„Fakt, że na Hradzie siedzi emerytowany generał NATO, który znakomicie rozumie znaczenie wojny w Ukrainie, daje nam pewność, że sprawy państwa są w dobrych rękach". O wizycie prezydenta Czech w Polsce Tomasz Maćkowiak rozmawia z czeskim publicystą i profesorem Jiřím Trávníčkiem
Tomasz Maćkowiak: Polska jest drugim – po Słowacji – krajem, który odwiedza nowy prezydent Czech. Czy to ma jakieś znaczenie?
Jiří Trávníček*: Tak, bo tradycyjnie, od rozpadu Czechosłowacji w 1993 roku nowowybrani prezydenci Słowacji i Czech składają wizytę w kraju sąsiednim: prezydent Czech z pierwszą wizytą jedzie zawsze do Bratysławy, prezydent Słowacji z pierwszą wizytą jedzie zawsze do Pragi. To podkreśla, że relacje między naszymi krajami są specjalne, że mimo rozpadu federacji łączy nas coś wyjątkowego. Ta tradycja jest nienaruszalna.
Fakt, że Petr Pavel jeszcze w czasie kampanii wyborczej zapowiedział, że po Słowacji odwiedzi Polskę jest także wyjątkowy. To bardzo jasne podkreślenie sympatii, przyjaznego nastawienia i wyjątkowej pozycji, jaką w jego polityce będzie odgrywać Warszawa.
Ale ta deklaracja nie wzięła się znikąd…
No tak, bo kampania wyborcza przebiegała w cieniu wojny w Ukrainie. Przed II turą kontrkandydatem Pavla był bardzo wpływowy oligarcha, były premier Andrej Babiš i on zaszokował Czechów deklaracją, że w razie ataku Rosji nie pośle czeskich żołnierzy, żeby bronili Polski.
Babiš to stuprocentowy populista, zawsze mówi to, co jego zdaniem chcą usłyszeć jego wyborcy. A teraz postawił na warstwy najuboższe, na ludzi zdezorientowanych, emerytów.
Ten podział społeczny jest trochę taki, jak u was: też się mówi o wielkomiejskiej Polsce liberalnej i Polsce prowincjonalnej, konserwatywno-narodowej. U nas jest podobnie.
Tyle że ci, którzy u nas głosują na populistów od roku są nastawieni...
Prorosyjsko?
To za mocno powiedziane. Na otwarte wspieranie Rosji nikt sobie nie pozwala. Ale wielu jest za to „zwolenników pokoju". Takich, którzy chcą pokoju za wszelką cenę, tzn. za cenę tego, żeby Ukraina poddała się Putinowi. I do nich Babiš najpierw puszczał oko, a potem już otwarcie się do nich zwrócił. Oblepił cały kraj plakatami z hasłem „Jestem dyplomatą, a nie żołnierzem. Nie wciągnę kraju w wojnę".
To był jasny cios w Pavla, który jest emerytowanym generałem i byłym wysokim oficerem NATO. Miało to oznaczać, że Pavel, jako żołnierz pali się do wojowania i pod jego przywództwem Czechy zostaną wciągnięte bezpośrednio w wojnę. Ale to była też sugestia, że tę wojnę wywołało NATO i Zachód, jakby już zapomnieli, że to Rosja napadła na Ukrainę, a nie odwrotnie!
Ciekawe, że zwolennicy tych „pokojowych" koncepcji wysuwają te żądania pod adresem naszych polityków, wobec Zachodu, NATO. A jakoś nie jadą do Moskwy domagać się pokoju od Putina.
Nawet pod rosyjską ambasadę nie idą demonstrować. Widać, że po prostu chcą ułatwić Putinowi zwycięstwo. To do tej grupy w II turze zwrócił się Babiš.
Kulminacją była debata, w której zadano obu kandydatom pytanie, czy w razie napaści Rosji na państwa NATO – Polskę albo kraje bałtyckie – zgodziłby się posłać czeskie siły zbrojne na wojnę z Rosją. I Babiš powiedział: „Nie! Wykluczone!". Pavel to człowiek zasad, on jasno powiedział, że Czechy zawsze będą wypełniać swoje zobowiązania międzynarodowe i zgodnie z artykułem 5 Paktu Północnoatlantyckiego na pewno przyjdą z pomocą napadniętym partnerom.
Wypowiedź Babiša wywołała ogromną falę krytyki. I krótko po tej debacie Pavel celowo podkreślając czeską solidarność z Polską zapowiedział, że jeśli wygra, to Polska będzie drugim krajem, do którego pojedzie. I właśnie to się dzieje.
Gdyby nie Polska, to gdzie by pojechał?
Prawdopodobnie do Brukseli. Może do Berlina?
Jeden z czeskich publicystów po wyborach prezydenckich powiedział, że kraj może odetchnąć z ulgą, bo ma teraz po raz pierwszy od lat normalnego prezydenta i normalnego premiera i rząd. Wcześniej było nienormalnie?
Zacznijmy od prezydenta: Miloš Zeman był głową państwa przez 10 lat. To był prezydent, który wyjątkowo skutecznie dzielił społeczeństwo.
Prezydent u nas nie ma jakichś wielkich uprawnień wykonawczych, ale jest ważny, bo buduje w życiu publicznym atmosferę. I Zeman tę atmosferę wyjątkowo skutecznie psuł. On jest wybitnie burkliwy, złośliwy, mściwy, jak ktoś mu zalezie za skórę, to traci nad sobą panowanie i po prostu musi się zrewanżować.
Od początku był wyraźnie sceptyczny wobec Zachodu i bardzo prorosyjski. Już w 2014 roku w czasie oficjalnego wystąpienia w Radzie Europy oznajmił, że aneksja Krymu to fakt dokonany.
Jeszcze w styczniu 2022 roku wyśmiewał się z ostrzeżeń, że Rosja za chwilę napadnie Ukrainę. Twierdził, że to bzdury i nic podobnego nie grozi, zapewniał, że Putin to odpowiedzialny realista.
Wielbił też reżim w Pekinie. Kiedy przywódcy Chin czy Rosji odwiedzali Pragę, witano ich tutaj jak Breżniewa za dawnych czasów. Jego otoczenie tworzyła grupa bardzo dziwnych polityków, którzy z najwyższego urzędu w państwie zrobili sobie biznes. Co rusz wybuchały kolejne afery finansowe związane z kancelarią prezydenta. Zeman był przy tym schorowany i pod koniec wyglądało to często tak, że jego zausznicy rządzili zamiast niego.
A premier?
Andrej Babiš rządził przez cztery lata, do roku 2022. To był bardzo niedobry okres w polityce w moim kraju. Premierem był człowiek, któremu wymyślono pseudonim „czeski Berlusconi" i to było bardzo trafne określenie. To jeden z najbogatszych ludzi w kraju, właściciel potężnego koncernu spożywczego „Agrofert". Jednocześnie miał ambicje polityczne i aby utrzymać wpływ na opinię publiczną, skupił spory portfel wielkich mediów. Wyraźnie widać było, że dąży do jeszcze większej koncentracji władzy.
Mówił, że chce rządzić państwem tak, jak rządzi się firmą, i to miało oznaczać, że Czechy będą prosperować tak samo, jak rósł w siłę „Agrofert". Ale w rzeczywistości państwo traktował jak prywatną firmę. Głównie chodziło mu o pomnażanie majątku.
Nic dziwnego, że nastąpiła potężna mobilizacja społeczna, protesty przeciw Babišowi i jego praktykom były największe od czasu Aksamitnej Rewolucji.
Z Polski te jego rządy nie wyglądały aż tak katastrofalnie.
To złudzenie, bo polska opinia publiczna jest bardzo wrażliwa na retorykę nacjonalistyczną i konserwatywną, a Babiš jej nie używał. Jemu w ogóle było wszystko jedno, mówił to, co w danym momencie chcieli słyszeć jego wyborcy. Zależało mu tylko na władzy i pieniądzach, przy czym on to przedstawiał jako rzekomy „pragmatyzm".
Ale pod koniec rządów już się prawie nie krył.
Jego głównym partnerem był Viktor Orbán. W trakcie kampanii wyborczej przyjechał do Czech i pokazywał się publicznie z Babišem, który otwarcie mówił, że to jego wzór.
W Polsce po przegranej Babiša i przejęciu władzy przez obecny rząd Petra Fiali pojawiły się głosy, że oto ultrakatolik zastąpił liberała, że Fiala poprowadzi kraj śladem Kaczyńskiego.
Fiala nie jest żadnym ultrakatolikiem, a czeski katolicyzm nie jest tak uwikłany w politykę, jak polski. Po ponad roku władzy widać już wyraźnie, że Fiala nie ma nic wspólnego z polską wersją populizmu. To polityk jednoznacznie prozachodni, prounijny.
Ale u nas Babiša broniono dlatego, że wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Věra Jourová jest chyba najsurowszą krytyczką poczynań naszego rządu. I jest z partii Babiša.
On toleruje ją dlatego, że ona mu za bardzo zaszkodzić nie jest w stanie, a przy tym on sam się chwali, jakie to ma rzekomo wpływy w Brukseli. Jourová jest od niego w rzeczywistości niezależna, jej związki z partią Babiša są już czysto formalne.
Czyli tak: prezydent i premier byli populistami, ale ci nowi już tacy nie są. Jakim prezydentem będzie Petr Pavel?
On ma bardzo silny mandat. Wygrał w II turze ogromną większością – 58 do 42 proc. To prawie milion głosów różnicy. W kampanii wyborczej wyrzucano mu, że jest byłym komunistą. Ale jego konkurent, Babiš, był nie tylko komunistą, ale wręcz udowodniono, że był donosicielem tajnej policji politycznej.
Pavel przez 30 lat od upadku dawnego systemu uwiarygodnił się. Był szefem komitetu wojskowego NATO, jego lojalność wobec Zachodu jest niepodważalna. Cóż, ja też bym wolał, żeby prezydentem był człowiek, który tej plamy w życiorysie nie ma, ale nie sądzę, żeby po tylu latach to miało być decydujące.
On nie udaje. Z jednej strony jasno mówi, że jest niewierzący. Z drugiej – uroczystość przejęcia władzy zakończyła się nabożeństwem w katedrze św. Wita przed relikwiami św. Wacława, katolickiego patrona kraju.
Odczytano to jako znak szacunku dla narodowej historii, symboliczne potwierdzenie, że prezydent ma świadomość kontynuacji.
Czeska publicystyka pisze, że wygrana Pavla to powrót do polityki wartości. Co to znaczy?
To znaczy, że wracamy do wartości, które tradycyjnie wyznaczają etyczny horyzont czeskiej polityki – do Václava Havla. Petr Pavel od początku się na te wartości powołuje i będzie im wierny: zwrot ku Zachodowi, Unii, Stanom Zjednoczonym, obrona praw człowieka, krytyka autorytaryzmu.
Pavel już rozwścieczył naszych populistów, kiedy zaraz po wyborze, jeszcze przed przejęciem władzy wykonał jednoznacznie przychylny gest wobec Tajwanu. On jest Czechem, a my dobrze wiemy, co to znaczy być obywatelem małego kraju, osaczonego przez potężne, agresywne imperium.
Stąd od czasów Havla wyjątkowo dobre relacje Czech z Tajwanem, które są solą w oku naszych prochińskich „pragmatyków”. Ale, rzecz jasna, dziś powrót do polityki wartości to głównie jednoznaczne wsparcie dla broniącej się przed Rosją Ukrainy.
Fakt, że na Hradzie siedzi emerytowany generał NATO, który tę sytuację znakomicie rozumie, daje nam pewność, że sprawy państwa są w dobrych rękach. Wcześniej tej pewności naprawdę nam brakowało.
*Jiří Trávníček - czeski publicysta, literaturoznawca, profesor Czeskiej Akademii Nauk
Wieloletni korespondent polskich mediów w Czechach
Wieloletni korespondent polskich mediów w Czechach
Komentarze