0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Michal Cizek / AFPMichal Cizek / AFP

Babisz do drugiej tury wejdzie niemal na pewno, a razem z nim albo popularna profesor Danuše Nerudová, albo wybitny czeski wojskowy, generał Petr Pavel. Prognozy wyborcze pokazują, że zarówno Nerudová, jak i Pavel wygrywają z Babiszem w II turze z przewagą co najmniej kilku punktów procentowych. To jednak sondaże, a w wyborach jednak do końca nigdy nic nie wiadomo, a już szczególnie w bardzo silnie "spersonalizowanych" wyborach głowy państwa.

(Czesi wybierają głowę państwa w wyborach bezpośrednich i głosują zawsze przez dwa dni: w piątek od godz. 14:00 do godz. 22:00, a potem w sobotę od godz. 08:00 do 14:00. Druga tura - 27-28 stycznia wygląda tak samo).

Przeczytaj także:

[Na zdjęciu powyżej dwoje kandydatów - Danuše Nerudová i Petr Pavel podczas debaty w dniu wyborów prezydenckich, tuż przed rozpoczęciem głosowania].

Miliarder kontra Piraci

Babiš to twardy gracz, sprawił już w przeszłości niejedną niespodziankę. Jest miliarderem, jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Jest właścicielem kilka dużych gazet oraz trudne do oszacowania wpływy w kilku stacjach radiowych i telewizyjnych. Ma też świetne wyczucie i wie, na co reagują wyborcy.

Tuż przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi w 2021 roku wydawało się, że największym zagrożeniem dla niego jest bardzo dynamiczna Partia Piratów. Babiš się nie wystraszył, błyskawicznie zrozumiał, że partia, której liderzy mają dredy do pasa, a działacze walczą o legalizację marihuany jest - jak na drobnomieszczańskie społeczeństwo - zbyt ekscentryczna. Zamiast wdawać się z nimi w poważne polemiki, rzucał od niechcenia uwagi o ich zamiłowaniu do trawki czy poliamorii. Konkretów żadnych w tych opowieściach nie było, ale wystarczyło: poparcie Piratów gwałtownie stopniało.

Babiš mimo to władzę stracił, ale odebrać mu ją był w stanie umiarkowanie konserwatywny katolicki intelektualista z Brna Petr Fiala - obecny premier kraju. Piraci są jego najmniejszym partnerem koalicyjnym.

Macron zaprasza

Babiš czeską politykę zdominował po roku 2015, wykorzystując zniechęcenie tradycyjnymi partiami i ich opatrzonymi liderami. Sam prezentuje się jako ktoś, kto ciężką pracą osiągnął w życiu sukces, walcząc z lokalną i unijną biurokracją. W rzeczywistości jest oligarchą wywodzącym się komunistycznej klasy rządzącej. Wiadomo już na pewno, że za komunizmu był agentem tajnych służb. W komunistycznej dyplomacji zajmował się handlem z arabskimi krajami Afryki Północnej. Choć szczegółów z tego czasu znamy niewiele, skojarzenia są jednoznaczne: komunistyczna Czechosłowacja była wtedy jednym z głównych dostawców broni dla krajów skonfliktowanych z USA i Zachodem.

Sam Babiš po upadku komunizmu i rozpadzie Czechosłowacji został w zachodniej części kraju i wzbogacił się na styku państwowego z prywatnym, podporządkowując sobie większość tutejszego przemysłu rolnego i przetwórczego.

Ponad 10 lat temu wszedł do polityki i został błyskawicznie uznany za czeskiego Berlusconiego, bo wykupił i podporządkował sobie sporą część mediów.

Jego niezliczone firmy mają przy tym na koncie m.in. skandal z wyłudzaniem dotacji unijnych. Mimo to jego elektorat - emeryci i ludzie wystraszeni wstrząsami ostatnich lat - wierzą w jego wizję, w której jest on jedynym trzeźwo myślącym i ciężko pracującym politykiem, podczas gdy reszta to gabinetowi wyjadacze, uzależnieni od publicznych pieniędzy i oderwani od rzeczywistości.

Babiszowi pomagają kolejne kryzysy: migracyjny, epidemia, wojna w Ukrainie czy ostatnio kryzys energetyczny.

Z jednej strony wykorzystuje i podsyca społeczne lęki, ale nie posuwa się retoryce tak daleko, żeby pozwolić dziennikarzom postawić się w jednym szeregu z Kaczyńskim czy Orbánem. Choć z tym drugim lubi pokazywać się publicznie, a w poprzedniej kampanii wyborczej Orbán nawet publicznie go popierał odwiedzając w Czechach.

W ogóle jest ostrożny i raz po raz demonstracyjnie podkreśla swoje związki z Zachodem. W obecnie trwającą prezydencką kampanię wyborczą wmieszał się Emmanuel Macron, który na początku stycznia, czyli tuż przed I turą wyborów przyjął na prywatnej wizycie Andreja Babisza, o czym jego gazety trąbią do dziś.

Z Ukrainą, czy z Rosją?

Podstawą sukcesu Babisza jest zatem bunt przeciw elitom, które wraz ze swoim sojusznikiem, kończącym urzędowanie prezydentem Miloszem Zemanem określa mianem “praskiej kawiarni”. Babiš, choć sam jest naturalizowanym w Czechach Słowakiem, bardzo zręcznie odwołuje się do popularnego czeskiego autostereotypu i w kółko powtarza, że Czesi są przede wszystkim pragmatyczni i mało zainteresowani wielką polityką. Dla polskiego ucha brzmi to sympatycznie, ale w praktyce oznacza brak zainteresowania jakąkolwiek konstruktywną współpracą międzynarodową, szczególnie z Zachodem. Zgodnie z zasadą (znaną choćby w Polsce) “pieniądze - tak, zobowiązania - nie”.

Wielu Czechów właśnie tak wyobraża sobie politykę międzynarodową własnego kraju i w ogóle im nie przeszkadzają niewyjaśnione związki Babisza z Rosją.

Do dziś nie wyjaśniono na przykład w wiarygodny sposób sprawy wyjazdu (albo uprowadzenia?) jego dorosłego syna z pierwszego małżeństwa.

Andrej Babiš junior bowiem miał występować jako kluczowy świadek w śledztwie o malwersacje funduszy unijnych przez firmę ojca. W 2017 roku nagle znikł i policja nie była w stanie wezwać go na przesłuchanie. Dziennikarze wytropili go w Szwajcarii. Powiedział im, że wcześniej wbrew swojej woli został wywiedziony na Krym, wtedy już okupowany przez Rosję. Skierowanie na “leczenie” wystawiła mu para działających w Pradze rosyjskich psychiatrów. Jego ojciec - wówczas premier Czech - natychmiast oznajmił, że to nieprawda, bo dorosły syn rzekomo cierpi na schizofrenię, a na Krym został wysłany przez rodzinę, bo “tam jest ładnie”. Po czym pojechał do Szwajcarii odwiedzić syna, który w efekcie przestał udzielać wywiadów i odwołał swoje wcześniejsze słowa o uprowadzeniu.

Zachód czy Rosja?

Wprawdzie napaść na Ukrainę zmieniła prorosyjskie nastroje w kraju, ale mimo to w centrum Pragi parę tygodni temu dziesiątki tysięcy ludzi demonstrowały przeciwko “polityce energetycznej” czeskiego rządu. Nikt nie odważył się tego mówić wprost, ale uczestnicy domagali się dokładnie tego, aby Czechy łamały międzynarodowe embargo na rosyjskie surowce energetyczne i korzystały z okazji, że właśnie teraz można je kupować taniej.

Babiš oficjalnie takich pomysłów nie popiera, ogólnikowo też wspiera Ukrainę, ale jego wypowiedzi na temat polityki energetycznej to już puszczanie oka do zbuntowanej ulicy.

Tradycyjnie koncentruje się na sprawach wewnętrznych, opowiada o drożyźnie, inflacji, czeską klasę polityczną przedstawia jako środowisko leniwych biurokratów, służalczych wobec UE, Niemców i Brukseli.

I jego wyborcy w to wierzą. Nie wierzą za to mediom, które już od kilku lat informują, że np. zgodnie z zapisami w Panama Papers Babiš jakiś czas temu kupił kilkanaście wielkich nieruchomości na Lazurowym Wybrzeżu. Dziennikarze tygodnika “Respekt” chcieli go zapytać o finansowanie tych transakcji, ale Babiš z nimi po prostu nie rozmawia. Tydzień temu jako jedyny nie przyszedł na debatę kandydatów do telewizji publicznej.

Demokratyczna opinia publiczna boi się jego powrotu do władzy, bo Babiš wykorzystuje ją głównie do powiększania własnego majątku. Temu służy też nieustanna presja na media, z których część już wykupił i zwasalizował, a na media publiczne czynił zakusy za czasów swojego premierowania, posyłając do rad nadzorczych i rozmaitych ciał kontrolnych egzotyczne postacie, od komunistów po antyunijnych, katolickich fundamentalistów, od których odcinali się nawet biskupi. Właśnie takie praktyki były przyczyną powszechnego oburzenia i masowych demonstracji ulicznych pod koniec jego rządów.

Mobilizacja pomogła o tyle, że Babiš musiał władzę oddać, ale nadal jest potężny, bogaty i wyraźnie nie ma ochoty na emeryturę.

Wojskowy na czas wojny

Głównym konkurentem Babisza w walce o prezydenturę jest generał Petr Pavel, były szef sztabu generalnego czeskiej armii oraz były szef Komitetu Wojskowego NATO. Żaden czeski polityk, cywilny czy wojskowy wcześniej nie zrobił takiej kariery i ludziom przywiązanym do wartości demokratycznego Zachodu na pewno to imponuje.

Pavel pasuje do tutejszej wizji prezydentury: wypowiada się bardzo ogólnie i tylko na wyjątkowo ważne tematy, unika bezpośrednich starć, nie odpowiada na zaczepki.

Czesi często półżartem mawiają, że ich wizja głowy państwa została odziedziczona po monarchii Habsburgów: ma to być żywy symbol państwowości, który nie bierze udziału w politycznej grze, ale raczej moderuje reguły, zgodnie z którymi ta gra jest toczona. Pavel odwołuje się właśnie do tej tradycji i dla swoich zwolenników jest po prostu odpowiedzialnym człowiekiem, który swoich kompetencji dowiódł w polityce międzynarodowej na najwyższych szczeblach NATO.

Taka wizja prezydentury jest jednak tylko częściowo prawdziwa, bo w praktyce wpływ prezydenta na atmosferę w kraju jest ogromny.

Zgodnie z konstytucją prezydent może mianować premiera nie pytając nikogo o zdanie, przy czym taki premier na czele podobnie mianowanego rządu może kierować krajem przez wiele miesięcy bez parlamentarnego wotum zaufania. Andrej Babiš kierował przez cztery lata rządem bez większości parlamentarnej i udawało się mu to tylko dzięki wsparciu prezydenta Zemana.

Krytycy narzekają, że Pavel jest mało wyrazisty i rzeczywiście: jest przeciwieństwem wszechobecnego i nadaktywnego Babisza. Sądząc po sondażach, właśnie takiej osobowości oczekuje jednak spora część obywateli. Może to wystarczyć do wygranej. Pavlowi jego antykomunistyczny elektorat odpuścił nawet to, że karierę w armii rozpoczął jeszcze za komunizmu i to pracując w wojskowych tajnych służbach. Tym bardziej że paradoksalnie pomogła mu wojna na Wschodzie: wielu uważa, że na niespokojne czasy wytrawny wojskowy jest właściwą osobą na czele państwa.

Jest jeszcze kandydatka

Pod koniec roku nagle w sondażach na drugie miejsce wysforowała się znana i dość popularna Danuše Nerudová, profesorka i była rektorka uniwersytetu w Brnie. Relatywnie młoda, uśmiechnięta, zwracała się głównie do najmłodszych wyborców. Jej zwolennicy podkreślali, że w zmaskulinizowanej, konserwatywnej polityce czeskiej dotąd żadna kobieta nie piastowała urzędu premiera ani prezydenta i czas najwyższy tę niedobrą tradycję przełamać.

Sama Nerudová wyraźnie odwoływała się do przykładu sąsiedniej Słowacji, gdzie wielką rolę w odsuwaniu populistów od władzy odegrała obecna prezydentka kraju Zuzana Čaputová.

Komentatorzy ocenili Nerudovą znacznie bardziej krytycznie. Čaputová najpierw zdobyła sławę obywatelskim zaangażowaniem na rzecz ekologii i walki z tępą biurokracją, a dopiero potem weszła do polityki. Nerudová - twierdzą jej krytycy - jest przede wszystkim produktem politycznego marketingu: jest gotowa powiedzieć zawsze każdemu to, co chce usłyszeć. Niewiele też o niej wiadomo poza tym, że odwołuje się niemal do dokładnie tego samego elektoratu, co generał Pavel, deklaruje jednoznacznie prozachodnią opcję polityczną i odcina się od Babisza.

Udostępnij:

Tomasz Maćkowiak

Wieloletni korespondent polskich mediów w Czechach

Komentarze