Na pytanie dziennikarza o to, jak Polska godzi swoje działania antyimigranckie z faktem przyjęcia przez rząd Nowej Zelandii wojennych sierot z Polski, PAD odparł, że on "nie chce, żeby uchodźcy byli przywożeni do Polski siłą". Tyle że relokacja jest dobrowolna. Ale skąd mamy to wiedzieć, skoro nie daliśmy możliwości wyboru nawet jednemu uchodźcy
Wizyta w Nowej Zelandii zupełnie przypadkowo okazała się sceną bolesnej konfrontacji prezydenta Andrzeja Dudy z hipokryzją PiS w tzw. kwestii uchodźczej. Podczas wizyty w Auckland 22 sierpnia 2018 prezydent Andrzej Duda próbował usprawiedliwić polskie stanowisko w sprawie uchodźców. Niefortunnie dla prezydenta, podczas tego samego wystąpienia miał za zadanie podziękować rządowi Nowej Zelandii za przyjęcie w 1944 roku prawie 1000 uchodźców z Polski – sierot wojennych i ich opiekunów. Efekt? Odpowiadając na pytania dziennikarzy,
prezydent popisał się skrajnym brakiem empatii i skłamał w kwestii charakteru unijnej procedury relokacji, sugerując, że uchodźcy są zmuszani do przyjazdu do Europy,
a następnie do uczestnictwa w procedurze relokacji. W rzeczywistości jest na odwrót, uchodźcy mogą z procedury zrezygnować, jeśli nie będzie odpowiadał im kraj, do którego mieliby być relokowani. Nie mówiąc już o odmowie przyjęcia przez rząd PiS sierot z Aleppo, których z pewnością nikt do przyjazdu do Europy nie musiałby zmuszać. Niestety Polska nie dała możliwości wyboru ani uchodźcom przebywającym w obozach w Grecji i we Włoszech, ani tym w Aleppo.
Rząd PiS zatrzasnął przed nimi drzwi bez pytania.
W Nowej Zelandii prezydent Andrzej Duda wylewnie dziękował rządowi za przyjęcie w 1944 roku tzw. dzieci z Pahiatua – 733 wojennych sierot z Polski wraz z setką opiekunów. PAD mówił m.in.: "Wśrod wielu grup Polaków, którzy przybyli do Nowej Zelandii, była też ta najsłynniejsza i najpiękniejsza: kilkuset tułaczy, sierot, które podczas wojny zostały przyjęte przez społeczeństwo i rząd Nowej Zelandii. Tutaj znaleźli swoją nową ojczyznę, większość z nich tutaj została. Składam podziękowania na ręce pani premier za ten wielki akt człowieczeństwa i tą wspaniałą postawę. Za to, że ci mali Polacy zostali tu przyjęci, znaleźli nowy dom i opiekę. Była to znacząca liczba osób. Mimo trudności, jakie niosła ze sobą II wojna światowa,
mimo tego, że nie przelewało się wtedy nikomu i że wszystkie kraje cierpiały niedostatek, Nowa Zelandia podzieliła się z tymi małymi Polakami tym, co miała. Dzięki temu oni mogli przeżyć i później się tutaj realizować".
Wzruszające? Porównajmy te słowa z oficjalnym stanowiskiem rządu dotyczącym innych sierot wojennych (podkreślenia - OKO.press):
"Organizowanie transferów cudzoziemców i uchodźców do Polski (w ramach przesiedleń, relokacji czy ewakuacji humanitarnych ad hoc) nie jest rozwiązaniem właściwym. Należy zauważyć, że potencjalne przyjęcie przez Polskę dzieci, będących ofiarami konfliktów zbrojnych, w praktyce oznacza przesiedlenie dzieci i dorosłych. Wymaga podkreślenia, że przy działaniach związanych z ewakuacją ofiar konfliktów zbrojnych, jednym z kluczowych elementów działań prowadzonych przez służby i instytucje w celu ochrony polskich obywateli przed ewentualnymi zagrożeniami zawsze pozostaje kwestia bezpieczeństwa. Szczególnie trudnym wyzwaniem w powyższym zakresie pozostaje identyfikacja cudzoziemców, weryfikacja ich dokumentów, historii migracyjnej oraz powodów, dla których decydują się na przyjazd do Polski. Niniejsza uwaga musi być analizowana w kontekście bardzo wysokiego poziomu zagrożenia terrorystycznego w Europie, które w niezaprzeczalny sposób ma związek z przybyciem na terytorium UE migrantów z Bliskiego Wschodu. Należy pamiętać, że potencjalni terroryści wykorzystują każdy możliwy sposób do przedostania się na terytorium państw członkowskich UE, podając przykładowo fałszywe dane na temat swojej tożsamości i wieku".
To fragment odpowiedzi Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na pytanie senatora Bogdana Klicha (PO), b. ministra obrony o przyjęcie KILKU sierot z syryjskiego Aleppo. MSWiA zabrało rok, żeby odpowiedź na list senatora Klicha z lutego 2017 roku. Senator Klich napisał do premier Beaty Szydło:
"Szanowna Pani Premier,
W związku z uchwałą nr LXIV/1429/17 Rady Miasta Krakowa podjętą 15 lutego br., uprzejmie proszę o udzielenie zgody na przyjazd do Polski i objęcie leczeniem dzieci z Aleppo, tragicznie doświadczonych podczas wojny w Syrii, Dzieci te nie mają szans ani na właściwe leczenie, ani na odpowiednią rehabilitację w swoim mieście, bo zostało ono prawie zrównane z ziemią. Nasze szpitale i ośrodki rehabilitacji mają natomiast odpowiednie warunki na udzielenie im pomocy".
Ranne dzieci z Syrii na leczenie do Polski chcieli sprowadzić prezydent Sopotu Jacek Karnowski i prezydent Krakowa Jacek Majchrowski na początku 2017 roku, po „bitwie o Aleppo” między siłami rządowymi prezydenta Syrii Bashara Al Assada i rebeliantami. Największe koszty wielotygodniowego oblężenia, a potem zniszczenia jednego z największych syryjskich miast ponieśli – jak zawsze – cywile, zwłaszcza dzieci. Według danych ONZ obecnie pomocy potrzebuje 1,5 miliona syryjskich dzieci, w samej Syrii i sąsiednich krajach. Karnowski i Majchrowski poprosili rząd Beaty Szydło o zgodę na przyjęcie kilkorga rannych, chorych i kalekich dzieci z Aleppo właśnie. Premier Szydło takiej zgody nie wyraziła.
Ponieważ odpowiedź MSWiA porusza się na abstrakcyjnym poziomie bezpieczeństwa, terrorystów i przemytników i tworzy śmiałą wizję rozwiązania konfliktów na Bliskim Wschodzie poprzez „pomoc na miejscu”, łatwo zapomnieć o konkrecie:
chodzi o kilkoro rannych dzieci, być może z rodzinami – a więc nawet bardzo śmiało licząc, maksymalnie kilkadziesiąt osób.
OKO.press dokładnie przeanalizowało odpowiedź MSWiA. Kolejne części analizy tytułowaliśmy: "Syryjskie dzieci a bezpieczeństwo Polaków", "Syryjskie dzieci a działania w krajach trzecich, zmniejszające presję migracyjną", "Syryjskie dzieci a bardzo wysoki poziom zagrożenia terrorystycznego w Europie, mający związek z migrantami z Bliskiego Wschodu", "Syryjskie dzieci a walka z przemytnikami".
Ale to nie koniec. Po emocjonalnym przemówieniu prezydenta Andrzeja Dudy jeden z obecnych na konferencji dziennikarzy zapytał go, jak łączy fakt, że Nowa Zelandia przyjęła podczas wojny prawie 1000 Polaków z "antyimigranckimi działaniami Polski". PAD odpowiedział: "W Polsce nie ma żadnych działań antyimigranckich. My po prostu nie zgadzamy się na to, żeby przymusowo przywożono do nas ludzi i to jest wszystko". Po czym dodał: "Mylna jest próba kojarzenia sytuacji Polaków, którzy przyjechali do Nowej Zelandii z uchodźcami czy imigrantami, którzy obecnie przyjeżdżają do Europy. Z jednej prostej przyczyny. Otóż, Polacy chcieli przyjechać do Nowej Zelandii i Polacy, którzy mieszkają w Nowej Zelandii, zdecydowali się na życie tutaj, to była ich decyzja. To zupełnie co innego niż przymusowa relokacja, czyli przymusowe przywiezienie do kraju i zmuszenie do tego, by w nim przebywać. Bo to jest zniewolenie. Kiedy w UE była rozmowa o kwotach uchodźców, rzeczywiście powiedzieliśmy, że nie wyobrażamy sobie czegoś takiego, by do naszego kraju ktoś przywoził ludzi siłą i żebyśmy musieli siłą ich u siebie zatrzymywać".
Unijna procedura relokacji to zniewolenie. W Polsce nie ma żadnych działań antyimigranckich. My po prostu nie zgadzamy się na to, żeby siłą przywożono do nas ludzi, którzy nie chcą w Polsce mieszkać.
Mamy wiadomość dla Pana Prezydenta: unijna procedura relokacji jest (a raczej była, ale o tym później) zupełnie dobrowolna.
To oznacza, że wprawdzie wnioskujący uchodźca nie ma prawa wyboru kraju, do którego zostanie relokowany, ale ma prawo wyznaczyć swoje preferencje, bez gwarancji, że do preferowanego kraju trafi. Ale wie o tym od samego początku, już zgłaszając się do procedury. Następnie otrzymuje decyzję, ustnie oraz na piśmie, i w każdym momencie może się od tej decyzji odwołać, zrezygnować z procedury i zostać w obozie w Grecji lub we Włoszech. Cała procedura jest dokładnie opisana w decyzjach Rady Unii Europejskiej 2015/1523 i 2015/1601. Obie decyzje dostępne są w języku polskim.
Również Polska mogłaby zrezygnować z przyjęcia konkretnej osoby w ramach relokacji, jeśli – jak czytamy w art. 26 decyzji Rady EU 2015/1523 – polskie służby uznałyby, że zagraża ona bezpieczeństwu narodowemu lub porządkowi publicznemu.
Drugim najczęściej powtarzanym przez polityków obozu rządzącego argumentem jest argument o bezpieczeństwie Polaków. OKO.press tłumaczyło szczegółowo, dlaczego uchodźcy z procedury relokacji byliby prawdopodobnie najlepiej prześwietlonymi cudzoziemcami przebywającymi w Polsce. Oto najważniejsze powody:
Oczywiście, zawsze jest ryzyko, że do Polski trafiłby terrorysta – ale równie wysokie jest ryzyko, że taka osoba przyleci do Polski samolotem jako turysta.
Chociaż procedura relokacji zakończyła się we wrześniu 2017 roku z wynikiem zaledwie 29 tys. relokowanych uchodźców (pierwotnie miało być ich 120 tysięcy), nie uchroniło to Polski, Czech i Węgier przed procesem za odmowę wykonania decyzji Rady UE. W grudniu 2017 roku Komisja Europejska ogłosiła, że pozywa te kraje przed Trybunał Sprawiedliwości. Polsce grożą w związku z tym wysokie kary finansowe.
Konflikt z Brukselą o uchodźców jest o tyle absurdalny, że wbrew narracji PiS w Polsce są już uchodźcy. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców w 2017 różne formy ochrony międzynarodowej (status uchodźcy, ochrona międzynarodowa, zgoda na pobyt humanitarny i pobyt tolerowany) otrzymały 742 osoby, w tym 29 Syryjczyków i 21 Irakijczyków. Wśród osób, które Polska obejmuje ochroną międzynarodową, rośnie proporcja Ukraińców, ale – jak widać – przyjmujemy także osoby z Syrii, Iraku, czy Afganistanu.
W świetle tych danych tym bardziej absurdalny jest argument rządu PiS, że Polska nie będzie przyjmować żadnych uchodźców z relokacji (w domyśle: z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej), bo zagrażają oni naszemu bezpieczeństwu. Osoby z tych krajów już u nas są! A uchodźcy z relokacji przechodziliby przez proces prześwietlania podwójnie – na poziomie i europejskim, i polskim, sprawdzane przez Urząd ds. Cudzoziemców.
Upór rządu PiS i deklaracje nowego premiera Morawieckiego o tym, że Polska nie przyjmie uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, oraz stwierdzenia Beaty Kempy, minister ds. pomocy humanitarnej i uchodźców o tym, że Polska woli sankcje finansowe niż „ewentualne niebezpieczeństwa, które możemy sprowadzić z uchodźcami do Polski”, są więc bez sensu.
Takie stwierdzenia służą tylko polityce zarządzania strachem, dzięki której PiS utrzymuje wysokie poparcie jako jedyna partia, która broni Polski przed „obcymi”. Gwarantuje bezpieczeństwo, łagodząc lęki, które sama rozbudza.
PiS nie chce prowadzić uczciwej debaty o kryzysie uchodźczym, woli powtarzać propagandowe kalki. Fałszywie utożsamiając uchodźców z terrorystami PiS dokonało niemożliwego – przekonało obywateli kraju, gdzie cudzoziemcy stanowią 0,3 proc.społeczeństwa, że „obcy” stanowią dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Od kampanii wyborczej 2015 PiS konsekwentnie przedstawia uchodźców jako przestępców, terrorystów i nosicieli chorób.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze