„Gdybym pozwolił rodzinom pacjentów odwiedzać ich w szpitalu, musiałbym zapewnić im środki ochrony, tymczasem nie mamy ich dla siebie. W efekcie pacjenci pozostają sami i umierają także w samotności. Nie każdy pamięta, żeby zadzwonić i powiadomić, że ktoś umarł. Więc jak bliscy dzwonią do szpitala, dowiadują się o tym dopiero wtedy"
Dziennikarz „The New York Times’a” przeprowadził wstrząsający wywiad z Fabiano Di Marco, profesorem Uniwersytetu Mediolańskiego, szefem oddziału pulmonologii Szpitala im. Jana XXIII we włoskim Bergamo. Publikujemy jego fragmenty.
Bergamo to najbardziej dotknięte epidemią koronawirusa miasto w północnych Włoszech.
„The New York Times” opublikował wywiad z prof. Di Marco w postaci podcastu.
Rozmowa miała miejsce we wtorek, 17 marca 2020.
Wczoraj (19 marca) wojskowe ciężarówki zaczęły wywozić trumny z ciałami zmarłych z Bergamo, ponieważ brakuje miejsc w kostnicach, a miejscowe służby nie są w stanie przeprowadzić kremacji. W pierwszym takim - jak go określono - „transporcie grozy” wywieziono 60 trumien.
Poniżej fragmenty wypowiedzi prof. Di Marco. Wybór i śródtytuły od redakcji.
Prof. Fabiano Di Marco: Po 3 tygodniach wróciłem na jeden dzień do domu. Mam sporą rodzinę, troje dzieci.
Byłem w szpitalu codziennie, po 15-16 godzin na dobę od kiedy zaczął się kryzys, tj. od piątku, 21 lutego. To jest jak wojna.
Mój świat się całkowicie zmienił. Nic nie jest takie, jak wcześniej. Codziennie w szpitalu przyjmujemy od 50 do 70 pacjentów z ciężką niewydolnością oddechową wywołaną zakażeniem koronawirusem.
Mój szpital jak na warunki europejskie jest duży. Liczy 1000 łóżek, ale przyjmowanie każdego dnia 50-70 osób z ciężką niewydolnością oddechową jest niemożliwością. Dlatego codziennie musimy organizować się od nowa.
Nasi chirurdzy wykonują o co najmniej 80 proc. zabiegów mniej niż przed epidemią. Zamieniliśmy 5 oddziałów chirurgicznych w oddziały dla pacjentów z koronawirusem. W tej chwili obsługujemy co najmniej 350 takich pacjentów. Dzisiaj po raz pierwszy ponad połowa szpitala przeznaczona jest na osoby z wirusem.
Po to, żeby tak zmienić działalność szpitala, musieliśmy nauczyć kardiologów, dermatologów, reumatologów, jak leczyć pacjentów z problemami oddechowymi. Próbowaliśmy znajdować rozwiązania, ale z dnia na dzień okazywało się to niewystarczające. Muszę przyznać, że moi koledzy - lekarze i pielęgniarki – codziennie płaczą.
Mam 47 lat. Jestem więc dość młody jak na szefa oddziału, przynajmniej we Włoszech. Pracuje ze mną 20 kolegów, lekarzy pulmonologów. Mają po 27, 30 lat. Dla mnie to wielka odpowiedzialność. Boję się, że oni mogą zachorować. My rzeczywiście codziennie płaczemy.
Aktualnie 450 pielęgniarek pozostaje w domach. Niektóre z nich zachorowały, inne czują się całkowicie wypalone. Niektóre odbywają kwarantannę.
Największym problemem jest dla nas leczenie naszych kolegów. Jako lekarze jesteśmy przyzwyczajeni do leczenia pacjentów. Ale gdy pacjentem jest twój kolega, to staje się to trudne. Mamy teraz w szpitalu dziesiątki kolegów i pielęgniarek jako pacjentów.
Wczoraj szef mojego departamentu znalazł się na SOR. Był niedotleniony, miał obustronne zapalenie płuc. Jeszcze 3 dni próbował organizować opiekę w szpitalu. Tydzień temu byliśmy z jego żoną i moją żoną na kolacji.
Boimy się, bo w piątek w moim szpitalu mieliśmy 20 zgonów z powodu wirusa. Jednego dnia.
Inna ważna sprawa – nie możemy pozwolić rodzinom pacjentów na odwiedzanie ich w szpitalu. Robimy to z dwóch powodów. Po pierwsze to niebezpieczne dla nich i dla innych pacjentów. Po drugie nie mamy wystarczającej ilości środków ochrony osobistej. Masek, rękawiczek, itd.
Gdybym pozwolił rodzinom pacjentów odwiedzać ich w szpitalu, musiałbym zapewnić im te środki ochrony, tymczasem nie mamy ich dla siebie.
W efekcie pacjenci pozostają sami i umierają także w samotności. Staramy się dzwonić codziennie do członków rodzin naszych chorych, ale czasem z powodu zamieszania wywołanego tą zmieniającą się organizacją, nie każdy pamięta, żeby zadzwonić i powiadomić, że ktoś umarł. Więc jak bliscy dzwonią do szpitala, dowiadują się o tym dopiero wtedy.
Jak podejmujecie decyzje kto dostaje jakie leczenie? Skąd wiecie kto ma największe szanse na przeżycie – pyta prowadzący rozmowę.
To dla nas zasadnicza sprawa. Bo mamy setki ciężko chorych pacjentów, a tylko dziesiątki łóżek na intensywnej terapii. Istnieją co prawda liczne skale określające na ile poważny jest stan chorego, ale te skale były tworzone dla innych celów.
Np. jak ktoś ma 80 lat i cierpi z powodu ciężkiej niewydolności oddechowej, a przy okazji przestają mu pracować nerki, to takiego chorego powinienem przyjąć na oddział intensywnej opieki medycznej. Jest bowiem spore ryzyko, że umrze. Ale teraz potrzebujemy innej skali. Takiej, która pozwoli ocenić prawdopodobieństwo odniesienia korzyści z umieszczenia kogoś na intensywnej terapii, oceni prawdopodobieństwo przeżycia.
Ale takich skali nie ma. Nikt nich nie stworzył. Próbujemy więc tworzyć je teraz.
Np. wiek. Dla wszystkich stopni zaawansowania choroby - im ktoś starszy, tym ma wyższą ocenę w skali szacującej ryzyko zgonu. Ale jak brakuje łóżek, sytuacja jest odwrotna. Jak masz 85 lat, to daję łóżko komuś innemu, kto ma lat 45.
Bardzo trudno powiedzieć ludziom, że jak masz 80 lat, to nigdy nie dostaniesz łóżka na intensywnej terapii.
Chyba, że będzie możliwość zbudowania drugiego szpitala na 1000 łóżek tak jak w Chinach.
Na razie potrzebujemy tego strasznego narzędzia, bo to narzędzie selekcji.
Jedyny sposób radzenia sobie z tą chorobą to ograniczenie liczby infekcji. A jedyny sposób na ograniczenie, to z kolei całkowita zmiana sposobu życia ludzi.
Teraz we Włoszech wszyscy siedzą w domach. To tragedia dla gospodarki, nikt nie pracuje, ale to jedyne wyjście, nie ma innego.
Masz dwie rzeczy do wyboru - albo decydujesz się nie ograniczać wszelkich aktywności, nie zamykać ludzi w ich domach i będziesz miał tysiące zgonów. Albo trzeba zrezygnować ze wszystkich aktywności. Nie ma nic pomiędzy. Wiem, że to trudne.
Nawet we Włoszech, w innych miejscach w kraju, trudno to zrozumieć. Wielu ludzi, włączając w to lekarzy, nie dostrzega tego. Bo w ich rzeczywistości wszystko jest normalne i trudno im się bać czegoś, czego nie doświadczają.
Ale uwierzcie nam. W Bergamo każda rodzina będzie mieć kogoś z bliskich lub przyjaciół, kto umrze. To nie jest choroba, o której można dyskutować w telewizji. Dlatego postrzegamy to inaczej.
Rozmawiajcie z nami, analizujcie naszą sytuację.
Rozmawiam z kolegami z innych miast we Włoszech. Oni robią to, co my 3 tygodnie temu. To niesamowite. Dla nas ta nowa rzeczywistość rozpoczęła się 3 tygodnie temu. 21 lutego. Nie 3 lata, ale 3 tygodnie temu.
Od 3 tygodni żyjemy w innym wymiarze. Trudno mi sobie wyobrazić moje życie sprzed tych 3 tygodni.
Nikt się nie może na to przygotować. To niemożliwe.
Film na Youtube z Bergamo: https://www.youtube.com/watch?v=_8MIJsOMAr8
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze