0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. NACFot. NAC

Listopad. Miesiąc mitów. Rok 1918. Mit o śmierci i zmartwychwstaniu nabiera kształtów realnych. Na dziejowym zegarze wybija godzina wolności. W czeluście grobów wdziera się światło. Powstaje naród.

Tak o Lublinie sprzed 105 lat pisał Józef Czechowicz. Ktoś powie, poeta, ma prawo do języka symboli, choć i ówczesna prasa sięgała po podobną retorykę.

„Żywy ruch zapanował na mieście. Był to obraz, który się nie powtarza” – czytamy pod datą 9 listopada 1918 w „Komunikacie”, nieoficjalnym organie lubelskiego rządu. – "Konni kurierzy galopowali ulicami, co chwilę przechodził oddział uzbrojony, w strojach cywilnych, przejeżdżały wozy mające za straż nieraz młodziutkich chłopców z karabinami”.

Choć jeszcze w październiku nie czuło się takiego pobudzenia. Na lubelskich ulicach plotkowano wtedy o wyprzedaży mebli „po członkach byłej armiji austryjacko-węgierskiej”, a głównym tematem w prasie były rosnące ceny i kłopoty z aprowizacją.

Lublin do wojny był w zaborze rosyjskim, lecz po porażkach armii carskiej, znalazł się pod okupacją wojsk Austro-Węgier.

Przeczytaj także:

Cukier po półtora funta na kupon

Brakowało wielu rzeczy, inne dostępne były po zawyżonych cenach, jeszcze inne reglamentowano i cukier był, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, na kartki. Prasowe informacje nie zawsze były rzetelne i lubelski magistrat publikował dementi: „Cukier w miesiącu listopadzie wydawany będzie po półtora funta na kupon, a nie pół funta, jak to było wydrukowane”.

Szerzyła się bandyterka, zwana przez dziennikarzy „żywiołami”. Zaopatrzyli się „obficie w broń palną z okradzionych magazynów wojskowych – czytamy w »Ziemi Lubelskiej« – i z jej pomocą urządzają napady na przejezdnych, na dwory i zamożniejszych gospodarzy po wsiach. Nie cofają się nawet przed morderstwem”.

Bandyci wymykali się z miasta, ale zwykli ludzie wyjechać mogli tylko z wojskową przepustką. Ucieczki szukano więc w bardziej symboliczny sposób i stąd wybuch popularności instytucji kulturalno-rozrywkowych. Oferowały one eskapizm w postaci lubianej operety Figlarne kobietki albo dramatu Niewolnica maharadży z austriacką gwiazdą Mady Christians.

Dwaj chłopcy rozbrajają okupantów

Można też było połączyć przyjemne z pożytecznym i nie tylko obejrzeć spektakl, ale i wspomóc „organizujący się Skarb polski”, bowiem „połowę czystego dochodu z przedstawień [np. w Teatrze Wesoły Ul]” przeznaczano na ten cel.

Jak nietypowy był to czas, poświadcza też anegdota, opisana przez Stanisława Thugutta, ministra w nowo powstałym rządzie Ignacego Daszyńskiego. W początkach listopada 1918 przyjechał on do Lublina i był świadkiem wydarzenia, które rozegrało się na najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta:

Spotykam na Krakowskim Przedmieściu kompanię żołnierzy idącą w pełnym rynsztunku środkiem ulicy. I oto odgrywa się scena, jakiej można być świadkiem tylko w bardzo osobliwych nawrotach historii. Z chodnika wyskakuje na środek jezdni dwóch brzdąców z 4 lub 5 klasy gimnazjum. Stanęli naprzeciw maszerującej kompanii i jeden z nich przeraźliwym dyszkantem wrzasnął: Stać! Stanęli. Złożyć broń! Złożyli. Rozejść się! Rozeszli się, a malcy, załadowawszy broń na dorożkę, odjechali ze swą zdobyczą.

Otwartym pytaniem pozostaje, czy było to „obywatelskie przejęcie”, czy też rabunek, powiązany z pokątnym handlem bronią. Polacy zawsze słynęli z przedsiębiorczości i być może wspierali rozbrojenie obcych wojsk, a jednocześnie nabijali własne kieszenie.

„Nowa trudna treść” – prehistoria tej historii

Za to niewątpliwie wbrew zaborcom w Lublinie skonstruowano organ, który przeszedł do historii pod nazwą Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej. Dodajmy, powołali go politycy skupieni po szeroko rozumianej lewej stronie ówczesnej sceny politycznej.

Pewną zapowiedź tych wydarzeń odnajdziemy w roku 1916, kiedy ogłoszono tzw. Akt 5 listopada. Dwaj cesarze, niemiecki i austriacki, zadeklarowali, że z bliżej nieokreślonych terenów powstanie wolna Polska. Decyzje zapadły na Śląsku, w Pszczynie, ale wieści jeszcze tego samego dnia dotarły do Lublina.

Pomieszkiwała tam Maria Dąbrowska, która tak charakteryzowała miasto:

Lublin w owym czasie nabrał, jak się niektórzy wyrażali, charakteru małego Wiednia. [...] W mieście mnóstwo też było austryackich oficerów Polaków, mnóstwo dam i nie dam oficerskich, przybyłych z Wiednia, Budapesztu i Bóg wie skąd. W sklepach – pełno gustownych wiedeńskich drobiazgów, strojów i kapeluszy

Zdjęcie z Marią Dąbrowską

I 5 listopada to Austriacy zorganizowali w Lublinie fetę, a Dąbrowska z koleżanką trafiły w samo serce wydarzeń:

[…] przechodząc Krakowskim Przedmieściem około gubernatorstwa, tak dla dziecinnej ciekawości, żeby zobaczyć, jak z bliska wygląda, skręciłyśmy na szeroki zajazd po-Radziwiłłowskiego pałacu, między dwa szpalery, wystawionych na rozpoczęcie uroczystości, spieszonych austriackich ułanów.

Obie kobiety uwieczniono na pamiątkowej pocztówce, co wprawiło autorkę Nocy i dni w pewne rozbawienie. „Widząc nas tak śmiało kroczącymi po paradnym zajeździe – zapisała później – przypuszczali zapewne, że jesteśmy jakimiś figurami i fotografię z nas złapaną wydali w cyklu pocztówkowych zdjęć z uroczystości”.

W listopadzie 1916 w Lublinie przebywał też Piłsudski i Dąbrowska brała udział w kolacji, na której go podejmowano. Działo się to w Śródmieściu w kamienicy na rogu Kołłątaja i dzisiejszej Peowiaków. I okolica ta – zanotowała literatka – była „szczelnie zapchana, głowa przy głowie”.

To lubelska „klasa robotnicza” przyszła oświadczyć: „komendancie, […] ufność nasza w tobie. Tam, gdzie nas poprowadzisz, pójdziemy z wiarą, że twoja droga wiedzie do niepodległej ojczyzny”.

Tę przygrywkę do najważniejszego z lubelskich listopadów, mającego nadejść równo za dwa lata, sama Dąbrowska nazywała jeszcze „nową trudną treścią”.

Spacyfikowana jesień 1905

W dwudziestowiecznej historii Lublina był jeszcze jeden wyjątkowy listopad, 1905 roku, kiedy mieszkańcy na fali rewolucji przetaczających się przez Imperium Rosyjskie, podnieśli głowy. W opracowaniu Ośrodka „Bramy Grodzkiej” Teatru NN, instytucji dokumentującej nie tylko historię, ale i ślady lubelskiej tożsamości, napisano:

Główne działania rewolucyjne inspirowane były przez SDKPiL, pepeesowski LKR oraz żydowski Bund [zaś] w szkołach zastrajkowali uczniowie, domagając się zniesienia wykładów w „obcym dla nich rosyjskim języku”.

Pierwszego listopada ulicami miasta przeszła kilkutysięczna demonstracja socjalistów, żądających obalenia caratu i zwolnienia osadzonych w więzieniu na Zamku. Sześć dni później zgromadziło się ok. 2,5 tys. przedstawicieli ruchów narodowych, głównie endeckich.

Śpiewali Boże coś Polskę oraz Z dymem pożarów, pieśń do tekstu Kornela Ujejskiego, zaliczaną do „trzech polskich hymnów narodowych”. Pod Pomnikiem Unii Lubelskiej przemówił „chłop, student i ksiądz” i wszyscy domagali się „autonomii dla Polski z oddzielnym parlamentem w Warszawie”.

13 listopada zorganizowano jeszcze większą pikietę, ale tym razem wyjechali naprzeciw kozacy, użyto broni palnej i zginęło sześciu demonstrantów, wielu było rannych. Atmosfera gęstniała, do działań włączyły się bojówki PPS i „doszło do licznych zamachów, […] ofiarami byli szczególnie znienawidzeni carscy urzędnicy, szpiedzy i prowokatorzy”.

I wtedy z całą brutalnością ruszył rosyjski aparat represji. Stłumiono protesty i w ciągu następnej dekady przez więzienie na Zamku przechodziło do dwóch tysięcy osób rocznie, czyli dwukrotnie więcej niż w minionych latach.

Pauza dziejowa

Spacyfikowany listopad 1905 zainicjował tu pauzę dziejową. Miasto skupiło się na sprawach ekonomicznych, rozwijało się i co roku przybywało ponad tysiąc mieszkańców. W 1912 Lublin liczył już 77 tys., wobec 60 tys. w 1905. Żydzi stanowili nieco ponad połowę, katolicy – 40 proc. Stosunkowo mało było prawosławnych, ok. 9 proc., spośród których duża część to Rosjanie, ale nie więcej niż 6 tys.

Mniejszy wtedy od Sosnowca, Częstochowy czy Białegostoku, w cieniu trzykrotnie ludniejszego Lwowa, miał Lublin 125 zakładów produkcyjnych, gdzie pracowało 2 tys. osób, głównie w gorzelnictwie i zakładach tytoniowych. Nie był więc ważnym ośrodkiem przemysłowym i tym samym „klasa robotnicza”, fetująca Piłsudskiego, nie była liczącą się siłą.

Nacjonaliści i tykająca bomba

Za to wyraźnie widać, że nacjonaliści mieli tam pożywkę, bo już w początkach XX w. struktura własności stała się tykającą bombą.

Spośród 1,5 tys. wielorodzinnych budynków mieszkalnych, tysiąc należał do Żydów, kilkanaście do Rosjan i niemal pół tysiąca do „innych narodowości”, w tym Polaków.

Dla przykładu w Warszawie takich nieruchomości było 5,7 tys. i do Żydów należało 2 tys., do Rosjan – 321, do „innych narodowości” – 3,3 tys., zaś w miastach gubernialnych z podobną liczbą nieruchomości, co w Lublinie, a więc Częstochowie i Siedlcach, Żydzi posiadali odpowiednia 350 i 740 budynków.

Z carskich opracowań wynika też, że lublinian było nieco więcej niż lublinianek, przeważali młodzi obojga płci w wieku od 20 do 29 lat, pierwszym językiem dla młodego mężczyzny częściej był polski, dla młodej kobiety – jidysz. Okres był dość spokojny i do Wielkiej Wojny pożarów, wypadków i zabójstw rocznie było łącznie po kilkanaście.

W 1910 z powodu chorób zmarło 1,6 tys. osób, najczęstszą przyczyną była gruźlica płuc, choroby dróg oddechowy oraz „żołądkowo-kiszkowe”, zapewne wywołane używkami. Co ciekawe, już austriackie dane pokazują, że od 1916 spadała śmiertelność niemowląt i była niższa niż w Poznaniu czy Warszawie; w takich przypadkach może to być zasługą jednego człowieka, lekarza czy urzędnika, ale tu statystyki milczą.

Korony i halerze – swobody i puste talerze

Pierwsza wojna światowa oszczędziła Lublin, za to 45 km na południowy zachód, pod Kraśnikiem rozegrały się dwie olbrzymie bitwy, w sierpniu 1914 i w lipcu 1915. Starli się Rosjanie i Austro-Węgry wspierane przez Niemców i za pierwszym razem zginęło 100 tys. żołnierzy.

Przegrali Rosjanie i w ich historiografii uważać się, że klęska ta była czymś więcej niż otrzeźwieniem. Do Kraśnika car wierzył, że walka z Austriakami będzie krótką, zwycięską przebieżką. Gdyby jednak mu się udało, to losy naszej części Europy potoczyłyby się inaczej i Lublin, Warszawa, a pewnie też Kraków, byłyby w rękach Rosjan na dłużej.

A tak niespełna rok później, w lipcu doszło do drugiej bitwy pod Kraśnikiem. Rosjanie znów przegrali i uciekli z miast, w których zdążyli się zadomowić.

Endecy w Lublinie nie odnosili sukcesów

Na Lubelszczyźnie zaczęły się dni wyczekiwania i napięcia. Co prawda endecy spoglądali na carat przychylnym okiem, ale w samym Lublinie „obóz prorosyjski nie odnosił sukcesów”, piszą historycy z Ośrodka „Bramy Grodzkiej” Teatru NN.

Za to „PPS i założona przez Piłsudskiego Polska Organizacja Wojskowa zyskiwały wielu zwolenników”, tym bardziej że ich członkowie działali radykalnie, a to „dodatkowo przysparzało im popularności”.

I kiedy Rosjanie odeszli, łudzono się, że uda się wywalczyć niezależność, zwłaszcza że po stronie austro-węgierskiej biły się całe pułki złożone z Polaków, m.in. „Cwancigierzy”, „Mokre Bąki” czy „Jacki”. Lublinianie najlepiej zapamiętali jednak 5. szwadron kawalerii, dowodzony przez Juliusza Ostoję-Zagórskiego.

Zaglądamy do wspomnień Ostojaków i pod datą 30 lipca 1915 opisano ich wejście do Lublina, jak się okazuje, samowolkę:

Jest trochę tremy… Rozkazu nie ma, a nuż tam po drodze obsadzone okopy, albo bronione miasto… Głupstwo! Podniecenie […] ustać nie pozwala w miejscu. Jadą kłusem i około 1-szej godziny w południe są pod miastem. […] Od strony katolickiego cmentarza [część nekropolii przy ul. Lipowej – przyp. aut.] wjechali przez ulice puste, jak wymarłe. […] Otwierają się okna, wychylają się głowy: – To nasi, to Polacy!

Ostojacy wdarli się do pałacu gubernatora przy placu Litewskim. „Gubernator z kasą i wszystkiem wyniósł się w największej tajemnicy już o 3 rano”, czytamy. Mieszkańcy wylegli wtedy na ulice i fetowali swoje wojsko.

Radość ostudziło jednak wejście Austriaków, którzy na przeszło 3 lata przejęli Lublin. Pod ich władzą „panowała nieco większa swoboda myśli” – konstatują przywoływani historycy, ale Polacy wciąż nie mogli decydować o kluczowych sprawach. A zmiany były głębokie, nie tylko wprowadzono cekańskie korony i halerze, ale po prostu grabiono i miasto „w czasie nowej okupacji bardzo podupadło”.

Spiskowcy z kuchni robotniczej

A wracając do lubelskiego rządu, nie był on pierwszy, jak się często mówi. Już w 1917 z inspiracji Niemiec i Austro-Węgier powstała Rada Regencyjna, zarządzająca marionetkowym Królestwem Polskim. Większość jej decyzji była uzależniona od okupantów.

Składała się z duchownego i dwóch arystokratów i także dlatego nie mogła być narzędziem konsensusu i narodowej konsolidacji. Ale to właśnie ona powołała w Warszawie 26 listopada 1917 pierwszy polski rząd Jana Kucharzewskiego.

Później był jeszcze gabinet Jana Steczkowskiego, który skupił się na budowie systemu skarbowego i wzmocnieniu narodowego wojska, zwanego Polnische Wehrmacht.

Równocześnie trwały rozmowy przedstawicieli sił politycznych z trzech zaborów, dotyczące szerszego gabinetu. Przy czym Rada Regencyjna nie kwapiła się do współpracy z lewicą i w początkach 1918 dla naszej niepodległości więcej zrobili zagraniczni politycy, z prezydentem USA Woodrowem Wilsonem na czele.

Socjaliści pierwsi przełamali impas i podczas konferencji w połowie września 1918 postanowili działać. Na miejsce posiedzenia wybrali jakże symboliczną lokalizację – podziemia kuchni robotniczej przy warszawskim Placu Unii Lubelskiej.

W kolejnych tygodniach wspólny język zaczęli znajdować endecy i Rada Regencyjna, a z drugiej strony coraz aktywniejsi byli komuniści, zapatrzeni w bolszewików.

Piłsudski nadal więziony w Magdeburgu

Piłsudski wciąż był więziony w Magdeburgu i przedstawiciele tzw. lewicy niepodległościowej i PSL „Wyzwolenia” ostateczne decyzje podjęli 1 listopada w warszawskim mieszkaniu Artura Śliwińskiego. Uchwalono, że należy jak najszybciej „utworzyć tymczasowy rząd republikańsko-demokratyczny”, zapobiec anarchii i „pozyskać masy chłopskie i robotnicze”.

Gabinet miał pracować do powrotu Piłsudskiego. W Warszawie Niemcy wciąż byli silni, tu działał też zarząd Rady Regencyjnej, więc wskazano na Lublin, jako siedzibę nowego rządu. Poza tym, pisze badacz z UMCS Stanisław Stępień, „za Lublinem przemawiało kilka czynników o charakterze praktycznym”.

Po pierwsze sami Austriacy zapowiedzieli, że 3 listopada oddadzą zarządzanie miastem. Po drugie już wcześniej sformowano tam wyłącznie polski batalion, który zwolniono z przysięgi na wierność Austriakom; przysięgano Radzie Regencyjnej.

Po trzecie, jeszcze we wrześniu odbyły się w Lublinie wybory do rady miejskiej i większość z mandatów przypadła PPS. I last but not least, wielu z obecnych u Śliwińskiego miało w Lublinie znajomych wśród wyższych wojskowych i liczyło na ich lojalność.

Należało działać natychmiast i Sieroszewski, Thugutt i Edward Rydz-Śmigły ruszyli do Lublina. Część spiskowców pojechała jeszcze do Krakowa, aby tam przekonywać socjalistów Ignacego Daszyńskiego i Jędrzeja Moraczewskiego oraz lidera PSL „Piast”, Wincentego Witosa. Dwaj pierwsi zgodzili się, a Witos zadeklarował, że pojedzie z nimi, ale decyzję podejmie na miejscu.

„Będziesz strzelał sk-synu do Polaków?”

Z Warszawy spiskowcy dotarli do Lublina 3 listopada. W tym czasie tamtejsi przedstawiciele Rady Regencyjnej przejęli od Austriaków zarządzanie miastem, a obecni w mieście polscy żołnierze złożyli Radzie przysięgę.

Z nie do końca jasnych powodów ślubował też Rydz-Śmigły, czym wprawił współtowarzyszy w konsternację. Następnego dnia do Lublina wmaszerował 800-osobowy oddział Polnische Wehrmachtu, jakby ludzie Rady Regencyjnej obawiali się zamachu.

Ze wspomnień Thugutta przebija desperacja i on sam rozważał powrót do Warszawy. Dobrym duchem przyszłego rządu okazał się Sieroszewski, który spotykał się z tamtejszą inteligencją i żołnierzami. Również robotnicy byli po ich stronie, choć zwolennicy tzw. PPS Lewicy oraz komuniści, wśród nich lublinianin, Bolesław Bierut, już za kilka dni mieli kwestionować nowy gabinet, jako organ pozbawiony mandatu społecznego.

Polnische Wehrmacht sie wycofuje

Problemem okazał się też Polnische Wehrmacht i na Placu Bychawskim było o włos od polsko-polskiej konfrontacji. Przemawiał tam przedstawiciel PPS i przyszły wiceprezydent miasta Władysław Uziembło, gdy od strony dworca nadeszło wojsko. Polityk wspominał:

Oficer tego oddziału wezwał zgromadzonych na placu do rozejścia się, uformował swój oddział w dwuszereg i zakomenderował „gotuj broń”. Z tłumu padły gwizdy i okrzyki oburzenia, a pewien robotnik wyskoczył naprzeciw skierowanym do tłumu bagnetom i rozdzierając koszulę na piersiach zawołał tragicznym głosem: „Będziesz strzelał sk-synu do Polaków! Strzelaj w pierś swojego ojca”. Jeden z żołnierzy opuścił broń i wyszedł z szeregu, a za nim drugi. Dotychczas prosta, zwarta linia żołnierzy zafalowała. Oficer, który zrazu wyjął rewolwer, zobaczył, że jego komenda „baczność” nie skutkuje. Zakomenderował więc ustawienie się w czwórki i – „odmarsz do koszar”. Odmarszowi żołnierzy towarzyszyły triumfalne okrzyki tłumu: „Niech żyje Polska Ludowa”.

Wiatr dziejów wiał teraz spiskowcom w żagle, udało się pozamykać lubelskich reprezentantów Rady Regencyjnej w domach i z 6 na 7 listopada powołano rząd.

Daszyński premierem

Premierem i szefem MSZ został Ignacy Daszyński, Stanisław Thugutt otrzymał tekę spraw wewnętrznych, Wacław Sieroszewski – propagandy i agitacji. Ustanowiono jeszcze 10 resortów i Witosa przypisano do aprowizacji. Był on już wtedy, obok Piłsudskiego i Dmowskiego, jednym z trzech najbardziej rozpoznawalnych polskich polityków, dobrze więc było go mieć w rządzie.

Witos co prawda pojawił się w Lublinie, ale miał postulować uzupełnienie gabinetu o przedstawicieli endecji. Zgromadzeni odrzucili tę sugestię, więc polityk wyszedł. Mimo to jego nazwisko pozostało na liście. Trudno więcej powiedzieć o arkanach budowania rządu. „Proces […] był swego rodzaju improwizacją, opierającą się na tworzeniu faktów dokonanych” – pisał Stępień.

Manifest praw

Ale najważniejsze były pierwsze dokumenty, jakie nad ranem 7 listopada rozlepiano na lubelskim Śródmieściu, czyli odezwa i Manifest.

W pierwszym, zauważa Stępień, oprócz informacji o powołaniu gabinetu, mówi się o rządzie, jako reprezentacji „stronnictw ludowych i socjalistycznych b. Królestwa i Galicji”, a więc nie pada słowo „naród”.

Podkreślono również jego tymczasowość, a przy tym zaznaczono, że „ujmuje w swoje ręce pełnię władzy”, czyli posiada kompetencje ustawodawcze Sejmu.

Co do Manifestu, był on zarówno deklaracją polityczną, jak i aktem prawa i niektóre z punktów określano mianem dekretów. Do nich zaliczało się m.in. wprowadzenie 8-godzinnego dnia pracy, prawa wyborczego czynnego i biernego „każdemu obywatelowi bez różnicy płci mającemu skończone 21 lat” czy upaństwowienia lasów.

Zapowiedziano też reformy, polegające na „przymusowym wywłaszczeniu i zniesieniu wielkiej i średniej własności ziemskiej”, upaństwowieniu kopalń czy dróg, a także wprowadzeniu emerytur i rent oraz „powszechnego, obowiązkowego i bezpłatnego świeckiego nauczania szkolnego”.

Check-lista Daszyńskiego

8 listopada Józef Piłsudski i osadzony z nim w Magdeburgu Kazimierz Sosnkowski usłyszeli „Panowie są wolni”. W Warszawie Piłsudski był 10 listopada, a dzień później Daszyński, szef lubelskiego rządu, złożył na jego ręce dymisję całego gabinetu.

Co prawda bardzo szybko Daszyński, a później Moraczewski, mieli być jeszcze premierami, ale to już inna historia. Powołany w Lublinie rząd zakończył działalność po pięciu dniach, które na stronach Ośrodka „Brama Grodzka” Teatru NN, nazwano „pięcioma dniami, które wstrząsnęły Polską”.

Większość historyków, podejmujących tę problematykę, już od dwudziestolecia międzywojennego podkreślało dwa aspekty tamtego gabinetu.

Po pierwsze, jego walor pragmatyczny.

Za sprawą tzw. narodowościowej lewicy i jej zdecydowanych, niekiedy radykalnych kroków, udało się obejść nasze własne, polskie spory, i zapobiec anarchii. W konsekwencji najprawdopodobniej ukrócono wpływy bolszewików i nie pogrążono – pisał nie kto inny, jak obecny autor HIT-u Wojciech Roszkowski – „polskich aspiracji niepodległościowych wraz z najistotniejszymi wartościami z życia polskiego w rewolucyjnej anarchii”.

Z drugiej strony Manifest Daszyńskiego et consortes stał się swego rodzaju check-listą.

Postulaty demokratyczne, nowoczesne, prospołeczne, egalitarne, niewątpliwie lewicowe w wymowie, nie mogły być wtedy zrealizowane w całości. Za to stały się oczywistym punktem odniesienia dla kolejnych gabinetów, także prawicowych.

Przy czym niektóre z zapowiedzianych przed 105 laty reform wciąż są nieodrobionym zadaniem. Nie mamy przecież i dziś nie tylko „świeckiego nauczania szkolnego”, ale i w pełni świeckiego państwa.

A sam Lublin, cóż, pokazał, że jest nie tylko macierzą unii polsko-litewskiej, Trybunału Koronnego, renesansowych poetów czy Widzącego, jednego z najsłynniejszych cadyków na świecie.

To dobre miejsce, by marzyć o lepszej Polsce

Mimo wciąż aktywnych tam środowisk nacjonalistycznych, czy ksenofobicznych, albo KUL-u, który roztrwonił swoją dawną renomę, to dobre miejsce, żeby marzyć o lepszej Polsce. Sprawdźcie sami. Nad ranem w listopadzie, kiedy szron pojawia się na wzgórzach Zamku i ruszają pierwsze trolejbusy, niezmiennie Lublin to wolność, wolność, wolność.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Andrzej Goworski
Andrzej Goworski

Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Na zdjęciu Marta Panas-Goworska
Marta Panas-Goworska

Połowa duetu pisarskiego, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Komentarze