0:00
0:00

0:00

Poprosiliśmy czytelników, żeby opowiedzieli o doświadczeniach z koronawirusem. Opublikowaliśmy już historię nadesłaną przez pana Stanisława, który przeszedł długą drogę do diagnozy, wykonał setki telefonów i musiał się zmierzyć nie tylko z niespodziewanymi objawami koronawirusa, ale też chaosem w systemie kontroli chorych.

Przeczytaj także:

Profesor Magdalena Fikus opowiedziała nam o tym, jak niespodziewanie na COVID nie umarła i kilku innych zaskoczeniach, które może nam przynieść koronawirus.

Opublikowaliśmy też wyjątkową historię nauczyciela spisaną przez bliską mu osobę. Dowiadujemy się z niej, jakie ryzyko zmuszeni są podejmować nauczyciele oraz jak bardzo zabezpieczenie uczniów i pracowników przed zakażeniem pozostaje teorią.

Dzisiaj publikujemy kilka historii, w których czytelnicy opowiadają, co ich zaskoczyło - w objawach i funkcjonowaniu ochrony zdrowia i co z nimi po przejściu choroby zostanie.

Róża: Gdy wszystko wróci do normy, moja norma będzie inna

Mam na imię Róża i dziś kończę 32 lata. Tak mówi metryka, ale czuję się o wiele bardziej zmęczoną niż moja mama czy babcia. Na COVID zachorowałam 10 listopada. W dzień wypłaty, który był obrazem ekonomicznej nędzy i rozpaczy spowodowanej wirusem.

W gastronomii pracuję od 15. roku życia, dzisiaj jestem F&B Managerem (menadżer odpowiedzialny za jedzenie i trunki) w ogromnym obiekcie z hotelem, trzema kuchniami, dwiema restauracjami i salą bankietową na 300 osób. Kiedy nadszedł COVID, pracodawca starał się nikogo nie zwolnić, ale zabrano nam 20 - a czasem nawet 45 proc. pensji. Zmniejszono koszty pracodawcy, ale co z kosztami pracownika?

Skoro od lat mam stałą pensję, mogłam sobie z rodziną pozwolić na domek pod lasem, dwa samochody, piękną kanapę. Nagle zabiera się połowę. Czy mam oddać połowę domu, dwa koła od auta czy połowę kanapy? Poduszka finansowa szybko się wyczerpała.

Mieszkam z synkiem, partnerem i jego siostrą, stewardessą z Abu Dhabi. Po 10 latach zwolniono ją z jednej z największych linii lotniczych świata. Wcześniej zarabiała kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, teraz musiała się zderzyć z polską rzeczywistością.

W końcu zachorowaliśmy i my, jedno po drugim. Synek chorował całe szczęście bezobjawowo. U mnie: brak węchu i smaku, bóle mięśni, oczu, rozbicie zakończone pozytywnym testem i izolacją.

Kłopoty z oddychaniem? Cóż to znaczy? Nikt tego nie wie do dnia, w którym czujesz, jakby dorosły mężczyzna stał na twojej klatce piersiowej.

Panika. Nie wiesz, jak sobie z tym radzić. Lekarz nic nie mówi, chce szybko kończyć teleporadę, bo przecież kolejka. Zostajesz z tym sama. Albo z rodziną, na której piersiach stoi ten sam mężczyzna. Przestraszyłam się. Przestraszyłam, że umrę i wszystko stracę.

Tydzień po izolacji ulga, jakby ten mężczyzna zdjął jedną nogę z mojej piersi zdjął. Wierzysz, że twój organizm poradzi sobie sam. Do szpitala strach, za dużo tego, człowiek panikuje. Jak ma umrzeć, chce we własnym domu.

Bywały dni, w których jedno z nas było nie do życia, ale zawsze ktoś był na tyle sprawny, żeby zrobić obiad 4-latkowi i położyć go spać. Spędzaliśmy razem czas. Trochę przymuszeni, ale dało to nam do myślenia. Czy na pewno warto siedzieć w pracy do nocy za kilka stówek więcej, zamiast wykąpać synka i poczytać mu książkę, albo zrobić kolację, która wszystkim smakuje?

To mój pocovidowy świat. Cenie sobie każdy moment w domu bardziej niż kiedykolwiek. I jestem pewna, że gdy wszystko wróci do normy, moja norma będzie już inna. Więcej czasu z rodziną, wygłupiania się z synem, telefonów do mamy. Nie dam już pracy 200 proc. W końcu ona też sobie mnie odpuściła, prawda?

Piotr: straciliśmy kilkoro znajomych, nie żałujemy

Zaczęło się jak zwykła grypa. Na teleporadę czekaliśmy z rodziną dwa dni od wystąpienia u mnie objawów, na test kolejne trzy, na wynik znów dwa, bo podobno skończyły się odczynniki.

Informację o wyniku pozytywnym mieliśmy więc po tygodniu od pierwszych objawów. Kiedy dostałem pozytywny wynik, ucieszyłem się, że mam to za sobą i przeszedłem lekko.

Niestety, u niektórych chorych, w drugim tygodniu (ok. 8. doby), COVID wywołuje nagłe pogorszenie objawów po początkowej poprawie.

Zaczęły się duszności. Ból mięśni, dreszcze, czy utrata smaku to przy tym nic. Dla mojej żony duszności też były najgorszym objawem. Uczucie, jak gdyby nie można było wziąć głębszego oddechu, a te zwyczajne nie do końca działają.

„Skończyło” się po ok. 16 dniach, ale tak naprawdę nie doszedłem do siebie. Minął prawie miesiąc od końca izolacji, a jestem nadal mocno osłabiony. Szybko się męczę, cały czas kaszlę, mam problemy z koncentracją, co przeszkadza mi w pracy.

Byliśmy sprawdzani przez policję - codziennie telefon lub wizyta, pytali, czy czegoś nam nie potrzeba. Za to przez cały okres izolacji nie skontaktował się z nami nikt z sanepidu, sami poinformowaliśmy o chorobie wszystkich, z którymi mieliśmy kontakt.

Dlatego bardzo zdziwiło nas, gdy ok. dwa tygodnie po końcu izolacji zadzwoniła pani z sanepidu z pytaniem, czy... ktoś od nich do nas dzwonił w czasie choroby. Było to dość żenujące.

Mnóstwo przyjaciół i znajomych chciało nam robić zakupy, pomagać. Niestety znaleźli się też tacy, którzy za wszelką cenę chcieli nas przekonać do swoich teorii spiskowych.

Taki obrazek: dzieciaki pełne energii roznoszą mieszkanie, my leżymy i próbujemy przetrzymać duszności, a tu nawiedzona antyszczepionkowa koleżanka dzwoni i opowiada, że to „zwykła grypa”, a inny geniusz pisze mi, że to spisek mający na celu depopulację świata.

Powiedzmy, że oboje z żoną straciliśmy kilkoro znajomych, czego raczej nie żałujemy.

Alan: nic mnie tak nie przeczołgało

Mimo stosowania się do wszelkich zaleceń, jak dystans, maseczka i dezynfekcja, dopadło i mnie. Mam 38 lat. Liczyłem, że jako osoba uprawiająca sport, weganin dbający o zdrowy tryb życia przejdę COVID łagodnie.

Nie chorowałem od 20 lat, więc przy nagłym załamaniu zdrowia łatwo było mi postawić autodiagnozę. Gorączka sięgająca 40 stopni uderzyła znienacka i utrzymała się przez tydzień. Niemal natychmiast straciłem węch i smak. Pełną piersią mogłem oddychać tylko przy otwartym oknie, więc w sypialni miałem zwykle 9 stopni.

Po kilku dniach zaczął się ogromny ból pleców, który okazał się później bólem płuc. Lekarz zalecił nie zbijać gorączki, żeby dać organizmowi szansę samodzielnej walki i tak właśnie zrobiłem. Dzisiaj mijają już dwa tygodnie i czuję tylko lekkie zmęczenie. Nie potrafię stwierdzić czy to następstwo COVID, czy leżącego trybu życia.

Co mnie zaskoczyło?

System wymyślony przez rząd. Niedziałająca aplikacja kwarantanny domowej, która jest obowiązkowa. Sanepid pobrał błędny numer telefonu i nie mogłem się do niej nawet zarejestrować. Zaskoczyły mnie też 4 dni oczekiwania na wymaz. Siostra w Wiedniu 5 godzin od momentu zgłoszenia lekarzowi podejrzenia COVID miała już wynik.

Zaskoczył mnie system teleporad, który zmusił mnie do trzymania kolejki na linii telefonicznej przez 190 min. Zaskoczyło mnie to, że policja tylko 3 razy sprawdziła czy jestem w domu.

Zaskoczyło mnie, że chociaż pracuję zdalnie od marca, po pozytywnym wyniku przypisano mi status osoby w izolacji, co dla działu kadr jest równoznaczne z wysłaniem na chorobowe i zakazem wykonywania pracy.

System i Państwo nie są gotowe na epidemię. Tym nie jestem zaskoczony, czytałem wiele relacji chorych, wiedziałem, z czym będzie trzeba się zmierzyć.

A sama choroba? Żadna wcześniejsza infekcja mnie tak nie przeczołgała. Prawdopodobnie jednak tryb życia i to, co wkładałem na talerz przez ostatnie lata, spowodowało, że przeszedłem infekcję dużo lepiej od żony, która długo jeszcze będzie dochodzić do siebie.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze