Olga Tokarczuk pięknym opowiadaniem wstawia się za karpiami, które tysiącami giną w męczarniach w polskich domach w okresie przedświątecznym. Ta fatalna tradycja sięga tak naprawdę czasów wczesnego PRL. I - co wciąż trzeba podkreślać - w świetle polskiego prawa jest całkowicie nielegalna: to przestępstwo znęcania się nad zwierzętami
"Wsparłam kampanię, bo jest to wyjątkowo barbarzyński zwyczaj, który przez cale życie psuł mi radość ze świąt i zamieniał przygotowania do Wigilii w horror" - powiedziała pisarka Olga Tokarczuk.
Ten "barbarzyński zwyczaj", o którym mówi laureatka nagrody Nobla z literatury za 2018 roku, to świąteczne „dawanie karpiowi w łeb”. Pisarka wspiera od 2011 roku kampanię Klubu Gaja „Jeszcze żywy KARP". Akcja jest wymierzona w sprzedaż i kupowanie żywych karpi, ponieważ wiąże się to z niepotrzebnym cierpieniem tych zwierząt.
W tym roku Tokarczuk postanowiła wesprzeć kampanię w sposób szczególny:
napisała dostępne na stronie kampanii opowiadanie "Gość", które republikujemy niżej w całości.
Tokarczuk od lat wspiera inicjatywy prozwierzęce i ekologiczne. Jest ambasadorką kampanii „Niech Żyją!”, celem której jest delegalizacja polowań na ptaki. Jest też weganką.
„Przestałam jeść mięso, kiedy wyprowadziłam się z domu i sama przygotowywałam sobie jedzenie. To było trudne. Dorastałam w latach 80., kiedy w ogóle było w Polsce głodno, a więc stosowanie jakiejś diety wydawało się jakimś szaleństwem. Teraz to się bardzo zmieniło, mamy ogromny wybór i właściwie nie ma powodu, żeby jeść mięso” - mówiła miesięcznikowi „Vege” w 2017 roku.
PRZECZYTAJ OPOWIADANIE
Olga Tokarczuk
Gość
Gdy dzieci wracają ze szkoły, w domu jest już Gość.
Pospiesznie zrzucają z ramion tornistry, nie będą im potrzebne przez kilka najbliższych dni – zaczęły się ferie świąteczne.
Ten rok był trudny: tata dzieci stracił pracę, mama musiała wziąć nadgodziny i teraz rzadko bywa w domu, no i zmarła babcia. Dlatego tak bardzo chcą spędzić te święta razem, żeby wszystkim było miło i bezpiecznie. Będzie więc tradycyjnie i niczego podczas tych świąt nie zabraknie. Mama mówi, że tradycja jest dobra i że można się w niej schronić, kiedy jest ciężko. Że jest jak gniazdo. Dlatego dzieci już kilka dni temu starannie ubrały choinkę. A teraz tato siedzi w kuchni przy stole i mieli mak na makowce. Na gazie pyka kiszona kapusta – będzie z niej pyszny świąteczny bigos. W domu unosi się już jedyny, niepowtarzalny zapach świąt Bożego Narodzenia.
No i jest jeszcze w łazience ten Gość.
Dzieci pochylają się nad wanną z fascynacją i ciekawością. Pływa w niej wielka ryba. Ma połyskliwą ciemną skórę w jaśniejsze cętki, duże płetwy i dwoje wypukłych oczu, którymi spod wody patrzy na ludzi. Właściwie nikt się nie zastanawia, co on tu robi w tej wannie, w mieście, w środku zimy; skąd się tu wziął. Bo też i żadna to tajemnica – mama przyniosła go w siatce ze sklepu i na wpół żywego od razu wpuściła do wanny. Zajmą się nim w Wigilię.
Tymczasem jednak dziwnie się śpi, kiedy w wannie jest Gość. Ten jego podwodny wzrok. Wszyscy myślą o nim. W nocy przewracają się z boku na bok.
Następnego dnia jest wiele pracy. Trzeba jeszcze przyrządzić ostatnie potrawy, zrobić ostatnie zakupy, zapakować prezenty (Ojej, zabrakło papieru do pakowania!). Zaaferowani wpadają teraz do łazienki tylko na chwilę i nawet nie patrzą na Gościa w wannie. A i on jest jakoś bardziej niemrawy, właściwie się nie rusza. Dolewają mu więc trochę świeżej wody i pędzą dalej.
W nocy ojciec natyka się w łazience na córkę, która siedzi przy wannie i patrzy na Gościa; palcem porusza delikatnie wodę wokół niego, jakby go głaskała. Ojciec bierze dziecko na ręce i kładzie do łóżka.
I oto już Wigilia rano. Najpierw drzwi do kuchni zamknięte i słychać szepty rodziców. Mama pójdzie z dziećmi na sanki. Długo ubierają się w przedpokoju, te wszystkie szaliki i czapki, i jeszcze sanki z piwnicy. Ich głosy cichną na dole.
Mężczyzna zostaje sam i dzielnie rusza do łazienki. Stara się w ogóle nie patrzeć, zamyka oczy – wszystkiemu winne będą ręce. Ale ręce są słabe i niezdarne. Karp walczy; kto by pomyślał, że zostało mu jeszcze tyle siły. Mężczyźnie udaje się wyjąć go z wody, ale on wyrywa się i spada na podłogę. Teraz leży tam i łypie okiem na człowieka. Tamten próbuje go na powrót włożyć do wanny i po kilku próbach wreszcie mu się to udaje. Mężczyzna oddycha z ulgą. Karp ledwie żyje.
Kiedy kobieta wraca z dziećmi jest wściekła na męża. Co z ciebie za mężczyzna! Teraz to on zamyka się z dziećmi w pokoju i głośno oglądają telewizję, a ona wchodzi do łazienki. Zza drzwi dochodzą dziwne gwałtowne odgłosy i przekleństwa; lepiej ich nie słyszeć. W końcu i ona wychodzi pokonana.
Sprawę załatwia Pan Zygmunt, sąsiad z dołu. Zjawia się z młotkiem w dłoni i z wielkim nożem.
A teraz wreszcie Święta. Palą się świece, choinka świeci kolorowo i ten jedyny w świecie zapach, który wypełnia cały dom.
Na stole jest dwanaście potraw, zgodnie z tradycją, wśród nich karp w galarecie. Jest też dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, który nigdy nie przyjdzie. Nigdy nie przychodzi.
Siedzą ze spuszczonymi głowami, za chwilę zaczną dzielić się opłatkiem. Bóg się rodzi!
KONIEC
Świąteczne „bicie karpia” ma w Polsce status długotrwałej tradycji. Tymczasem w rzeczywistości historia tego zwyczaju sięga początków okresu powojennego.
"Tradycja zakupu żywego karpia wzięła się z niedostatków PRL z lat 50. Była to jedyna świeża ryba sprzedawana wprost z aut, dowożona do fabryk, na kilkanaście dni przed Wigilią - trafiała do wanny, gdyż nie było wtedy lodówek" - czytamy na stronie Klubu Gaja.
Jak przypomniał w rozmowie z portalem Onet dr Michał Rudy z SWPS, to komunistycznej władzy zawdzięczamy skojarzenie tej ryby ze świętami Bożego Narodzenia, która chciała „kształtować także przyzwyczajenia kulinarne obywateli". A konkretnie ministrowi przemysłu Polski Ludowej, za którego kadencji ukuto hasło „Karp na każdym wigilijnym stole w Polsce".
Chyba wciąż mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że w znakomitej większości przypadków domowe zabijanie karpia odbywa się nielegalnie. Nie wspominając już o tym, że na ogół jest to robione nieudolnie, z wyjątkową - nawet jeśli nie chcianą - brutalnością, która niepotrzebnie przedłuża cierpienie ryby.
Jak tłumaczył dr Rudy, aby zabić zwierzę kręgowe - a do takich zaliczają się ryby - trzeba mieć stosowne kwalifikacje, które zdobywa się w ramach specjalnego (bezpłatnego) szkolenia organizowanego przez powiatowego lekarza weterynarii.
„Wymóg ten, czyli posiadanie kwalifikacji do zabicia zwierzęcia kręgowego, właściwie jest nie do spełnienia przez osobę kupującą żywego karpia” - powiedział prawnik.
Zanim jednak karp trafi do wanny, w której z wolna podduszając się w wodzie, w której jest coraz mniej tlenu, i zostanie zabity, już zdąży się nacierpieć. Bo w Polsce wciąż sprzedaje się w sklepach żywe karpie z zatłoczonych i niedotlenionych basenów, z czym walczy właśnie Klub Gaja w ramach swojej kampanii.
Ta znieczulica na cierpienie karpi bierze się zapewne stąd, że ludziom bardzo długo trudno było żywić empatię do tych zwierząt, ponieważ są one od nas bardzo odmienne - i w wyglądzie, i w zachowaniu.
Ale współczesna psychologia zwierząt stawia sprawę jasno: karp - i ryby w ogóle, tak jak inne kręgowce - jest zdolny do odczuwania bólu i strachu.
„Karpie czują też, jeśli któryś osobnik w balii jest martwy. Każda nieżywa ryba dodatkowo powoduje wzrost stężenia toksycznego dla nich amoniaku oraz lawinowe namnażanie się bakterii w wodzie. [...] Sprzedawcy często nie wiedzą, jak je odpowiednio trzymać. Chwytają chociażby za pokrywy skrzelowe, raniąc przy tym skrzela. [...] Na szczęście w większości sklepów są używane siatki. Gorzej wygląda sytuacja na małych targowiskach” - opowiadał portalowi gazeta.pl o losie karpi weterynarz.
Dziś część sklepów wycofuje się ze sprzedaży żywych karpi. W 2019 roku nie kupimy ich m.in. w Auchan, Selgrosie i Tesco Polska.
Razem z Klubem Gaja o zakaz sprzedaży żywych karpi od lat walczy mec. Karolina Kuszlewicz, dziś Rzeczniczka ds. Ochrony Praw Zwierząt przy Polskim Towarzystwie Etycznym.
"W mojej ocenie nie da się pogodzić sprzedaży żywych ryb z ich humanitarnym traktowaniem. Ich ból, cierpienie i stres są praktycznie nie do uniknięcia" – mówiła adwokatka w 2017 roku w rozmowie z "Krytyką Polityczną".
To dzięki jej staraniom Sąd Najwyższy w 2016 roku wydał wyrok, zgodnie z którym karpie są w takim stopniu chronione na mocy ustawy o ochronie zwierząt, jak np. psy czy koty. A przetrzymywanie ryb bez wody jest znęcaniem się nad nimi.
To znaczy, że np. przenosząc karpia w samej tylko reklamówce po jego zakupie, popełniamy przestępstwo.
Ta świadomość powoli przebija się do wymiaru sprawiedliwości.
Zapadł w marcu 2019 roku w Krotoszynie:
sąd skazał na trzy miesiące bezwarunkowego więzienia 59-letniego Wojciecha C., który na targowisku uśmiercał karpie gilotyną bez ich uprzedniego ogłuszenia.
„Oskarżony spowodował niesamowite cierpienie ryb zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Czynu tego dopuszczał się w miejscu publicznym, do którego dostęp mieli nie tylko dorośli ale także dzieci” - mówiła podczas rozprawy prokuratorka Marta Talarczyk-Bielak (wnioskowała o sześć miesięcy kary).
„Oskarżony jest rolnikiem, nie mam żadnej wątpliwości, że zdawał sobie sprawę z tego, że ryby należy ogłuszać przed śmiercią. Jest to już dzisiaj wiedza powszechna. Wystarczyło przecież kilkanaście sekund, żeby ogłuszyć te ryby” - komentowała Katarzyna Topczewska, pełnomocniczka Fundacji Viva!, która wytoczyła mężczyźnie sprawę.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze