Akcja ścigania protestujących w obronie praw kobiet za „brzydkie wyrazy" pokazuje, jak odkleiła się od rzeczywistości konserwatywna władza. Bo dziwi ją i oburza, że kobiety zabierają głos w przestrzeni publicznej „jak mężczyźni”. Ale ujawniła też skalę oporu i pozwala ten opór zrozumieć
Właśnie teraz, gdzieś w Polsce (np. 23 grudnia w Iławie) listonosz zostawia w skrzynce wyrok nakazowy za "osiem gwiazdek" - okrzyki "Jebać PiS" sprzed roku (art. 141 kodeksu wykroczeń). Ale gdzie indziej na balkonie wisi dekoracja świąteczna z ośmiu gwiazdek. Na przykład w Bolesławcu.
“Mój balkon jest w dobrym miejscu w mieście, z daleka go widać. Więc udekorowałam go - wysyłam Pani zdjęcie”.
Zdjęcie dostaję od Kingi Gęsickiej-Biały z Bolesławca (35 tys. mieszkańców). Przedsiębiorczyni i matka dwójki małych dzieci, wdowa, ma sprawę o używanie słów “nieprzyzwoitych” (tak we wniosku) w czasie strajku kobiet. Wyrok przyszedł przed dwoma tygodniami.
Jest liderką Strajku Kobiet w Bolesławcu, a także liderką bolesławickiego ruchu Szymona Hołowni Polska 2050. Dekoracja balkonu jest nowa – wcześniej wisiały na nim plakaty kampanii osób LGBT+ “Kochajcie mnie, mamo i tato”.
“Bo wiem, czym jest mierzenie się odmiennością” - mówi pani Kinga.
O tym, jak policja ściga ludzi za “Jebać Pis” sporo piszą lokalne media – jako o policyjnej śmieszno/strasznej aberracji. Ja też o jednej z nich napisałam w OKO.press - w tym samym duchu: jak o paskudnym wyskoku niekontrolowanej władzy.
Ale najwyraźniej to nie jest wyskok, ale system. Tych spraw znalazłam w internecie kilkanaście, głównie w relacjach lokalnych mediów właśnie.
Zapytałam Komendę Główną Policji o statystyki używania zarzutów z artykułu 141.
Podkomisarz Michał Gaweł odpowiedział po dwóch tygodniach: “Nie gromadzimy statystyk dotyczących wykroczeń w związku z protestami, o które Pani pyta”.
Tym samym przyznał, że stawianie zarzutu z art. 141 ma charakter represji. O nic więcej tu nie chodzi, więc statystyki nie są potrzebne (ten sam podkomisarz informuje opinię publiczną, ile mandatów za nienoszenie maseczek wystawiła policja – te dane policja ma i podaje, bo chce skłonić ludzi do noszenia maseczek).
A choć od wybuchu strajku kobiet jesienią 2020 roku bardzo uwrażliwiła się na brzydkie wyrazy, najwyraźniej nie jest zainteresowana prewencją: nie zachęca, by elegancko krytykować rządzących. Tylko ściga. I to mimo poważnych argumentów, że “Jebać PiS” nie jest dziś już wulgaryzmem, ale hasłem politycznym adekwatnym do okoliczności.
Co przekonująco dowiódł w swej ekspertyzie prawnik prof. Michał Romanowski.
“Są słowa, których się używa, kiedy inne nie skutkują” (Ela Mazur, Ostrowiec Świętokrzyski)
Z własnej inicjatywy, czy na rozkaz? Z zaangażowaniem, czy na odwal się?
W ramach cyklu “Na celowniku” zaczęłam zbierać relacje ludzi, którzy mają sprawy z art. 141. Zebrałam relacje z Przemyśla, Ostrowca Świętokrzyskiego, Bolesławca, Gdyni, Suwałk. Wiem o sprawach w Świnoujściu i Gryficach, Toruniu, Kluczborku, Legnicy oraz Sokołowie Podlaskim. W Warszawie też oczywiście są, ale to, co dzieje się z dala od centrum, powinno zwrócić naszą uwagę.
Wiele spraw o "osiem gwiazdek" z przełomu 2020 i 2021 roku nadal trwa. Czasem policja wysyła wnioski o ukaranie do sądu po wielu miesiącach, nawet już po tym, jak zmarła Izabela z Pszczyny i okazało się, jak bardzo rację mieli protestujący. Ostrzegali przecież, że po wyroku TK Przyłębskiej kobiety będą umierać...
Dziś sprawy o “Jebać PiS” pokazują, jak miażdżone jest społeczeństwo obywatelskie i jaki opór stawia. Nie, nie będzie śmiesznie.
Artykuł 141 Kodeksu wykroczeń to przepis używany raczej do burd i awantur. Wyroki można znaleźć w bazie orzeczeń.
Np: “W dniu 2 listopada 2012 r. ok. godziny 21:40 na ul. (...) w W. spożywał napój alkoholowy typu piwo marki (...) o zawartości alkoholu 5,6 procent w miejscu zabronionym, tj. o wykroczenie z art. 43 1 ust. 1 w związku z art. 14 ust. 2a Ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi z dnia 26.10.1982 r., i dopuścił się nieobyczajnego wybryku – poprzez oddanie moczu wobec przechodniów, tj. o wykroczenie z art. 140 kw, oraz używał słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym, tj. o wykroczenie z art. 141 kw. (….)”.
Porównajmy to z notatką policyjną z Przemyśla z 2020 roku, która dała początek sprawie sądowej (jest w aktach Przemyskiej Rebeliantki Anny Grad-Mizgały):
“W dniu 26.10.2020 r. podczas pełnienia służby na terenie miasta Przemyśla około godz. 17:50 na ul. Piłsudskiego 1 przy biurze poselskim PIS zauważono grupę około 30 osób. Po około 5 minutach grupa zwiększyła się do około 100 osób, o godz. 18:05 na ul Piłsudskiego 1 zebrało się ok. 250 osób i nadal dochodziły następne osoby w to miejsce.
Osoby zebrały, aby zaprotestować oraz wygłosić swoje poglądy odnośnie Wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Około 18.10 liczba osób wzrosła do 300-350 uczestników. Najbardziej aktywną osobą, która brała udział w tym zdarzeniu, była znana z wcześniejszych zgromadzeń Anna Grad-Mizgała. (…)
W trakcie przemarszu ulicami miasta Pani Anna Grad-Mizgała wielokrotnie krzyczała przez swój megafon cyt. „Jebać PIS, wypierdalać, oraz jesteśmy na legalnym spontanicznym zgromadzeniu", następnie zgromadzone osoby powtarzały za prowadzącą. (…)
Jak widać, sporządzający notatkę policjant pisze o wyrażaniu poglądów. Nie o awanturowaniu się na ulicy i bluzganiu. W 2020 roku policja uznała jednak, że ten przepis nadaje się przeciw protestującym obywatelom.
Artykuł 141 zadziwiająco często stosowany jest przeciwko protestującym w mniejszych miejscowościach. To tam w 2020 roku zadziała się rewolucja strajku kobiet. Komendant główny policji szacował, że w całej Polsce wyszło wtedy na ulice prawie pól miliona ludzi.
W mniejszych miejscowościach oznaczało to zgromadzenia kilkutysięczne, czasem paruset osobowe.
Doświadczenie gigantycznego wielogodzinnego pochodu z Warszawy jest unikalne - większość z protestujących wyszła na ulice miast, gdzie nikt nie jest anonimowy. Gdzie zna cię i sąsiad, i policjant. Tam o represje łatwiej - i protestujący to wiedzieli.
“Jednego dnia spisuje cię na zgromadzeniu policjant, drugiego przychodzi coś kupić do twojego sklepu albo razem odbieracie dzieci z przedszkola” - usłyszałam.
Zebrane relacje są spójne: jak w większości spraw z cyklu “Na celowniku”, aparat państwa ruszył przeciwko obywatelom i obywatelkom na wyraźny sygnał z góry. Takie mamy dziś państwo.
Kinga Gęsicka-Biały z Bolesławca: Na początku dawaliśmy policjantom kwiaty - dostawaliśmy z jednej kwiaciarni. Skończyło się, jak zaczęli ganiać ludzi i legitymować.
Są miejscowości, w których sprawy o 141 kw toczą się miesiącami, a jak sąd uniewinni aktywistkę z jednego zarzutu, policja śle kolejny. A np. w Suwałkach sąd załatwił sprawę szybko, a policja też zmierzała do tego, by mieć sprawę z głowy (skoro już musi się tym zajmować).
Sprawdzałam przebieg spraw z art. 141 na chybił trafił w różnych miastach. Są takie jak np. Sanok, gdzie pięciotysięczny tłum skanduje wiadome hasło, ale nikt nie zostaje za nie obwiniony. Podkarpaccy Rebelianci, którzy prowadzą akcję w wielu miastach regionu, znają przykład art. 141 tylko z Przemyśla.
Dominika Kasprowicz z Iławy opowiada o krążących w jej mieście pogłoskach, że niektórzy policjanci unikają jak ognia spraw związanych z prześladowaniem uczestników strajku kobiet.
Marek Michałowski, który wraz z koleżanką miał sprawę z art. 141 w Suwałkach, mówi, że policjanci uważali całą sprawę za absurd, ale mówili “co ja mogę zrobić”.
Są jednak policjanci, którzy wyraźnie odczuwali przyjemność z walki "z wyrazami". I sądy, które się nie śpieszyły z kończeniem tych spraw - a to wystarczy, by na masową skalę uprzykrzyć życie aktywistom i przestraszyć pozostałych.
"W sprawach, które prowadzę, w drugiej instancji sąd uchylił wyrok uniewinniający Sądu Rejonowego w Gryficach w stosunku do dwóch osób. Pozostałe moje sprawy są jeszcze nie rozstrzygnięte" - pisze mi adwokatka z Poznania Beata Schwierzy, która zajmuje się m.in. sprawami ze Świnoujścia i Gryfic.
Druga obserwacja - choć okrzyk “Jebać PiS” wznoszą wszyscy demonstranci, policja na celownik brała tylko niektórych. Osoby, które znała i już wcześniej zidentyfikowała.
To może być efekt tego, że jak przyszedł rozkaz, trzeba go było jakoś wykonać. A przecież nikt nie będzie ścigał całego miasta, tych setek wściekłych, skandujących ludzi.
Dlatego policja brała na cel liderów – bo ich dane już miała, a działanie dokumentowała.
Julia Landowska, studentka z Gdańska, była policji znana, bo przez 100 dni stała wraz z koleżankami pod biurem PiS w Gdańsku z hasłem "Zajmijcie się pandemią, wybór zostawcie kobietom”. Policja rozpoznała ją więc potem na zgromadzeniu, które krzyczało “Jebać PiS” - a Julia miała w ręce megafon. Hasło powtarzała jednak za ludźmi - zgodnie z dynamiką wiecu.
To dla Julii Landowskiej wspomnianą wyżej ekspertyzę, że “Jebać PiS” nie jest wulgaryzmem, napisał prof. Romanowski. Ekspertyza krąży teraz po Polsce. Ukarane i ukarani wyrokami nakazowymi (czyli bez rozprawy, tylko na podstawie policyjnej notatki) idą z nią do sadu, by przedstawić swoje racje.
Anna Grad-Mizgała z Przemyśla regularnie, co tydzień, staje przed biurem PiS w Przemyślu wraz z innymi Przemyskimi Rebeliantkami. Protestuje w obronie praworządności, sądów, Unii Europejskiej. Jest też działaczką samorządową w swojej dzielnicy. Policjant nie musi jej legitymować – pisze o niej w notatce służbowej “znana z wcześniejszych wystąpień”.
To samo dotyczy dwóch innych protestujących w Przemyślu kobiet, które mają sprawy z art. 141 kw.
Dominika Kasprowicz z Iławy jest nauczycielką, a protesty w mieście organizuje od 2016 roku. Regularnie zgłasza zgromadzenia.
„Nawet nieźle nam się współpracowało z policją, bo oni wiedzieli, że jestem odpowiedzialna, dopilnuję i wszystko będzie w porządku”.
Dominika Kasprowicz zauważa gwałtowną zmianę w zachowaniu policji w czasie protestów kobiet jesienią 2020. “Być może dlatego, że zmienił się nam komendant. Nowy jest człowiekiem o bardzo konserwatywnych poglądach na świat, patrzy nań tak jak władza” - mówi.
W Iławie sprawę z art. 141 ma też dziewczyna, która na kilku demonstracjach stała obok liderki.
Marek Michałowski (sprawa z Suwałk) jest działaczem ruchu antyłowieckiego. Ma w związku z tym sześć czy siedem spraw na policji.
Kingę Gęsicką-Biały z Bolesławca znał dzielnicowy ze względu na kryzys, z jakim borykała się jej rodzina.
“Wiosną 2021 roku, w czasie wizyty premiera Morawieckiego w Bolesławcu, protestowaliśmy pod szpitalem. I w siedem osób poszliśmy pod punktem szczepień. Otoczyło nas 25 policjantów. Zamknęli w kotle. Był tam nasz dzielnicowy, który zna moją rodzinę, informował mnie o śmierci męża.
Mówi do mnie »Pani Kingo«. A ja: »Nie ma pan podstaw mnie legitymować«. On: »No to zamknę panią na 24 godziny w celu ustalenia tożsamości«. Zatkało mnie, bo przecież wie, że mam małe dzieci i jestem sama”.
Ostatecznie policjant spisał dane z głowy - znał je na pamięć.
Elżbieta Mazur z Ostrowca Świętokrzyskiego ma sprawę z art. 141 za protest 14 lutego 2021 roku w obronie wolnych mediów. Policja znała ją jednak już ze strajku kobiet, legitymowała ją i zrobiła jej kilka spraw.
Policja atakowała za “osiem gwiazdek” na dużych i małych protestach. Czasem na takich, gdzie na buntowniczy okrzyk narażone były tylko i wyłącznie uszy funkcjonariuszy - było ich bowiem więcej niż protestujących.
Robili to wobec tych, którzy poddawali się emocji tłumu, ale i tym, którzy skutecznie ogarniali narastającą falę złości i wyprowadzali zgromadzonych np. spod kościoła.
Julia Landowska z Gdańska zrobiła z koleżankami wielki transparent (taki, by trzymając go można było zachować “covidowe odstępy”). Powodowała nią złość, że władza tak po prostu może kobietom odebrać prawa. Plan był taki, by stać z transparentem pod biurem PiS kilka dni. Ale do dziewczyn dołączyli inni ludzie, gdańszczanie dopisywali swoje hasła. Transparent dziś jest w Muzeum Miasta Gdańska.
Sprawę za "brzydkie wyrazy" policja wszczęła wobec Landowskiej w sierpniu 2021, po ośmiu miesiącach od zgromadzenia, na którym wyrazy padły. Sprawa trwa.
Anna Grad-Mizgała ma wiecowy temperament, w grupie Rebeliantek Przemyskich odpowiada za prowadzenie zgromadzeń, które są organizowane regularnie od 5 lat. Staje na czele i zabiera głos nawet jak zgromadzonych nie jest wielu – a przecież wtedy jest najtrudniej. Mówi przez megafon, podpowiada hasła, które ludzie podejmują.
Widziałam ją na proteście w Przemyślu w obronie obecności Polski w UE w październiku 2021.
Policja skierowała przeciw niej trzy sprawy z art. 141. Po jednym za jeden dzień protestu kobiet w 2020 roku. Na każdy wyrok nakazowy złożyła sprzeciw i przedstawiła opinię prof. Romanowskiego. Jak podkreśla z dumą, broniła się sama i została uniewinniona.
W sprawie słowa “jebać” Anna Grad-Mizgała ma odwagę ujawnić doświadczenie wielu kobiet w mniejszych miejscowościach – po protestach, na pustoszejących ulicach ścigają je kibole. Grożą pobiciem. Wrzeszczą “Wyjebię cię”, “Ty kurwo, wyjebię cię”. Normalka, jak to w Polsce – policja nie reaguje.
Anna Grad-Mizgała mówi: raz się odwinęłam i wrzasnęłam: "Co? Ty? Mnie?". Pomogło, poszedł sobie.
Marek Michałowski w Suwałkach jechał z trzema osobami samochodem. Pod biurem PiS stało około 200 osób. Krzyczeli "Jebać PiS”. Michałowski puścił głośno piosenkę Cypisa i powtarzał wraz z pasażerami refren “Jebać PiS”. Policja spisała całą czwórkę, ale sprawy miał tylko Michałowski i jedna pasażerka.
Wyrok nakazowy: 200 zł. Po złożeniu sprzeciwu na rozprawie policjanci mieli przedstawić aż siedmiu mundurowych świadków, którzy słyszeli “brzydkie wyrazy”. Ale w sądzie zaproponowali, że wycofają się z żądania 200 zł, jeśli Michałowski z koleżanką zgodzą się na naganę. Na tym stanęło, żeby nie marnować czasu.
Kinga Gęsicka-Biały przyszła przed rokiem na zgromadzenie w Bolesławcu. Ktoś przemawiał, mówił o polityce. “Dziewczyny powiedziały mi, weź Kinga, ty to zrobisz lepiej”. Wzięła mikrofon, zaczęła skandować hasła. “No kaczuszko koniec laby, teraz cię wyjebią baby”. Albo “Czym prędzej się wybierajcie”.
Ale wszyscy się darli “Wypierdalać” - mówi.
Ludzi było z pół tysiąca. To dużo jak na 35-tysięczny Bolesławiec
W jej przypadku policja się trochę narobiła, bo choć dzielnicowy ją znał, to nie wiedział, gdzie teraz mieszka. Jeździli po okolicach Bolesławca w dwa samochody, aż ustalili.
Dostała pięć zarzutów z art. 141 - za każdą ulicę, na której zatrzymywał się marsz protestu. Wyrok nakazowy przyszedł teraz, 8 grudnia 2021, czyli już po sprawie pani Izabeli z Pszczyny. Kinga Gęsicka-Biały dostała 300 zł grzywny i 100 zł opłat, z tym że sąd przytomnie zauważył, że to nie było pięć wykroczeń tylko jedno. Tyle dobrego.
Kinga Gęsicka-Biały właśnie napisała na to sprzeciw. Będzie proces.
Dominika Kasprowicz z Iławy jest jedną z krajowych liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet: “Wracałam z protestów w Warszawie, planowałam w Iławie blokadę rond i ulic na poniedziałek, bo tak było w rozpisce. A tu dzwonią do mnie z Komendy Wojewódzkiej w Olsztynie, co ja wyrabiam, bo na Facebooku organizuje się gigantyczny protest, zgłosiło się na wydarzenie kilkanaście tysięcy ludzi.
A to zupełnie nieznane mi dziewczyny założyły wydarzenie pod taką sama nazwa jak nasza. I tam ludzie się zebrali, ale pojawili się też narodowcy, kibole, z zapowiedziami rozróby. Zaczęłam tych dziewczyn szukać – próbować to ogarnąć. Zapowiadało się groźnie, bo one ogłosiły protest na dziedzińcu ratusza – tam jest za mało miejsca.
Policja była przerażona, mieli dwa samochody, zwykle w naszym 30-tys. mieście przychodziło na protesty 100-150 osób, a wtedy przyszło ponad tysiąc.
No, ale skoro jestem w Iławie liderką, nie zostawię tego bez opieki.
Próbowałam zrobić z tego grę miejską, żeby tłum rozprowadzić po mieście, żeby ludzie się rozeszli w różne miejsca. Ale nie dało się - ludzie szli masą i wyszedł z tego wielki przemarsz. Przeszliśmy spod siedziby PiS w centrum pod ratusz - już na tym etapie nie dało się ludzi namówić na rozejście się, więc spod ratusza poszliśmy pod kościół.
Tam zrobiło się niebezpiecznie, bo ksiądz wystawił sobie “straż” złożoną z pracowników firmy ochroniarskiej i kiboli Jezioraka. Z trudem udało mi się przekonać ludzi, żeby zostawili kościół - i poszliśmy pod szpital wyrazić wdzięczność.
Nikogo nie legitymowali, ale potem dostałam wezwanie. Policja zrobiła mi dwie sprawy –za protesty w niedzielę i poniedziałek. W obu identyczne zarzuty: organizacja nielegalnego zgromadzenia, blokowanie drogi i “wulgaryzmy”.
Najpierw był wyrok nakazowy - sąd połączył wszystko w jedną sprawę i ukarał mnie 50 czy 100 złotymi (jako samotną matkę trójki dzieci). Złożyłam sprzeciw. Trwało to prawie rok. Zostałam uniewinniona w październiku. Adwokat z Iławy pomagał mi pro bono. Sędzia odniósł się do wulgaryzmów i uznał, że były zasadne - język wypowiedzi wynikał z ekstremalnej sytuacji, był uzasadniony, oddawał emocje społeczne.
I wtedy policja skierowała do sądu sprawy za kolejne dni protestu.
Ale teraz za każdy dzień inny zarzut, żeby sprawy nie dało się połączyć w jedną (nielegalne zgromadzenie, blokowanie drogi itd. - wszystko z kodeksu wykroczeń, z tych paragrafów już sąd mnie uniewinnił, ale mimo to skarżą mnie).
Trzy czy cztery moje koleżanki też dostały wezwania w charakterze podejrzanych. Jedna usłyszała zarzut wulgaryzmów - przez moment trzymała szczekaczkę. Musieli je wcześniej rozpoznać, bo krzyczących było wielu, a policja nie pracowała metodą warszawskich kotłów, gdzie wszystkich spisują.
Metoda okazała się skuteczna. Po śmierci Izy z Pszczyny wyszło już w Iławie nie tysiąc, ale 15 osób. Ludzie nie chcą być spisywani”.
W czwartek 23 grudnia pierwsza z dziewczyn znalazła w skrzynce wyrok nakazowy. Jest z listopada tego roku, czyli już po ujawnieniu sprawy pani Izabeli. Za używanie 9 listopada 2020 r. "w miejscu publicznym słów wulgarnych" miesiąc ograniczenia wolności w postaci 20 godzin prac społecznych.
Oczywiście mamy pomoc prawną, będzie sprzeciw wobec tego wyrok, a potem sprawa w sądzie. Ale efekt mrożący władza osiągnęła: rodzina porozmawia sobie o tym nakazowym wyroku w czasie świąt. Ciekawe, ile tego przyjdzie po świętach....
Ela Mazur z Ostrowca odpowiada za brzydkie wyrazy wypowiedziane podczas malutkiej demonstracji w obronie wolnych mediów w lutym 2021 (wtedy zaczął się atak na media).
“Przemawiałam przez mikrofon i użyłam kilku dosadnych słów, żeby wyjaśnić, po co tu przyszliśmy. Było nas z 15 osób, policjantów więcej. Siedzieli w radiowozie i usłyszałam, jak przez radio przychodzi polecenie: »Tę panią, która mówi przez mikrofon....«. I tu ściszyli. Więc pytam się przez ten mikrofon, »Co z tą panią zrobicie?«, a ono odkrzykują: »Dowie się pani, jak pani skończy«".
Za tamten dzień mam dwie sprawy. Z art. 141 (zaproponowali mi 50 albo 100 zł mandatu, nie pamiętam - i tak nie przyjęłam) i za brak maseczki. Bo zdjęłam ją w momencie przemawiania i potem na papierosa.
Ogólnie mam osiem spraw i gubię rachubę.
Wtedy wylegitymowali nas wszystkich – i ci, co na zdjęciach zdjęli na chwilę maseczki, mają sprawę. A zimno było, nie dało się przemawiać w maseczce. Ja dostałam dodatkowo art. 141.
Mamy w mieście prawników, którzy zaoferowali pomoc pro bono. Przy pierwszej sprawie (o maseczkę) trochę się bałam, bo o prezesie sądu mówili, że jest mocno partyjny.
Wyrok nakazowy był na 500 zł. Złożyłam sprzeciw i sprawa toczyła się potem przed sądem jakby na złość, przez cztery miesiące. Ale sędzia ukarał mnie tylko naganą. Zauważył, że na zdjęciu policyjnym palę z dwoma koleżankami, z którymi jestem też na innych zdjęciach, więc “nie jesteśmy dla siebie osobami obcymi”. Nie stworzyłyśmy wielkiego ryzyka. Uznałam, że to OK, jeśli nie muszę płacić.
Atakowanie aktywistów przy pomocy art. 141 Kodeksu wykroczeń jest żałosne i śmieszne. Ale lepiej nie przeoczyć konsekwencji tego obrzydlistwa.
Motywacje liderek i liderów, w których władza uderzyła artykułem 141, są bardzo różne - ale za każdym razem bardzo głębokie. To ludzie aktywni w przestrzeni lokalnej (samorząd, ekologia), albo tacy, którzy działając tworzą więzi z innymi (nie dla siebie to robią).
A jeśli już dla siebie – to z bardzo głębokich przyczyn, odreagowując traumę, w aktywności publicznej widzą sposób na naprawienie problemów społecznych, które odkryli na własnej skórze. Typu “dziecko mam chore, mąż miał udar - musiałam się zaangażować”.
To jedna z najczęstszych motywacji do działania publicznego w Polsce powiatowej (co widziałam uczestnicząc w dwustu spotkaniach regionalnych rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara).
Czy atak na nich jest skuteczny? I tak, i nie. Bo oni się nie poddają. Ale ludzie wokół wycofują się. Boja się mitręgi legitymowania, nie są aż tak zaangażowani, żeby nie odpuszczać.
"Działalność publiczna zajmuje mi trochę czasu. Ale traktuję to jako inwestycję w przyszłość moich dzieci. Moi rodzice pracowali w PGR i nigdy nie mili nic do powiedzenia.
Ja tu jestem specyficzna, bo nie jestem lewica ani PO.
Długo nie interesowałam się polityką. Wychowanie dzieci wymaga ode mnie dodatkowego wysiłku - mają spektrum autyzmu. Jestem wdową. Mąż chorował na chorobę alkoholową, popełnił samobójstwo. Prowadziłam swoją niewielką działalność (nie mogłam pracować na etat, maż mógł potrzebować pomocy w każdej chwili).
W ciąży płaciłam wysokie składki i zasiłek był odpowiednio wysoki. Po 5 latach ZUS zrobił mi w firmie ponowną kontrolę i orzekł, że wyłudziłam te zasiłki.
Więc po prostu pomyślałam, że muszę coś robić, żeby moje dzieci nie obudziły się z ręką w nocniku, tak jak ja.
Dobrze, że pani dzwoni, że człowiek może się kiedyś wygadać. Ja z tym wszystkim naprawdę nie dawałam sobie już rady. No, ale nie można odpuścić?
Ten rzekomo wyłudzony zasiłek wynosi miesięcznie tyle, ile mi teraz płaci pomoc społeczna. Różnica polega na tym, że tamto było z moich składek - to z łaski państwa. Takich matek jest mnóstwo w naszym kraju. Walczą o wypłatę zasiłku z ZUS, są ciągane po sądach.
Na początku pandemii zaczęłam słuchać live’ów Szymona Hołowni, zrozumiałam, że on wie, na czym to polega: ta złamana umowa społeczna z ZUS, to zostawianie człowieka bez wsparcia. Bo przecież choroba alkoholowa polega na kryzysach i właśnie wtedy potrzebne jest pomoc, żeby kryzys zatrzymać - a nie zostawiać ludzi na równi pochyłej. Człowiek sam nie da rady.
I Hołownia powiedział mi: “Kinga, nigdy nie będziesz szła sama”. Ruch Polska 2050 dał mi sprawczość. To mi dało sens, iskrę, że mogę coś zmienić.
I zmieniam.
Jako Bolesławiecki Strajk Kobiet jesteśmy nieformalną grupą. Protesty prowadzimy w trójkę: ja, Dariusz Sas i Artur Kuczyński. Protesty w Bolesławcu były duże, ale policja zaczęła ludzi rozpędzać, zaganiać między domy, legitymować. Córka znajomej ma 17 lat i nagle pojawił się tam kurator - że jak nie przestanie przychodzić na strajki, to zabiorą rodzicom prawa. Ojciec się jeszcze pojawia na protestach, a mama z córką już nie.
Oprócz postulatu Strajku Kobiet wspieramy różne oddolne inicjatywy. Np. takie stowarzyszenie Wolna Gromadka z naszego powiatu. W tej gminie przyjęli homofobiczną "Samorządową Kartę Rodziny”. Wolna Gromadka zorganizowała Tour de Konstytucja, przyjechali prawnicy, ja wystąpiłam jako Pani Konstytucja - była taka inscenizacja, wywoływałam dzieci przebrane za przepisy, i pytałam gości-prawników, co te przepisy znaczą. Sędzia Żurek opowiadał, był tam też przedstawiciel Biura RPO Andrzej Stefański.
Wspieram osoby LGBT+ - bo wiem, co to znaczy, jak inni nie rozumieją twojej inności - tak jest z moimi dziećmi.
Wiosną 2021 był u nas premier Morawiecki. Chciał się pochwalić naszym szpitalem covidowym. Szpital jest naprawdę świetny - tyle że samorządowy. Zaniosłam mu wtedy bolesławicką miskę (z tej naszej słynnej ceramiki). Z ryżem. Za to mam sprawę m.in. za deptanie trawnika, używanie megafonu oraz nielegalny protest.
Ogólnie to policja przedstawiła mi 30 zarzutów. A ja idę dalej. Siła jest Kobietą!".
"Latem 2020 roku byłam normalną studentką, cieszyłam się z wakacji, bo studia medyczne to ciężka praca. Spotykałam się z przyjaciółmi. To, co działo się w kraju, nie podobało mi się. Chodziłam na demonstracje, jeśli były. Ale nic więcej".
Wyrok TK Przyłębskiej to zmienił - zaangażowała się w działalność publiczną. A po protestach założyła z kobietami spotkanymi w czasie protestu fundację Widzialne – Zmiana jest Kobietą.
“Naszym celem jest to, żeby kobiety były świadome swoich praw, chciałybyśmy, żeby kobiet było więcej w przestrzeni publicznej, żeby nie bały się wypowiadać.
Jesteśmy reprezentantkami tych, którzy chodzą na protesty, którzy stali pod naszym transparentem.
Nasze działania skupiamy teraz wokół kryzysu humanitarnego na granicy. Zorganizowałyśmy zbiórkę produktów higienicznych dla osób uchodźczych znajdujących się w ośrodku w miejscowości Grupa koło Grudziądza".
"Zawsze miałam w sobie coś takiego, że nie lubiłam, jak mi się mówi, co mam robić. Ale w gronie prywatnym. Prywatnie jeszcze w 2016 roku udostępniałam Czarny Protest na Facebooku. Ale w październiku 2020 jak zobaczyłam, co się dzieje, nie mogłam się pogodzić, że nie ma mnie na protestach w Warszawie. A nie mogłam, bo sklep, rodzina, dzieci. Stąd pomysł, by zrobić to w naszym mieście, w Ostrowcu.
Ten pierwszy protest było ogromny. Przyszło ponad 2000 osób. Ludzie przestali przychodzić, jak policja zaczęła legitymować.
Ale my protestujemy w Ostrowcu - żeby ludzie mieli gdzie dołączyć. Będziemy stać, choćby we trzy".
"A o którą sprawę Pani chodzi? Bo jeszcze mam za przerobienie znaczka Lasy Państwowe na Kutasy Państwowe. A, o strajk kobiet?
Jestem aktywistą antyłowieckim. Protesty kobiet wybuchły akurat pół roku po tym, jak zamieszkałem w okolicach Suwałk. Założyłem Suwalsko-Augustowski Ruch Antyłowiecki, wychodząc z warszawskiego ruchu antyłowieckiego.
W Warszawie ludzie pukali się w głowę, ale wbrew pozorom ruch obywatelski w Suwałkach jest dosyć mocny.
Zebrała się 20-osobowa grupa, działaliśmy.
A w sprawie praw kobiet były w Suwałkach trzy manifestacje i za każdym razem przychodził pokaźny tłum. Wtedy, kiedy mnie złapali, było tylko 200 osób, pierwszego dnia – 500. A marsz w Suwałkach trwał dwie godziny. Ale potem ludzie się wystraszyli. A ja też się stamtąd wyprowadziłem. Myśliwi skłonili mnie zastraszaniem do wyprowadzki.
Wyprowadziłem się na koniec świata. Wie pani gdzie? Do Wiejek pod Michałowem. Tak, do tych Wiejek, nad granicę polsko-białoruską, gdzie teraz mundurowi wyciągnęli z samochodów trzech fotoreporterów: Macieja Nabrdalika, Macieja Moskwę i Martina Diviska".
"To nie jest sport dla każdego. Na celowniku znalazłam się na jesieni 2020. Wcześniej byłam hejtowana, ale nie represjonowana przez instytucje państwa.
Hejt to normalne – wszystkie osoby, które coś robią więcej w życiu, są hejtowane.
Jestem babą po 40., przegadałam to z rodziną i mnie to już nie stresuje. Mamy fundusz strajkowy, dobre kancelarie – traktujemy to jako sprawy priorytetowe. Działam w zarządzie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i dlatego moją sprawę widać.
Ale zostałam w mieście sama. Koło znajomych mi się skurczyło do dwóch osób.
Choć jestem nauczycielką angielskiego, stałam się w mieście praktycznie niezatrudnialna – muszę mieć własną działalność.
Lokalne media robią ze mnie terrorystkę, bo mnie raz w kominiarce sfotografowali na proteście w Warszawie. Są dwie takie szczujące gazety - “Kurier Iławski” i “Info Iława". To ludzie czytają, a fora są tam pełne hejtu i niecenzurowane (Jest też odnoga “Gazety Olsztyńskiej” - “Gazeta Iławska”, i tam jest wszystko bardziej wyważone, a poza tym reagują na zgłoszenie hejtu).
Jest tu może 10 osób - chłopaków z Konfederacji, kiboli, nazioli – wykazujących się dużą pomysłowością w ściąganiu moich zdjęć, przerabianiu ich, ataku na mnie. Że brzydka, stara, zaniedbana, głupia, tępa, żaden chłop ze mną nie wytrzyma, na pewno kolejna lesba – czyli klasyka hejtu.
Ale jak dobrali się do moich dzieci, to pogroziłam mediom, że pójdę z tym do sądu. Dzieci nie są osobami publicznymi. Pomogło.
Raz jednak miałam atak nazioli na dom.
Ślad w postaci czerwonej farby na oknie widać do tej pory. Policja jednak uznała, że do niczego nie doszło i nic z tym nie zrobili.
Były też pogróżki w sieci. Więc zadzwoniłam na policję, poprosiłam, żeby choć parę razy przejechali w nocy moją ulicą. A potem wyglądam oknem – a tu na pustej zwykle nocą uliczce nad jeziorem biegacz, potem drugi, ktoś o kijkach idzie, samochody przejeżdżają.
Okazało się, że mieszkańcy też przeczytali te pogróżki i się umówili, że będą pilnować, bo na policję raczej obywatel nie może liczyć...
Najtrudniejsze jest jednak doświadczenie warszawskich protestów - gazowania, pałki teleskopowe. Oberwałam tam. Ale najgorsze jest to, co robią innym, bo czuję się za to odpowiedzialna. Krzyk dzieciaka, któremu łamią rękę, mam do tej pory w uszach. Oni to robią ludziom OBOK nas. Żebyśmy my miały poczucie winy. I oczywiście zmagam się teraz z PTSD.
Zdajemy sobie sprawę, że czas coś z tym robić - ja jeszcze nie dostałam groźby śmierci, ale inne dziewczyny – tak. Prawnicy widzą, że jest problem, ale też mówią, że to będą ciężkie, czasochłonne sprawy.
Zrobiliśmy w Ogólnopolskim Strajku Kobiet taką kampanię “Broń obrońców/Defend the defenders”. Bo te ataki, ciąganie po sądach, hejt w mediach społecznościowych, poczucie zagrożenia na ulicach – to naprawdę ogromny ciężar i koszt psychiczny.
Wielu ludzi nie daje rady. Kampania hula po całej Europie, jest strona internetowa, trwają zbiórki. Nasi partnerzy jak IPPF (Międzynarodowa Federacja Planowanego Rodzicielstwa) to promują, tylko my w Polsce nie miałyśmy przestrzeni, żeby to nagłośnić.
Przyszedł kryzys na granicy, są ważniejsze sprawy”.
Projekt „Eye on SLAPPs in Poland" / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.
SLAPP to postępowania prawne przeciwko osobom działającym w interesie publicznym (Strategic Lawsuits Against Public Participation).
Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 roku w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.
Nad projektem "Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.
Projekt koordynuje Anna Wójcik, Agnieszka Jędrzejczyk i Piotr Pacewicz.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze