0:000:00

0:00

„Odebrano mi bieliznę, bo według policjantki zachodziło prawdopodobieństwo, że powieszę się w areszcie. Sprawdzano również ręką, czy nie ukrywam żyletek i innych ostrych narzędzi w pochwie lub odbycie” - powiedziała "Wyborczej" jedna z aktywistek aresztowana za udział w proteście w Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych (LP) 9 listopada 2017.

Tego dnia aktywistki i aktywiści z Obozu dla Puszczy przykuli się do bramek w holu głównym siedziby Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych i drzwi wejściowych do budynku. Protestujący domagali się natychmiastowego wstrzymania wycinki w Puszczy Białowieskiej i wycofania z niej harvesterów. A także zaprzestanie sprzedaży drewna pozyskanego podczas wycinki i rozciągnięcia Białowieskiego Parku Narodowego na cały obszar Puszczy Białowieskiej. Chcieli również spotkania z kimś z dyrekcji Lasów Państwowych. Nie doczekali się. Zostali siłą wywleczeni z budynku. Skuto ich kajdankami, zapakowano do radiowozów i przewieziono na komendę na warszawskiej Ochocie.

Przeczytaj także:

Tam zaczęto ich rewidować. Przynajmniej w jednym przypadku robiono to w sposób, który urągał godności przeszukiwanej aktywistki. Wsadzano jej palce w odbyt i pochwę. Rzekomo w poszukiwaniu żyletek, którymi mogłaby podciąć sobie żyły. Odebrano jej również bieliznę, by się na niej - tak to tłumaczono - nie powiesiła. Przez półtorej godziny nie dopuszczano do aktywistów prawników. Podczas przesłuchań niektórym zatrzymanym nie zdjęto kajdanek. Zarekwirowano pieniądze zatrzymanym, rzekomo na poczet przyszłych kar.

„Biorąc pod uwagę te wszystkie działania policji, można zadać pytanie, czy nie chodziło po prostu o zastraszenie aktywistów, by już nigdy nie zrobili takiej akcji. I odstraszenie wszystkich tych, którzy chcieliby ewentualnie pójść w ich ślady” - mówi OKO.press adwokat Paweł Osik, obrońca aktywistów z Obozu dla Puszczy.

Jak najgorsi przestępcy

Adwokat podkreśla, że skuwając aktywistów podczas zatrzymania zastosowano procedurę przewidzianą dla osób, które stwarzają szczególne zagrożenie. Przede wszystkim dla policjantów.

"Większości ekologów skuto ręce za plecami, co praktykuje się w odniesieniu do tylko najbardziej niebezpiecznych zatrzymanych. Biorąc pod uwagę to, że to był pokojowy protest, jest to kompletnie niezrozumiałe” - dodaje prawnik.

Osik mówi, że w co najmniej dwóch przypadkach aktywiści byli przesłuchiwani w kajdankach. Zaznacza, że nigdy w swojej karierze nie spotkał się z taką sytuacją. "Byłem przy jednym z tych przesłuchań i pytałem funkcjonariusza, czy to aby na pewno jest konieczne" - opowiada OKO.press. "Odpowiedział mi, że zatrzymany musi pozostać w kajdankach, bo jego zdaniem może on uciec. Ale jak? Z zamkniętego pokoju przesłuchań? Albo z komendy, gdzie każde drzwi otwiera się kodem, który znają tylko policjanci? Moim zdaniem nie było żadnej potrzeby, by podczas przesłuchania aktywiści byli skuci".

Żyletki w odbycie

Adwokat za oburzające uznaje również niektóre rewizje osobiste. Wyjaśnia, że standardowa procedura przeszukania zakłada, że podejrzany rozbiera się do bielizny. Funkcjonariusz tej samej płci w rękawiczkach przegląda zdjętą garderobę i przedmioty osobiste zatrzymanego. Potem podejrzany musi opuścić majtki, przykucnąć i wstać.

"Natomiast szukając żyletek w odbycie i pochwie jednej z zatrzymanych policja przekroczyła zakaz poniżającego traktowania zatrzymanych, który wynika np. z Konstytucji RP i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

Pomijam już to, że pomysł, by szukać w pochwie i odbycie żyletek jest po prostu absurdalny” - dodaje.

Policja utrudniała prawnikom kontakt z zatrzymanymi

Prawie półtorej godziny prawnicy aktywistów Obozu dla Puszczy czekali na możliwość kontaktu z zatrzymanymi. „Po godzinie oczekiwania od oficera dyżurnego dostaliśmy informację, że z naszymi klientami będziemy się mogli zobaczyć za kolejną godzinę. A była to sytuacja, w której względem nich były prowadzone czynności, m.in. przeszukania. To był właśnie ten moment, w którym powinniśmy być z nimi" - mówi Osik.

Prawnik przypomina, że przepisy Kodeksu Postępowania Karnego mówią jasno, że kontakt adwokata z zatrzymanym należy zapewnić niezwłocznie.

"Stawaliśmy na głowie, by nas dopuszczono do aktywistów – dzwoniliśmy do prokuratora dyżurnego, bezskutecznie do komendanta komendy, rozmawialiśmy też z rzecznikiem prasowym komendy. I w końcu udało się wejść szybciej" - wspomina.

Bezsensowne zabieranie pieniędzy

Jeśli chodzi o zatrzymanie niektórych rzeczy aktywistom, to Kodeks Postępowania Karnego umożliwia tymczasowe zajęcie tzw. mienia ruchomego – również pieniędzy – na cele pokrycia przyszłych kar, czy jakichś kosztów postępowania.

„No ale jaki był sens, by odbierać aktywistom pieniądze na życie, albo na powrót do domu w innej części Polski? To była dodatkowa i całkowicie zbędna represja. Niestety, policjanci nie słuchali naszych argumentów” - mówi Osik.

Wątpliwy zarzut

Wszystkim zatrzymanym postawiono zarzut naruszenia miru domowego. W ocenie prawnika jego zasadność jest jednak bardzo wątpliwa.

"Aktywiści protestowali przecież w instytucji publicznej, a nie w prywatnym mieszkaniu Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych" - mówi Osik.

Prawnik wskazuje też, że naruszenie miru domowego zakłada siłowe wdarcie się – albo przynajmniej wejście podstępem – do czyjegoś prywatnego lokum. A o czymś takim nie może być w tym przypadku mowy, ponieważ budynek Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych jest ogólnodostępny, a aktywiści weszli do niego w godzinach jego otwarcia.

Dziwne wizyty

Na drugi dzień po zatrzymaniu aktywistów policjanci chodzili po domach niektórych z nich. Rozpytywali rodziny i znajomych m.in. o to, czy ekolodzy nie leczą się psychiatrycznie, czy nie biorą narkotyków i nie nadużywają alkoholu. W jednym przypadku weszli do lokalu bez zgody mieszkańców. Wykorzystali to, że drzwi były otwarte i obudzili mieszkańców. OKO.press pisało o tym już wcześniej tu:

"Policjant, który przychodzi do czyjegoś domu bez nakazu przesłuchania, nie ma prawa przekroczyć progu bez zgody mieszkańców. Jeśli tak robi, trzeba zadać sobie pytanie czy nie łamie prawa. A to właśnie stało się w jednym z lokali" - komentuje Osik.

Zaznacza też, że nie widzi sensu w zadawaniu pytań domownikom o ewentualne problemy psychiczne aktywistów. "Takie pytania standardowo zadaje się zatrzymanym po przedstawieniu im zarzutów. Ale nie ich bliskim czy znajomym" - podkreśla prawnik.

"Represje tylko nas wzmacniają"

"Za tak absurdalną skalą represji stoi decyzja polityczna. Władze boją się ruchu społecznego w obronie Puszczy i postanowiły go utemperować wykorzystując do tego policję, a wkrótce – być może – także sądy" - napisał w rozesłanym do mediów oświadczeniu Obóz dla Puszczy. Poinformowali też, że składają zażalenie na decyzję o zatrzymaniu.

"Represje z ostatnich dni tylko wzmacniają naszą solidarność i obnażają brak argumentów zwolenników wycinki" - podkreślają.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze