0:000:00

0:00

Rząd PiS zawiódł pary dotknięte problemem bezpłodności. Pomogły samorządy. Jedną z pierwszych decyzji rządu Prawa i Sprawiedliwości po wygranych wyborach było zakończenie rządowego programu dofinansowania zapłodnienia in vitro. W grudniu 2015 roku zapowiedział to Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia.

Rządowy program, wprowadzony przez koalicję PO-PSL, działał od lipca 2013 roku. Dzięki niemu pary, które nie mogły doczekać się dziecka przez rok, mimo leczenia niepłodności, mogły bezpłatnie - na koszt państwa - skorzystać z trzech prób procedury wspomaganego rozrodu. Program miał obowiązywać do 2019 roku.

Według oficjalnych statystyk do 30 czerwca 2016 roku urodziło się dzięki niemu 5,3 tys. dzieci. To jednak niepełna liczba - po zakończeniu programu rodziły się jeszcze dzieci, których matki 30 czerwca były w ciąży lub zostały już przygotowane do transferu. Pozostają jeszcze zamrożone zarodki, z których kobiety skorzystają w przyszłości.

OKO.press wyliczyło, że w sumie dzięki programowi urodziło się nawet 7 tys. dzieci.

Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało, że wystarczy. I że lepiej zastąpić in vitro naprotechnologią.

Przeczytaj także:

Najpierw Częstochowa, potem Łódź

Po zapowiedzi ministra Konstantego Radziwiłła, samorządowcy z Łodzi – radni koalicji PO i SLD – postanowili, że kiedy skończy się program rządowy, w Łodzi od razu rozpocznie się program miejski dofinansowania procedury zapłodnienia in vitro. Chcieli w ten sposób wyciągnąć rękę do łódzkich par, które rząd PiS pozostawił z ich problemem na lodzie.

„Metoda in vitro została napiętnowana przez rządzących. Nasza rolą jest pomoc w rozwiązaniu problemu, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć, jeśli go ten problem nie dotknął. Gmina nie odwraca się od mieszkańców. Skoro państwo się odwraca, my jako miasto musimy pomóc” – mówił na sesji rady miejskiej Mateusz Walasek, szef klubu radnych PO. Przygotowania do wprowadzenia miejskiego programu trwały pół roku. Łódź korzystała z doświadczeń samorządu częstochowskiego, który wcześniej wprowadził program i chwalił się sześciorgiem dzieci – trzema dziewczynkami i trzema chłopcami.

Nie było łatwo. Radni klubu PiS (w tym klubie jest dwoje radnych z Prawicy RP Marka Jurka, partii najbardziej radykalnej w kwestiach ochrony życia) zachęcali do stosowania naprotechnologii. „Nie mogli zrozumieć, że są sytuacje, jak schorzenia genetyczne czy uszkodzenia układu rozrodczego, kiedy in vitro jest ostatnią deską ratunku. Na sesji byliśmy nazywani „wyznawcami procedury śmierci i kalectwa”. A my mówiliśmy, że radni PiS cofają nas do średniowiecza, bo przecież my dajemy ludziom wybór. Nie trafiło do nich nawet emocjonalne wystąpienie na sesji Grażyny Milewskiej, przedstawicielki stowarzyszenia „Nasz Bocian”, która jest mamą chłopca poczętego metodą in vitro. Myślę, że w PiS jest odgórny przekaz, że in vitro to coś złego” – mówiła Małgorzata Moskwa-Wodnicka, radna miejska, wiceprzewodnicząca SLD w województwie i pełnomocniczka tej partii do wprowadzania samorządowych programów dofinansowania in vitro w kraju.

Pary nie muszą być małżeństwem

Do przygotowania programu zaprosili prof. Sławomira Wołczyńskiego, szefa Kliniki Rozrodczości z Uniwersyteckiego Szpitala w Białymstoku, który należał do zespołu prof. Mariana Szamatowicza, rozpoczynającego w Polsce program zapłodnienia pozaustrojowego in vitro.

Ustalono zasady: w programie mogą brać udział łodzianki w wieku od 20 do 40 roku życia (w szczególnych wypadkach do 42 roku). Pary nie muszą być w związku małżeńskim. Łódź dofinansowuje maksymalnie trzy procedury in vitro, każdą w kwocie do 5 tysięcy złotych (pary same muszą zapłacić za leki przygotowujące organizm do procedury - od 5 do 7 tys. zł). W konkursie wyłoniono dwie kliniki, które zajmują się leczeniem niepłodności metodą in vitro.

W 2016 roku miasto przeznaczyło na dofinansowanie procedur 680 tys. zł. W kolejnych latach - aż do 2020 roku – w budżecie będzie po milionie złotych rocznie.

22 dzieci już na świecie

W czerwcu 2016 roku skończył się program rządowy, a w lipcu ruszył program miejski. Zainteresowanie było ogromne. Wnioski złożyło 345 par.

Do tej pory przeprowadzono 215 procedur. 88 kobiet zaszło w ciążę, urodziło się już 22 dzieci, w tym sześć par bliźniąt.

Nowonarodzone dzieci dostają od miasta wyprawkę, w której są karuzele do łóżeczka, elektroniczne nianie i termometry. Okazuje się, że in vitro w Łodzi jest – jak na razie – bardzo skuteczne.

„Światowa Organizacja Zdrowia WHO ustala, że skuteczność procedur in vitro wynosi pomiędzy 20 a 40 proc. Kiedy przyjmowaliśmy miejski program prof. Sławomir Wołczyński założył 25 procentową skuteczność. Okazało się, że przekroczyliśmy wskaźnik WHO i mamy 40,9 proc.” – mówi Małgorzata Moskwa-Wodnicka.

W Łodzi finansowana jest też procedura dla osób z chorobami nowotworowymi, które są przed naświetlaniem lub chemioterapią, co może spowodować bezpłodność. Miasto finansuje zabezpieczenie materiału, żeby wykorzystać go po zakończeniu leczenia. Z takiej szybkiej ścieżki onkologicznej skorzystała jedna łodzianka. Ma zamrożone komórki rozrodcze.

Kolejne miasta tworzą programy

Łódź była drugim miastem po Częstochowie, które zainwestowało w miejski program finansowania zapłodnienia in vitro i korzystała z doświadczeń pionierów w tej dziedzinie. Po Łodzi własne programy stworzyły, lub skorzystały z łódzkiego „gotowca” - Gdańsk, Sosnowiec, Poznań, Wrocław i Szczecin.

8 czerwca 2017 roku przegłosowano też program in vitro w Warszawie. Miasto Stołeczne podaje, że program rozpocznie się na przełomie III i IV kwartału 2017 (czyli wrzesień/październik) i potrwa do końca 2019 roku. Skorzystają z niego pary nie tylko małżeńskie. Nie ma limitu par, na program przeznaczono 10 mln zł rocznie.

;

Komentarze