We wrześniu po raz pierwszy w historii polskiej energetyki z węgla wyprodukowaliśmy mniej niż połowę energii. Odnawialne źródła przeżywają rozkwit, choć na razie trudno z nich korzystać bez udziału gazu.
Węgiel w odwrocie, OZE idzie na rekord. Tak wyglądał wrzesień w polskiej elektroenergetyce. Po raz pierwszy to nie z węgla pochodziła większość prądu w naszych gniazdkach.
Udział tego paliwa – zarówno brunatnego, jak i kamiennego – spadł poniżej 50 proc., do 48 proc. Jednocześnie spadły też emisje dwutlenku węgla – o 20 proc. w porównaniu z wrześniem poprzedniego roku.
Do rekordowego poziomu wzrosła natomiast produkcja ze źródeł odnawialnych, które dostarczyły nam 36,8 proc. całej energii elektrycznej. To kolejny tegoroczny rekord. Poprzedni wynosił 35,9 proc. i padł w maju.
W ciągu kilku lat polska energetyka zaliczyła potężny skok. Jeszcze we wrześniu 2015 roku udział węgla w produkcji energii wynosił powyżej 80 proc.
Prawie połowę energii odnawialnej wyprodukowały elektrownie wiatrowe, które wykręciły wynik 2,2 terawatogodzin – to o prawie trzy czwarte więcej, niż we wrześniu 2023 i o 78 proc. więcej niż w sierpniu.
Forum Energii zwraca uwagę na coraz częstsze sytuacje, w których system energetyczny nie jest w stanie „pomieścić” całego prądu wyprodukowanego przez OZE. Niewykorzystana energia musiała być wyeksportowana, zmagazynowana. Bywa, że konieczne były nieplanowe wyłączenia odnawialnych instalacji, by nie przeciążyć sieci – choć to ostateczność.
Tym samym polska energetyka kontynuuje zieloną passę. Od początku roku udział OZE w produkcji energii wynosi powyżej 27 proc. Średnia dla okresu od stycznia do września to 32 proc. O takich liczbach do niedawna moglibyśmy jedynie pomarzyć. Na koniec zeszłego roku średnia wyniosła 27,3 proc. Osiem lat temu było to zaledwie 13 proc.
To nie przypadek, ale kontynuacja rynkowego trendu – mówi nam Robert Tomaszewski, ekspert rynku energetycznego z Polityki Insight. Jednocześnie zwiększa się też udział gazu w produkcji energii. Elektrowniami na to paliwo – w odróżnieniu od węglowych – łatwo sterować, zwiększając i zmniejszając ich moc, co przydaje się przy bilansowaniu produkcji z OZE.
„Mamy trwający od dawna trend przyspieszającej dekarbonizacji, tego rodzaju rekordów będzie więcej, chociaż akurat w kolejnych miesiącach bym się ich nie spodziewał. Wchodzimy w sezon grzewczy, będziemy znacznie więcej wykorzystywali paliw kopalnych” – mówi nam Tomaszewski. Wystarczy jednak, by zima była bardziej wietrzne, by poprawić rekordy produkcji z OZE dla grudnia czy stycznia.
W ten sposób zmienia się wizerunek Polski jako węglowego dinozaura, choć dzieje się to bez wyraźnego parcia rządu w kierunku przyspieszenia transformacji. W rządzie pod tym względem panuje bałagan, na co zwracali uwagę eksperci Forum Energii. Brakuje ministerstwa odpowiedzialnego za transformację, które mogłoby zadbać o sprawne wydatkowanie pieniędzy z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji i jego utrzymanie.
Unijny fundusz, wspierający regiony węglowe w odejściu od wydobycia tego paliwa i produkcji brudnej energii, może zostać skasowany po 2027 roku. Dlatego nie można rozmywać odpowiedzialności pomiędzy kilka ministerstw, w tym odpowiedzialny zarówno za ochronę przyrody, czystość rzek, jak i dopłaty do samochodów elektrycznych resort klimatu.
Być może również przez brak osobnego resortu powoli idzie przygotowanie nowej ustawy wiatrakowej. Przypomnijmy: od 2022 roku minimalna odległość elektrowni wiatrowych od zabudowy to 700 metrów. Próba zmiany tego prawa była pierwszym potknięciem sejmowej większości jeszcze przed uformowaniem rządu. Nowa minimalna odległość dla zabudowań według grudniowego projektu miała wynieść zaledwie 300 metrów. Wątpliwości co do stawiania wiatraków w cennych przyrodniczo terenach mieli też aktywiści ekologiczni.
Nowelizacja przepadła, a na głosowanie nad kolejnym projektem czekamy. Na początku października rząd przedstawił swój pomysł na zmiany, który ma przybliżyć farmy wiatrowe na 500 metrów od zabudowań.
"Według niezależnych analiz obecnie przyjęta zasada odległościowa ustalona na poziomie 700 m pozwoliła na uwolnienie 18 000 kilometrów kwadratowych pod potencjalne inwestycje, a z kolei zmiana tej odległości do poziomu 500 m pozwoli na uzyskanie oczekiwanego efektu w postaci uwolnienia 32 500 kilometrów kwadratowych, co stanowi zwiększenie dopuszczalnego obszaru aż o 44 proc.” – uzasadnia resort klimatu.
Wątpliwości co do regulacji ma branża wiatrakowa, która wskazuje na ograniczenie dotyczące niektórych obszarów Natura 2000 – tam, gdzie chronione są nietoperze. Turbiny zdaniem ministerialnych urzędników mogłyby stawać w odległości 1,5 km od terenów objętych takim rodzajem ochrony. Wygląda więc na to, że ustawa znów może się opóźnić, a rządzący muszą dogadać się z sektorem OZE.
Rekord pokazuje potencjał odnawialnych źródeł, który jednak nie zawsze może być w pełni wykorzystany. To największa ich wada: moc wytworzona przez OZE niemal nigdy nie dosięga tej zainstalowanej, bo nie zawsze wystarczająco wieje lub świeci słońce. Dlatego po wrześniowym rekordzie w pierwszym tygodniu października zaliczamy tąpnięcie.
Węgiel brunatny i kamienny stanowią o prawie 64 proc. miksu energetycznego, słońce, wiatr i woda – o zaledwie 15 proc. Zarówno w październiku, jak i we wrześniu polska energetyka pod względem nadmiernej emisyjności zostawia w tyle sąsiadów. W poprzednim miesiącu wyprodukowanie jednej megawatogodziny prądu wiązało się w Polsce z wypuszczeniem do atmosfery 600 kg dwutlenku węgla. W Niemczech wartość ta wynosiła 300, a w Czechach – 370 kg.
Widać więc, że Polsce, mimo dużych postępów, daleko do miana zielonego czempiona. Sytuację mogłaby zmienić popularyzacja magazynów energii, które powinny tanieć w związku z niskimi cenami najważniejszych ich części – czyli ogniw litowo-jonowych.
W lipcu otwarta została największa instalacja oparta na tej technologii – magazyn o pojemności ponad 2 megawatogodzin i mocy 1 MW w Zawierciu.
W sumie przemysł i rolnictwo korzysta z magazynów o mocy 130 MW. Do tego dochodzi energia zgromadzona w przydomowych instalacjach (głównie w gospodarstwach z zainstalowaną fotowoltaiką) o mocy 110 MW i pojemności 135 megawatogodzin. Na koniec 2023 roku było ich 11 tysięcy. Dzięki zmianom w programie Mój Prąd, w najnowszej edycji dotującym magazyny, najpewniej ich przybędzie.
Czy 11 tysięcy to dużo? Liczba ta nie może robić wrażenia w porównaniu z danymi o liczbie domostw korzystających z paneli słonecznych. Tych jest prawie 840 tys. Na razie magazyny energii nie przyniosą nam energetycznej rewolucji — wyjaśnia Robert Tomaszewski.
„Sądzę, że magazyny strategicznie będą nas wspierać pod koniec tej dekady. Wtedy będą realnym wsparciem dla systemu. W tych momentach, kiedy mamy za dużo energii, będziemy mogli ją w większej ilości przesuwać do magazynów, ładować magazyny, potem odbierać na przykład w nocy. Widać spore zainteresowanie inwestorów takimi instalacjami, jednak one muszą mieć większą pojemność i moc, liczoną w gigawatach. A magazyny przy prywatnych domach? To kropla w morzu potrzeb, choć i one są potrzebne” – mówi Tomaszewski.
Jednocześnie energia tanieje, a we wrześniu najczęściej w historii notowano ceny ujemne. W praktyce dostawca prądu dopłacał za odebranie nadwyżki. Dochodzi do tego na rynku spotowym, gdzie duzi odbiorcy dokupują wolumeny energii na bieżąco, w zależności od ich potrzeb. Najniższa wrześniowa cena wyniosła minus 193 złote za megawatogodzinę.
Coraz większym problemem staje się tak zwany curtailment, czyli celowe ograniczenie mocy, dotyczące szczególnie energii słonecznej. W ten sposób dostaje się przede wszystkim właścicielom wielkoskalowej fotowoltaiki, odłączanym od systemu w momentach największego nasłonecznienia.
Nie ma na razie rozwiązań, które mogłyby pomóc w niemarnowaniu potencjału paneli. Wytworzoną przez nie energię w przyszłości można wykorzystać na przykład przy produkcji zielonego wodoru lub zmagazynować – zauważa Robert Tomaszewski.
„Teraz nie jesteśmy w stanie zrobić nic poza nierynkowym ograniczaniem produkcji z tych dużych farm” – mówi nam ekspert. Ryzyko curtailmentu może odstraszać inwestorów od stawiania dużych farm, które nie będą wystarczająco zarabiać. – „Ważne też, żeby zwiększać pobór mocy w tych momentach, kiedy produkcja jest największa, żeby do tego zachęcać. Zbilansowanie systemu jest w tej chwili dla nas największym wyzwaniem, którym powinien zająć się rząd.”
„Teraz nie mamy tej równowagi i to będzie nas coraz bardziej bolało. Najgorszym scenariuszem jest dalszy wzrost udziału energii z OZE w kolejnych miesiącach i latach, który wpłynie na bardzo niskie ceny energii — nawet ujemne. Z drugiej strony będziemy mieli coraz szybciej rosnące opłaty dystrybucyjne, sieciowe, z których opłacamy utrzymanie sieci elektroenergetycznej. To oznacza, że prosumenci, bogaci właściciele paneli fotowoltaicznych, będą mieli super tani prąd, będą się chętniej odłączali od sieci i sami się bilansowali za pomocą magazynów energii, a reszta społeczeństwa, w tym biedni emeryci w blokach, będą skazani na drożejącą energię z sieci” – mówi nam Tomaszewski.
W cenie prądu dla większości jego konsumentów będzie zawarty koszt infrastruktury, która pozwoli sieci przyjąć prąd z instalacji OZE.
Podsumowując: w praktyce można będzie podzielić społeczeństwo na wygranych i przegranych transformacji – bogatych, czerpiących tani lub darmowy prąd z odnawialnych źródeł, w tym fotowoltaiki, i biednych, którzy nie mieli środków i możliwości, by we właściwym momencie zainwestować na przykład we własne panele.
Kiedy więc kolejne rekordy OZE? W zimowych miesiącach coraz mniej będziemy mieć światła słonecznego, co zapewne każe nam poczekać do wiosny przyszłego roku. Niemal pewne jest jednak, że wyniki OZE będą coraz lepsze.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze