Polska jest w czołówce państw najszybciej odchodzących od węgla i wprowadzających odnawialne źródła energii. Nie tylko w Europie, ale i na świecie. Ale rządowe plany nie zakładają zmniejszenia wydobycia węgla ani w 2025, ani w 2026 roku. Polską transformacją rządzi chaos
Zjednoczona Prawica głośno sprzeciwiająca się polityce klimatycznej UE. Prezydent Andrzej Duda z dumą broniący polskiego węgla. Prezes Jarosław Kaczyński regularnie podważający zmianę klimatu.
Dla kogoś, kto przez ostatnie lata słyszał wypowiedzi polityków poprzedniego rządu, a nie przyglądała się danym, poniższe informacje mogą okazać się szokujące.
Jak wynika z danych na portalu Our World In Data, udział węgla w polskiej produkcji prądu spadł poniżej 90 proc. dopiero w 2008 roku. Na spadek poniżej 80 proc. trzeba było czekać kolejne siedem lat, czyli do 2015 roku. Pod koniec tamtego roku do władzy doszła Zjednoczona Prawica. W ciągu ośmiu lat jej rządów udział węgla spadał… w tempie dwukrotnie szybszym, sięgając na koniec 2023 roku rekordowo niskich 61 proc.
„Na łeb, na szyję” leci również wydobycie węgla kamiennego. W 2007 roku górnicy wykopywali 7-8 mln ton węgla miesięcznie, w 2015 roku ok. 6 mln ton, a w 2023 – już ok. 4 mln. „Wydobycie węgla w Polsce w 2023 cofnęło się do 1910 roku” – informował niedawno portal Wysokie Napięcie.
A w tym roku tendencja spadkowa trwa w najlepsze. Jak wynika z danych Fundacji Instrat, od stycznia do maja tylko w jednym miesiącu wydobycie przekroczyło 4 mln ton. W maju wyniosło zaś zaledwie 3,11 mln ton, co jest drugim najgorszym wynikiem w historii.
W pierwszej połowie 2024 roku spalanie węgla kamiennego i brunatnego dało zaś 63 proc. prądu. To mniej o 7 pkt proc. w porównaniu do analogicznego okresu sprzed roku w przypadku węgla kamiennego, a prąd ze spalania brunatnego utrzymał się na podobnym poziomie.
Ale przecież 2020 rok przyniósł pandemię, a 2022 – wojnę w Ukrainie. Wywołane tym kryzysy rozlały się po gospodarkach z całego świata. Boleśnie odczuły to także państwa Unii Europejskiej, w tym Polska.
Czy znikanie węgla w tak szybkim tempie można więc wytłumaczyć problemami polskiej gospodarki? Tak – ale tylko częściowo.
Zapotrzebowanie na prąd wyraźnie zmalało z roku 2019 na 2020, później szybko wzrosło, by znów znacznie spaść z roku 2022 na 2023. Choć w poprzednim roku było na poziomie sprzed pandemii, ilość energii elektrycznej z węgla zmalała aż o 21 proc. – ze 130 do 103 terawatogodzin (TWh).
Lukę tę po części wypełnił gaz ziemny. W 2017 roku wyprodukowano z niego 10 TWh, w 2018 12,5 TWh, a w 2023 – prawie 15 TWh.
Prawdziwą rewolucję wprowadziły jednak odnawialne źródła energii. Choć rząd PiS zablokował możliwość rozbudowy instalacji wiatrowych, zagwarantowane wcześniejszymi kontraktami inwestycje trzeba było zrealizować.
W rezultacie wiatraki wykręciły w poprzednim roku 23 TWh – czyli dwa razy więcej niż w roku, w którym PiS przejmowało władzę.
Fotowoltaiki rząd PiS nie blokował, wręcz przeciwnie – wspierał jej rozwój. Dzięki programowi Mój Prąd przydomową panele słoneczne zainstalowało już ponad 1,3 mln gospodarstw domowych. Efekt? W 2018 roku energetyka słoneczna dała Polsce zaledwie 0,3 TWh energii, a pięć lat później 12 TWh więcej.
W rezultacie udział odnawialnych źródeł energii w polskim miksie podwoił się z 13,8 proc. w 2015 do 27 proc. w 2023, przy czym tylko przez ostatnie dwa lata wzrastał on aż po 5 p. p. rocznie. Jako że trendy z ostatnich miesięcy są bardzo zbliżone, nie można wykluczyć, że w 2024 roku niemal jedna trzecia prądu będzie pochodzić z OZE.
W skrócie: węgiel znika przede wszystkim dlatego, że jest wypierany przez OZE tańsze, niezasilające kasy Putina i potrzebne z perspektywy ochrony klimatu.
Przyspieszenie transformacji energetycznej w Polsce może cieszyć, ale i… martwić. Dlaczego? Bo dzieje się w sposób chaotyczny.
„Transformacja energetyczna w Polsce nie ma sternika. Brakuje jednego ośrodka, który zarządzałby tym procesem, dlatego zmiany, które zachodzą, odbywają się w chaosie. Polska nigdy nie doczekała się kompleksowej wizji dekarbonizacji gospodarki ani planu ograniczania zależności od surowców energetycznych sprowadzanych zza granicy” – komentuje Forum Energii, jeden z ważniejszych think tanków energetycznych w Polsce.
„Z roku na rok zmiany w energetyce przyspieszają, ale są efektem bardziej megatrendów i rynku niż świadomego planu państwa. Potrzebna jest dobra koordynacja, aby za zmianami w generacji podążały zmiany po stronie sieci i organizacji rynku. Ktoś musi całościowo patrzeć na energetykę – nie można się skupiać wyłącznie na sektorze wydobywczym lub cenach energii” – podkreśla dr Joanna Pandera, prezeska Forum Energii.
I dodaje: – „Decydentom umyka, że energetyka jest dla ludzi. Tę skomplikowaną układankę trzeba poustawiać tak, aby w uczciwy i przejrzysty sposób informować o realnych kosztach, ale też wyzwaniach związanych z ograniczaniem emisji i bezpieczeństwem energetycznym w bardzo zmiennym i niestabilnym świecie”.
Podobnie widzi to Marcin Popkiewicz, współtwórca portalu Nauka o Klimacie i autor bestsellerów związanych z transformacją energetyczną. Według niego brak centrum koordynującego proces transformacji energetycznej prowadzi do „przygnębiającego chaosu kompetencyjnego”.
„To, co się dzieje, nie jest rezultatem kompleksowej wizji dekarbonizacji gospodarki czy planu ograniczania zależności od surowców energetycznych sprowadzanych zza granicy, lecz zaradności przedsiębiorców i obywateli płynących na fali europejskich i globalnych megatrendów” – pisze Popkiewicz w książce „Zrozumieć transformację energetyczną”.
Słowa ekspertów idealnie oddaje wspomniana analiza, którą przeprowadził portal Wysokie Napięcie. Na poniższej grafice żółtą linią pokazano rzeczywiste wydobycie węgla w Polsce, a niebieskimi – prognozy kolejnych rządów. Wyraźnie widać, że w żadnym momencie zapowiedzi polityków nawet nie zbliżyły się do tego, co faktycznie miało miejsce.
W 2018 roku rząd Mateusza Morawieckiego przyjął „Program dla górnictwa”. Zakładał on, że poziom wydobycia węgla kamiennego spadnie z ówczesnych 65 mln ton do 60 mln ton w 2030 roku. To właśnie w tamtym roku portal Wysokie Napięcie po raz pierwszy pokazał wykres, w którym oszacował, że już w 2023 roku wydobycie spadnie do ok. 50 mln ton. Czyli dokładnie tak, jak się stało.
„Nie była to żadna prognoza, lecz zwykła ekstrapolacja trendu trwającego od 1990 roku” – pisze w analizie Bartłomiej Derski, redaktor portalu. I dodaje: „Możemy iść o zakład, że do 2030 roku dalsza zwykła ekstrapolacja trendu zrobiona w jednej kolumnie excela ponownie okaże się lepszą »prognozą« wydobycia w Polsce niż 100-stronnicowy program sektorowy. Dokładnie tak samo chybione były bowiem wszystkie rządowe strategie dla górnictwa publikowane w ostatnich 30 latach”.
Suchej nitki na politykach nie zostawia też Popkiewicz. Ekspert zwraca uwagę, że od lat wiadomo było zarówno o wzmacnianiu polityki klimatycznej UE, jak i innych trendach, z powodu których elektrownie węglowe bardzo szybko staną się ciężarem. Mimo to politycy, górniczy związkowcy i szefowie spółek woleli zaklinać rzeczywistość i udawać, że węgiel może trwać wiecznie. Według niego przyspieszający postęp technologiczny i siły rynkowe sprawią, że polska energetyka węglowa stanie się bankrutem jeszcze w tej dekadzie.
To o tyle istotne, że polskie elektrownie węglowe są bardzo stare. W rezultacie coraz częściej dochodzi do ich awarii, a ich funkcjonowanie staje się coraz większym obciążeniem dla budżetu. Już za kilka lat wiele bloków energetycznych będzie w tak złym stanie technicznym, że ich dalsze działanie bez niezwykle kosztownych napraw będzie niemożliwe.
Zresztą nie tylko naprawy byłyby kosztowne. Jak wyliczyło Wysokie Napięcie, jeszcze niecałą dekadę temu koszty wydobycia tony węgla wynosiły mniej niż 300 zł. Od czasu pandemii wzrosły one jednak niebotycznie, sięgając na koniec 2023 roku aż 940 zł.
Do tego należy doliczyć unijne opłaty za emisje, które – o czym warto pamiętać, że wiemy od lat – będą znacząco rosnąć. Z tego powodu w 2023 roku koncerny energetyczne wpłaciły do krajowego budżetu prawie 25 mld zł, a na koniec dekady wydatki te będą zapewne znacznie większe.
Elektrownie węglowe będą zamykane, bo ich modernizacja byłaby karkołomnym zdaniem, a do tego sprzecznym z unijnymi przepisami.
Powstałą w ten sposób lukę trzeba więc czymś wypełnić. Zresztą nie tylko lukę, bo w związku z przestawianiem całej gospodarki na prąd (od transportu, przez budynki, po przemysł) zapotrzebowanie na energię elektryczną w najbliższych latach będzie rosnąć na niespotykaną skalę.
„Polska dyskusja wokół transformacji koncentruje się na temacie zamykania i końcu elektrowni węglowych, co budzi opór. Za mało rozmawiamy o nowych niskoemisyjnych technologiach, także tych, które zapewnią nam moce dyspozycyjne. Przed nami widmo luki inwestycyjnej, a przecież bezpieczne i zrównoważone dostawy energii elektrycznej są warunkiem elektryfikacji całej gospodarki” – komentuje Pandera.
„Trudno liczyć na to, że społeczeństwo zaakceptuje wyłączenia elektrowni węglowych, jeśli przez to miałoby stracić prąd. Najpierw muszą powstać więc instalacje, które je zastąpią. W tak krótkim czasie w grę wchodzą te źródła, które można szybko i masowo rozbudowywać, takie jak wiatr, słońce czy biogazownie. Ważne są też rozwiązania uzupełniające” – wtóruje Popkiewicz.
Krajowe Plany na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK) to najważniejsze dokumenty strategiczne w zakresie transformacji energetycznej, które przygotowują rządy unijnych państw. Ten, który w Polsce wciąż obowiązuje, zakłada, że OZE zapewni 30 proc. prądu w Polsce dopiero w 2030 roku. To cel, który prawdopodobnie zostanie osiągnięty, jeśli nie w tym, to najpóźniej w przyszłym roku. Jest to więc kolejny dowód na to, jak bardzo odklejeni od faktów i trendów są polscy politycy.
Rządy aktualizują KPEiK co kilka lat. Czas na najnowszą aktualizację już minął, ale poszczególny rządy wciąż nadsyłają swoje propozycje do Brukseli. Na początku lipca Wysokie Napięcie przedstawiło też założenia nowego planu rządu Donalda Tuska.
Plany zapowiadają się ambitnie. Rząd chce na koniec tej dekady mieć 19 GW zainstalowanych mocy energetyki wiatrowej i 29 GW w fotowoltaice. Oznacza to mniej więcej podwojenie stanu obecnego.
A co z węglem?
„Dziś w systemie mamy 16 GW elektrowni na węgiel kamienny i 8 GW na brunatny. W 2030 moc na węglu kamiennym sięgnie 11 GW, na brunatnym 6-7 GW. Potem spadek przyspieszy – w 2035 elektrowni na kamienny zostanie 6-7 GW, brunatny zaledwie 3,5 GW. Połowa Bełchatowa i Turowa” – pisze Rafał Zasuń, redaktor portalu Wysokie Napięcie i ekspert ds. energetyki.
Z kolei spalanie węgla ma spaść z 37 mln ton w 2023 roku (24 mln w elektrowniach, 13 mln w ciepłowniach i elektrociepłowniach) do 25 mln ton na koniec tej dekady, z czego ok. 16-17 mln mają wykorzystać elektrownie. Co więcej, w 2035 roku mają one spalić 8 mln ton węgla, a w 2040 – zaledwie 3 mln.
„Nowe prognozy oznaczają, że już za pięć lat powinno zostać tylko kilka najlepszych kopalń – Bogdanka, ROW, PG Silesia i może jeszcze jedna lub dwie. Reszta jest do zamknięcia, bo koszty ich utrzymania w sytuacji braku popytu na węgiel będą sięgać 20-30 mld zł rocznie” – tłumaczy Zasuń.
Tymczasem wciąż obowiązująca umowa społeczna z górnikami zakłada, że wydobycie w 2030 będzie wynosić 30 mln ton, a węgiel będzie w Polsce wydobywany i spalany do połowy wieku. Już po nowej propozycji KPEiK widać, że to mrzonki.
Co więcej, zapewne trendy na rynku wypchną węgiel z polskiego miksu energetycznego jeszcze szybciej, niż zakłada to obecny rząd.
Mimo to i mimo wyraźnej zapaści w wydobyciu, zarobki w sektorze górniczym nieustająco rosną, a Polacy dokładają do nierentownych kopalni coraz większe pieniądze.
Co więcej, również obecny rząd chce dotować kopalnie kwotami sięgającymi miliardów złotych, choć jest to niezgodne z unijnymi przepisami.
Wiatr i słońce dają dziś Polsce cztery razy więcej prądu niż w czasie, gdy PiS przejmowało władzę. Tylko od I połowy 2021 do I połowy 2024 roku ilość prądu wytworzonego w Polsce przez te dwa źródła wzrosła z 9,6 do 21,75 TWh. W porównaniu z I połową 2023 roku wzrosła zaś o 4,5 TWh.
Czy to dużo? No cóż, jak wynika z analizy europejskiego think tanku Ember, w całym pierwszym półroczu 2024 r. większe przyrosty w energii z wiatru i słońca odnotowały tylko dwa unijne kraje: Niemcy i Holandia. Polska pod względem wzrostu produkcji ze słońca była czwarta, a z wiatru – trzecia.
„Nowe dane pokazują, że inwestycje w energię z wiatru i słońca nie są przejściową modą, tylko trwałym trendem i nowym fundamentem europejskiej energetyki” – komentuje Aleksander Śniegocki, ekspert ds. polityki energetycznej i prezes Instytutu Reform.
Warto przy tym dodać, że obecny trend jest faktycznie wyraźnie zauważalnym trendem. W 2023 r. emisje objęte unijnym system ETS (a więc m.in. te z elektrowni) spadły we wspólnocie o 22,5 proc., czyli 289 mln ton. W największym stopniu – bo za jedną czwartą redukcji (68,9 mln ton) – odpowiadała za to Polska.
Z kolei w 2022 r. emisje z systemu ETS spadły w Polsce spadły o 43 mln ton, podczas gdy w całej UE – o 72 mln ton. Inaczej rzecz ujmując, nasz kraj odpowiadał za 60 proc. unijnego spadku. Dla porównania druga w zestawieniu Francja odnotowała wówczas spadek czterokrotnie mniejszy, bo wynoszący zaledwie 11 mln ton.
Co ciekawe, Polska wyróżnia się nie tylko na tle Europy – jesteśmy też w czołówce światowej. Na przykład Polska znajduje się na ósmym miejscu pod względem procentowego wzrostu produkcji energii z OZE w okresie 2021-2023.
Jak podaje portal Our World In Data, w tym czasie wzrosła ona o równo 50 proc. Żadne z państw znajdujących się w rankingu wyżej nie ma jednak tak dużej gospodarki, jak nasza (dwie inne względnie duże to Tajwan i RPA).
Jeśli chodzi o liczby bezwzględne, jesteśmy na 13. miejscu. Gorzej, ale wciąż bardzo wysoko. I wyżej niż takie państwa jak Francja, Wielka Brytania, Korea Południowa, RPA, Hiszpania czy Indonezja, które znajdują się bezpośrednio za nami.
Sytuacja wygląda jeszcze ciekawiej, jeśli przyjrzymy się produkcji energii elektrycznej z węgla. I tak Polska znajduje się na 10. miejscu pod względem procentowego spadku w latach 2021-2023.
Zaskakujące? Więc jeszcze bardziej zaskakujące będzie to, że w liczbach bezwzględnych jesteśmy… pierwsi. Według portalu Our World In Data z węgla wyprodukowano w 2023 r. aż o 77 TWh mniej prądu niż w roku 2021. Na drugim miejscu są Niemcy (-66 TWh), na trzecim jest Turcja (-47 TWh), a na czwartym Kambodża (-37 TWh).
Choć PiS nie sprzyjał transformacji energetycznej, Polska i tak znajduje się w światowej czołówce redukcji emisji. Trzeba pamiętać, że nasz kraj wciąż ma bardzo wysokie emisje per capita – znacznie powyżej nie tylko globalnej, ale też europejskiej średniej. Mamy więc co redukować. W takiej sytuacji pierwsze widoczne sukcesy są stosunkowo łatwe do osiągnięcia. Ale tempo redukcji i tak jest godne odnotowania.
Stało się tak trochę z powodu kryzysów, ale bardziej dzięki samym obywatelom i przedsiębiorstwom. Przede wszystkim doszło jednak do tego, pomimo że rzeczywista, uczciwa i uzgodniona z najbardziej zainteresowanymi strategia transformacji wciąż nie istnieje.
Dobrym tego przykładem jest projekt przyszłorocznego budżetu, w którym dopłaty do górnictwa mają wynieść ponad 9 mld zł – o ok. 2 mld zł więcej niż w roku obecnym. Co więcej, większość z pieniędzy zaplanowanych na przyszły rok – 7 mld zł – ma być przekazane w zamian za ograniczenie wydobycia węgla.
Problem w tym, że rządowe plany nie zakładają zmniejszenia wydobycia ani w 2025, ani w 2026 roku. Dopiero w 2027 roku przewidziano spadek wydobycia o zaledwie 1 miliona ton.
I tak oto Polska przeprowadza jedną z najszybszych transformacji energetycznych na świecie, choć wcale się do tego nie pali i absolutnie nie ma na to pomysłu. Jakby to wyglądało, gdyby rzeczywiste chęci i realny plan istniały?
Ekologia
Gospodarka
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
Rząd Donalda Tuska (drugi)
elektrownie węglowe
emisje co2
energetyka wiatrowa
fotowoltaika
transformacja energetyczna
węgiel
wiatraki
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze