Kilka dni temu gruchnęła wiadomość, że przerażeni koronawirusem Polacy masowo rzucili się do gabinetów weterynaryjnych. Ale nie po to, by leczyć swoich pupili, ale ich zabijać, by ich nie zaraziły chorobą. "To fake news" - mówi Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna. I przypomina, że według WHO nasze domowe psy i koty nie są zagrożeniem
"Do gabinetów weterynaryjnych zgłaszają się ludzie, którzy w obawie o zarażenie koronawirusem, chcą poddać eutanazji swoje zwierzę" - podało na swoim profilu facebookowym warszawskie OTOZ Animals. Jako pierwsza tę informację podała na Facebooku Fundacja Pod Psią Gwiazdą.
"Pan przyszedł z psem do uśpienia, bo koronawirus... Weterynarz odmówił... Następnego dnia Pan przyszedł ze zwłokami psa do utylizacji z odrąbaną głową... Twierdzi, że pies mu podleciał, gdy rąbał drewno..." - czytamy na fanpejdżu akcji adopcyjnej Psygarnij.
Podobno policja, która przyjechała na miejsce rozłożyła ręce twierdząc, że nie da się udowodnić (byłemu już) właścicielowi psa, że nie było tak, jak on powiedział. Na fanpejdżu znajdujemy tam też inną anonimową relację, jakoby w innej przychodni weterynaryjnej starsze małżeństwo zażądało uśpienia zdrowego psa, bo "boją się, że złapią od niego koronawirusa".
Te i inne opowieści w większości są anonimowe, podawane jako zasłyszane i nie mówią o konkretnej lokalizacji zdarzeń. Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna 16 marca 2020 r. poświęciła sprawie osobny komunikat prasowy:
"Informacje o masowym oddawaniu psów i innych zwierząt towarzyszących do eutanazji z powodu epidemii koronawirusa w Polsce to typowy fake news" a właściciele zwierząt mogą być spokojni – ich podopieczni nie przenoszą koronawirusa".
Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna zaznaczyła, że przeprowadziła rozmowy z kilkudziesięcioma lecznicami dla zwierząt z całej Polski.
"Wielu właścicieli słyszało o tej plotce, ale nikt nie potwierdził, żeby takie sytuacje miały miejsce. Również hurtownie leków weterynaryjnych nie odnotowały zwiększonego zapotrzebowania na środki używane do eutanazji zwierząt" - czytamy na stronie instytucji.
Poza tym - jak zauważyła Izba - nie ma czegoś takiego jak "eutanazja zwierzęcia na życzenie". Kwestia tzw. usypiania jest rygorystycznie określona w polskim prawie w art. 6.1 ustawy o ochronie zwierząt. Psa, kota lub inne zwierzę domowe weterynarz może uśmiercić tylko w trzech przypadkach:
Ale informacja o Polakach masowo zabijających swoich pupilów w klinikach weterynaryjnych została podana przynajmniej przez kilka dużych mediów i zaczęła żyć swoim życiem. Doszedł do niej nowy wątek - porzucanie pupili przez opiekunów w schroniskach.
Nawet Donald Tusk na swoim Instagramie zaapelował i niekrzywdzenie zwierząt z powodu epidemii koronawirusa: "Pamiętajcie: wasze psy i koty nie zakażają wirusem! Nie porzucajcie ich!"
Jeśli wierzyć internetowi, najgorsza sytuacja w tym względzie jest w Sosnowcu. Według relacji TVN24, w ostatnich dniach nawet kilkadziesiąt osób miało rozpytywać się w lokalnym schronisku o możliwość pozostawienia zwierzęcia z powodu lęku przed epidemią.
Głos w sprawie postanowił zabrać nawet prezydent Sosnowca, Arkadiusz Chęciński. "Niektórzy właściciele, w obawie przed koronawirusem, pozbywają się zwierząt. [...] Proszę, nie róbmy tego i nie zostawiajmy naszych pupili w tych ciężkich chwilach" - napisał na Facebooku.
Do Schroniska na Paluchu na razie nikt nie dzwoni po to, by oddać zwierzęta, bo boi się koronawirusa. Placówka nie odnotowała również zwiększenia liczby przyjmowanych zwierząt od momentu, gdy o chorobie zrobiło się głośno.
"Zdarza się jedynie, że dzwonią osoby starsze z pytaniem, czy schronisko przyjmie ich zwierzęta, jeśli zdarzyłoby się tak, że zachorują i znajdą się w szpitalu. Ale to wynika z troski o podopiecznych a nie z tego, że chcą się ich pozbyć" - słyszymy w słuchawce od jednej z pracownic.
W ostatnim tygodniu więcej zwierząt niż zwykle przyjęło podwarszawskie Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt w Józefowie, co personel wiąże z lękiem przed koronawirusem. Było też ok. 10 telefonów, podczas których "można było wyczuć", że właściwa przyczyna chęci oddania zwierząt jest faktycznie inna od deklarowanej.
Dzwoniliśmy też do schroniska w Szczecinie - tam w ogóle nie było telefonów osób, które chciałyby oddać zwierzęta ze strachu przed chorobą.
Wydaje się, że Polacy próbujący pozbyć się swoich pupili z obawy przed epidemią to margines opiekunów zwierząt.
W rzeczywistości,
nie ma żadnych dowodów na to, że od zwierząt domowych ludzie mogą zarazić się koronawirusem - to oficjalne stanowisko Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
Sprawa stała się głośna na początku marca 2020 roku, gdy w Hong-Kongu u psa rasy pomeranian należącego do osoby zainfekowanej koronawirusem również znaleziono wirusa (na nosie - "słabo dodatni" wynik testu). Tyle że trudno tu było mówić o zarażeniu sensu stricte - po prostu zwierzę miało kontakt ze swoim właścicielem i najpewniej tak wirus znalazł się na jego ciele.
Jak mówiła "Wyborczej" lekarz weterynarii Patrycja K. Kwiatkowska,
pies byłby nosicielem wtedy, gdyby patogen nie tylko znajdował się w jego ciele, ale również się w nim namnażał.
Niestety, zdarzenie z Hong-Kongu w Chinach stało się przyczyną wyrzucania zwierząt domowych na ulicę i oddawania ich do schronisk.
Panika udzieliła się również niektórym Australijczykom, którzy - jak podawał portal "Vice" - dzwonili do weterynarzy z pytaniem, czy mogą przyjechać i uśpić swoich pupili. Weterynarz Sam Kovac mówił, że "ilość telefonów [...] była przerażająca". "Nie godziliśmy się na zabiegi. Próbowaliśmy tłumaczyć właścicielom, że nic im nie grozi" - mówił.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze