W relacjach Ukraińców i Ukrainek, którzy zostali w kraju, słyszę przede wszystkim: "staramy się nie panikować". Ich rodziny w Polsce mówią "Boimy się, nie wiemy, co robić". Autobusy kursują w obie strony: wiozą tych, którzy z Ukrainy uciekają. Niektórzy wracają, żeby o nią walczyć
"Rano obudził mnie telefon od przyjaciela i dźwięk syren. Nie, nie czuję jeszcze lęku, czuję wściekłość - moi ludzie umierają, mam wrażenie, że świat zostawił nas samych sobie. Ale mam nadzieję, że się mylę" - opowiada mi Wania (imię zmienione), mieszkaniec Kijowa.
Olena ma 49 lat, mieszka w niewielkiej miejscowości pod Lwowem razem z matką. Dzwonię do niej wieczorem, wydaje się wyczerpana, mówi powoli, trochę trzęsie się jej głos.
"Cicho, jest podejrzanie cicho. Ale mamy prąd i gaz, ciepło w domu. Schowałyśmy się. Piwnica jest przygotowana na wszelki wypadek.
Jak się czuję? Różnie, tyle mogę powiedzieć. U nas nie było żadnych bomb, więc nic w nocy nie słyszałam. Wstałam o 07:00 rano i przeczytałam wiadomość od córki, że wojna wybuchła" - opowiada.
Pytam, jak wygląda sytuacja na ulicach. "Rano stały kolejki do apteki, na stację paliw i do bankomatu. Do sklepów nie, ale to dlatego, że sklepów jest dużo w okolicy. Paniką bym tego nie nazwała - każdy grzecznie stał i czekał".
Część rodziny Oleny wyjechała już z kraju. Samochody na drogach stoją w korku, coraz więcej osób decyduje się opuścić Ukrainę, część czeka na to, co dalej, inni decydują się wstąpić do armii. "Córka wyjechała dziś z mężem i dziećmi. Nas też by już tu nie było, ale
problem w tym, że moja mama nie ma paszportu. A do tego jeszcze moje psy, kot, nie mają badań, jak tu te zwierzęta zostawić?
Ale podobno można na dowodzie osobistym wyjechać, tak ludzie w internecie pisali. Spróbujemy z mamą jutro, może się uda".
Sasha jest muzykiem, pierwszy raz spotkaliśmy się w Krakowie na jego koncercie. Dziś pytam, czy jest bezpieczny. "Na ile to możliwe, to tak. Wojsko walczy z Ruskimi i robi to dobrze". Nagrywa mi wiadomość głosową w drodze z rodzinnych Czerniowic w zachodniej Ukrainie. "Kto może, wyjeżdża na wieś. Właśnie odwożę moją dziewczynę, ale sam zamierzam wrócić do miasta. Jeszcze jest u nas spokojnie. Ludzie pracują, bo przecież trzeba. Nie panikują, ale szykują się na najgorsze".
Sasha razem z grupą znajomych przygotował stronę, na której na bieżąco dodawane są informacje, jak pomóc osobom w Ukrainie oraz linki do organizacji i zbiórek pomocowych. "Dostałem dziś setki wiadomości od przyjaciół zza granicy. Tak jak ty pytali jak się czuję, co mogą zrobić. Stąd ta strona. W internecie panuje dezinformacja, wszystko sprawdzamy po kilka razy, musimy mieć pewność, że wiemy, co publikujemy".
W kilku relacjach z Kijowa słyszę to samo: "Nie panikujemy, ale szykujemy zapasy". Z Pavlem rozmawiałam w grudniu, gdy jeszcze nikt nie mógł przewidzieć, co wydarzy się 24 lutego.
Dziś okna jego mieszkania są zabezpieczone, a w spiżarni piętrzy się suchy prowiant i baniaki z wodą.
O 05:30 Pavla obudził sąsiad. "Potrzebowałem pięciu minut, żeby dotarło do mnie, co się dzieje". Poza domem spędził cztery godziny, z czego dwie w schronie. "Nie ze strachu, ale po to, żeby być razem. Musimy się wspierać. Jestem spokojny, bo czuję silną solidarność, wspólnotę. Muszę zachować ten spokój, bo wielu moich bliskich liczy na mnie. Staram się weryfikować wszystkie informacje, które do nas docierają, tłumaczyć im, co się dzieje, na ile tylko mogę".
Na Facebooku i komunikatorach powstały grupy, gdzie ludzie szukają i udzielają pomocy, wspierają się wzajemnie, walczą z fake newsami. Grupy wsparcia powstały również w Polsce. Wolontariusze/wolontariuszki szukają i próbują organizować transport z Ukrainy, inni oferują zakwaterowanie w Polsce.
Co dalej? "Pomagam moim rodzicom, a oni moim dziadkom. Wszyscy mieszkamy blisko siebie. Nie zamierzam wyjeżdżać z kraju, myślę o dołączeniu do armii. Niektórzy z moich znajomych dostali już broń".
Dzwonię też do Rimmy, aktorki z Kijowa. "Jestem teraz w domu i nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać. Gdy pojawia się alarm, schodzimy do schronu. Cały dzień oglądam wiadomości. Nie, nie boję się, wierzę w naszą armię. Przez cały dzień mężczyźni stoją w kolejkach, zapisując się do oddziałów obrony terytorialnej stolicy. Są gotowi nas bronić".
Kilka godzin po naszej rozmowie Wołodymyr Zełenski ogłasza powszechną mobilizację wojskową. Szef lwowskiego urzędu celnego Daniił Mieńszykow zapowiedział, że mężczyźni w wieku 18-60 lat nie będą mogli opuścić kraju.
Lena ma 37 lat. Gdy rano usłyszała informacje o inwazji rosyjskich sił na Ukrainę, spakowała walizki, wzięła trzy koty, mamę i zeszła do schronu, który znajduje się w piwnicy bloku. Na Facebooku napisała: „Już wiem, ile trwa spakowanie trzech kotów - 13 minut”. Opowiada: „Właśnie weszłyśmy do mieszkania, żeby odpocząć. Na noc znów pójdziemy do schronu. W takim schronie nie można siedzieć cały dzień. Nie ma tam toalety. Mama pochodzi z obwodu ługańskiego. Tam w bunkrze spędziła bez przerwy dwa miesiące. Potem przyjechała do mnie”.
Anastasiia Morozova to dziennikarka frontstory.pl, portalu Fundacji Reporterów. Pochodzi z Sum, 250-tysięcznego miasta na północnym wschodzie Ukrainy, niedaleko Charkowa. „Dzisiaj nikt tutaj nie ma już wątpliwości, że zaczęła się inwazja. Ludzie kupują wszystko ze sklepów i aptek. Półki są puste. Na stacjach nie ma benzyny. Prawie nikt nie poszedł do pracy. Jest ogromna kolejka przy wyjeździe z miasta w stronę Kijowa, korek ma ponad 7 km długości. W mieście jest dużo żołnierzy”.
Wspomina: „Do 13. roku życia myślałam, że cała Ukraina rozmawia po rosyjsku”. Bardzo wielu mieszkańców miało rodziny w Rosji albo tam pracowało. W 2014 roku sytuacja się zmieniła, teraz - jeśli ktoś wyjeżdża - to raczej do Polski. Ale ciągle mieszkańcy Sum czuli się blisko związani z Rosjanami żyjącymi kilkadziesiąt kilometrów dalej.
„Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego spotyka nas taki los, czym sobie na to zasłużyliśmy”
- mówi Anastasiia.
Wieczorem tłumy zebrały się pod ambasadą Rosji w Warszawie. Między flagami ukraińskimi przebijały się okrzyki "Wolna Ukraina", "Solidarność z Ukrainą".
Młoda dziewczyna z flagą Ukrainy na piersi: "O 5.30 dostałam SMS od mamy: »wojna się zaczęła«".
Inna uczestniczka manifestacji trzyma transparent z fragmentem ukraińskiego hymnu. "Muszę studiować, chodzić do pracy. A w tym samym czasie rodzice piszą, że słyszą bombardowania, mieszkają w Dnieprze. Chciałabym, żeby to był tylko zły sen, chciałabym się obudzić" - mówi. Na początku zachowuje spokój, w pewnym momencie płyną jej łzy i zaczyna krzyczeć: "Nie mogę jeść, nie mogę spać. Ja po prostu nie wierzę w to, co się dzieje. Jak mam tu żyć, gdy niewinni ludzi giną w moim kraju? Mam siostrzenicę, która ma cztery miesiące i siostrzeńca, który ma cztery lata. Nie rozumie, co się dzieje, cały czas płacze.
Dzieci nie powinny doświadczać wojny, one już teraz giną. Jak żołnierze rosyjscy mogą to robić, jak później spojrzą w oczy swoim matkom?!".
Młody chłopak: "Moja babcia mieszka w Dnieprze. Zadzwoniła do mnie o 05:00 rano, powiedziała, że słyszała, jak zrzucają pociski. Jak się czuję? Wybacz, ale to trochę głupie pytanie, nie wiem, co ci odpowiedzieć. NATO nam nie pomaga, musimy wierzyć w naszą armię. Nie, na razie nie zamierzam wracać".
Julia stoi z grupą znajomych, trzymają transparenty i kubki z herbatą: "Mieszkam w Polsce od ośmiu lat. To pierwszy protest, na jakim jestem, nigdy wcześniej nie angażowałam się w żadne akcje. Moja rodzina mieszka w okolicach Odessy i nie sądziłam, że będę musiała bać się o ich bezpieczeństwo. Rodzice prowadzą biznes, mają ułożone życie. Jak mają teraz to wszystko rzucić i wyjechać? Ale nie zamierzam do nich wracać, bo bardziej pomogę im będąc tu i wspierając ich finansowo, jeśli nie będą mogli dalej pracować".
W słowach protestujących Ukraińców i Ukrainek powtarza się jedno zdanie: "Otrzymujemy dużo wsparcia, czujemy, że wszyscy jesteśmy w tym razem". Oprócz osób z Polski, pod ambasadą swoją solidarność wyrazili też Białorusini i Białorusinki. "Łukaszenka i Putin to jedno zło" - stwierdza jeden z nich, trzymając biało-czerwono-białą flagę.
Taras mówi, że jego matka w Ukrainie na razie jest bezpieczna: "Dziś jesteśmy jeszcze sparaliżowani, ale jutro będzie lepiej. Organizujemy się. Chciałbym ci powiedzieć, że będzie dobrze. Naprawdę chcę w to wierzyć".
Piszę do Hennadija, który od kilku lat mieszka w Warszawie. Pytam, czy jest na proteście. "Nie mogę, koordynuję pomoc dla matek z dziećmi wyjeżdżającymi z Ukrainy. Na granicy czekają na nich wolontariusze z Polski. Niektórzy oferują im nocleg u siebie, rozwożą busami". Na Facebooku wysyła mi zdjęcie ludzi koczujących na stacji metra w Charkowie. Hennadij tłumaczy: "Są ogromne korki, nie mogą wyjechać z miasta. Niektórzy chowają się na noc w lasach. Jedna matka opowiadała mi, że gdy jej dziecko słyszy syreny, od razu chowa swoje zabawki do piwnicy. Przepraszam cię, znowu płaczę, od rana nie mogę się uspokoić".
O 22:00 dzwonię jeszcze do Mariji, która mieszka pod Warszawą. Przepraszam ją, że tak późno. "Nic się nie dzieje i tak dziś na pewno nie zasnę. Jak mogę spać, gdy moja Ukraina stoi w ogniu?".
Pytam ją, o której dziś wstała.
"Obudziłam się o 04:00 nad ranem, ale to dlatego, że musiałam umyć głowę przed pracą.
Szykowałam się dziś na festiwal, a nie na wojnę.
Otworzyłam Facebooka i pierwsze, co zobaczyłam, to właśnie to słowo - wojna. Włączyłam wiadomości i zrozumiałam, co się dzieje. Poczekałam do 08:00 rano z telefonem do rodziny w Ukrainie. Powiedziałam im, żeby pakowali się i przyjeżdżali do Polski. Ale jeszcze niczego nie planują, czekają, co się dalej stanie. Walizki mają spakowane do połowy".
Marija rozmawiała ze znajomymi, którzy postanowili wrócić do kraju. "Jedni wyjeżdżają, a drudzy jadą bronić swojej ojczyzny. Powiem szczerze: sama bym pojechała walczyć. Mam nadzieję, że wielu zdecyduje się wrócić do Ukrainy i wstąpić do armii. Niech Bóg ich chroni".
Prawa człowieka
Świat
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
agresja
Kijów
migracje
protest
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze