Tłumaczenie horrendalnie wysokich zarobków piłkarzy brzmi mniej więcej tak: „zarabiają bardzo dużo, ponieważ tak zadecydowały prawa rynku, a konkretnie relacja między popytem i podażą”. To prawda. O zarobkach piłkarzy decyduje rynek, ale to wyłącznie fragment złożonej historii
Zarobki piłkarzy drastycznie wzrosły przez ostatnie kilka dekad. Spójrzmy na najdroższą ligę świata, brytyjską Premier League. Według Professional Footballers Association przeciętne zarobki piłkarza grającego w najwyższej klasie rozgrywek, zwiększyły się z poziomu 25 tys. funtów rocznie w sezonie 1984-1985 do 1,1 mln funtów rocznie w sezonie 2009-2010. Równocześnie wynagrodzenie średniego brytyjskiego pracownika wzrosło z poziomu 10 tys. funtów rocznie do 34 tys. Różnica jest zatrważająca.
Piłkarze w kilkadziesiąt lat zwiększyli swoje zarobki o ponad 4000 proc., a w międzyczasie przeciętne zarobki w brytyjskiej gospodarce zmieniły się nieznacznie. Z czego wynika tak wielka nierówność?
Jednym z wytłumaczeń mogłoby być to, że piłkarze grają dziś znacznie lepiej niż kiedyś, więc zarabiają więcej. Ale czy tak rzeczywiście jest?
Mało kto zgodzi się z tym, że umiejętności Leo Messiego są 40-krotnie wyższe niż zdolności Diego Maradony. Nawet najciężej trenujący piłkarz nie jest w stanie przekroczyć granic rozwoju wyznaczanych przez biologię ludzkiego organizmu. Przyczyna wysokich zarobków musi leżeć gdzieś indziej. Jeżeli nie zmieniła się podaż piłkarzy, czyli rynek oferuje podobnych zawodników co kiedyś, to zmiana musiała zajść po stronie popytu. Za wysokimi zarobkami piłkarzy stoją dwa zjawiska – wzrost znaczenia marketingu i rozwój technologii informacyjno-komunikacyjnych.
Przed pojawieniem się telewizji, serwisów streamingowych i globalnego rynku reklamy piłkarze mieli ograniczone możliwości zarabiania pieniędzy. Mecze oglądane były przez wąską grupę wiernych fanów, którzy regularnie odwiedzali stadiony i kupowali bilety. Pele czy Maradona, choć byli wielkimi gwiazdami, to swoją grą zachwycali nadal stosunkowo małą grupę osób.
Co prawda, już w latach 60. w większości gospodarstw domowych już był telewizor, ale to nic w porównaniu z tym, jaki dostęp do sportu oferuje współczesna technologia. Wobec tego piłkarze zarabiali przyzwoicie, ale niewiele więcej niż przeciętny człowiek.
Wszystko zmieniło się za sprawą postępu technologicznego, który przekształcił mecze piłkarskie z lokalnych wydarzeń w globalne widowiska.
W 2015 roku finał rozgrywek Champions League obejrzało 380 milionów osób. Jaki stadion pomieściłby taką liczbę widzów? Piłkarze stali się nie tylko gwiazdami piłki nożnej, ale także celebrytami. Szybko zaczęli inkasować coraz wyższe wynagrodzenia, a do tego zarabiać na milionowych kontraktach reklamowych. Dzisiaj najlepiej opłacani gracze mają własne marki, które za gigantyczne pieniądze reklamują obuwie sportowe, perfumy czy luksusową odzież. W 2016 roku post Cristiano Ronaldo z hashtagiem firmy Nike wygenerował prawie 2 miliony polubień i kilkanaście tysięcy komentarzy. Na tym jednym poście Nike zarobił kilka milionów dolarów.
Majątek najbogatszych piłkarzy jest jednak niczym w porównaniu z majątkiem najbogatszych ludzi na świecie. Według indeksu Bloomberga majątek trzech najbogatszych osób na świecie, czyli Jeffa Bezosa, Elona Muska i Billa Gatesa wynosi kolejno 179, 162 oraz 140 miliardów dolarów. Jak na tym tle wypadają piłkarze? Majątek najbogatszego z nich, Cristiano Ronaldo wynosi 450 milionów dolarów, czyli jedynie 0,02 proc. majątku Bezosa.
Na tle grubych ryb biznesu piłkarze to ledwie płotki. Różnica dzieląca majątek Ronaldo i Bezosa przypomina różnicę dzielącą majątek osoby bezdomnej i wysoko postawionego finansisty.
W związku z tym, niektórzy twierdzą, że skupić należy się na hipermiliarderach, a milionerów powinno się zostawić w spokoju.
Taki argument nie zmienia jednak tego, że dla większości ludzi zarobki Ronaldo czy Lewandowskiego są nieosiągalne. Co więcej, również większość piłkarzy może co najwyżej pomarzyć o wynagrodzeniu w wysokości 400 tys. dolarów tygodniowo (obecna płaca Lewandowskiego w Bayernie Monachium). W latach 80. XX wieku amerykański ekonomista Sherwin Rosen opublikował w "American Economic Review" artykuł o „ekonomice supergwiazd”, czyli zyskującym na znaczeniu zjawisku, szczególnie widocznym pośród koszykarzy, pisarzy czy muzyków, polegającym na skrajnej koncentracji dochodów wśród garstki najlepszych.
Rosen tłumaczył rosnące nierówności efektem turnieju – nieznacznie lepsze wyniki mogą prowadzić do diametralnie różnych nagród. Jeżeli do wyboru mamy lekturę książki Zaddie Smith lub porównywalne dzieło mało znanej autorki z Chin, to w przeważającej liczbie przypadków zdecydujemy się na to pierwsze.
Na gruncie socjologii zjawisko to nazywa się efektem św. Mateusza. Efekt św. Mateusza został po raz pierwszy opisany przez socjologa Roberta Mertona we współpracy z żoną Harriet Zuckerman i odnosił się do zjawiska przewag kumulatywnych w świecie nauki. Naukowcy, którzy są rozpoznawalni, zyskują znaczącą przewagę nad innymi, mimo że ich prace wcale nie muszą być lepsze. Nazwa pochodzi od cytatu z biblii: „Albowiem wszelkiemu mającemu będzie dano, i obfitować będzie, a temu, który nie ma, i to, co się zda mieć, będzie wzięto od niego”. W dużym skrócie – zwycięzca bierze wszystko.
Szalenie istotne jest to, że efekt św. Mateusza ma silne oparcie w matematyce i statystyce. Od dawna wiemy, że wiele zjawisk społecznych najlepiej opisują rozkłady potęgowe, które w przeciwieństwie do rozkładów gaussowskich przypisują większe prawdopodobieństwo wystąpienia obserwacjom skrajnym. W praktyce oznacza to większy odsetek osób o skrajnie wysokich majątkach, więcej autorów sprzedających książki w milionowych nakładach, czy więcej piłkarzy, którzy zgarniają horrendalnie wysokie wynagrodzenia.
Efekt św. Mateusza pogłębił się w dobie rozwoju technologii informacyjno-komunikacyjnych. Wynika to z faktu, że procesy powstawania kumulatywnych przewag są silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Dzisiaj Zadie Smith konkuruje nie tylko o czytelników ze Stanów Zjednoczonych, ale także z Chin, Argentyny, a nawet Polski. Podobnie Lewandowski swoje bogactwo zawdzięcza głównie efektom skali, które nie występowały w przeszłości.
Ekonomiści taką nadwyżkę dochodów nazywają rentą technologiczną. Jest to dodatkowy dochód wypracowywany wyłącznie dzięki postępowi technologicznemu, mimo stałej w czasie produktywności (rozumianej jako produkt pracy). Lewandowski nie ponosi znacznie większego wysiłku niż najlepsi piłkarze w przeszłości. Oczywiście, zarządza olbrzymią marką i pewnie spędza więcej czasu na czynnościach związanych z szeroko rozumianą autopromocją, ale nie oszukujmy się – jego majątek pracuje sam na siebie.
Zarobki Lewandowskiego mają rynkowe uzasadnienie, ale to nie oznacza, że są zasadne z punktu widzenia dobrobytu społecznego. Dwa kluczowe argumenty przemawiają za tym, że na tak wysokich zarobkach nie zyskuje praktycznie nikt poza samym zainteresowanym.
Po pierwsze, gdyby Lewandowski zarabiał znacznie mniej niż dziś, to nadal byłby tak samo dobrym piłkarzem. Nadal cieszyłby widzów swoją grą i był światową gwiazdą. Jego następcy nadal byliby piłkarzami grającymi na najwyższym światowym poziomie, ponieważ zarobki piłkarzy byłyby wciąż wysokie, a bycie gwiazdą piłki nożnej to dużo więcej niż wysokie wynagrodzenie.
Po drugie, podkreślmy jeszcze raz – Lewandowski nie zarabia znacznie więcej ze względu na ponoszony przez niego dodatkowy wysiłek. Jego wynagrodzenie jest pochodną kolektywnych osiągnięć technologicznych społeczeństwa. Lewandowski nie wynalazł ani internetu, ani telewizji, a mimo to korzysta na tych technologiach niewspółmiernie do reszty społeczeństwa.
Z powyższych względów trudno bronić szalenie wysokich zarobków piłkarzy. Przedstawiciele nauk społecznych od ponad dekady wnikliwie badają skrajnie rozwarstwione społeczeństwa i wnioski są dość jednoznaczne. Po przekroczeniu pewnego, krytycznego poziomu, nierówności zaczynają zagrażać stabilności społecznej. Niewyobrażalnie wysokie zarobki piłkarzy, celebrytów czy przedsiębiorców technologicznych budzą zasadnicze oburzenie części opinii publicznej.
Tym bardziej dziś, w dobie wirusa COVID-19, kiedy miliony ludzi umiera przez wieloletnie zaniedbania w finansowaniu systemów ochrony zdrowia, inspekcji sanitarnej i administracji publicznej.
Piłkarze, podobnie jak inne uprzywilejowane grupy społeczne, powinni płacić wyższe podatki (tym bardziej, że obecnie nagminnie tego unikają). Możemy o tym pomyśleć jako o formie dywidendy społecznej, która wypłacana jest obywatelom w formie usług publicznych i transferów z tytułu zasług za rozwój technologiczny ostatnich dekad.
Niech zwycięzcy biorą nawet i wszystko, ale pora, aby zaczęli się dzielić.
Dziękuję Mai Staśko za inspirację do napisania tekstu.
Nikodem Szewczyk - ekonomista i socjolog związany z Instytutem Badań Strukturalnych i Fundacją Instrat
Ekonomista i socjolog. Współpracuje z ośrodkiem analitycznym SpotData i Fundacją Instrat. Wcześniej pracował w Instytucie Badań Strukturalnych. Zajmuje się głównie nierównościami, polityką publiczną i rynkiem pracy
Ekonomista i socjolog. Współpracuje z ośrodkiem analitycznym SpotData i Fundacją Instrat. Wcześniej pracował w Instytucie Badań Strukturalnych. Zajmuje się głównie nierównościami, polityką publiczną i rynkiem pracy
Komentarze