PiS cofnął szkołę do XIX w. W dobie koronawirusa chce, by nauczyciele przenieśli ją w XXI w. Każe im uczyć on-line, bez przygotowania i narzędzi. Ci z kolei naukę przerzucają na rodziców. OKO.press zebrało relacje jednych i drugich. Widać już, że sytuacja uderzy najmocniej w uczniów z niezamożnych rodzin i tych, których rodzice w czasie epidemii pracują
W piątek, 20 marca 2020, premier Mateusz Morawiecki i minister edukacji Dariusz Piontkowski na wspólnej konferencji ogłosili, że szkoły pozostaną zamknięte przynajmniej do 14 kwietnia, czyli do końca przerwy wielkanocnej.
Od 25 marca do Wielkanocy mają prowadzić nauczanie zdalne. W tym czasie nauczyciele będą już realizować podstawę programową i stawiać uczniom oceny.
Dotąd (od zawieszenia nauki w szkołach), zgodnie z wytycznymi MEN, mieli tylko proponować uczniom korzystanie z rozmaitych materiałów dydaktycznych, utrwalających wiedzę zdobytą w szkole, rozwijających ich zainteresowania i pomagających w przygotowaniach do egzaminów. Uczniowie korzystali z nich dobrowolnie i nie mogli otrzymywać ocen.
Od środy realizowanie zadań wyznaczanych przez nauczycieli będzie obowiązkowe.
Kilka dni dobrowolnej zdalnej nauki dało już przedsmak tego, co niebawem czeka uczniów, nauczycieli i rodziców. Gdy poprosiliśmy naszych Czytelników o relacje i opinie w tej sprawie, na naszym Facebooku i w skrzynkach mailowych się zagotowało:
„Znowu się zaczyna kłótnia Nauczyciele - Rodzice. Powiedzmy sobie szczerze i nie udawajmy, że system edukacji jest wydolny w takiej sytuacji. (…) Rząd jest nieudolny i to on zwalił na nasze głowy (Rodziców i Nauczycieli) ten cały bajzel i ma nadzieję, że za niego to załatwimy” - komentuje na facebookowym profilu OKO.press Artur Sz.
Ewa Cz., mama 5- i 7-klasisty, dodaje: „Rząd daje kopniaka nauczycielom w tyłek z zaleceniem »radźcie sobie« i przy okazji nastawia rodziców i nauczycieli przeciwko sobie (bo z całym szacunkiem dla nauczycieli, są aktualnie skazani na porażkę). Głośne wołanie by ten cyrk zatrzymać to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych stron”.
Ale decyzje zapadły i raczej nikt już tego nie zatrzyma.
W środę rusza jeden z największych eksperymentów w historii polskiej edukacji: powszechna nauka zdalna, do której prawie nikt nie był przygotowany.
Biorąc pod uwagę chronologię zdarzeń, można by pomyśleć, że w polskiej edukacji zdarzył się cud.
Od 12 marca zawieszone zostały zajęcia w szkołach. 17 marca minister Piontkowski poprosił dyrektorów szkół, by przez dwa dni:
19 marca kuratoria oświaty poprosiły dyrektorów o informacje na temat „zdiagnozowanych problemów z organizacją i realizacją kształcenia na odległość oraz propozycje ich rozwiązania”. Czas na przesłanie odpowiedzi upływał 20 marca rano.
Wieczorem 20 marca premier Morawiecki podczas wspólnej konferencji z szefem MEN ogłosił: „Wiemy, że już dzisiaj ponad 90 proc. szkół korzysta ze zdalnych metod e-learningu, zdalnych metod przekazywania wiedzy”.
A minister Piontkowski przekonywał, że
„mimo tego, że dotąd nie było często narzędzi do tego, aby prowadzić nauczanie na odległość, ono odbywa się w przytłaczającej większości polskich szkół. Ponad 90 procent placówek rozpoczęło lub kontynuuje od kilku dni nauczanie na odległość, różnymi metodami”.
Zapewniał, że umiejętności, które w ostatnich dniach zdobyli nauczyciele pozwolą im „prowadzić to nauczanie bardziej systematycznie”. Na koniec ogłosił, że od 25 marca będą mieli obowiązek zdalnie realizować program nauczania.
Ani premier Morawiecki, ani minister Piątkowski nie wspomnieli, co z około 10 proc. szkół, które dotąd nie zaczęły nauki przez internet i jak wyglądała dotąd „zdalna nauka” w "przytłaczającej większości polskich szkół".
Zamykając szkoły MEN, a za nim kuratoria, informowały dyrektorów szkół, że mogą prosić nauczycieli o przygotowanie materiałów dydaktycznych do samodzielnej pracy uczniów w domu. Miały one pomagać uczniom w „rozwoju ich indywidualnych pasji i zainteresowań”.
Wielu nauczycieli podjęło wyzwanie. Młodzi nauczyciele korzystający od dawna z nowinek technicznych, entuzjaści e-learningu, Nauczyciele Roku z kolejnych lat - w pierwszych dniach po zawieszeniu nauki w szkołach uruchamiali webinaria dla uczniów, udostępniali cyfrowe narzędzia i materiały wspomagające naukę, radzili nauczycielom, jak uczyć zdalnie.
Anna Schmidt-Fic, matematyczka z jednego z poznańskich liceów, założyła na Facebooku stronę o matematyce i zamknięte grupy, do których zaprosiła uczniów ze swoich klas. Tłumaczyła: „Mogę tam z nimi nawiązać kontakt, zapytać o zdrowie, pogadać o czym będą chcieli, wrzucić ciekawe materiały, zachęcić do aktywności, zwrócić uwagę na interesujące zależności, zaproponować materiały ćwiczeniowe, powtórkowe, zrobić live. (…)
Po raz pierwszy od ponad 25 lat mam szkołę moich marzeń, bez sprawdzania obecności, bez oceniania, bez przymusu. Chwilo trwaj i przynieś polskiej edukacji dobry wiatr”.
Ale chwila nie trwała długo. Niemal od razu kuratoria zażądały od szkół informacji, ilu nauczycieli pracuje zdalnie i ilu uczniów z tego korzysta. Ruszyła biurokratyczna machina.
„Dyrektorka kazała przygotować sprawozdania: co zadaliśmy uczniom, czy robią to, co im rekomendujemy, czy jakoś to egzekwujemy. Więc wszyscy rzucili się masowo do internetu, zaczęli wysyłać uczniom rozmaite materiały i dokumentować swoją aktywność dla dyrekcji” - mówi polonista z niewielkiej miejscowości w Małopolsce.
16 marca minister Piontkowski na antenie Radia Białystok instruował: „Nauczyciel powinien przygotować pracę zdalną w błyskawicznym tempie, zobaczyć, jakie są narzędzia, i stopniowo wdrażać się tak, aby za kilka dni mógł już systematycznie realizować podstawę programową i rozpocząć normalną pracę z uczniem”. Dzień później, w TVP, wyłuszczył, że
zdalne nauczanie jest „szansą na to, aby nauczyciele pokazali, że nie tylko potrafią strajkować i ubiegać się o wyższe wynagrodzenia, ale także są po prostu dobrymi wychowawcami i nauczycielami”.
„Dziś już wiadomo, że to właściwie sami nauczyciele mają zorganizować kształcenie na odległość, dostosować do tego program nauczania, zdecydować ile materiału poszczególne klasy będą realizowały w ciągu tygodnia i wymyślić, w jaki sposób sprawdzać wiedzę uczniów. Z jednej strony rząd PiS nieustannie nas atakuje, z drugiej -
nagle oczekuje od nas, że w tydzień zrobimy coś, co nie udawało się przez lata kolejnym rządom - że przeniesiemy szkoły do świata cyfrowego. To fikcja” - przekonuje polonista z Małopolski.
Nauczyciele zwracają uwagę, że rząd nakładając na nich obowiązek nauczania on-line nie wyposażył ich w niezbędny do tego sprzęt i narzędzia cyfrowe.
„Mam w domu jeden komputer. Korzysta z niego również mój narzeczony, który jest urzędnikiem i od tygodnia pracuje zdalnie. Ja mam na nim przygotować materiały edukacyjne dla kilku klas, które uczę, prowadzić korespondencję z uczniami i ich rodzicami, trzymać i sprawdzać przesyłane przez uczniów prace. A najlepiej jeszcze prowadzić zajęcia na żywo. Okazuje się, że natychmiast musimy kupić drugi komputer - choć dotąd go nie potrzebowaliśmy, bo narzeczony zwykle tyle godzin siedział przed ekranem w pracy, że w domu używał komputera sporadycznie.
Nie stać mnie na taki zakup, a minister śmieje się nam w twarz, co chwilę wypominając, że mieliśmy czelność domagać się podwyżek” - denerwuje Monika, nauczycielka fizyki, pracująca w dwóch warszawskich szkołach.
„Nikt nas nawet nie zapytał, czy mamy w domach internet, jakiej prędkości i czy bez ograniczeń w transmisji danych. Minister coś tam wspomniał w mediach, że jak ktoś ma z tym problem, może przyjść pracować do szkoły. Że jest bezpiecznie, bo w budynkach nie ma wielu pracowników. A przecież większość nauczycieli - tak jak ja - ma dzieci, które też siedzą teraz w domach i też potrzebują opieki. Oczywiste jest, że zostaną w domu i będą korzystać ze swoich komputerów, internetu i telefonów.
Pomijam już nasze koszty, ale co z RODO, o którego przestrzeganie było wcześniej tyle szumu w szkołach? Co z bezpieczeństwem informacji?” - zastanawia się polonista z małopolskiej miejscowości.
Na problemy nauczycieli z brakiem „służbowego sprzętu do wykonywania systematycznej pracy online, szybkiego łącza internetowego i oprogramowania antywirusowego” zwracał uwagę szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. Domagał się od MEN „przyjęcia rozwiązań realistycznych, uwzględniających całą złożoność sytuacji i trudne warunki”. Podkreślał, że „nie do zaakceptowania jest (...) taka sytuacja, w której nauczyciele będą rozliczani z realizacji obowiązków niemożliwych do wykonania.” Ale jego list pozostał bez odzewu.
W tej chwili głównym kanałem komunikacji pomiędzy nauczycielami i uczniami są elektroniczne dzienniki. A jako podstawowe narzędzie do zdalnej nauki MEN poleca serwis „Zdalne lekcje” - z propozycjami tematów z poszczególnych przedmiotów, dla poszczególnych klas, do realizacji w kolejnych tygodniach.
Grażyna Sz., nauczycielka fizyki, która - jak wyliczyła - ma obecnie 251 uczniów, na Facebooku OKO.press napisała:
„Odpowiadam na setki pytań przez e-dziennik, który jest przeciążony i się zawiesza, Facebooka i maila.
Pytania nie dotyczą przedmiotu, którego uczę, tylko spraw organizacyjnych, łącznie z takimi jak prośba o poinstruowanie rodzica, jak wysłać zdjęcie wykonane telefonem.
Wczoraj zaczęłam pracę o 4:30, sprawdzając prace wykonane na polecanej przez MEN platformie edukacyjnej. Dlaczego tak wcześnie? Bo ani za dnia, ani wczesną nocą nie udało mi się tego zrobić z powodu przeciążenia serwera,
a uznałam, że dzieciom, które wcale nie musiały, ale chciały wykonać projekt z fizyki na przymusowej kwarantannie należy się nagroda w postaci dobrej oceny”.
Na przeciążenie „zdalną nauką” narzekają też rodzice uczniów.
Anna, gdańszczanka, matka szósto - i ósmoklasisty opowiada: „Już w ubiegłym tygodniu nauczyciele zaczęli zasypywać rodziców uczniów wiadomościami. Jeden przez powiadomienia w dzienniku elektronicznym, inny przez zakładkę „zadania domowe” w dzienniku, kolejny przez Messengera albo mailem do matki jednego z uczniów, który ona przesyłała dalej. Każdy wysłał kilka wiadomości.
W sumie, w ciągu tygodnia dostałam ich kilkadziesiąt. Powstrzymuję się, żeby im nie odpisać: halo, ja pracuję. Mam rzucić pracę, żeby ogarniać lekcje dzieci?”.
W wiadomościach nauczyciele zwykle polecają uczniom zapoznanie się z jakimiś materiałami dostępnymi w sieci i rozwiązanie zadań w określonym terminie. Materiały i zadania do zrealizowania on-line wysyłają nawet nauczyciele plastyki, techniki, muzyki i wf.
Ojciec ucznia łódzkiej podstawówki, zawalony poleceniami ze szkoły, nie powstrzymywał się jak pani Anna i napisał do dyrekcji i rady pedagogicznej, że nauczyciele za bardzo angażują rodziców w to „zdalne nauczanie”. Nie dostał odpowiedzi.
„Dosyłają tylko kolejne zadania nie do zrealizowania” - opowiada. Problem w tym, że dziecko samo ich nie zrobi, zwłaszcza, gdy dotyczą nowego materiału. „Ja pracuję od 06:00 do 22:00. Czasami z domu, czasami w firmie. Nie jestem w stanie poświęcić całego dnia na odrabianie lekcji. Żona pracuje w służbie zdrowia na 12 godzinnych zmianach. Ta sama sytuacja. A materiału dostajemy do zrobienia tyle, że mam wrażenie iż w normalnych warunkach jego realizacja zajęłaby nauczycielom dwa - trzy miesiące” - mówi.
Paweł i jego żona są lekarzami w małej miejscowości – on w szpitalu i poradni POZ, ona w dwóch poradniach. Ich synowie (dziesięcio- i jedenastoletni) chodzą do piątej klasy.
„Dostajemy ponaglenia od nauczycieli, żeby przerobiony materiał odsyłać na bieżąco, bo w ten sposób pani nauczycielce będzie łatwiej. Czy nam jest łatwiej - o tym nikt nie myśli” - irytuje się Paweł.
Problem jest głównie z uczniami ze środkowych klas podstawówki, bo rodzice dzieci do ósmego roku życia mogą na czas epidemii wziąć urlop opiekuńczy i faktycznie wiele osób z tego korzysta. A uczniowie najstarszych klas już jakoś radzą sobie sami.
Rodzice, którzy nie pracują albo wykonują obowiązki zawodowe zdalnie, chcąc nie chcąc przyjmują na siebie nauczycielskie obowiązki. Katarzyna Szmidt z Warszawy jest mamą szósto- i siódmoklasisty. „Obaj synowie mają ADHD i problemy z koncentracją. Nie posadzę ich samych przy komputerze i nie powiem: uczcie się. Jak zostawiłam ich samych otworzyli sobie link, który gdzieś im wyskoczył, „o tu coś jest ciekawego”, potem jakiś inny - „tam też coś ciekawego jest” i popłynęli.
Więc siedzę nad lekcjami 3 godziny z jednym, 4 godziny z drugim. Muszę być matematyczką, polonistką, chemiczką” - wylicza.
Na co dzień prowadzi własną firmę catering napojów smoothies na imprezy. Ale teraz nie ma eventów i nie ma pracy. Tylko dlatego jakoś ogarnia te szkolne obowiązki.
Magda Ankiel na Facebooku OKO.press pisze: „Właśnie skończyłam tłumaczyć dziecku past simple, południki i równoleżniki. A czeka w kolejce historia i biologia. Zapytam uprzejmie – a co z rodzicami, którzy chodzą do pracy i nie mają kiedy pracować z dzieckiem? A co z rodzicami, którzy są mniej wykształceni i np. nie znają języków obcych?”.
Rodzice przekonują, że to, co dotąd robili nauczyciele, to nie zdalne nauczanie lecz po prostu zadawanie prac domowych przez internet. Ale uważają, że uruchomienie prawdziwych lekcji on-line na żywo nastręczyłoby jeszcze większych kłopotów.
Izolda Wysiecka obawia się, że jej syn – uczeń drugiej klasy liceum – nie mógłby z takich zajęć korzystać. „Mieszkamy na Kaszubach. Nasza wieś jest malutka, położona w lesie, 10 km od miasta. Nie ma tu sztywnego łącza, bo nikomu się to nie opłaca dla tak małej społeczności. Wszyscy korzystamy z internetu bezprzewodowego od dostawców telefonii komórkowej. Teraz słyszę, że anglistka syna utworzyła grupę i zdaje się będzie prowadzić lekcje online. Mam nadzieję, że nasz internet to wytrzyma. Przedsmak tego, co może się dziać, mamy w każdy weekend, kiedy jest więcej ludzi »na łączach«: sygnał się rwie, prędkość drastycznie spada.
Więc jak wszyscy będą siedzieć »w szkole«, jakoś nie widzę tego zdalnego nauczania w różowych kolorach” - martwi się.
Od początku epidemii koronawirusa obciążenie sieci wzrosło o kilkadziesiąt procent, podobne problemy mogą mieć więc nawet ci, którzy zwykle mają dostęp do szybkiego internetu i możliwość nieograniczonej transmisji danych. A są także uczniowie, którzy w ogóle nie mają w domach internetu. Jak dowiedziało się OKO.press, np. w niewielkiej Płużnicy zapytano rodziców, którzy uczniowie mają dostęp do sieci, okazało się że ma go 303 dzieci, 81 nie ma, a 131 rodziców nie odpowiedziało.
MEN przekonuje jednak, że nawet jeśli ktoś w ogóle nie ma internetu, z edukacji wykluczony nie zostanie: materiały do nauki otrzyma pocztą lub esemesem wysyłanym do rodzica.
Izolda Wysiecka pociesza się, że u niej w domu przynajmniej nie będzie problemu z dostępem do komputera, ale w wielu rodzinach to nie wygląda dobrze: „U sąsiadów jest trójka dzieci i jeden komputer” – mówi. Taka sama sytuacja jest w domu Izabeli, 50-latki z Warszawy, samotnie wychowującej trójkę dzieci trzecio-, piąto- i siódmoklasistę.
„Mamy jeden laptop z którego korzystam ja i dzieci. Dziennie przychodzą po 2-3 zadania z każdego przedmiotu dla każdego z dzieci. Dla najmłodszego - dużo linków do interaktywnych zadań, które trzeba robić on-line. Dla starszych - zadania do wykonania zapisane w najrozmaitszych formatach: wordzie, pdf, jpg, odf. Z jednego przedmiotu jest coś do obejrzenia na YouTube, z innego coś do zrobienia na platformie edukacyjnej, z trzeciego zrobienie prezentacji. Komputer jest zajęty cały dzień - ja siedzę po 2 godziny z młodszymi dziećmi, potem starsza córka robi lekcje sama. Gdyby lekcje miały się odbywać na żywo on-line musiałabym dokupić dwa komputery” - mówi.
Jak dodają inni rodzice, sam komputer do zdalnych lekcji czasem nie wystarczy.
„Ciekawa formą pracy zdalnej jest zapowiedziany test, który po otrzymaniu powinniśmy wydrukować, dać dzieciom do rozwiązania, a następnie zeskanowany odesłać do nauczyciela. Wszyscy zakładają bowiem, że mamy w domu pełen osprzęt tylko czekający na okazję, by go użyć. Prawda jest taka, że mamy jeden laptop, na którym pracuję zdalnie pomiędzy 09:00 a 17:00” - mówi Anna M. Brzozowska, mama bliźniaków - uczniów czwartej klasy.
Rodziców pociesza jedynie fakt, że koronawirus musi przecież kiedyś minąć. A z nim nauczanie zdalne.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Komentarze