0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plFot . Tomasz Pietrzy...

Rząd aktualizuje Politykę Energetyczną Polski do roku 2040 (PEP 2040). Choć być może lepiej napisać: chce ją zaktualizować, choć mu nie wychodzi.

Tekst dokumentu miał być przyjęty na posiedzeniu Rady Ministrów we wtorek 4 kwietnia. Część z członków rządu poprosiła jednak o "więcej czasu", by zapoznać się z jego zapisami.

Czy czeka nas powtórka z ustawy wiatrakowej?

Wtedy liberalizacji prawa blokującego rozwój energii wiatrowej na lądzie sprzeciwiała się Solidarna Polska. Nie można wykluczyć, że podobnie będzie w przypadku PEP 2040.

Dokument jest rewizją celów przedstawionych dwa lata temu. Ministerstwo Klimatu argumentuje, że musiało zastanowić się nad niektórymi punktami strategii, zmienionej po agresji Rosji na Ukrainę. Chodzi o odcięcie dostaw surowców od uzależnionych od Kremla spółek.

Rozczaruje się jednak ten, kto ma nadzieję na gwałtowny odwrót od węgla. Nasz kraj będzie go bronił jako pewnego i własnego surowca energetycznego, a wzrosty dotyczące OZE - przynajmniej według ekspertów od energetyki - mogłyby być o wiele szybsze.

PEP 2040: Więcej OZE, ale trzymamy się węgla

Co zatem zakłada aktualizacja celów PEP 2040? Jej najważniejsze punkty to:

  • Większe zróżnicowanie źródeł energii. W tej chwili około 60 proc. całego prądu wyprodukowanego w Polsce pochodzi z węgla.
  • Rozwój OZE w tempie, które pozwoli osiągnąć udział odnawialnych źródeł w miksie równy ok. 50 proc. w 2030 roku. To powyżej unijnego celu, który wyznaczony jest na 42,3 proc. Do 2040 roku 73 proc. energii ma pochodzić z OZE (68 proc.) i atomu. Zainstalowana moc fotowoltaiki do 2040 roku powinna wzrosnąć do 129,7 gigawata. Pod koniec stycznia 2023 było to 12,5 GW.
  • Poprawę efektywności energetycznej budynków dzięki ich dociepleniu i finansowaniu energooszczędnych technologii, finansowaną między innymi z programu Czyste Powietrze.
  • Wsparcie dla alternatywnych napędów w transporcie. Założenia PEP 2040 wymieniają w pierwszej kolejności biometan, wodór i paliwa syntetyczne, a dopiero potem energię elektryczną.
  • Spowolnienie inwestycji w gaz na rzecz dalszego wykorzystywania elektrowni węglowych.
  • Walkę o ulgowe potraktowanie polskich bloków węglowych przez Unię Europejską i zwolnienie ich z opłat za emisje CO2. Według rządu ich utrzymanie będzie niezbędne, by zbilansować niedobory energii z mniej stabilnych odnawialnych źródeł.
  • Wykorzystanie tak zwanych "czystych technologii węglowych".
  • Inwestycje w sieci elektroenergetyczne i magazynowanie energii, w tym w przydomowych magazynach.
  • Rozwój energetyki jądrowej w oparciu o duże jednostki o mocy powyżej jednego gigatwata i mniejsze reaktory modułowe (SMR).
  • Koszt takiej transformacji wyliczono na 1,2 bln złotych.

Ziobryści przeciwni, kością niezgody zarzucona odkrywka

Dla Solidarnej Polski, sprzeciwiającej się już pierwszej wersji dokumentu, to najwyraźniej za dużo. Już pod koniec marca wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski (i członek partii Zbigniewa Ziobry) zapowiadał, że jego ugrupowanie nie poprze rządowej strategii bez obietnic dalszych inwestycji w węgiel.

Politycy SP na sztandary wyciągnęli przede wszystkim przywrócenie planów powstania nowej odkrywki w Złoczewie.

"Bez Złoczewa Polskę czeka kryzys energetyczny, brak możliwości produkcji własnej energii elektrycznej na własnym terytorium i konieczność importu energii" - mówił Kowalski w rozmowie z portalem BiznesAlert.

Solidarna Polska ma nadzieję, że otwarcie nowej kopalni odkrywkowej w województwie łódzkim przedłuży życie Elektrowni Bełchatów, największego pojedynczego emitenta CO2 w Europie.

"Odkrywka Złoczew dla Elektrowni Bełchatów jest niezbędna, aby powstrzymać kryzys energetyczny w Polsce pod koniec obecnej dekady. Tylko budowa odkrywki Złoczew zapewni dalsze wykorzystywanie w perspektywie do 2050 roku mocy wytwórczych Elektrowni Bełchatów, która dziś produkuje jedną piątą energii elektrycznej w Polsce. Brak inwestycji w Złoczew spowoduje zatrzymanie pracy Elektrowni Bełchatów na początku następnej dekady, a więc za około 10 lat" - przekonywał Kowalski.

I rzeczywiście, otwarcie nowego złoża w pobliżu elektrowni jest konieczne dla jej przetrwania.

Czy Solidarna Polska odpuści ministrze Moskwie i ostatecznie zaakceptuje rządową strategię? Wersja dokumentu sprzed dwóch lat została przyjęta bez poparcia ugrupowania Zbigniewa Ziobry.

Złoczew jednak nadal w planach?

Możliwe, że jego partia i tym razem nie będzie chciała ostatecznie firmować dokumentu, który wyszedł z resortu klimatu. Rząd ostatnio odkurzył plan powstania odkrywki w Złoczewie, co eksperci rynku wydobywczo-energetycznego odebrali jako ukłon w stronę mniejszego koalicjanta PiS-u.

Trudno jednak spodziewać się, by rządzący robili to z przekonaniem o powodzeniu inwestycji, która mogłaby umożliwić dalsze działanie Elektrowni Bełchatów.

O przedłużenie jej życia nie starał się do tej pory ani rząd, ani właściciel bełchatowskiego kompleksu - czyli grupa PGE. Według obowiązujących planów i elektrownia, i odkrywka mają się zamknąć w 2036 roku.

Ostatnią próbę powrotu do planów wydobycia w Złoczewie rząd podjął w 2019 roku. Dwa lata temu kierownictwo Polskiej Grupy Energetycznej zapowiedziało, że niezależnie od powodzenia procesu koncesyjnego węgiel w południowo-zachodniej części województwa łódzkiego pozostanie pod ziemią.

Temat na razie zamknęła decyzja Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, która uchyliła decyzję środowiskową przychylną dla inwestycji.

Przeczytaj także:

Węglowe biznesy państwowych spółek ostatecznie mają jednak trafić do nowopowstałej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Koszty ich prowadzenia - w tym opłaty za emisje CO2 w unijnym systemie ETS - mają być ponoszone bezpośrednio przez państwo, nie obciążając energetycznych gigantów.

Po powstaniu NABE PGE nie będzie miało więc wpływu na dalsze funkcjonowanie bełchatowskiego kompleksu. Trudno jednak spodziewać się, by rząd planował wydobycie w Złoczewie, nie wprowadzając obietnicy startu odkrywki do najważniejszego dokumentu strategii energetycznej.

Do 2030 nie 50, a prawie 70 proc. OZE?

Dla wiceministra Kowalskiego rządowa strategia zbyt ambitnie podchodzi do rozwodu z węglową energetyką, która według Solidarnej Polski powinna stanowić podstawę polskiej gospodarki. Czy jednak dokument sporządzony w resorcie klimatu rzeczywiście stawia przed nami ambitne cele? Można się kłócić.

Według niektórych ekspertów stać nas na więcej. Zdaniem członków zajmującej się polityką energetyczną Fundacji Instrat w 2030 roku powinniśmy produkować znacznie więcej energii z OZE, niż zakłada rządowa strategia w obecnym kształcie.

Jeśli do rozwoju odnawialnych źródeł nie skłoni nas ekologia, to powinna ekonomia - twierdzą analitycy fundacji. Ich zdaniem w optymalnym scenariuszu OZE w 2030 roku mogą pokrywać nawet 68 proc. zapotrzebowania na energię. To ambitniejszy scenariusz. Eksperci przygotowali jednak również alternatywną propozycję, zbliżoną do celów przedstawionych przez resort klimatu i zakładającą 53-procentowy udział OZE w miksie.

"W obu scenariuszach bariery dla rozwoju OZE są natury administracyjno-infrastrukturalnej, a nie ekonomicznej. Fotowoltaika i energetyka wiatrowa na lądzie to obecnie najbardziej opłacalne źródła energii elektrycznej" – twierdzi Michał Smoleń, kierownik programu Energia i Klimat w Instracie.

Instrat: więcej OZE możliwe, tylko zmieńmy przepisy

Ambitniejszy scenariusz zakłada aż 28-procentowy udział lądowych turbin wiatrowych w produkcji energii. Osiągnięcie takiego poziomu będzie trudne przy obecnych przepisach, częściowo blokujących inwestycje w lądowy wiatr.

Założenia Instratu mówią poza tym o 21-procentowym udziale fotowoltaiki i 12 proc. udziale energii z farm wiatrowych na morzu. Jedynie 7 proc. prądu ma pochodzić z "innych odnawialnych źródeł energii". Może chodzić na przykład o biomasę drzewną, traktowaną w unijnych przepisach jako OZE.

Przyjmując scenariusz Instratu, w 7 lat musielibyśmy dokonać skoku cywilizacyjnego w energetyce. W 2022 roku zielone źródła wyprodukowały w końcu zaledwie 21 proc. całej energii. Osiągnięcie celów zaproponowanych przez Instrat będzie też wymagało inwestycji w magazynowanie prądu z OZE oraz sieci elektroenergetyczne, które muszą być przygotowane na przyjęcie zwiększonych mocy z wiatru i słońca.

Wydatki w końcu jednak się zwrócą, i to z nawiązką - przekonuje Instrat.

"Decydując się na większą rolę energii z wiatru i słońca do 2030 roku zaoszczędzimy ok. 36 miliardów złotych. To tyle co 1 proc. PKB Polski z zeszłego roku" – mówi Michał Smoleń.

Według analizy przyjmując ambitne cele, na same paliwa wydamy o 19,2 mld złotych rocznie mniej. Dalsze oszczędności również idą w miliardy: koszty emisji wyniosą o 12,1 mld mniej niż obecnie, a na import energii wydamy o niemal 5 mld zł mniej.

"Należy jak najszybciej wpisać wyższe ambicje OZE do strategicznych planów rządowych, czyli PEP 2040 i Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu. Bez odblokowania energetyki wiatrowej na lądzie, zniesienia barier administracyjnych, bezprecedensowego programu modernizacji sieci elektroenergetycznych oraz zwiększenia elastyczności naszego systemu, podążymy ścieżką co najwyżej średnich ambicji. Przełoży się to na większe uzależnienie od paliw kopalnych, a przede wszystkim importowanego gazu ziemnego" - wyjaśnia Smoleń.

PEP 2040 nie aż taki zielony

PEP 2040 nie zbliża się na razie do pożądanego przez Instrat scenariusza, a niektóre z jego punktów bardzo oddalają nas od neutralności klimatycznej.

Solidarnej Polsce powinien spodobać się przede wszystkim plan walki o dalsze działanie węglowych jednostek i zwolnienia ich z opłat za emisję CO2.

To jednak plan ekstremalnie trudny do zrealizowania. Już rok temu, po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie, premier Mateusz Morawiecki na unijnym forum forsował plan porzucenia systemu EU ETS. W myśl jego zasad emitujący płaci (co wpływa na koszt wytwarzania energii z węgla i gazu), a pieniądze skierowane między innymi na przyspieszenie transformacji energetycznej trafiają do krajowych budżetów. Postulat zawieszenia tych reguł, w zamierzeniu mający obniżyć ceny energii, nikogo jednak nie zainteresował.

Pudrowanie węglowego trupa widać również w punkcie mówiącym o rozwoju "czystych technologii węglowych". Chodzić może między innymi o wychwyt i składowanie dwutlenku węgla z atmosfery pod ziemią (ang. carbon capture and storage, CCS).

Pomysł ten zrobił już sporą medialną karierę, wracając co jakiś czas w nagłówkach. W rzeczywistości jednak nie ma powodów, by myśleć o nim jako o poważnym sposobie na ograniczenie emisji.

Eksperci sceptycznie podeszli między innymi do planu rozwoju tej technologii przedstawionym przez Arabię Saudyjską. Władze kraju obiecały rozwinąć dużą instalację wychwytu CO2 z atmosfery, która do 2035 roku będzie w stanie pochłonąć 44 mln ton tego gazu z atmosfery.

Według wcześniejszych szacunków Międzynarodowej Agencji Energii do 2035 roku będziemy mogli wyłapać do 60 mln ton CO2 z atmosfery. Liczby te robią wrażenie, jednak całkowite emisje dwutlenku węgla w 2022 roku 36,8 miliardów ton. Koncentrowanie się na CCS jako technologii przedłużającej trwanie paliw kopalnych to ślepa uliczka.

Będzie kolejna rewizja?

Plan przedstawiony w PEP 2040 jest więc dość ambitny pod względem wykorzystania OZE, mógłby być jednak bardziej zdecydowany wobec brudnych źródeł.

Spalanie węgla do końca 3 dekady XXI wieku i obiecane wcześniej przedłużenie wydobycia tego surowca aż do 2049 roku może być nie tylko nieodpowiedzialne, ale i nieopłacalne. Plany rządu pewnie zweryfikuje życie.

W przyszłości możemy zrewidować zarówno pomysł przedłużenia życia węglowych instalacji, jak i optymistyczne założenie postawienia pierwszej elektrowni jądrowej do 2033 roku - bo inwestycje te w wielu przypadkach notują wieloletnie opóźnienia.

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze