Historia Magyara to modelowy przypadek insidera, który wychodzi ze środka układu, zna system od podszewki, nauczył się jego działania, lecz zawiódł się na nim. Teraz rozgoryczony jego zepsuciem, zwraca się przeciwko niemu
Cztery miesiące temu Péter Magyar, ledwie znany, świeżo mianowany urzędnik państwowy, przyszedł do kanału Partizan na YouTube, gdzie udzielił wywiadu bardzo krytycznego wobec rządu Viktora Orbána. W ciągu trzech dni film miał już 1,7 mln odsłon.
Dwa miesiące później Magyar już przygotowywał się do założenia partii Tisza. W niedzielę 9 czerwca w eurowyborach zagłosowało na nią ponad 1,3 miliona wyborców i tym samym stała się główną siłą opozycji wobec Fideszu.
Péter Magyar oraz Partia Tisza zyskali zaufanie kluczowej części Węgrów o tradycyjnie lewicowych poglądach, przekonali do siebie kilkaset tysięcy nieaktywnych wyborców i niczym odkurzacz wessali społeczności prawicowych mikro partii i zajęli pozycję pretendenta do władzy. Takiego rozpędu w węgierskiej polityce nigdy jeszcze nie doświadczyliśmy.
Jednym z powodów tego niespodziewanego sukcesu jest niecodzienna rola, z której wyrósł Magyar. Mówimy tu o byłym mężu Judit Vargi, ministry sprawiedliwości, która w lutym 2024 roku zapłaciła stanowiskiem, gdy ujawniono, że prezydentka Katalin Novak ułaskawiła osobę skazaną za krycie pedofilii – Varga jako szefowa resortu sprawiedliwości kontrasygnowała tę decyzję.
Historia Magyara to modelowy przypadek insidera, który wychodzi ze środka układu, zna system od podszewki, nauczył się jego działania, lecz zawiódł się na nim. Teraz rozgoryczony jego zepsuciem, zwraca się przeciwko niemu. Taki casus jest w węgierskiej polityce znany i nieprzypadkowo jest atrakcyjny w kręgach opozycyjnych.
Dokładnie trzydzieści lat temu, latem 1994 roku, szef partii liberalnej Viktor Orbán odwiedził zgromadzenie ogólne MDF (Węgierskie Forum Demokratyczne), wówczas dominującej partii prawicowej, która właśnie opuściła rząd i miała problem ze starzejącym się przywództwem.
Orbán, młody lider odwiecznej konkurencji, rozważający przejście do przeciwnej opcji politycznej, przyniósł nadzieję zmian do środowiska rozczarowanych i rozgoryczonych działaczy prawicy. Pozbawieni charyzmatycznego przywódcy upatrywali w nim szansy na przetrwanie. Jozsef Debreczeni, późniejszy doradca Orbána, tak pisze w swojej biografii:
„... Gromkie brawa i eksplozja entuzjazmu kryły trudny do zdefiniowana sekret, coś w rodzaju miłości i czułości, którą rodzina czuje względem marnotrawnego syna. Niedawno stał jeszcze po drugiej stronie, stamtąd kierował do nas przerażające słowa, lecz teraz przyszedł do nas. I jest to dla nas nobilitacją”.
Péter Magyar w podobnym stylu rozpoczął w lutym karierę polityczną. Po sprawie ułaskawienia, która i tak zamknęłaby mu furtkę do pozostania w układzie Orbána, wyszedł przed szereg i zaczął mówić.
Tracącej nadzieję społeczności opozycji przyniósł to, czego od dłuższego czasu tak bardzo pragnęła: nadzieję na zmiany.
Najważniejsza dla nich teraz jest wiara w to, że bieżący system kiedyś się skończy. Ta właśnie nadzieja przekształca się w popularność Magyara: zwycięstwo obiecuje ktoś, kto wyszedł z szeregów przeciwnika, wie to, co oni, zna ich grzechy i podpisuje się pod odwieczną, skierowaną w ich stronę krytyką.
„Ci zepsuci to tylko kolejny dowód na to, że my od zawsze staliśmy po właściwej stronie”.
Innym ważnym czynnikiem w tym sukcesie jest odpowiedni moment.
Magyar wszedł na scenę polityczną w momencie, gdy wskutek skandalu z ułaskawieniem momentalnie wzrosło zainteresowanie życiem społecznym: influencerzy zwołali stutysięczną demonstrację na Placu Bohaterów, a oglądalność publicystyki politycznej zauważalnie wzrosła.
Polityka wyrwała się z objęć parlamentu i ponownie stała się tematem powszednim. Rząd na całe tygodnie popadł w otępienie, nie był w stanie ani się bronić, ani atakować. Fiasko opozycyjnej demonstracji natomiast przepowiadało, że tradycyjna lewica jest już niezdolna do zagospodarowania społecznego wzburzenia.
Magyar wypełnił tę próżnię. Od wydarzenia do wydarzenia zaczął dyktować warunki lub też, jak nauczył go Fidesz, „panował nad chwilą”: po publicznym wystąpieniu przez kolejne tygodnie karmił swoją gwałtownie rosnącą Facebookową publiczność informacjami o sprawie Schadla, o groźbach, o wyciekach w sprawie interwencji Antala Rogana, szefa Kancelarii Orbána, w śledztwo przeciwko osobie kryjącej pedofila, o spółkach rodzinnych, o finansach Orbána, a także wyciągał do publicznej odpowiedzi członków rządu.
Rzecznik rządu Orbána, Bertalan Havasi, go wyśmiał, wiceprzewodniczący Fideszu Gabor Kubatov nazwał go „żoną piłkarza”. Na początku istotnie mogło się wydawać, że mamy do czynienia z celebrytą, a nie z poważnym politykiem.
On jednak ani na chwilę nie pozwolił odwrócić od siebie uwagi: odcinał się ludziom z systemu, dawał długie wywiady i cały czas dostarczał tematów do dyskusji. W trzy tygodnie dotarł do milionów ludzi.
Dla liderów opozycji był kąskiem, którego nie mogła ani wypluć, ani przetrawić: najbardziej widoczne było to w bieżących wydarzeniach, gdzie jednego dnia go krytykowali, drugiego natomiast pojawiali się na jego spotkaniach.
15 minut sławy i uwagi to zbyt mało dla polityki: tłum trzeba pociągnąć za sobą, utrzymywać go w napięciu i dać mu cel. W ostatnich dniach lutego Magyar po raz pierwszy zakomunikował, że tworzy partię, po czym 15 marca zwołał jej zebranie. Ten dzień rozpoczął jego karierę polityczną.
15 marca po raz pierwszy stało się jasne, że Magyar może oznaczać zagrożenie dla rządu. W dniu święta narodowego przyciągnął do siebie większą publiczność niż będący jeszcze w widocznym szoku po świeżo przebytym skandalu, prowadzący oficjalne uroczystości premier Orbán. Ten premier, którego na stanowisko wypchnęła ta sama „ulica”.
Viktor Orbán, idąc w ślady Silvio Berlusconiego i partii Forza Italia, w 2002 roku, ubiegając się o reelekcję, zapoczątkował uliczną politykę. Dawniej wielkie zgromadzenia nie były stałym elementem ani kampanii wyborczych Fideszu, ani węgierskiej kultury politycznej w ogóle. Było to na tyle niecodzienne, że lewicowa prasa na początku lat 2000 otwarcie określała rajdy i zgromadzenia polityczne jako niebezpieczny precedens.
Przemówienie Orbána do studentów AWF czy demonstracja na placu Kossutha, wyznaczyły początek nowej ery politycznej – ery odgórnie sterowanych ruchów mas. Istota tkwi nie tylko w tym, że wyciąga się ludzi na ulicę, lecz realnie wciąga się ich do polityki, zachęcając do przyprowadzenia ze sobą kogoś jeszcze. W taki sposób kreuje się iluzję włączenia.
Wzorując się na Berlusconim, Orbán pożegnał się z publicznością słowami „Naprzód Węgry, naprzód Węgrzy!”. W przemówieniu wygłoszonym w maju na placu Disz zachęcił do ruchów obywatelskich, mówiąc „jeśli trzeba się ruszyć, możemy ruszyć się razem!”.
Nawet po klęsce w 2002 roku, Orbán zdołał utrzymać swoich sympatyków w napięciu: żonglował grupami obywatelskimi, w całym kraju tworzył wiejskie sejmiki, wygłaszał przemówienia, organizował „konsultacje społeczne” i ustawicznie rozsiewał „szeptaną propagandę”, w której mówiło się o sfałszowaniu wyborów.
Skrystalizowały się wtedy rytuały Fideszu, takie jak doroczne podsumowania czy pikniki w Kotcse.
Kręgi obywatelskie zaczęły natomiast identyfikować się nie z partią, lecz z Orbánem, jako że polityka ruchów społecznych naturalnie wiąże się z obrazem silnego przywódcy i z kultem jednostki. Te same kręgi stworzyły silną bazę dla późniejszych demonstracji, które w 2008 roku doprowadziły do upadku rządu. „Znudzą się i pójdą do domu” – przepowiedział ówczesny lewicowy premier Ferenc Gyurcsany jesienią. Nie miał racji.
Jeszcze po 2010 roku zdarzały się w Budapeszcie demonstracje opozycji, w sprawie zlikwidowania ustawy medialnej czy emerytur na preferencyjnych warunkach, jednak były to ruchy typowo społeczne, skupione na sprawach, a nie na partiach.
Bez charyzmatycznego lidera nie przetrwały długo. Zdarzały się co prawda zjazdy opozycji totalnej, jednak nie przełożyły się na nic realnego w polityce. W czasach NER-u (Narodowego Systemu Współdziałania, Nemzeti Együttműködési Rendszere, mechanizmu zapewniającego Fideszowi utrzymanie władzy) aż do teraz żadna formacja polityczna nie zdołała na dłuższy czas odebrać Viktorowi Orbánowi kierownictwa nad ulicą.
Wystąpienia Pétera Magyara od 15 marca otacza aura zaciekawienia. Nie porwał za sobą tłumów, co udało się Orbánowi na początku lat 2000, ma jednak specyficzny i organiczny styl. Po tym, jak upublicznił nagrania w sprawie Judit Vargi, zorganizował spontaniczną demonstrację przed budynkiem stołecznej prokuratury. 6 kwietnia natomiast przemawiał już do stutysięcznego tłumu na placu Kossutha.
Niewielu w to wierzyło, ale to zadziałało: ruszył w trasę po kraju i wywrócił go do góry nogami. I nie ma tu znaczenia, czy tu witało go kilkadziesiąt a tam kilka tysięcy ludzi. Początkowo zapowiedział, że odwiedzi Debreczyn i że zwoła demonstrację na Placu Bohaterów w Budapeszcie.
Powierzchowność Magyara pasuje do jego wizerunku: ubiór, fryzura, okulary, budowa ciała i dynamika przykuwają uwagę ludzi, niezależnie od tego, czy im się to podoba, czy nie. Jeśli uwaga już jest, to nie zniknie.
Podobnie jak młody Orbán, stara się przy pomocy rytuałów przekuć publiczność w społeczność. Choreografia wystąpień pełna jest powtarzalnych elementów, gdzieniegdzie świadomych, a gdzieniegdzie organicznych.
„Złapcie się za ręce!” słychać naprzemiennie z zawołaniami „jak cegła na cegle”. Na większości zebrań jako akompaniament wybrzmiewa muzyka z filmu o węgierskiej rewolucji 1848 roku i Sándorze Petőfim „Wzburzyło się morze” oraz „Wiosenny wiatr”. Także w wykonaniu Ervina Nagya i Andrei Rost. No i obowiązkowa wielka jak morze węgierska flaga.
Miejscami wyraźnie widać orbanowskie wpływy, dawniejsze słowa „Naprzód Węgry, naprzód Węgrzy!” na Placu Bohaterów z pełną naturalnością zamienił na „Powstańcie Węgry, powstańcie Węgrzy!”.
Są też jednak zachowania zupełnie odmienne. Swoista choreografia Magyara wytworzyła również „bycie między ludźmi”. Na wystąpieniach na prowincji zwyczajowo podchodzi od strony publiczności, przepycha się, robi z ludźmi selfie, mówi wszystkim dobre słowa, jest uprzejmy, ale trzyma dystans (cały czas idą za nim ochroniarze). Wykazuje w ten sposób kontrast względem premiera. W tle przygrywa „Final Countdown”, hit zespołu Europe. Tłum skanduje „Płynie Tisza!”.
Rytuałem stał się nawet sposób, w jaki dynamicznie wskakuje na podwyższenie lub z niego schodzi.
Nie wszystkie elementy oprawy są przemyślane, jednak są potrzebne do tego, aby polityk mógł zdobyć stałe poparcie. Dodatkowo Magyar zaczął do tego włączać elementy klasycznej polityki masowych ruchów.
Codziennie za pośrednictwem swojej strony internetowej zadaje zwolennikom „Pracę domową dla kraju”: „Codziennie wyznaczamy nowe zadanie i motywujemy was, aby coraz więcej ludzi próbowało je wykonać. Gdy je wypełnicie, podzielcie się z nami zdjęciami efektu. Nie zapomnijcie też podzielić się wyzwaniami ze znajomymi, aby więcej osób mogło się przyłączyć do inicjatywy. Wspólnie, krok po kroku, cegła po cegle, zbudujemy ojczyznę na nowo (...)”.
W międzyczasie wielokrotnie wraca z trasy do Budapesztu na tematyczne demonstracje. Tak było na przykład w sprawie ochrony dzieci 26 kwietnia, ludzie zgromadzili się przed ministerstwem spraw wewnętrznych.
Największym zwycięstwem w tym kontekście była wielka demonstracja w Debreczynie 5 maja. Podczas niej obrócił przeciwko rządowej propagandzie jej własną broń: wystawił na aukcji swoje rzekomo kobiece okulary przeciwsłoneczne, natomiast pasek, jasno nawiązując do przemocy, porównał do polityki oszczędnościowej Fideszu.
Obecność Magyara na ulicach najbardziej rzuciła się w oczy na początku kampanii, kiedy można było ją bezpośrednio zestawić z trasą wyborczą Orbána. Podczas gdy premier rozpoczął swoją kampanię przy silosach zbożowych – za zamkniętą bramą i przy wyselekcjonowanej publiczności – zmagając się z dostępnością wideo na Facebooku,
Magyar objeżdżał kraj na platformie auta dostawczego, przyciągając tłumy na placach małych miast.
W wielu miejscach wdawał się w dyskusje z ludźmi z mediów rządowych, w Putnok odciął się burmistrzowi, gdy ten pojawił się na spotkaniu. Można zauważyć tendencję do nawracających, zdecydowanie agresywnych gestów i zachowań, lecz to nie zmniejsza wcale ilości jego zagorzałych zwolenników.
W toku swojej kampanii coraz umiejętniej wykorzystuje zwolenników i siłę tłumu.
Obecność Magyara na ulicach zmusiła Orbána do zwołania Marszu Pokoju i opuszczenia swojej strefy komfortu. Jednak to nie pozwoliło nawet na remis.
W porównaniu do spotkań rozemocjonowanych zwolenników Magyara Marsz Pokoju sprawiał wrażenie, jakby był dla jego członków przykrym obowiązkiem, a znudzony tłum snuł się za swoim liderem.
Nie było wyboru: Orbán powinien był choćby spróbować pokazać, że jest jeszcze w stanie wywierać podobny wpływ na swoich zwolenników. Większość przywiezionych autobusem popleczników partii rządzącej kłóciła się między sobą na otoczonej drzewami łące na Wyspie Małgorzaty w Budapeszcie. Ciężko to nawet porównać do zachowania publiczności przyciąganej przez Tiszę.
Po wyborach europejskich Magyara czeka wyzwanie, aby zbudować dookoła Tiszy prawdziwą partię i organizacje polityczne. Pytanie jednak, w jakim stopniu będzie w stanie równolegle wzmacniać ruch, nie tylko na spotkaniach, ale też na poziomie organizacji.
W połowie 2000 roku Orbán też zmagał się z wyzwaniem, aby jednocześnie stworzyć organizację i pozostać w kontakcie ze swoimi zwolennikami. Jemu udało się pokonać tę przeszkodę i od tamtego czasu jego władza nie była poważnie kwestionowana przez jego wyborców ani członków partii.
Komentarze