Ministerstwo Edukacji Narodowej opublikowało projekt rozporządzenia dotyczący nowego systemu organizacji edukacji. Projekt skierowano do roboczych konsultacji wczoraj, 11 sierpnia.
W jaki sposób ministerstwo chce rozwiązać problem utrzymania systemu edukacji, gdy pandemia nie tylko nie wygasa, ale sięga coraz szerzej? Odpowiedź brzmi: zrzucając wszystkie troski na dyrektorów i samorządy.
„Nie można całości zadań przerzucać na osobę, która nie ma ani kompetencji merytorycznych do oceny zagrożenia epidemiologicznego, ani formalnych, żeby podjąć decyzję o zawieszeniu zajęć i przejściu na edukację zdalną edukacji, bo za tym idą dalsze kroki, jak chociażby stwierdzenie prawa rodzica do zasiłku z tytułu opieki nad dzieckiem” – mówił w TOK.fm Sławomir Broniarz, przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego.
„Nie jestem lekarzem ani epidemiologiem. Chciałabym poznać przystające do życia procedury, zostać wyedukowana – które momenty życia szkoły powinnam uznać za zagrożenie?” – mówi OKO.press Ewa Radanowicz, dyrektorka szkoły w Radowie Małym (woj. zachodniopomorskie).
Dyrektor się tym zajmie
W projektach ustaw [zmiany wymaga kilka z nich] piętrzą się obowiązki i prawa dyrektorów. Dyrektor szkoły lub placówki „będzie mógł zawiesić zajęcia ze względu na aktualną sytuację epidemiologiczną, która może zagrażać zdrowiu uczniów”. Ma to zrobić za zgodą samorządów oraz powiatowego inspektora sanitarnego, ale sam musi się jednak zorientować, czy zamykać już, czy jeszcze nie, a może wcale.
Dyrektor ma szereg możliwości – może zawieszać grupy, oddziały, klasy, etapy edukacji albo całe szkoły. Jakie powinien przyjąć kryterium?
Ministerstwo tego nie precyzuje „ze względu na konieczność uwzględnienia zarówno pojedynczych podejrzeń zakażeń lub samych zakażeń, jak i nagłego przyrostu liczby zakażeń nie tylko w szkole lub placówce, ale i na danym obszarze (w gminie, regionie)”.
Kto będzie odpowiadał za błędną decyzję, jeśli np. szkoła nie zostanie zamknięta na czas i stanie się źródłem zakażeń? Nie wiadomo.
Samorządowcy zarzucają MEN, że obarcza całą odpowiedzialnością za epidemiologiczne zabezpieczenie szkoły jej dyrektorów. Domagają się też, żeby ich zdania ktoś w końcu wysłuchał.
Noc konsultacji
Jak informuje TOK.fm, w nocy na stronie MEN pojawiła się informacja, że opinie w sprawie projektów można przesyłać mailowo, ale tylko do dziś do godz. 13.00. Wtedy minister edukacji wystąpił na konferencji i zasugerował, że i tak mają już dużo pytań i uwag.
„Projekty pojawiają się dzisiaj, a nie były przedmiotem jakichkolwiek konsultacji, ani z samorządami, ani z trzecim sektorem, ani z rodzicami, a można było i należało to zrobić” – mówił w radiu TOK.fm Sławomir Broniarz, przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego, który krytykował też ministerstwo za to, że szkoły i samorządy nie dostały wsparcia rzeczowego i finansowego adekwatnego potrzebnego do działania szkół w czasie pandemii.
„Pan minister mówi, że kilkanaście tysięcy dyspenserów przeznaczył dla szkół maseczek, a powinno być kilkaset tysięcy, biorąc pod uwagę, że mówimy o 5 mln rzesza uczniów, która powinna z nich korzystać kilka razy dziennie. Mamy prawie 26 tys. szkół do wyposażenia”.
Broniarz przyznał, że ministerstwo przekazało kilkaset komputerów do jednostek samorządowych, ale zaznaczył, że to kropla w morzu potrzeb. „2 tys. miejscowości w Polsce jest pozbawionych dostępu do internetu”.
„Nie jestem epidemiologiem”
Jedną z placówek, które musiały sprostać problemom z dostępem do zdalnej edukacji, jest szkoła w Radowie Małym. „Już dziś odbieraliśmy telefony od rodziców, którzy mówili, że zwyczajnie nie mają pieniędzy, by wykupić dostęp do internetu” – mówiła OKO.press dyrektorka Ewa Radanowicz w marcu.
Od tamtej pory wraz z nauczycielami wykonała heroiczną pracę, żeby umożliwić dzieciom naukę.
„Nie dało się ustalić jednego sposobu działania adekwatnego dla wszystkich przypadków, mieliśmy całą masę różnych problemów do rozwiązania. W wielu miejscach jest problem z zasięgiem, często ze sprzętem. Żeby mieć dostęp do komputera czy telefonu, dzieci muszą czasem czekać, aż rodzice wrócą z pracy albo rodzeństwo skończy zajęcia” – mówi nam dziś Radanowicz.
„Zdarzało się, że pomocy potrzebowali sami rodzice, którym wyjaśnialiśmy, jak uruchomić sprzęt, podłączyć do internetu, wysłać zadania czy zorganizować przestrzeń dla dziecka”.
W Radysach bardzo pomagała gmina – nie tylko w dostępie do sprzętu, ale również przy sprawdzaniu, co dzieje się w rodzinach. „Mamy sporą grupę dzieci, które nie mają w domu dobrej sytuacji. Próbowaliśmy dotrzeć do nich bezpośrednio, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku”.
Do września zaczęto przygotowywać się już w czerwcu. „Dostosowaliśmy statusy, procedury. Przygotowaliśmy się na różne alternatywy, nie czekając na to, co powie ministerstwo” – mówi Radanowicz i przewiduje, że pierwsze miesiące szkoły upłyną między innymi na diagnozowaniu potrzeb.
„Nie wszystkie dzieci miały w tym okresie wsparcie, trzeba będzie pomyśleć, jak dostosować program do poszczególnych osób, jak wyrównać szanse”.
Dyrektorka szkoły w Radowie nie narzeka na brak szczegółowych wytycznych w nowych projektach MEN. „Im bardziej MEN uszczegóławia, tym trudniej się wpisać w te oczekiwania. Wolę mieć więcej możliwości działania, to skuteczniejsze. Inaczej jest w Warszawie, a inaczej w Radowie Małym, co innego dzieje się w podstawówce, a co innego w liceum”.
Od ministerstwa oczekiwałaby jednak większego wsparcia, przede wszystkim w rozwiązywaniu problemów technicznych: słabego dostęp do internetu, braku dobrego sprzętu dla uczniów i nauczycieli. Gmin na to nie stać.
Radanowicz oczekuje też dobrych wskazówek odnośnie bezpieczeństwa zdrowotnego.
„Nie jestem lekarzem ani epidemiologiem. Chciałabym poznać przystające do życia procedury, zostać wyedukowana – które momenty życia szkoły powinnam uznać za zagrożenie?” – mówi dyrektorka szkoły.
Fatalne wyniki matur. MEN: co złego to nie my
MEN konsekwentnie forsuje przekaz o sukcesie zdalnej edukacji w Polsce, która dla wielu szkół, dzieci i ich rodzin była jak jazda bez trzymanki.
Odbiło się to prawdopodobnie na wynikach matur, które są w tym roku gorsze niż w zeszłym. Zdało ją trzy czwarte maturzystów. 16 proc. nie zdało przez matematykę, a 6 proc. nie dało rady z polskim. Niewypał improwizowanej edukacji zdalnej, konsekwencje PiS-owskiej reformy edukacji to oczywiście tylko jedne z możliwych wyjaśnień. Ministerstwo znalazło inne:
- uczniów: „tak jak co roku, część uczniów zlekceważyła egzamin maturalny, część nie odniosła sukcesu”;
- epidemię i uczniów: „być może część maturzystów nie wykorzystała dobrze czasu podczas epidemii”
- strajk nauczycieli: „być może część materiału nie została dobrze przyswojona i nie było jakiegoś większego powtórzenia”.
Na pytania o brak szczegółowych wytycznych i obawy o dodatkowe koszty dla samorządów minister odpowiedział: „Wytyczne wydają się tak proste, że nie wymagają gigantycznych nakładów. Sprzątanie szkół, zachowanie higieny, mycie rąk i wietrzenie sal nie wywołują dodatkowych i poważnych działań samorządowców”.
Zachęcił samorządy do składania wniosków do ministerstwa finansów o zwiększenie subwencji na zajęcia wyrównawcze. „Strajk i kształcenie na odległość na pewno wywołały napięcie psychiczne u uczniów, a u niektórych mogły wpłynąć na zakres ich wiedzy i umiejętności” – doprecyzował minister.
Zamiast tej kukły menowskiej można by równie dobrze postawić pluszowego misia…pewnie i sensowniej by odpowiadał.
Dobrze by było zamknąć szkoły , na zawsze. Już 72 osoby są pod respiratorami!
72 osoby w całej Polsce na covid, a tylko u mnie w mieście ze 150 ludzi pod respiratorami chorujący na inne choroby ( głownie geriatria – mam znajomego dyrektora szpitala). Covid jak na razie obchodzi się z Nami bardzo łagodnie, że wręcz powiem kurtuazyjnie. W moim mieście jest 20 osób chorych na covid w szpitalu jednoimiennym – żaden pacjent nie jest pod respiratorem, a większość z nich jest w szpitalu bo nie chcą wrócić do domów i pozarażać rodzinę, i tylko z tego powodu. Na ten tysiąc w szpitalach z 80 % jest tam bez potrzeby.
Zwyczajna pisia metoda – narobić gnoju a inni niech sprzątają. Jak będzie wpadka to łatwo o "kozła ofiarnego".
Nie doradzam nikomu stosowania metforminy lub insuliny w leczeniu cukrzycy, ponieważ stosuję metforminę od ponad 15 lat i doprowadziło to do zaburzeń erekcji. Podziękowania dla doktora Nelsona Salima, specjalisty zielarstwa z Maroka, z którym w radiu natknąłem się na jego świadectwo pacjenta, który w ciągu 21 dni został całkowicie wyleczony z cukrzycy i przerostu prostaty. Dane kontaktowe lekarza zostały udostępnione tym, którzy chcą spróbować jego leczenia i zrobiłem to, dziś jestem całkowicie wyleczony z cukrzycy typu 2 i zaburzeń erekcji dzięki naturalnym ziołom. Wysłał do mojego kraju swoje Ziołolecznictwo, które otrzymałem w ciągu 3 dni za pośrednictwem serwisu Dhl i zgodnie z jego instrukcją zastosowałem kurację przez 21 dni i jestem tutaj, aby zeznawać. Jego lek ziołowy jest niedrogi i działa skutecznie i nie ma skutków ubocznych. Jego oficjalny e-mail; [email protected]
lub WhatsApp / zadzwoń +212612145772.
Powiedział, że ma lekarstwo na; Choroby nerek, borelioza, zapalenie wątroby, rak piersi i bezpłodność
Moim zdaniem dyrektor w szkole powinien mieć władze nie tylko nad tym, a nad wszystkim. Komunizm i prowadzenie za rączkę powinno się skończyć. Dyrektorzy powinni współdecydować o programie nauczania, móc szkołę tak ukształtować by była niepowtarzalna. Wtedy powstały by rożne szkoły, z rożnym podejściem do tematu nauczania, gdzie egzaminy weryfikowały by to co się w takiej szkole uczy. Byłaby wtedy prawdziwa konkurencja, słabe szkoły można by zlikwidować, dobre z dobrymi i sprawdzonymi pomysłami rozbudować. Nic by szkolnictwu tak dobrze nie zrobiło jak prawdziwa konkurencja.
Cóż, konkurencja jest dla tych, których stać na edukację prywatną. W Warszawie są szkoły, na przykład Sternik, w których czesne wynosi 1200 zł / mc, a i tak klasy są pełne. Nic tak wspaniale nie blokuje perspektyw rozwoju jak dziadowska, pozbawiona mechanizmów kreatywności i konkurencji, zbiurokratyzowana, sterowana centralnie szkoła państwowa.
Szkoły prywatne biją na głowę państwowe jeśli chodzi o wyniki egzaminów, czy matur. I nie jest tak, że tam chodzą dzieci zdolne, tylko dzieci ludzi co mają pieniądze, a więc statystycznie takie same jak do zwykłej szkoły jeśli chodzi o zdolności intelektualne. Skoro zatem mają takie sukcesy to coś za tym stoi. I szkoły prywatne też mocno się od siebie różnią, dzięki temu rodzic ma duży wybór. Dlaczego nie dać takiej szansy państwowym ?
Obecnie prawie 20 % dzieci chodzi do prywatnych szkół ( w tym moje). Taki system szkół państwowych sterowanych odgórnie spowoduje, że szkół prywatnych za parę lat będzie 50 % . Czy nie warto by to zatrzymać ?