Opozycja parlamentarna dała ciała. Ale to nie znaczy, że należy ją wyrzucić za burtę. Platforma i Nowoczesna wciąż są potrzebne, by pokonać PiS. To jest największy wróg, także praw kobiet, o czym zapominamy ogarnięci emocjami przeciw opozycji parlamentarnej. Marek Beylin komentuje miniony tydzień w polityce
Marek Beylin jest publicystą "Gazety Wyborczej". W OKO.press komentuje gościnnie.
Chciałbym napisać: dawno temu w odległej galaktyce... Jednak tu i teraz, choć odlegle od sensu toczyła się nasza niewesoła komedia pomyłek, której głównymi bohaterami były tyleż wydarzenia, co emocje. W mijającym tygodniu obserwowaliśmy wymianę ministrów w rządzie Mateusza Morawieckiego, przeżywaliśmy nieszczęsne głosowania nad projektami ustawy o aborcji, straszono nas też przyspieszonymi wyborami. A wszystko tonęło w nowej stężonej emocjonalności, skrojonej właśnie na wzór „Gwiezdnych Wojen”: Jarosław Kaczyński jak Imperator gromi resztki obrońców wolności.
Ta nowa emocjonalność najdobitniej dała znać o sobie przy powołaniu rządu. Wyleciała część najbardziej kompromitujących ministrów, zaś Morawiecki w swych wystąpieniach powrócił do tonu, jaki charakteryzował PiS podczas kampanii wyborczej 2015 roku: mniej walki, więcej spokoju, rozwoju i łagodnych zmian zapewnianych przez silne państwo. Co wystarczyło, by także dalecy od PiS komentatorzy, od lewicy po konserwatystów, uznali te zmiany za wielki sukces partii rządzącej i klęskę opozycji. PiS pożera centrum, bierze klasę średnią – taka diagnoza dominowała. Najzwięźlej wyraził te nastroje poseł PO Antoni Mężydło na portalu „wPolityce.pl”: „sprawa kolejnej kadencji PiS jest przesądzona”.
Już zaorane? No to prosiłbym o uściślenie, z kim PiS zagwarantuje spokój i opanuje klasę średnią? Z Kaczyńskim i jego mową nienawiści? Wszak nikt go nie schowa. Z nowym szefem obrony narodowej Mariuszem Błaszczakiem, któremu bardziej po drodze z narodowcami i ksenofobią, niż ze społecznym spokojem i współpracą z centrowymi postawami? Z ministrem spraw wewnętrznych Joachimem Brudzińskim i jego „żartami” o gwałconych feministkach? Z nowym ministrem zdrowia, wrogiem in vitro i antykoncepcji? Czy może z ministrem Ziobro, który brutalnie bierze pod but sądy i prokuratorów?
I jak ma się owo pożeranie przez PiS centrum wobec narastającego konfliktu z Unią o praworządność w Polsce? Przecież w tej sprawie Morawiecki mówi UE to samo, co Kaczyński i wcześniej premier Szydło: PiS naprawia demokrację, więc wara Brukseli od Polski. W dodatku, usunięty z rządu Macierewicz nie da się łatwo spacyfikować, możemy oczekiwać w PiS całkiem spektakularnych konfliktów jego autorstwa.
Spuentuję też emocjonalnie: kto sądzi, że będzie to ekipa nowej zgody ze społeczeństwem i Europą, ten odłączył się od realiów.
Zresztą, w samym PiS panują w sprawie Unii bardziej pesymistyczne nastroje: konflikt z Unią uda się załagodzić dopiero, gdy w eurowyborach w 2019 roku górę wezmą przeciwnicy integracji. O czym mówił choćby jeszcze jako minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
Pogląd, że PiS jest niepokonany, przejawił się też w ostrzeżeniach o możliwych przyspieszonych wyborach. Na taką proceduralną pułapkę najpierw zwrócił uwagę senator Marek Borowski: jeśli do 29 stycznia ustawa budżetowa nie wpłynie do prezydenta, będzie on mógł rozwiązać parlament i ogłosić wybory w ciągu 45 dni. Podjął ten temat Witold Gadomski w „Gazecie Wyborczej”, uznając taką decyzję niemal za pewną, bo gwarantującą PiS łatwy triumf. Podobne nastroje zapanowały w komentarzach na Facebooku.
Sceptycyzm co do przyspieszonych wyborów wyrażali jedynie publicyści związani z PiS. Ich argumenty: Kaczyński już raz przeprowadził taką operację w 2007 roku i choć był pewny wyborczego zwycięstwa, sromotnie przegrał; takie wybory tuż po powołaniu nowego rządu i deklarowanym „nowym otwarciu”, zraziłyby tych wyborców, których PiS chce przyciągnąć. Wychodzi więc na to, że szybkie wybory są możliwe, ale mniej prawdopodobne, niż sądzi się w obozie demokratycznym. W PiS nieco bardziej wątpią w swoją siłę.
Te nastroje nieodwołalnej klęski wzmogły się po głosowaniach Platformy i Nowoczesnej nad projektami ustawy aborcyjnej. Rzeczywiście, opozycja parlamentarna dała ciała. Ponieważ grono posłów i posłanek z obu tych partii nie głosowało za skierowaniem do komisji projektu Barbary Nowackiej, liberalizującego dostęp do aborcji, projekt przepadł. W dodatku, słynna już trójka z PO wsparła projekt Kai Godek, zakazujący aborcji przy ciężkich uszkodzeniach płodu. Za co, według mnie słusznie, została wyrzucona z klubu Platformy.
W tych głosowaniach cała opozycja w Sejmie okazała się niezdarna, skoro szefostwo partii nie potrafiło przypilnować głosowania swych posłów. Zaś część opozycji zademonstrowała, że bliższe jej jest patriarchalne i przemocowe „piekło kobiet” niż prawa kobiet. W dodatku, tłumaczenia części tych, którzy nie głosowali, że nie wiedzieli, za czym nie oddają głosu, ujawniło ich fundamentalną niekompetencję. Wszystko to prawda, z czego wypływają trzy wnioski.
Komentarze