0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

W ostatni weekend sierpnia 2021 prezydent Andrzej Duda podpisał specustawę lex Izera, dzięki której będzie można zamienić grunty leśne na inne grunty i nieruchomości, żeby budować na nich m.in. fabryki. Na razie przepisy dotyczą działek w Jaworznie, gdzie ma powstać fabryka polskich samochodów elektrycznych Izera, i Stalowej Woli, która chce stworzyć park inwestycyjny.

Przyrodnicy ostrzegają jednak, że takie prawo otwiera furtkę dla przejmowania kolejnych lasów i wycinania kolejnych drzew pod hasłem "rozwoju".

Dzień po decyzji prezydenta resort klimatu zwołał konferencję. Ogłosił na niej kilka szczegółów dotyczących przygotowywanego projektu ustawy o parkach narodowych. W 100. rocznicę utworzenia rezerwatów, które stały się zalążkiem pierwszych w Polsce parków narodowych, ogłaszamy największy od 30 lat pakiet zmian dla parków narodowych. To przełom, jeśli chodzi o ich finansowanie – w przyszłorocznym budżecie dotacja dla parków narodowych zostanie zwiększona o 45 proc. – powiedział minister Michał Kurtyka.

Na razie jednak ustawa to głównie znaki zapytania. O to, jak będzie, a jak powinno wyglądać prawo dotyczące parków narodowych, pytamy dr. Antoniego Kostkę z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze.

Co przyniesie lex Izera

Katarzyna Kojzar, OKO.press: Prezydent podpisał lex Izera, wbrew apelom organizacji przyrodniczych. To oznacza, że specustawa wchodzi w życie. Co się stanie teraz z lasami w Jaworznie i Stalowej Woli?

Dr Antoni Kostka, Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze: W Jaworznie, z tego, co wiem, samorząd chce przekazać Lasom Państwowym (LP) ekwiwalent w postaci innych lasów na terenie swojej gminy. Ale nie wiemy, jakie to są lasy, jakiej jakości.

Przypuszczalnie nie są wiele lepsze niż te, które mają zostać wycięte pod fabrykę samochodów elektrycznych Izera. Na marginesie: kto, kiedy i czy zbuduje tę fabrykę, to inna sprawa - ja myślę, że my nie będziemy nigdy produkować auta konkurencyjnego do Volkswagena czy Toyoty. Ta specustawa jest moim zdaniem wynikiem działania lobby samorządowego. Oni liczą na to, że niezależnie od tego, jaka fabryka tam powstanie, będzie dużo etatów. Las jest tutaj zupełnie nieważny. A w Stalowej Woli? Wciąż dokładnie nie wiemy, co tam ma powstać.

Przeczytaj także:

Samorządowcy z Jaworzna argumentowali, że las, który ma zostać wycięty pod fabrykę Izery, nie jest cenny. Że powstał na terenie poprzemysłowym i nie udało tam dokończyć rekultywacji.

Ale ją się udało dokończyć, byłem i widziałem. Las jak las. Na takim terenie rośnie trudniej, część jeszcze nie jest zadrzewiona. To głównie dotyczy takiego dużego odstojnika, gdzie jest łąka. Ale wszystko idzie ku dobremu - są to drzewostany 20-30-letnie, które mają szanse przekształcenia się w bardziej bogate i zróżnicowane gatunkowo i wiekowo.

Jednak ja uważam, że samo wycięcie 1000 ha pod inwestycje to nie jest powód, by ogłaszać narodową katastrofę.

Chodzi o to, że Jaworzno i Stalowa Wola to tylko początek.

Tak, zło tej ustawy nie polega na tym, co się stanie z tymi konkretnymi hektarami, ale na tym, co oni z takim precedensem zrobią dalej. Bo to jest kuriozalny sposób budowania prawa.

Czekam, aż ktoś sobie wybierze kawałek Puszczy Białowieskiej, przejmie go pod inwestycję, da jakiś teren w zamian, a w końcu nic nie wybuduje. Wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębami, a już będzie za późno.

Prywatnie mówią o tym leśnicy – że to jest precedens, który pociągnie kolejne. Ale żeby oddać sprawiedliwość: fabryka Tesli w Niemczech pod Berlinem powstała w wyciętym lesie. Także to nie jest wina tylko Polski, ani nawet nie PiS-u. Za poprzednich rządów wcale tak dobrze nie było.

Milczenie o Turnickim Parku

Ostatni park narodowy powstał 11 rządów temu. Minęło 20 lat. Teraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłasza, że pracuje nad ustawą o parkach narodowych, które będzie można „łatwiej” tworzyć. Ale na konferencji prasowej o tej ustawie nie słychać chociażby o Turnickim Parku Narodowym.

Słowo „Turnicki” nawet nie padło na tej konferencji, mimo pytania dziennikarza. Minister Kurtyka odpowiedział tak pokrętnie, że na ludzki język można to przetłumaczyć: boję się powiedzieć. Bo jak powiem, to będę miał delegację wójtów jutro pod moim gabinetem. Siądą na korytarzu i nie wyjdą, dopóki nie odwołam swoim słów o utworzeniu parku.

parki narodowe
Dr Antoni Kostka na tle plakatu przeciwko utworzeniu Turnickiego Parku Narodowego

Nie wiemy, jakie parki mają powstać. Ale co wiemy o tej projektowanej ustawie?

To jest dzieło pani Małgorzaty Golińskiej, wiceminister środowiska i Głównej Konserwator Przyrody, która jest doświadczonym leśnikiem, zna się na sprawie. Nie zarządza jednak lasami, dlatego jej celem jest ugruntowanie się na pozycji kogoś, kto zarządza parkami narodowymi.

Parki podlegają oczywiście pod Ministerstwo Klimatu, ale brakuje tu koordynacji i dochodzi do absurdalnych sytuacji. Na przykład niemożliwe jest przekazywanie środków między parkami, bogatszy park nie może wspomóc biedniejszego. Według projektu ustawy o parkach narodowych, miałaby powstać centralna dyrekcja.

To rozwiązanie mogłaby zapobiec kolejnym absurdom, ujednolicić procedury i przetargi. To może być dobre. Ale mam wrażenie, że nasz rząd przyzwyczaił nas do tego, że pewne dobre w założeniu rzeczy są finalnie i tak wypaczane. Mam nadzieję, że skutkiem wprowadzenia nowego prawa nie będzie powstanie dużego ciała w Warszawie, które będzie obrastało sekretarkami, biurami i służbowymi samochodami.

134 miliony

Wiemy więc, że będzie centralne zarządzanie, Wiemy też, że zmienią się kwoty dofinansowania z budżetu.

To jest największy konkret w całej propozycji, jaki na razie poznaliśmy: zwiększenie dofinansowania parków z budżetu z 88 milionów na 134 miliony. Te 88 mln to stała wartość od 2012 roku, od dziewięciu lat, mimo że jest inflacja, wzrost kosztów, nie wspominając o płacy minimalnej. Pani minister Golińska mówiła na konferencji, że teraz nadrabiają zaległości za to, co było przed 2015 rokiem. Zapomniała jednak, że od 2015 do 2020 roku też nic się nie działo, a dofinansowanie nie rosło.

Co da ten wzrost dofinansowania?

Przede wszystkim wzrost płac. Tak sobie wyobrażam, nawet zacząłem to liczyć. Założyłem, że jeśli połowa tego wzrostu dotacji będzie przeznaczona na pensje, to może to być średnio 900 zł brutto podwyżki dla każdego pracownika parków narodowych. Dobre i to, ale nadal zostawia parki za Lasami Państwowymi, gdzie średnia pensja to 8 tysięcy złotych.

Szokujący dystans się zmniejszy, ale nie aż tak, żeby zachęcić leśników do popierania tworzenia parków i do przenoszenia się do pracy w parkach. Tak czy inaczej: to pierwszy krok w dobrym kierunku. Ale dotacje to mniejsza część budżetu parków. Pozostała część to przychody własne. Tutaj zaczyna się problem, bo różnice są ogromne. Nie ma nawet jak porównać Tatrzańskiego PN z np. Magurskim. W Tatrzańskim są tłumy turystów, w każdym miejscu można ustawić kasy. W takim Magurskim to nie zadziała.

Nie ma nawet kas, bilet kupuje się online.

Nie wierzę, że dużo ludzi za wejście płaci. Nikt tego też nie sprawdza. Ale to, że turyści nie kupują biletów, to jeden problem. Drugi to ceny tych biletów, które ograniczono ustawą. Maksymalna stawka to nieco poniżej 7 zł. Zdjęcia z Morskiego Oka czy Śnieżki pokazują, że chodzenie tam już nie ma sensu. Tłumy są ogromne. Lepiej by było, gdyby za wejście na Śnieżkę czy Tarnicę była wyższa stawka, a do tych mniej popularnych miejsc niższa. Kolejnym źródłem dochodów parków narodowych jest – niestety – sprzedaż drewna. Jest duża dyskusja, czy ochrona czynna wynika z dbania o przyrodę, czy z kwestii finansowych. Chciałbym, żeby to było motywowane powodami przyrodniczymi, ale jak widzę w Magurskim wielkie kłody bukowe leżące przy drodze, to tracę nadzieję.

Są pieniądze na wycinki, na ochronę - nie

Ustawa ma dotyczyć także Funduszu Leśnego, czyli funduszu Lasów Państwowych, z których dofinansowywane są m.in. parki narodowe. Co się zmieni?

Do tej pory cały system finansowania parków z Funduszu Leśnego był patologią. Działa na zasadzie konkursu grantowego, do którego muszą stawać parki. Z ustawy o lasach wynika, że pieniądze, wpłacone do Funduszu przez LP, mogą być wydane na gospodarkę leśną. Czyli nie mogą iść na pensje, na ochronę bierną, utworzenie rezerwatu. Mogą być wydane na drogę pożarową czy trzebież. Na wycięcie drzew parki dostaną pieniądze, a na ochronę bierną nie. Sygnalizowaliśmy to wielokrotnie.

Myślę zresztą, że ten projekt, jakkolwiek by się ministerstwo nie zapierało, jest wynikiem artykułów, memorandów, apeli naukowców i organizacji pozarządowych. Ale nasza władza ma takie nastawienie, że jak posłucha kogoś, to nigdy nie przyzna, że posłuchała.

Co się zmieni? Wypłaty z Funduszu będą miały formę stałego odpisu, który będzie przekazywany do centralnej dyrekcji parków narodowych. A dopiero stamtąd będą szły do parków na to, co jest im potrzebne. Ile ten odpis będzie wynosił? Tego nie wiemy. Na razie jednak suma dotacji z Funduszu spada. Z około 70 milionów do 30 w ciągu kilku lat.

Dlaczego?

To jest związane z tym, że dopłaty do parków narodowych mogą pochodzić tylko z pewnej ściśle określonej kategorii przychodów. Na przykład z opłat za wylesienie. Tutaj wracamy do lex Izera: opłaty za wycięcie lasów w Jaworznie czy Stalowej Woli w normalnym trybie zasiliłyby Fundusz Leśny i jego część na finansowanie parków narodowych. Specustawa zwalnia inwestorów z tej opłaty.

Ile taka dopłata do parków powinna wynosić?

Przede wszystkim trzeba zmienić ustawę o lasach, o czym pani Golińska nie wspomniała. Usunąć kategorię przychodów, z których można przeznaczać środki na parki narodowe Dopłaty muszą mieć stały charakter. Według nas, Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, powinno to być 2 proc. z przychodów LP.

Na biednego nie trafiło – polskie Lasy Państwowe wpłacają do budżetu z jednego hektara o wiele mniej niż podobne organizacje w krajach ościennych. Roczny przychód LP to 9 miliardów. 1 proc z tego to 90 mln, 2 proc. – 180 mln.

Dlaczego aż tyle? Na przykład po to, żeby parki narodowe mogły płacić wyższy podatek leśny. Minister tego nie poruszyła. Podatek leśny wpływa bezpośrednio do gminy. Parki płacą dwa razy mniej niż LP, a powinny płacić tyle samo lub więcej. Tylko muszą mieć z czego. Samorządowcy z okolic Bieszczadzkiego PN mówią, że jeśli dostaliby więcej pieniędzy od parku, to już załatwia jakiś problem. Już jest o czym rozmawiać, jest pierwszy krok.

No, ale my sobie rozmawiamy o zmianach w parkach, rozmawia sobie ministerstwo, a po pokoju chodzi słoń.

Którym jest…

…weto samorządów.

Miałam o nie pytać. Bo to właśnie od momentu wprowadzenia weta nie powstał ani jeden park narodowy.

Możemy wymyślać milion rozwiązań, ale nie da się prawie nic zrobić bez cofnięcia samorządom prawa weta. Brzmi to okrutnie, ale dlaczego można budować CPK, rurociąg, drogi i samorząd nie może tego zatrzymać, a jeśli dochodzi do tworzenia nowych parków, wystarczy weto, by to zablokować.

Mamy przykład gminy Lutowiska na Podkarpaciu, gdzie zameldowanych jest 2,5 tysiąca osób, część to dzieci, inni wyjechali. Aktywnych mieszkańców zostaje kilkaset - w tym leśnicy, tartacznicy, ZUL-owcy [pracownicy Zakładu Usług Leśnych - od aut.]. Siedzą tam i trzymają całą radę gminy. Nadleśniczy, który jest jednocześnie przewodniczącym rady powiatu, zarabia około 18 tys. zł. Przy takich zarobkach, zgadzając się na park, wydaje na siebie ekonomiczny wyrok. Dlatego tego nie zrobi. Samorządy nawet nie korzystają z prawa weta.

Bo?

Bo nie muszą. Wystarczy, że zrobią kilka uchwał, które dają znać: nawet nie próbujcie. Mieliśmy ostatnio taką wspólną uchwałę powiatu bieszczadzkiego i kilku gmin. Zrobili spotkanie w hali sportowej, przed którą wisiał baner z napisem "Eko-biznesmeni ręce precz od birczańskich lasów”.

W takiej atmosferze sabatu głosuje się uchwały przeciwko jakimkolwiek próbom tworzenia parków, przy czym radni są zagrzewani do walki przez widocznego na wielkim ekranie europosła Rzońcę z Brukseli. Ale prawda jest taka, że o ile publicznie trzeba słuchać buńczucznych odezw, to w rozmowach kuluarowych przebłyskuje inna, racjonalna treść: ok, ale powiedzcie, co będziemy z tego mieli. Tu już jest pole do rozmowy.

Co mogą mieć? No bo – umówmy się – zachęcanie wpływami z turystyki nie zawsze i nie wszędzie zadziała.

Jakbyśmy mieli czas i pieniądze, to wzięlibyśmy ludzi z Podkarpacia do Białowieży, żeby pokazać, jak się zarabia na turystyce i jak przeciętny turysta zostawia dziennie ponad 200 zł. Zresztą, kilku sołtysów z tych okolic pojechało na wycieczkę studyjną do parku Neusiedlersee w Austrii i naprawdę było to z dużym pożytkiem. A Jurajski albo Mazurski Park Narodowy – bo takie powinny powstać – w ogóle nie powinny się o turystów martwić. Inna sprawa to sposób, w jaki zarządza się ruchem turystycznym, np. w Bieszczadzkim PN.

Ludzie z okolic często wskazują, że nie chcą u siebie takiej masowej turystyki. Więc jednocześnie z promowaniem powstawania i rozszerzania parków trzeba przemyśleć na nowo ich formułę udostępniania. Ruch turystyczny trzeba absolutnie rozproszyć. A samorządom można zaproponować coś w kształcie zielonego ładu.

Jeśli zapłaciliśmy górnikom, to dlaczego nie zapłacimy drwalom? Tę marchewkę trzeba pokazać. Ale niestety z samorządami się nie rozmawia. Nie wierzę, że założenia ustawy były z nimi konsultowane. I robi się kółko: samorządowcy mają pretensje do nas, przyrodników, że nic im nie damy za te parki. A my nie jesteśmy od dawania, Ministerstwo Klimatu jest. Mówimy: chodźmy razem do rządu. A tam ściana, coś sobie ministrowie w gabinetach rozmawiają, wymyślają. My nie mamy do tego dostępu.

Ale co może być tą marchewką?

Ludzie się przyzwyczaili, że pomoc to banknot. A to nie polega na tym, żeby dać ludziom pieniądze. To samorządom musi się opłacać ochrona przyrody. W wielu przypadkach my, przyrodnicy, toczymy homeryckie boje, a sytuacja może się rozwiązać sama - bo często w tych miejscach gospodarka leśna jest deficytowa. Dlatego nie podoba mi się, kiedy ludzie komentują dewastacje w lasach mówiąc, że „to wynik kierowania się tylko zyskiem”, i że „liczy się tylko kasa”. To kompletne nieporozumienie.

Zysk przedsiębiorstwa a interes pracującej tam kadry to dwie różne rzeczy. Gdyby ktoś był chciwy (albo inaczej: gdyby w zarządzaniu Lasami Państwowymi kierowano się rachunkiem ekonomicznym), to by porzucił te nadleśnictwa Stuposiany, Lutowiska, Białowieża i powiedział: zróbcie sobie tutaj park.

A teraz mamy worek bez dna, w którym chcemy koniecznie udowodnić, że będziemy prowadzić gospodarkę leśną wszędzie tam, gdzie się da. Inne nadleśnictwa muszą się do tego dokładać. Żeby to uciąć, wystarczyłoby przekierować pieniądze ładowane w deficytowe nadleśnictwa i dać je samorządom. LP pozbywają się mniej dochodowych jednostek, a jednocześnie pozbywają się stresu. Wierzę, że tam, gdzie mają powstać parki, leśnicy są zestresowani, bo ciągle im się patrzy na ręce.

Jeśli to wszystko, o czym pan mówi, by się udało, to ile parków mogłoby przybyć? Dziś to tylko 1 proc. powierzchni Polski.

Wyobrażam sobie, że po wielkiej kampanii, zmianie prawa, możemy się doczekać, że będzie to 1,5 proc. w ciągu 10 lat, może nawet 2 proc. Ale to nie rozwiązuje problemu ochrony przyrody. Wśród form ochrony mamy teraz parki narodowe, długo, długo nic, a potem parki krajobrazowe, które są tygrysem bez zębów i nie gwarantują ochrony. Potem jeszcze tereny Natura 2000, często bez ustalonych planów zadań ochronnych albo ze słabymi planami. My uważamy, że 20 proc. polskich lasów powinno być wyłączonych z intensywnej gospodarki surowcowej. Jedna piąta polskich lasów dla przyrody i przyszłych pokoleń. I nie mówię tu tylko o ochronie lasów cennych przyrodniczo, ale też tych podmiejskich, które są bardzo ważne dla mieszkańców. W takich miejscach z trzech funkcji lasu: przyrodniczej, społecznej i gospodarczej, ta ostatnia powinna być najmniej ważna.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze