem w szpitalu, na onkologii. Mam naświetlania.
Jak wygląda epidemia koronawirusa z perspektywy szpitala onkologicznego?
Epidemia nie ma większego wpływu na to, co się dzieje w moim szpitalu. Personel lekarski częściej używa maseczek, bo rękawiczki stosowano tu zawsze. Zmieniło się to, że oddziały są zamknięte i nie możemy wychodzić. Ponieważ jestem w leczeniu zamkniętym, nie mam żadnej styczności z chorymi na koronawirusa. A zatem ryzyko zakażenia się jest praktycznie bliskie zeru.
Ale jak to jest na każdym oddziale – dzisiaj mogą przyjąć pacjenta, który może się okazać nosicielem. Tego od razu nie wiadomo, to wychodzi na jaw później.
Pozostaje mi wierzyć, że tutejsi lekarze podchodzą do tego poważnie i każdy nowy pacjent nie jest przyjmowany bezpośrednio na oddział, tylko najpierw umieszcza się go na wszelki wypadek w jakiejś izolatce. Nie wiem czy tak jest, bo nas tutaj nie informują.
Informacji jest w ogóle za mało. Powinniśmy więcej wiedzieć co się wokół dzieje, ale tak to już zwykle jest, że te informacje do pacjenta na ogół docierają na samym końcu.
Ale to, że siedzę w zamknięciu nie znaczy, że jestem niepoinformowana, bo czytam.
Pobyt w leczeniu zamkniętym wiąże się z Pani chorobą czy to ochroną przed wirusem?
Te cztery tygodnie radioterapii były już poprzednio wpisane w cykl mojego leczenia. Można więc powiedzieć, że nawet się szczęśliwie złożyło. Bo jestem teraz w zamknięciu, gdzie mam wszystko, nie muszę się o nic troszczyć. I jestem odizolowana od tego zagrożenia.
Różnica jest tylko taka, że gdyby nie wirus, mogłabym przyjmować odwiedzających.
Ale i tak nie wychodziłaby Pani na zewnątrz?
Nie, tego bym nie mogła.
Nikt do mnie nie może przychodzić ani ja nie mogę wychodzić na zewnątrz. Ale wie pan, taka czterotygodniowa samotność to nie jest najgorsza rzecz, jaka może nas spotkać.
Ludzie na oddziale rozmawiają o wirusie, obawiają się go?
Słyszę na korytarzu. Zbierają się pacjenci i rozmawiają głównie o epidemii. Słyszę, że ludzie czytają jakieś dziwne rzeczy zamiast sięgać do sprawdzonych źródeł. Docierają do mnie różne opowieści co to się dzieje, jakie to straszne są przypadki, albo – odwrotnie - że wirusa należy lekceważyć. Od jednej skrajności do drugiej.
Ale tak naprawdę ludzie nie zastanawiają się - bo nie słyszę takich rozmów - nad tym, w jaki sposób my możemy jeszcze się tutaj zabezpieczyć.
Dla pacjentów, którzy chorują na nowotwór, zagrożenie z powodu koronawirusa jest bardzo niebezpieczne. Sama choroba jest przecież wynikiem obniżonej odporności.
A w trakcie leczenia ta odporność jeszcze się obniża. Mam tego świadomość.
A może jak ktoś jest chory na nowotwór, to nie jest już w stanie się przejąć nowym zagrożeniem?
To nie jest tak. Mnie epidemia napawa lękiem, bo zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w grupie tych wysoko zagrożonych. Bo nie dość, że wiek, że polio, no to jeszcze rak i teraz te naświetlania, które mnie osłabiają. Jestem też osłabiona po chemiach, więc to wszystko powoduje, że mam się czego lękać.
Ale chodzi o to, żeby ten lęk nie paraliżował. Nie będę więc mówić cały czas, że się boję, że nie chcę umrzeć. Będę się chronić na tyle, na ile będę mogła.
Ale powiem szczerze, że mniej napawa mnie lękiem to, co może się wydarzyć tu, w szpitalu, z racji niewiedzy lekarzy czy zaniedbania ze strony pielęgniarek. Bardziej boję się tego, że widzę, iż ci, którzy są odpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo (mówiąc „nasze” mam na myśli „naród”), nie dają sobie z tym rady.
Czytam apele lekarzy i pielęgniarek, którzy proszą, błagają, żeby zebrać pieniądze na rękawiczki, na maski, bo nie mogą się spodziewać dostaw z ministerstwa zdrowia. Widzę jak odpowiedzialność przerzucana jest na barki społeczeństwa i to w taki cyniczny sposób. Nie ma? No to zbierzcie.
Boję się, że będziemy mieli do czynienia z dużym wzrostem zachorowań i ze strachem, którego nie damy rady opanować. Bo jak będzie panika, to nie wiem, na ile te władze i ten rząd są na to przygotowane. A tak się może stać. O tym najczęściej myślę.
Ale – chcę, żeby to mocno wybrzmiało – jestem pełna podziwu dla swojego narodu, dla społeczeństwa. Bo wykazujemy wspaniałą postawę wobec tego zagrożenia, szyjąc maseczki, zbierając pieniądze. Moglibyśmy się odwrócić i powiedzieć: „Nas to nie obchodzi, to rząd musi zapewnić”. Ale wiemy, że nie zapewni.
To naiwni Włosi mogą myśleć, że rząd coś zrobi. My mamy doświadczenie komuny i wiemy, że rząd nie zrobi. Więc organizujemy się sami i to jest najbardziej podnoszące na duchu.
Tych inicjatyw społecznych jest rzeczywiście dużo. Ale dużo jest też niedobrych sygnałów. Jak choćby ten o pielęgniarce zwolnionej z pracy, za to, że napisała na Facebooku o braku maseczek i że boi się i o pacjentkę, i o siebie.
A jaki powód miałaby wspomniana przez pana pielęgniarka, żeby kłamać, że ona nie ma jednorazowych maseczek czy rękawiczek? Przecież nie chce ich sobie schować pod łóżkiem na lepsze czasy? Absurd.
Mnie tutaj pielęgniarki mówią bardzo podobnie: „Pani Janino, idę do domu, mam małe dziecko i nie jestem na 100 proc. pewna, czy czegoś nie przenoszę.
Informacje jakie dostajemy od rządu są często niespójne.
To, że rząd się obudził i wprowadził obowiązkową kwarantannę uznaję za dobry ruch. Ale podejście rządu do wyborów prezydenckich wydaje mi się głęboko niesłuszne.
Odwołuje się imprezy, zamyka kina, ludzie siedzą w domach, a wybory wydają się być niezagrożone?! To wprowadza chaos.
Decyzja o wyborach jest czysto polityczna. Mamy nadzieję, że do nich nie dojdzie.
Ja też mam taką nadzieję.
Źródło: Puls Medycyny
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze