Jeżeli Komisja nie uruchomi rozporządzenia „pieniądze za praworządność", eurodeputowani zaskarżą ją w Trybunale Sprawiedliwości UE. Właśnie zrobili pierwszy krok w tym kierunku
"W imieniu parlamentu i na podstawie art. 265 Traktatu o Funkcjonowaniu UE wzywam Komisję, by wypełniła swoje obowiązki jako strażniczki Traktatów i zapewniła pełne i natychmiastowe zastosowanie Rozporządzenia zgodnie z wnioskami rezolucji plenarnej PE z 10 czerwca 2021" - pisze przewodniczący Parlamentu Europejskiego David Sassoli w liście z 23 czerwca 2021 do szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen.
Pismo Sassolego oficjalnie rozpoczyna procedurę opisaną w art. 265 TFUE, w ramach której Parlament może pozwać KE do Trybunału Sprawiedliwości UE. Chodzi o domniemane "zaniechanie działania" Komisji, która do dziś nie uruchomiła rozporządzenia "pieniądze za praworządność". Czyli mechanizmu, który pozwala zawiesić wypłaty z budżetu Unii dla tych krajów, które mają problemy z rządami prawa.
Przewodniczący PE przypomina w liście, skąd wzięła się opieszałość Komisji. W grudniu 2020 roku, po szczycie budżetowym, Rada Europejska zasugerowała, by kontrowersyjne rozporządzenie uruchomić, dopiero gdy TSUE rozstrzygnie, czy jest ono zgodnie z traktatami. Kontroli Trybunału domagały się niezadowolone rządy Polski i Węgier. Aby opóźnić cały proces, skargi złożyły jednak dopiero w marcu 2021 roku.
Sassoli ubolewa, że Komisja zgodziła się na warunki Rady Europejskiej i jak dotąd nie użyła rozporządzenia do badania stanu rządów prawa w państwach członkowskich.
Parlament od początku uważał, że jest to nielegalna gra na zwłokę, bo skargi nie powinny mieć wpływu na stosowanie unijnego prawa, a Komisja ma traktatowy obowiązek z niego korzystać. W grudniu 2020, marcu 2021 i czerwcu 2021 roku przyjął rezolucje wzywające KE do działania. Bez skutku. W końcu zagroził, że poda ją do TSUE.
Po otrzymaniu pisma Davida Sassolego Komisja będzie miała dwa miesiące na zajęcie oficjalnego stanowiska. Po ich upływie Parlament dostanie kolejne dwa miesiące na złożenie skargi. Do TSUE pójdzie więc nie wcześniej niż po wakacjach. Jeżeli Trybunał stwierdzi naruszenie, dla Komisji będzie to ogromny wizerunkowy cios.
W ostatniej rezolucji z czerwca 2021 roku Parlament zapisał, że bezzwłocznie rozpocznie przygotowania do wejścia na drogę sądową. Eurodeputowani są zniecierpliwieni tłumaczeniami KE, która podczas debaty plenarnej wskazywała, że musi "drobiazgowo przygotować grunt" pod działanie mechanizmu „pieniądze za praworządność”.
Komisarz ds. budżetu Johannes Hahn zapewniał, że dzięki temu mechanizm nie będzie mógł zostać łatwo zakwestionowany przez państwa członkowskie w Radzie. Bo to Rada będzie miała decydujący głos, gdy przyjdzie do ew. zawieszenia funduszy. Hahn mówił, że Komisja potrzebuje czasu, ale zapewniał, że rozporządzenie ostatecznie będzie sukcesem.
Ile czasu? Z wypowiedzi innego komisarza – Didiera Reyndersa – wynika, że KE poczeka na wyrok TSUE. Ten zapadnie najpewniej pod koniec 2021 roku, bo Trybunał zadecydował, że będzie orzekać w trybie przyspieszonym. Oznacza to, że ew. zawieszenie funduszy dojdzie więc do skutku nie wcześniej niż w połowie 2022 roku.
Zdaniem eurodeputowanych to za późno. Wiosną 2022 roku odbędą się wybory parlamentarne na Węgrzech, w których wyborcy orzekną, czy chcą kontynuacji rządów Viktora Orbána. Uruchomienie "pieniędzy za praworządność" wobec jego gabinetu i zatrzymanie unijnych dotacji mogłoby pomóc węgierskiej opozycji, która toczy nierówną walkę z węgierskim autokratą.
Orbán doskonale kwalifikuje się do zostania pierwszą "ofiarą" rozporządzenia. Rozmontował rządy prawa, przez co nie ma gwarancji, że malwersacje funduszy UE będą sprawiedliwie ścigane. W dodatku malwersacji tych na Węgrzech jest najwięcej w całej UE. Rozporządzenie ma służyć zwłaszcza do walki z takimi patologiami.
Rządy Węgier i Polski liczą, że Trybunał Sprawiedliwości UE zablokuje rozporządzenie. W skardze, którą złożyły w marcu 2021 roku, argumentują, że:
Skarga najpewniej upadnie, bo, jak tłumaczyliśmy, żaden z tych argumentów nie ma racji bytu. Punkt po punkcie węgiersko-polskie zarzuty odpierała w OKO.press ekspertka prawa unijnego prof. Justyna Łacny.
Skąd kategoryczne weto po stronie Polski, która utrzymuje, że nie ma problemu z praworządnością i jak dotąd nie miała dużych problemów z wydawaniem unijnych funduszy?
Najbardziej zajadłym polskim krytykiem mechanizmu jest Zbigniew Ziobro – minister sprawiedliwości i prokurator generalny. Solidarna Polska od połowy 2020 roku naciskała na premiera, by wetował budżet, którego rozporządzenie "pieniądze za praworządność" było elementem. Nawet kosztem gigantycznego wsparcia z Wieloletnich Ram Finansowych 2021-2027 i Funduszu Odbudowy UE.
Gdyby Morawiecki nie złożył skargi, Ziobro miałby kolejny pretekst, by uderzać w niego za „sprzedanie polskiej suwerenności”.
Nie musi jednak chodzić o suwerenność. Jak pisaliśmy, rozporządzenie „pieniądze za praworządność” wprowadzi kryteria oceny działalności prokuratury w całej UE. Także dla krajów, które, jak Polska, nie są członkami Prokuratury Europejskiej. Taka zewnętrzna kontrola podległych Ziobrze śledczych może budzić obawy i sprzeciw.
„Nagle ta prokuratura będzie musiała mieć się na baczności. Do tej pory nie było w unijnym prawie specjalnych standardów, które można by do niej zastosować. Rozporządzenie zmienia tę sytuację. Niektórzy mogą uważać to za poważny problem” – mówił OKO.press dr hab. Maciej Taborowski, zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich i ekspert prawa europejskiego.
Świat
Viktor Orban
Ursula von der Leyen
Zbigniew Ziobro
Komisja Europejska
Parlament Europejski VIII kadencji
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej
Unia Europejska
budżet UE
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze