„Lepszy Koszalin” uzyskał 8,5 proc. głosów i zero mandatów. „Inicjatywa dla Białegostoku" – 8,1 proc. i zero mandatów. Rekord pobił chyba komitet „Zmieniamy Konin” – 10,9 proc. i zero mandatów, choć w jednym z okręgów miał 13 proc. głosów. Małe okręgi i podział mandatów metodą D'Hondta cementują istniejące układy władzy i wycinają konkurencję. Zobaczcie jak
Zakończone właśnie wybory do rad miast przypomniały po raz kolejny, że obecna ordynacja w wyborach samorządowych zawiera trującą antydemokratyczną miksturę. Mikstura składa się z dwóch składników:
Efekt? Ogromna część mieszkańców po wyborach pozostaje bez reprezentacji, za to dwie największe partie i komitety "wiecznych prezydentów" mają się świetnie. Demokratyczna opozycja powinna już dziś zadeklarować, że jeśli odzyska władzę w Polsce zdemokratyzuje wybory do rad miast.
Każdy, kto choć trochę interesuje się polityką, słyszał o ustawowym progu wyborczym – w Polsce wynosi on we wszystkich wyborach 5 proc. – po przekroczeniu którego komitet wyborczy uzyskuje prawo do uczestniczenia w podziale mandatów. Jednak dopiero przy takich okazjach jak wybory samorządowe przekonujemy się, że próg ustawowy nie jest wcale jedynym progiem wyborczym. Jest wręcz progiem najłatwiejszym do przekroczenia.
Obok progu ustawowego istnieją bowiem progi naturalne, wynikające z wielkości okręgów i sposobu przeliczania mandatów.
Powszechnie w Polsce stosowany miks tych obu czynników, czyli małe okręgi i podział mandatów metodą D’Hondta, powoduje drastyczne podwyższenie progu naturalnego – teoretycznie aż do 16,66 proc. w pięciomandatowym okręgu – i drastyczne zmniejszenie szans na mandaty mniejszych komitetów.
Przy czym im większa jest dominacja największych partii, tym wyższy próg naturalny. Demokratyczna opozycja powinna zadeklarować, że jeśli odzyska władzę w Polsce zdemokratyzuje wybory do rad miast.
Sprawdźmy jak nasza mikstura zadziałała w wyborach do rady miasta w Białymstoku. Wybory do białostockiej rady miasta zostały zdominowane przez dwa największe bloki polityczne – Koalicję Obywatelską (łącznie 42,1 proc. głosów) i Prawo i Sprawiedliwość (37,3 proc.). Jednak próg ustawowy przekroczyły także progresywny ruch miejski Inicjatywa dla Białegostoku (8,1 proc) oraz komitet byłego senatora PO, a obecnie popieranego przez Kukiza kandydata na prezydenta Tadeusza Arłukowicza (5,9 proc). Teoretycznie powinny one uczestniczyć w podziale mandatów. W praktyce zobaczmy, jak wygląda ich podział.
Metoda D’Hondta polega na dzieleniu liczby głosów osiągniętych w danym okręgu przez poszczególną partię przez kolejne liczby naturalne: 1, 2, 3, 4 itd. Osiągnięte wyniki dzielenia (ilorazy) szereguje się według wielkości i wybiera tyle największych, ile jest mandatów do podziału w danym okręgu. Zobaczmy przykład z białostockiego okręgu trzeciego (5 mandatów do podziału).
KO zdobyło tam 8761 głosów (36,9 proc.), PiS 8317 (35,1 proc.), a IdB uzyskała kapitalny wynik 2905 głosów (12,2 proc.), gdy komitet Arłukowicza otrzymał 1840 głosów (7,8 proc.). Poniżej kolejne ilorazy dla poszczególnych komitetów (pogrubione te, które dają mandaty):
Wynik w okręgu na poziomie ponad 12 proc. dał „Inicjatywie dla Białegostoku” dopiero szósty iloraz i nie dał mandatu. Widać wyraźnie, jak działa efekt „małych okręgów”. IdB miałaby radnego, gdyby okręg był sześciomandatowy, a gdyby był dziesięciomandatowy, radnego miałby też komitet Arłukowicza. Im mniejsze okręgi, tym większe są bariery dla małych komitetów. W całym Białymstoku, który jest podzielony na trzy okręgi pięciomandatowe, jeden sześcio- i jeden siedmiomandatowy, do Rady Miasta dostali się wyłącznie kandydaci dwóch największych bloków (16 KO i 12 PiS), mimo że pozostałe komitety zdobyły ponad 20% głosów, a dwa z nich przekroczyły próg ustawowy.
Gdyby cały Białystok był jednym okręgiem wyborczym, KO miałby w nim 13 mandatów, PiS 12, Inicjatywa dla Białegostoku 2, a komitet Arłukowicza 1, co dawałoby reprezentację bliską proporcjonalnej.
Alternatywnym rozwiązaniem byłoby pozostawienie małych okręgów wyborczych, a zmianę metody przydzielania głosów na metodę Sainte-Laguë. Francuski matematyk zaproponował, żeby – inaczej niż wg D’Hondta – dzielić głosy poszczególnych partii przez poszczególne liczby nieparzyste, co zmniejsza przewagę największych partii i zwiększa szanse średniaków. Zobaczmy jakby to wyglądało w okręgu 3 w Białymstoku:
Inicjatywa dla Białegostoku miałaby nie szósty iloraz, ale czwarty (który dałby jej mandat), a komitet Arłukowicza - nie dziesiąty, ale szósty (w okręgu sześciomandatowym byłby mandat). Gdyby w całym Białymstoku, przy niezmienionej wielkości okręgów, przyznawano mandaty metodą Sainte-Laguë, układ w Radzie Miasta wyglądałby następująco: KO 13, PiS 12, IdB 3.
Stosowanie metody D’Hondta w wyborach do Sejmu bywa uzasadniane tym, że dzięki niej istnieje większa szansa stworzenia stabilnej większości, która wyłoni rząd. Rzeczywiście, jak wiemy od trzech lat, 37 proc. głosów może się przełożyć na większość mandatów w parlamencie. Można mieć jednak wątpliwość, czy w przypadku rad miast ten argument ma rację bytu. W końcu prezydenci miast są wybierani bezpośrednio przez mieszkańców, a nie przez radę miasta,
rada pełni natomiast rolę uchwałodawczą i kontrolną, i w związku z tym powinna w jak największym stopniu odzwierciedlać różne interesy i poglądy mieszkańców.
Mikstura D’Hondt + małe okręgi spowodowała, że w Białymstoku ugrupowanie prezydenta przy 42 proc. głosów zdobyło bezwzględną większość w radzie. Jak sprawdziliśmy powyżej, zarówno odejście od D’Hondta jak i zwiększenie okręgów spowodowałoby, że tej większości by nie miało.
Skupiliśmy się na Białymstoku, ale podobnych przypadków w całej Polsce było mnóstwo. W Koszalinie „Lepszy Koszalin” uzyskał 8,5 proc. głosów i zero mandatów. W Toruniu komitetowi „My Toruń” z 9,8 proc. udało się uciułać jeden mandat. Być może rekord Polski pobił komitet „Zmieniamy Konin” – 10,9 proc. głosów i zero mandatów (mimo że w jednym z okręgów miał 13 proc. głosów!).
Skutki tej mikstury są niszczące dla demokracji lokalnej. Po pierwsze, odbiera znacznej części mieszkańców reprezentację w radach miast. Po drugie, tworzą barierę dla partycypacji obywatelskiej.
Co z tego, że społecznicy się skrzykną, stworzą listę i zdobędą dla niej poparcie co dziesiątego mieszkańca, jeśli mandaty i tak przypadną dwu największym partiom i ugrupowaniu Wiecznego Prezydenta Miasta?
Przy czym do tej pory wielkość i granice okręgów ustalały… same rady miast, czyli de facto największe ugrupowania tych rad. Zagadka – czy w ich interesie leży zmniejszanie barier dla mniejszych komitetów, które mogłyby podważyć ich pozycję?
W nowym kodeksie wyborczym tę prerogatywę otrzymują wyznaczeni przez ministra spraw wewnętrznych komisarze wyborczy. O ile w normalnych okolicznościach można by tej zmianie przyklasnąć, to patrząc na praktykę działania państwa PiS można mieć obawę, czy nie wpadliśmy z deszczu pod rynnę.
Z tą trującą miksturą trzeba skończyć. Demokratyczna opozycja powinna zadeklarować, że jeśli odzyska władzę w Polsce zdemokratyzuje wybory do rad miast – albo zwiększając ustawowo minimalną liczbę mandatów w okręgu, albo zamieniając podział metodą d'Hondta na dużo bardziej proporcjonalną metodę Sainte-Laguë.
Ekonomista i analityk, autor modelu przeliczania głosów na mandaty, z którego korzysta OKO.press
Ekonomista i analityk, autor modelu przeliczania głosów na mandaty, z którego korzysta OKO.press
Komentarze