„W związku z toczącą się w internecie dyskusją wokół mojego felietonu opublikowanego w »Frankfurter Allgemeine Zeitung« i kontrowersjami narosłymi z powodu faktu, że cytowane są jego wyrwane z kontekstu fragmenty, postanowiłam udostępnić Państwu całość oryginalnego tekstu w języku polskim”, napisała Olga Tokarczuk na Facebooku. I zamieściła felieton, który publikujemy w całości.
Kontrowersje dotyczyły fragmentu o Unii Europejskiej, którą noblistka miała w tekście skrytykować. Napisały o tym m.in. Telewizja Republika i wPolityce.pl.
Zobaczcie cały tekst:
Okno
Z mojego okna widzę białą morwę, drzewo, które mnie fascynuje i było jednym z powodów, dlaczego tu zamieszkałam. Morwa jest hojną rośliną – całą wiosnę i całe lato karmi dziesiątki ptasich rodzin swoimi słodkimi i zdrowymi owocami. Teraz jednak morwa nie ma liści, widzę więc kawałek cichej ulicy, po której rzadko ktoś przechodzi, idąc w kierunku parku.
Pogoda we Wrocławiu jest prawie letnia, świeci oślepiające słońce, niebo jest błękitne, a powietrze czyste. Dziś podczas spaceru z psem, widziałam jak dwie sroki przeganiały od swojego gniazda sowę. Spojrzałyśmy sobie z sową w oczy z odległości zaledwie metra.
Mam wrażenie, że zwierzęta też czekają na to, co się wydarzy.
Dla mnie już od dłuższego czasu świata było za dużo. Za dużo, za szybko, za głośno.
Nie mam więc „traumy odosobnienia” i nie cierpię z tego powodu, że nie spotykam się z ludźmi. Nie żałuję, że zamknęli kina, jest mi obojętne, że nieczynne są galerie handlowe. Martwię się tylko, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którzy stracili pracę.
Kiedy dowiedziałam się o zapobiegawczej kwarantannie, poczułam coś w rodzaju ulgi i wiem, że wielu ludzi czuje podobnie, choć się tego wstydzi. Moja introwersja długo zduszana i maltretowana dyktatem nadaktywnych ekstrawertów, otrzepała się i wyszła z szafy.
Patrzę przez okno na sąsiada, zapracowanego prawnika, którego jeszcze niedawno widywałam, jak wyjeżdżał rano do sądu z togą przewieszoną przez ramię. Teraz w workowatym dresie walczy z gałęzią w ogródku, chyba wziął się za porządki. Widzę parę młodych ludzi, jak wyprowadzają starego psa, który od ostatniej zimy ledwie chodzi. Pies chwieje się na nogach, a oni cierpliwie mu towarzyszą, idąc najwolniejszym krokiem. Śmieciarka z wielkim hałasem odbiera śmieci.
Życie toczy się, a jakże, ale w zupełnie innym rytmie. Zrobiłam porządek w szafie i wyniosłam przeczytane gazety do pojemnika na papier. Przesadziłam kwiaty. Odebrałam rower z naprawy. Przyjemność sprawia mi gotowanie.
Uporczywie wracają do mnie obrazy z dzieciństwa, kiedy było dużo więcej czasu i można było go „marnować”, godzinami gapiąc się przez okno, obserwując mrówki, leżąc pod stołem i wyobrażając sobie, że to jest arka. Albo czytając encyklopedię.
Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie – tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?
Wirus przypomniał nam przecież to, co tak namiętnie wypieraliśmy – że jesteśmy kruchymi istotami, zbudowanymi z najdelikatniejszej materii. Że umieramy, że jesteśmy śmiertelni.
Że nie jesteśmy oddzieleni od świata swoim „człowieczeństwem” i wyjątkowością, ale świat jest rodzajem wielkiej sieci, w której tkwimy, połączeni z innymi bytami niewidzialnymi nićmi zależności i wpływów. Że jesteśmy zależni od siebie i bez względu na to, z jak dalekich krajów pochodzimy, jakim językiem mówimy i jaki jest kolor naszej skóry, tak samo zapadamy na choroby, tak samo boimy się i tak samo umieramy.
Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują pomocy. Przypomniał, jak delikatni są nasi starzy rodzice i dziadkowie i jak bardzo należy im się nasza opieka.
Pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?
Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli, nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej, jak ta, zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu.
Tym samym objawiły się nam smutne prawdy – że w chwili zagrożenia wraca myślenie w zamykających i wykluczających kategoriach narodów i granic. W tym trudnym momencie okazało się, jak słaba w praktyce jest idea wspólnoty europejskiej.
Unia właściwie oddała mecz walkowerem, przekazując decyzje w czasach kryzysu państwom narodowym. Zamknięcie granic państwowych uważam za największą porażkę tego marnego czasu – wróciły stare egoizmy i kategorie „swoi” i „obcy”, czyli to, co przez ostatnie lata zwalczaliśmy z nadzieją, że nigdy więcej nie będzie formatowało nam umysłów.
Lęk przed wirusem przywołał automatycznie najprostsze atawistyczne przekonanie, że winni są jacyś obcy i to oni zawsze skądś przynoszą zagrożenie. W Europie wirus jest „skądś”, nie jest nasz, jest obcy. W Polsce podejrzani stali się wszyscy ci, którzy wracają z zagranicy.
Fala zatrzaskiwanych granic, monstrualne kolejki na przejściach granicznych dla wielu młodych ludzi były zapewne szokiem. Wirus przypomina: granice istnieją i mają się dobrze.
Obawiam się też, że wirus szybko przypomni nam jeszcze inną starą prawdę, jak bardzo nie jesteśmy sobie równi. Jedni z nas wylecą prywatnymi samolotami do domu na wyspie lub w leśnym odosobnieniu, a inni zostaną w miastach, żeby obsługiwać elektrownie i wodociągi. Jeszcze inni będą ryzykować zdrowie, pracując w sklepach i szpitalach. Jedni dorobią się na epidemii, inni stracą dorobek swojego życia.
Kryzys, jaki nadchodzi, zapewne podważy te zasady, które wydawały się nam stabilne; wiele państw nie poradzi sobie z nim i w obliczu ich dekompozycji obudzą się nowe porządki, jak to często bywa po kryzysach. Siedzimy w domu, czytamy książki i oglądamy seriale, ale w rzeczywistości przygotowujemy się do wielkiej bitwy o nową rzeczywistość, której nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, powoli rozumiejąc, że nic już nie będzie takie samo, jak przedtem.
Sytuacja przymusowej kwarantanny i skoszarowania rodziny w domu może uświadomić nam to, do czego wcale nie chcielibyśmy się przyznać: że rodzina nas męczy, że więzi małżeńskie dawno już zetlały. Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od internetu, a wielu z nas uświadomi sobie bezsens i jałowość sytuacji, w której mechanicznie i siłą inercji tkwi. A co, jeśli wzrośnie nam liczba zabójstw, samobójstw i chorób psychicznych?
Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas.
Nadchodzą nowe czasy.
Psychologia dysponuje pojęciem „transferu”– przenoszenia umiejętności z jednej dziedziny w inną. Przy czym może to być „transfer pozytywny” – umiejętności nabyte w jednej dziedzinie sprzyjają nabywaniu umiejętności w innej bądź „transfer negatywny” – umiejętności nabyte w jednej dziedzinie utrudniają bądź wręcz uniemożliwiają nabycie umiejętności w innej dziedzinie.
Odnoszę wrażenia, że w przypadku komentowanej noblistki, ma miejsce transfer negatywny – umiejętności literackie zdecydowanie utrudniają jej ogarnięcie materii politycznej i społecznej. Zwłaszcza w kontekście rzucającej się w oczy „obssesio sinistram”.
To znaczy ze jak ktos potrafi pisac to nie zna sie na polityce? Ale z ciebie Wspanialy geniusz! Tylko analfabeci do polityki:)))
„obssesio sinistram”? Niedosc ze troll to jeszcze watykanski klecha?
Disce puer latine, ego faciam te mości panie. Greka i łacina to podstawa klasycznego, wszechstronnego (niekoniecznie teistycznego) wykształcenia. Niektórym wsio taki wszystko kojarzy się z d… Maryny.
Zdradziles sie i duda!
Pani Tokarczuk widzi świat na swój sposób. Niedostępny dla większości mieszkańców tej planety. Dlatego dostała nagrodę Nobla. Nie jest politykiem i nie musi się profesjonalnie wypowiadać o polityce. Twoje popisy Karolu to tylko nędzna grafomania. Trudno znaleźć wyjaśnienie ich przyczyny. Czasami piszesz z sensem. Bardzo niewiele.
Nie tylko przypomni ale pokaże z pełna dobitnością.
Cytowany na początku ustęp, za który pani Tokarczuk jest krytykowana, to najmniejszy problem tego tekstu.
Wyć się chce na tą obezwładniającą naiwność, na te ciągi truizmów i wielki stos przejawów niemal infantylnego oderwania od emocjonalnej i intelektualnej rzeczywistości tego świata. Zamiast każdym niemal zdaniem grzmieć o łupieżczych psychopatach za to wszystko odpowiedzialnych i zastępach przymusowych bohaterów, którzy dzień i noc sprzątają tą niekończącą się pożogę ignorancji, arogancji, głupoty i egoizmu po przetoczeniu się przez nas tych pierwszych – pani Tokarczuk wykorzystuje swoją Noblowską platformę na admirację drzew, ptaków, ogólnie całego patrycjuszowego slow-life oraz przypomnienie, że my wszyscy jesteśmy tacy sami, z jednego li pyłu gwiezdnego ulepieni i winniśmy się za rączki ładnie trzymać i w obliczu znalezienia się w punkcie zwrotnym historii, z gatunku tych zdażających się raz w życiu, kumbaya śpiewać na ogrodach naszych willi na Krzykach, najlepiej z kieliszkiem półwytrawnego czerwonego i Smith-Coroną czy innym Maciem Air na odrestaurowanym stoliku do szycia. Czyta się to jak esej osiemnastowiecznego poety nadwornego, który z Wersalu wychodzi tylko wtedy, kiedy król z nudów zmienia pałac – nie wiadomo, czy rżeć z politowania, warczeć ze wściekłości, czy po prostu już z tego wszystkiego szlochać.
I na litość Boską – nie ma w Polskim języku słowa "hektyczny"
… W grozie żył Tuwim, milknął, grał palcami,
Na jego twarzy hektyczne wypieki.
I, rzec by można, wojewodów łudził,
Jak później SB-eki…
Kamil Celer- "I na litość Boską – nie ma w Polskim języku słowa "hektyczny". "
Słownik języka polskiego – "hektyczny" – " wyniszczający", " pełen podniecenia i niepokoju"
I właściwie na tym można by zakończyć komentarz do wpisu pana Kamila Celera. Może tylko dobra rada : admiracja drzew, ptaków, ludzi oraz większe zrozumienie tego co się czyta, a przede wszystkim tego co się pisze.
Słownik Języka Polskiego PWN z roku 2004 takiego słowa nie zna. Widać muszę kupić nowszy, tudzież bardziej polegać na Googlach.
Zaczolem czytac Polskie wiadomosci i pisac okolo 8 miesiecy temu. Po 30 letniej przerwie myslalem ze wszystko zapomnialem. Ludzie mowili mi ze uzywam dziwny Polski. Jednak stwierdzilem ze nie ja sie zmienilem i zapomnialem lecz Polski jezyk. Slowa jak determinacja, puaza, hejterzy, ostracyzacja… i mnostwo innych. Stwierdzilem ze nawet nie musze tlumaczyc przez Googla, wystarczy spolszczyc obce slowo i poradzic mowiac niech pan sie nie podda \\\"desperacji\\\".:)
Kamil Celer kto nie idzie z czasem , z czasem odchodzi.
Skupiłeś się na nieco poetyckiej formie felietonu i umknęła Ci główna (moim zdaniem) myśl: UE nie zadziałała solidarnie. A Polska zrobiła rzecz zgoła haniebną: zamknęła granice dla tranzytu, dla naszych sąsiadów, w tym obywateli UE. Naszym rodakom też zresztą utrudniła powrót do domu.
Tak długo jak ci, którzy ten świat rozumieją będą o nim pisać i mówić tak, jakby zwracali się przede wszystkim do swoich recenzentów, tak długo zwyciężał będzie Trump, Orban i Kaczyński.
Jest latwo wziasc kamien i zabic Kaczynskiego, Bylo latwo tym samym sposobem zabic Stalina czy Hitlera, a teraz Putina, Trumpa, Kim cos tam. Jest dosyc ludzi dookla nich ale nie ma odwarznych z chonorem. Wystarczy kamien, widelec czy obojetnie cos. Sposobow zatrzymania kogos jest mnostwo. Ale ODWAGI na to maja niewiele. Tokarczuk pisze dlaczego trzeba miec odwage i ja wzbudza. A ty podniesiesz widelec? Ludzie musza rozumiec powod a Tokarczuk wyjasnia pobudza i daje odwagi bo sie rozumie.
Sądzę, że jeśli ktoś nie potrafi czytać ze zrozumieniem, przez szacunek dla innych, nie powinien występować w charakterze recenzenta pięknego artykułu Pani Olgi Tokarczuk.
Spóźnione sprostowanie i ujawnienie – nie mam nic wspólnego ze skrajnie prawicowymi ugrupowaniami, ideologiami i tychże internetowymi memetycznymi narracjami. Należę do DiEM25, czytam Chomskiego, Varoufakisa, Hedgesa i głosowałbym na Sandersa. Ktoś niżej wspomniał, że trzeba iść z czasem. Przydałoby się o tym wspomnieć osobie, którą tu krytykowałem. Ten świat da się uratować wyłącznie precyzją działań i wypowiedzi oraz powściągliwością w konsumpcji zasobów, tak materialnych, jak i językowych – to jest mój przekaz do ludzi sławnych, którzy mają platformę do nagłaśniania swoich zdań i obserwacji. Nie ma czasu na rozmarzone lanie wody. Na bycie wielkim literatem. Słuchają cię? To do rzeczy! Tych, którzy nam wszystkim źle życzą – wszystkim, bez wyjątku – jest wielu i mają ogromne środki do swojej dyspozycji. Tego typu teksty są jak film dokumentalny, który przez pierwsze osiemdziesiąt minut straszy katastrofalną zmianą klimatu, a przez ostatnie dziesięć mówi, że wszystko będzie dobrze bo dzielni ludzie i uśmiechnięte dzieci już nad tym pracują. Toteż widz nic już robić nie musi. Co więcej, nie musi o tym myśleć przed wyborami. A plutokraci tylko się śmieją. Mam już tego bardzo, bardzo dosyć i tym bardziej, kiedy się to ozłaca i wynosi na piedestały – bo nasze. Bo chcemy być dumni, że coś ta Polska robi dobrze. To może do urn byśmy poszli i przegonili z kart historii tych, co każdego jednego Polaka bez wyjątku mają za idiotę? I kupię sobie do diabła nowy słownik.
Oprócz Chomskiego proponuję poczytać Bajkę o Pszczołach Bernarda de Mandeville'a. Bardzo puczająca lektura dla każdego lewicowca-utopisty.
Świetnie Pan to ujął. Ten śliczniutki tekścik nijak się ma do dramatycznej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Poetycka impresja na temat pandemii – bardzo ładne, ale w jakimś sensie żałosne. Nawet z "hektyczny" ma Pan w pewnym sensie rację. To słowo praktycznie w języku polskim nieużywane. Wyrafinowane słowo z nieistniejącego salonu literackiego. Nieco pretensjonalne jak cały tekst Tokarczuk. A jej rozważania o zamknięciu granic to intelektualny odlot. Czy to samo powiedziałaby o zamknięciu Wuhan? To granice jakiegoś miasteczka we Włoszech można zamknąć, bo to rozsądne, ale już granic Włoch nie, bo to niesłuszne ideologicznie? Mimo wszystko żenada. Bywają w życiu sytuacje, w których nie wypada starać się za wszelką cenę "wielkim artystą być". A już pitolenie o morwie i sowie, gdy tysiące ludzi kona w mękach, podczas gdy tysiące innych walczą o ich życie, jest po prostu niesmaczne. Czasem lepiej pomilczeć.
Pani Olgo, pisze Pani używając języka literackiego o skomplikowanych problemach cywilizacyjnych, języka, który jest całkowicie obcy przynajmniej naszej kaście politycznej. Stąd trudno się dziwić, że tak prymitywnie te słowa zostały zinterpretowane przez przesączone nacjonalizmem media. Jednocześnie z koronawirusem znaczna część cywilizacji zachodniej został zainfekowana wirusem niepamięci albo szybkiego zapominania. Trzy dekady po 89 roku i 8 dekad po II WŚ i 10 dekad po I WŚ, co obecnie mamy? W niepamięć powoli idzie doświadczenie ofiar zwalczających się nacjonalizmów, zbrodni hitleryzmu będących wynikiem zakażenia nacjonalistycznego, mało kto się przejmuje wirusem stalinizmu, zapomnieliśmy o koszmarnych czasach szalejących chorób zakaźnych na przełomie XIX i XX wieku. Za to spokojnie patrzymy na rozprzestrzeniającego się wirusa nacjonalizmu. A to nie kto inny, jak ten wirus na przełomie wieków zbierał krwawe żniwa. Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że dzięki ponadnarodowym porozumieniom i instytucjom, z Unią Europejską na czele byliśmy w stanie jako społeczność międzynarodowa pokonać te wirusy. Oszołomów od teorii spiskowych, podobnie jak i populistyczno nacjonalistycznych polityków, którzy mają proste recepty na rozwiązywanie każdego, nawet najbardziej skomplikowanego problemu nie brakuje, mało tego ich lawinowo przybywa. Weryfikacja następuje dopiero w warunkach kryzysu i wtedy dopiero sprawdzają się budowane latami wymagające dużych nakładów finansowych i organizacyjnych sprawne systemy bezpieczeństwa publicznego, jak i utrzymania gospodarek państw. Jednak taka praca u podstaw jest dla populistyczno nacjonalistycznych polityków niezbyt atrakcyjna, lepszą i skuteczniejszą metodą zdobywania władzy jest worek z obietnicami i prostymi rozwiązaniami oraz kupowanie elektoratu za publiczną kasę.
Jest pan w bledzie. Wiekszosc rozwiazan jest proste.
Bardzo bym sobie życzył żeby Pana sensowny wywód trafił do umysłów czytających ten post.
Grafomania
Gwoli ścisłości „wirus stalinizmu” nie miał nic wspólnego z nacjonalizmem, a wręcz przeciwnie – z internacjonalizmem (proletariusze wszystkich krajów łączcie się). Z tego wirusa wymutował „wirus lewactwa” (lewacy wszystkich krajów łączcie się). Nasza ostatnia noblistka, jak wszem wiadomo, też jest nim zarażona, stąd wzięła się jej światowa klaka. Śmiem wysunąć tezę, że gdyby była „prawaczką” – to pies z kulawą nogą by się nią nie interesował, bez względu na to, co by napisała.
Odsyłam do prac Zygmunta Cybichowskiego (1879-1946)……….. Pozdrawiam
W walce przydatny jest miecz, a nie posążek Boga. Mimo wszystko, chyba txt chiński(!) mówi, że gdy komar siądzie ci na klejnotach, zrozumiesz, że nie wszystko zrealizujesz siłą. A zatem co pozostaje? Zdrowy rozsądek! Każda sytuacja wymaga właściwego działania – ani za słabego, ani za silnego – adekwatnego do zaistniałego problemu. Nasze fobie polityczne zmuszające nas do obijania się od ściany do ściany (lewicowo-prawicowej) nie pozwalają nam na inne działanie, jak tylko działanie na pokaz, bo w podtekście chodzi tylko o nas, a reszta "do piachu". W sytuacjach kryzysowych idealnie widać co z działaczy wychodzi – czytając po polsku angielską frazę: huj jes huj.
Chwila koncentracji, wyciszenia przed walką jest ideą działania mistrzów Dalekiego Wschodu. Zatem proponuję najpierw przeczytać Szelmostwa Lisa Witalisa Jana Brzechwy i następnie: Hej, szable w dłoń! i kupą mości Panowie, bo kupy nikt nie ruszy! Tak widzę txt p. Olgi Tokarczuk..
Cóż można dołożyć – bardzo wartościowy tekst, z silnym akcentem (jak zwykle u niej) na kwestie ekologii i naszej chorej relacji ze światem od którego całkowicie zależymy a którego, wbrew coraz to nowym faktom, czujemy się "panami". Niestety zbyt niestrawny (ideowo ale i intelektualnie) dla samobójczo gorliwych obrońców starego "porządku".
Zgadzam się, to wartościowy tekst i refleksja nad obecną sytuacją. Najtrudniej uświadomić sobie, że tak naprawdę niewiele nam trzeba, aby być szczęśliwym. To prawda, że “nadchodzą nowe czasy”, bo wraz z pandemią koronawirusa, świat jaki znamy sie skończył. Połowa mieszkańców Ziemi, czyli 3,9 biliona ludzi, pozostaje w domach i wielu z nas zadaję sobie pytanie: jaka będzie ta “nowa rzeczywistość”. Może wreszcie coś drgnie w sercach i umysłach każdego z nas i zaczniemy mowić więcej o zdrowym rozsądku i zrównoważonym rozwoju.
Z dużym szacunkiem i podziwem dla Olgi Tokarczuk uważam, że nie są to jakieś odkrywcze myśli, ale wyrażone w ładny sposób. Krótko – pewne jest to, że nic nie jest pewne; nic nie jest dane raz na zawsze; nieskończony wzrost nie jest możliwy; natura ludzka jest constans; ludziom – panom świata potrzeba trochę pokory.
Nazywam się Ken Strickland. Moja rada skierowana jest do każdego, kto jest przygnębiony emocjonalnie lub ma podobny problem z relacjami, aby skontaktować się z Dr Ogundele, ostatecznym rzucającym zaklęcia za pośrednictwem swojego e-maila: ([email protected]). 0r WhatsApp lub Viber Czatuj z nim na (+27638836445). Ten człowiek jest bardzo potężny, przywrócił mojego męża w ciągu 24 godzin swoimi mocami.