0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Polska wysłała do Kabulu samoloty wojskowe, które mają sprowadzić do nas Afgańczyków współpracujących z Polakami. Równocześnie rządzący powracają do antyuchodźczej retoryki. "Polska obroniła się przed falą uchodźców w 2015 roku i teraz też się obroni. Będziemy postępowali odpowiedzialnie, jesteśmy przygotowani, obronimy Polskę" - mówił w "Gościu Wydarzeń" Polsatu 17 sierpnia 2021 r. wicepremier i minister kultury Piotr Gliński.

Przeczytaj także:

OKO.press pyta Janinę Ochojską - założycielkę i wieloletnią szefową Polskiej Akcji Humanitarnej, europosłankę PO - jak przyjąć w Polsce Afgańczyków.

Adam Leszczyński: Polska zdecydowała się wysłać samolot do Kabulu po afgańskich współpracowników naszego wojska, dyplomatów i organizacji pozarządowych - oraz ich rodziny. Czy nie za długo to trwało? Nie należało o tym pomyśleć wcześniej?

Janina Ochojska: Na pewno należało o tym pomyśleć wcześniej, kiedy już było wiadomo, że talibowie zalewają Afganistan, kiedy zbliżali się do Kabulu… to jest oczywistość!

To ludzie, którym przyrzekaliśmy, że ich ochronimy, gdyby coś im zagrażało. Część współpracowników - na przykład część tych ludzi, z którymi PAH współpracował - została ewakuowana, niektórzy ponad 10 lat temu, i są w tej chwili w Polsce.

Niestety, wszystkie procedury trwały tyle, że dopiero po 10 latach zaczynają oni mniej więcej budować swoje życie. Jestem ciekawa, jak to będzie teraz. Np. część rodzin naszych dawnych pracowników została, wiem, mają też być ewakuowani, a w każdym razie o to się staramy. Może być jednak za późno, bo w tej chwili zgromadzić tych wszystkich ludzi, odnaleźć, nawet na samym lotnisku w Kabulu, które jest jest zapełnione - to nie będzie łatwe.

Upewnię się: umowa z ludźmi, z którymi Polska współpracowała w Afganistanie, tak wyglądała - my ich chronimy także po zakończeniu współpracy?

Tak było. Mówimy tu o dwóch grupach ludzi. Niektórzy, zwłaszcza np. ci, którzy współpracowali z PAH przed 2009 rokiem - kiedy zamknęliśmy misję - oczekiwali od nas pomocy w opuszczeniu Afganistanu z powodu bezpieczeństwa. Niektórzy woleli zostać.

Zupełnie inaczej ma się sprawa osób, które współpracowały z wojskiem. Współpraca z organizacjami cywilnymi i nie ma takich konsekwencji jak współpraca z wojskiem.

Doprecyzuję: współpraca z wojskiem jest bardziej ryzykowna?

Tak, i w związku z tym każda osoba, która podejmowała się takiej współpracy, czy to z powodu znajomości języka, czy z powodu znajomości terenu, czy z powodu jakichś innych umiejętności, które były w wojsku potrzebne - taka osoba automatycznie powinna podlegać ewakuacji w momencie, w którym nasze wojsko wycofało się z Afganistanu.

Wiele osób jednak pozostało. Podobnie zresztą było w Iraku. Po raz pierwszy w Iraku słyszałam o tym, że współpracowników czy tłumaczy pozostawiono na miejscu. Oczywiście nie wszystkich - są tacy, którym udało się wyjechać.

W Afganistanie to powinno dotyczyć absolutnie wszystkich, chyba że ktoś podpisze deklarację, że nie chce.

Kim są ci ludzie?

To bardzo różne osoby. Prowadziliśmy kursy języka angielskiego, więc potrzebowaliśmy ludzi, którzy takie kursy potrafili poprowadzić. Prowadziliśmy także kursy komputerowe, zarówno w Kabulu, jak i poza nim. Odbudowywaliśmy szkoły i budowaliśmy również ujęcia wodne, więc zatrudnialiśmy pracowników, potrzebowaliśmy np. nadzoru budowlanego. Współpracowaliśmy z inżynierem, który skończył studia w Polsce, i on miał uprawnienia do nadzoru budowlanego, a więc mógł poszczególne budowy odbierać. Mieliśmy kierowców, którzy wozili nas w różne miejsca.

Nie mieliśmy bardzo wielu współpracowników, ponieważ po prostu nie było nas na nich stać i dużo robiliśmy sami. Potrzebowaliśmy jednak również tłumaczy, którzy chodzili z nami do urzędów załatwiać jakieś sprawy.

Najczęściej znajdowaliśmy ich albo przez ogłoszenia, albo przez jakieś inne organizacje. Wszystko zależało od tego, kogo szukaliśmy.

Wspominała pani, że procedury przesiedleńcze trwały już w Polsce bardzo długo. Na czym polegały problemy? Czy polska biurokracja jest szczególnie nieprzychylna lub źle działająca w takich sytuacjach?

Uchodźcy u nas w Polsce nie są zbyt mile widziani. Niestety nie mogę podać zbyt wielu szczegółów, ponieważ nie chcę tych ludzi identyfikować.

Najpierw te osoby mieszkały w obozie dla uchodźców. Mieszkały tam długo, a nie jest to miejsce, w którym człowiek może się rozwijać. Nauka angielskiego, nauka polskiego, wszystkie procedury, dokumenty które trzeba było zdobyć - to trwało. Nie mówiąc o tym, że znalezienie pracy przez Afgańczyka jeszcze nieznającego dobrze języka, jest bardzo trudne.

Tymczasem oni często musieli opuścić ośrodek i się sami utrzymywać - a nie znali jeszcze języka dość dobrze. Znalezienie mieszkania czy pokoju było jeszcze trudniejsze.

Jeśli ktoś ma żyć w Polsce, musi wieść samodzielne życie, czyli potrafić na siebie zarobić, mieć gdzie mieszkać i utrzymywać się z własnej pracy.

Na początku zresztą nie mieli żadnych zasiłków - bo w obozie dla uchodźców dostaje się 50 zł kieszonkowego.

Co Polska powinna zrobić z tą setką osób, które teraz przywiezie? Czy powinni podlegać wyjątkowej procedurze, czy mogą wpaść w tryby, w które wpadają wszyscy uchodźcy? One są straszne w polskim wykonaniu - pewnie zawsze są straszne, ale w naszym są szczególnie straszne. To przecież nasi sojusznicy.

Myślę, że tworzenie osobnej ścieżki jest czymś zawsze bardzo trudnym… Przede wszystkim ci ludzie powinni móc wyrazić wolę, czy chcą zostać w Polsce, czy chcą wyjechać do innego kraju europejskiego, w którym być może np. mają rodzinę. To podstawowa rzecz.

Najważniejsze jest, żeby zapewnić tym ludziom możliwość godnego życia tutaj - tak, żeby nie musieli o wszystko się dopraszać i dochodzić drogą urzędniczą. To dla mnie warunek absolutnie podstawowy. Powinni być poinformowani na samym początku, czego mogą oczekiwać, a czego nie, żeby dokonując jakiegoś wyboru wiedzieli - czy np. ktoś sfinansuje naukę języka polskiego, czy nie. będą chcieli się uczyć by angielskiego lepiej niż go znają czy nie czy Muszą wiedzieć, czy chcą mieszkać w dużym mieście czy małym, jaki zawód chcieliby wykonywać - powinni jakby znać od razu warunki brzegowe.

U nas najczęściej to dzieje się tak, że czasem coś się uda wyszarpnąć od urzędnika, a najczęściej uchodźcy po prostu nie wiedzą, czego się spodziewać. Obawiam się, że z naszymi sojusznikami z Afganistanu będzie tak samo.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze