O skali patologii w budowlance świadczy forma protestu: operatorzy żurawi zaczęli po prostu przestrzegać przepisów BHP i 8-godzinnego dnia pracy. "Dzień pracy to dziś minimum 10 godzin, przeważnie 12. Razem z sobotą to ok. 300 - 270 godzin miesięcznie"
Operatorzy dźwigów z Warszawy i woj. mazowieckiego od ponad tygodnia protestują przeciwko niskim płacom i nieprzepisowym warunkom pracy. W tym tygodniu protest polega na przestrzeganiu zasad BHP, co dla pracodawców jest nowością.
O 8-godzinny dzień pracy i bezpieczne warunki operatorzy walczą od lat, teraz problemem są też stawki malejące bez wyraźnej przyczyny. "Budowlanka osiąga rekordy, jeśli chodzi o rozpoczynane budowy i liczbę oddawanych mieszkań. A stawki operatorów wracają do poziomu z 2015 roku.
Operator w Warszawie pracuje nawet za 16 - 18 zł za godzinę. 20 zł to już powód do radości" - mówi OKO.press związkowiec z Inicjatywy Pracowniczej, operator żurawia Krzysztof Król.
Budowlanka jest jednym z najbardziej patologicznych segmentów polskiego rynku pracy, a operatorzy żurawi są doskonałą ofiarą modelowej - jak z podręczników neoliberalizmu - relacji pracownika i pracodawcy. Zamienni, osamotnieni, przepracowani i porzuceni przez państwowe instytucje kontrolne o spiłowanych zębach.
19 kwietnia do protestu przystąpiło 50 osób, czyli 25 proc. wszystkich operatorów z Warszawy. Biorą urlopy na żądanie, odmawiają pracy albo biorą udział w pikietach pod biurami firm Herkules, Layster Group i Trinac Polska, czyli właścicieli żurawi. List wzywający do negocjacji otrzymały również firmy pośredniczące w zatrudnieniu operatorów.
W tym tygodniu protest przyjął formę przestrzegania przepisów BHP. Protestujący pracują po prostu zgodnie z przepisami: 8 godzin dziennie, przenoszą tylko odpowiednio zabezpieczone ładunki. W przypadku zauważenia usterki czy braku w sprzęcie zgłaszają ją kierownikowi i odmawiają pracy, dopóki nie zostanie uzupełniona lub naprawiona.
Warszawska Międzyzakładowa Komisja Budowlanej Inicjatywy Pracowniczej Porozumienie domaga się:
Komisja chce porozumienia w branży budowlanej, które pełniłoby funkcję układu zbiorowego. Rozporządzenia i przepisy teoretycznie chronią pracowników, ale pozostają tylko na papierze.
"Coraz więcej osób przychodzi na nasze spotkania, protest ma szanse się rozwinąć" - mówi OKO.press Krzysztof Król, operator żurawia i związkowiec z Inicjatywy Pracowniczej. Nie wierzy jednak, że bez ostrego protestu uda się wynegocjować zmiany w polityce firm deweloperskich, które przyzwyczaiły się do naginania przepisów. I do bezkarności.
Na przykład 8-godzinny dzień pracy. Operatorzy żurawi walczą o niego od lat. W 2018 roku Inicjatywie Pracowniczej udało się wyegzekwować od Ministerstwa Rozwoju rozporządzenie, które uregulowało zasady BHP, ale nieskutecznie.
"Pojawił się zapis o 8 godzinach pracy, ale zignorowano nasze sugestie, żeby wprowadzić też obowiązkową ewidencję godzin pracy przy pomocy tachografu.
Rozporządzenia przestrzegano więc przez 2 - 3 miesiące, a potem pracodawcy zorientowali się, że nie ma nikogo, kto ich skontroluje. Nie ma związków zawodowych, przed dysfunkcjonalnym PIP można wszystko zafałszować, a inspektorzy szczególnie nie naciskają. I wszystko wróciło do normy" - mówi Król.
"Dzień pracy to dziś minimum 10 godzin, przeważnie 12. Razem z sobotą to ok. 300 - 270 godzin miesięcznie".
Król przypomina, że o wiele lepsze przepisy, zakładające ewidencjonowanie czasu pracy pochodziły jeszcze z lat 50., ale zniesiono je w 2013. Nowe przepisy pominęły tę kwestię. "Państwo wprowadza prawo, wiedząc, że nie będzie przestrzegane. I nie jest. Polscy tirowcy tylko na Zachodzie przestrzegają czasu pracy, bo tam dostają gigantyczne kary" - mówi Król.
Rynek budowlany kwitnie. Jak wylicza Inicjatywa Pracownicza, cena metra kwadratowego nowych mieszkań wzrosła od ubiegłego roku o 7 proc., przekraczając 10 tys. zł, większość deweloperów odnotowała zyski od 50 do 300 milionów złotych, a podwykonawcy, jak firma Herkules - główny właściciel żurawi wieżowych na Mazowszu, w pierwszych 9 miesiącach 2020 osiągnęła zysk netto 2,7 mln zł.
W tym samym czasie godzinowa stawka netto operatora żurawia wieżowego w Warszawie spadła o 25 proc. - z 27-37 zł za godzinę do 16-23 zł.
Jak to się stało? Po prostu. "Branża opiera na podwykonawstwie. Deweloper bierze wykonawcę, a on podwykonawcę - czyli np. firmę, która ma dźwigi. Ta firma bierze jeszcze zwykle kolejną firmę, która dopiero zatrudnia operatorów dźwigów"
- tłumaczy Król.
"Nie wiemy, na którym poziomie stawka dla operatorów idzie w dół, gdzie zostają te pieniądze. Czy firmy dźwigowe dają mniej pośrednikom, czy biorą mniej od deweloperów?".
Pracownik, który jest na końcu tego łańcucha podwykonawstw, jest najsłabszym ogniwem - izolowanym od reszty, bo na budowie operator jest często jeden. Nawet jeśli jest kilku, każdy z nich może pracować dla innego pośrednika, czasem dźwigi należą też do różnych firmy. Brak związków zawodowych na budowach powoduje, że pozycja pracownika jest bardzo słaba.
"Każdy operator dogaduje się ze swoim indywidualnie, mogą mieć różne warunki i płace. To rozbita branża, nie ma zasad, trudno nawet utrzymać związek zawodowy. Jeśli ktoś pracuje 12 godzin dziennie, nie ma siły się jeszcze w działalność angażować" - mówi Król.
"Pośrednik mówi: robisz na tej budowie za 18 zł, czy nie? I taka osoba, która musi przecież wyżyć, nie ma nic do powiedzenia. To taka formuła »miniprzedsiębiorcy« - sam negocjujesz, sam się dogadujesz". Przegrywają wszyscy.
Żeby kapitalistyczna bajka mogła działać, pozycję pracownika musi jeszcze osłabić konkurencja. "Operator nie konkuruje tylko z innymi operatorami w mieście. Konkurencja ma wymiar krajowy. Firma taka jak Herkules może ściągnąć operatora nawet z Kielc, liczy się, kto weźmie mniej" - mówi Król. "Coraz częściej konkuruje też z zagranicznymi pracownikami".
Niskie płace łączą się na domiar złego z wysokim ryzykiem. Teoretycznie operator żurawia pracuje nie więcej niż 8 godzin dziennie w dobrym sprzęcie i przy odpowiedniej pogodzie.
Praktyka wygląda zupełnie inaczej.
"30-letnie dźwigi, które do pracy dopuszczane są warunkowo, piekielnie niewygodne fotele i brak wiatromierzy, więc nawet nie wiadomo czy warunki pozwalają na pracę" - relacjonuje Król.
Zgodnie z przepisami dźwigi z wieżą wyższą niż 80 metrów powinny mieć windę. "A w Polsce tych wind nie ma, więc przepis jest w oczywisty sposób łamany, nikt tego nie egzekwuje".
Oznacza to, że pracownicy muszą nawet zimą, w ciemności wspinać się po oblodzonej drabinie. Czasem pada, czasem wieje. Nie ma żadnych zabezpieczeń. "Jeśli ktoś ma do tego 50 - 60 lat, to taka droga trochę zajmuje, nawet 20 minut. Tego czasu, wbrew przepisom, nie wlicza się też zwykle do czasu pracy" - mówi związkowiec.
O wypadek nietrudno. "Z tych 210 do 280 wypadków śmiertelnych w pracy rocznie, najwięcej zdarza się w branży budowlanej. To ok. 50 - 60 wypadków, a trzeba pamiętać, że mówimy o tych zarejestrowanych. Bo jak ktoś pracuje na czarno, a to norma, to może zostać ukryty pod wypadkiem samochodowym" - tłumaczy Król
Związkowcy domagają się umów o pracę, bo w budowlance praca na czarno i pensje wypłacane pod stołem, to norma. "Umowa o pracę to rzadkość. Takiej, w których byłby realny wymiar pracy i wynagrodzenia jeszcze nie wiedziałem. Zwykle część wypłacana jest pod stołem. Operatorzy się godzą, bo inaczej usłyszeliby, że dostaną mniej, bo poniosą koszt podatku".
Pracownicy skarżyli się też na brak wymaganej klimatyzacji. Praca w nagrzanej kabinie latem staje się nie do zniesienia. "No i dostaliśmy klimatyzację. Kupili nam wielkie pudła metr na metr, chyba najtańsze, zostawili w kabinie. Trudno się z nimi zmieścić, zwykle trzeba wystawiać, ale raz postanowiłem włączyć. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że nie jest zamontowana. Nie ma wyjścia na ciepłe powietrze, więc z jednej strony dmuchało mi zimnym, a z drugiej ciepłym. Także jakby co, klimatyzacja jest, ale żadna firma jej nie montuje" - relacjonuje Król.
Walka z firmami nie jest prosta. Głównym problemem jest odosobnienie operatorów, których trudno zrzeszyć w związek zawodowy.
"W szkole uczy się przedsiębiorczości, a nie walki o swoje prawa. Operator siedzi w kabinie sam, a im niższe są stawki, tym bardziej się ludziom wydaje, że muszą pracować więcej".
Co mogłoby się zmienić wraz z przestrzeganiem przepisów? Przedsmak można było poczuć przez krótki czas po wprowadzeniu rozporządzenia, kiedy przepisów przestrzegano.
"Na niektórych budowach wprowadzono 2 zmiany. Operatorzy dzielili się po 6 godzin, choć mieli płacone za 8 - stawka za godzinę pracy wyszła więc wyższa. Stawki szły też w górę, bo zaczęło brakować operatorów. To prosty mechanizm ekonomiczny". Innym efektem przestrzegania przepisów byłaby - zdaniem Króla - modernizacja.
"Firmy, które chciałyby zachować system jednozmianowy, musiałyby zautomatyzować część pracy operatorów. Np. wylewanie betonu trwa o wiele krócej, gdy używa się pompy, a nie dźwigu. Ale dopóki operator jest tańszy od pompy, to się nie opłaca. Jeśli jest tania siła robocza, przedsiębiorcy nie inwestują w modernizację. Tak zresztą w Polsce jest - albo niskie płace, albo modernizacja. Inaczej nie będzie".
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze