0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Dzięki PiS, Jarosławowi Kaczyńskiemu i Andrzejowi Dudzie żyjemy obecnie w kraju z papierka, państwie typu instant: błyskawiczne, bardzo ostre, gotowe w pięć minut za jedyne 6 zł. Bo obóz Prawa i Sprawiedliwości przyrządził w 2015 roku rewolucję w trybie zupki chińskiej z supermarketu: połamał zasady, dosypał przypraw z wielkich słów, zalał wrzątkiem siły politycznej, przykrył wieczkiem propagandy i po pięciu minutach częstował już wszystkich powstałym wywarem, przekonując, że to wykwintna zupa, przygotowana według wszelkich zasad sztuki kulinarnej.

Nie przewidział tylko, że za osiem lat sam będzie musiał ją zjeść.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Żyjemy w państwie PiS bez rządu PiS

Jarosław Kaczyński w 2015 roku miał taki plan: jak najszybciej zdemontować wszystkie instytucje stojące na straży zasad ustrojowych III RP, by nic nie mogło zatrzymać, ani opóźnić realizowanej przez PiS woli narodu, który w wyborach parlamentarnych trochę świadomie, a trochę przypadkiem (ponad 16 proc. “zmarnowanych” głosów) dał pełnię władzy ustawodawczej i wykonawczej obozowi Prawa i Sprawiedliwości.

Władzę wykonawczą uosabiał zaś w tym schemacie sam Kaczyński, ręcznie i zdalnie sterujący Sejmem, rządem i do pewnego czasu również prezydentem. Lider PiS szczerze przekonany, że ma bardzo mało czasu, zanim umocowany instytucjonalnie “stary układ” wywróci jego władzę, bez zwłoki przystąpił najpierw do niszczenia, a później do obsadzania posłusznymi ludźmi Trybunału Konstytucyjnego, później mediów publicznych, a następnie – choć tutaj nie do końca skutecznie ze względu na ogromny opór społeczny – Sądu Najwyższego i sądów powszechnych.

Jednocześnie Kaczyński odrzucał wszystkie możliwości szerszej legitymizacji zmian, które przeprowadzał, bo to wymagałoby od niego cofnięcia się o krok lub zatrzymania w połowie drogi. Odrzucał je, bo z właściwą sobie buńczucznością był pewien, że ich normalizacji dokona po prostu bezwzględnie praktykowana naga, polityczna siła.

Stąd już na początku odmówił jakiejkolwiek współpracy z Komisją Wenecką w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, a na końcu odrzucił rękę nieśmiało wyciągniętą na zgodę przez Komisję Europejską przy negocjacjach dotyczących KPO. Lider PiS zdecydował się na polityczny hazard, stawiając wszystko na jedną kartę: trzecią kadencję samodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości, która rzeczywiście ostatecznie zakorzeniłaby zmiany dokonane przez prezesa.

Jednak Kaczyński przegrał w tym politycznym kasynie.

My zaś zostaliśmy (oby tymczasowo) w państwie działającym według prawa majstra ze skeczu kabaretu Dudek:

“Majster: Masz tu pan książkę życzeń i zażaleń i pisz pan, że majster odmawia naprawy gwarancyjnej.

Klient: Będzie pan miał nieprzyjemności.

Majster: Kochany, wiesz pan, co oni mogą mi zrobić? Jasiu, powiedz panu.

Jasiu: Oni mogą panu majstrowi skoczyć.

Klient: A gdzie oni mogą panu skoczyć?

Majster: Jasiu, powiedz panu.

Jasiu: Oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować”.

To, co nie mieściło się w planie Kaczyńskiego, to fakt, że werdyktem wyborców klientami w państwie-skeczu zostaną PiS i Andrzej Duda, a majstrem Koalicja 15 października. Ale ponieważ tak się jednak stało, to teraz obóz Prawa i Sprawiedliwości może skoczyć dokładnie tam, gdzie PiS-owi mogła skoczyć opozycja w latach 2015-2023.

Przeczytaj także:

PiS działał na własną zgubę

Prawo i Sprawiedliwość przez 8 lat zmieniało ustrój Polski na taki, gdzie pełnię sprawczości ma władza wykonawcza, nieograniczana de facto w żaden istotny sposób np. przez władzę sądowniczą. Swoją rewolucję PiS przeprowadzał jednak na tyle nieudolnie, że z jednej strony nie zdołał na szczęście opanować do końca wszystkich instytucji składających się na państwo prawa, ale z drugiej strony zostawił po swoich działaniach ogromną wyrwę – po Trybunale Konstytucyjnym i KRS zostały tylko szyldy, a stare izby Sądu Najwyższego zostały otorbione nowymi, powołanymi na polityczne zamówienie.

Tworząc tę czarną dziurę, PiS działał na własną zgubę – bo bez silnych i powszechnie uznawanych instytucji kontrolnych rząd Donalda Tuska ma dziś dużą swobodę przy odrywaniu nominatów Prawa i Sprawiedliwości od stanowisk i wpływów. Z tej swobody korzysta i z całą pewnością korzystać nadal będzie. Aż do czasu, kiedy sam się nie ograniczy, budując ład prawny oraz instytucjonalny w dużym stopniu od podstaw.

A to potrwa.

Prawdopodobnie co najmniej aż do drugiej połowy 2025 roku, kiedy w Pałacu Prezydenckim zacznie urzędowanie nowy lokator.

Do tego czasu będziemy mieli permanentny i bardzo ostry spór polityczny, z obozem PiS, który w sojuszu z prezydentem Dudą będzie kwestionował legalność nie tylko niemal wszystkich decyzji nowej władzy, ale również jej legalność samą w sobie. Model opozycyjności Prawa i Sprawiedliwości będzie się więc realizował przez próbę obstrukcji prac parlamentu, demonstracje uliczne, a na arenie międzynarodowej próbę mobilizacji po swojej stronie europejskiej skrajnej prawicy oraz autokratycznego rządu Węgier.

Wypisz wymaluj, strategia “ulicy i zagranicy totalnej opozycji”.

Z tym że realnych, politycznych skutków ta strategia nie przyniesie: będziemy świadkami huków, błysków, prób rozwibrowania sytuacji, ale narzędzia, którymi dysponuje obóz Kaczyńskiego, są nadzwyczaj mizerne. Sprowadzają się do pisania listów, wydawania oświadczeń i wygłaszania z groźną miną kolejnych połajanek.

Owszem, nominaci PiS i Zbigniewa Ziobry barykadujący się w kolejnych instytucjach, Trybunał kiedyś konstytucyjny wydający seriami nic nieznaczące orzeczenia na polityczne zamówienie i prezydent wetujący z automatu wszystkie ustawy, to jest dla Koalicji 15 października pewien kłopot. Jednak z drugiej strony, rozemocjonowany Andrzej Duda blokujący w niezrozumiałym dla opinii publicznej szale wszystkie poczynania sejmowej większości, to dla kandydata PiS w wyborach prezydenckich katastrofalny posag.

A rząd po odebraniu Prawu i Sprawiedliwości mediów publicznych i kontroli nad prokuraturą może spokojnie 1,5 roku poczekać. Sabotaż Dudy będzie obozowi Donalda Tuska nawet na rękę – z niczym nie będą musieli się specjalnie spieszyć.

Tym bardziej że już za chwilę zainteresowanie opinii publicznej skupi się najpierw na wyborach samorządowych, a później europejskich. Następnie mamy już wakacje, a później rachu-ciachu przyjdzie jesień, a wraz z nią start prekampanii prezydenckiej. Szybko zleci. I to Polki i Polacy w wyborach prezydenckich ostatecznie zdecydują, czy akceptują kierunek, tryb i styl zmian proponowanych przez nową większość, czy też nie.

A dziś, w połowie stycznia 2024 roku, najważniejszy fakt jest taki, że to właśnie większość sejmowa i władza wykonawcza kierowana przez Donalda Tuska mają pełną kontrolę nad sytuacją. Bo mają demokratyczny mandat i dzięki PiS-owi ogromną wolność działania. Cała reszta to tylko dekoracje i mało istotny spektakl – z radykalnym rozwibrowaniem Prawa i Sprawiedliwości na czele.

Prezes Kaczyński i nowogrodzki mur

Zresztą Jarosław Kaczyński zapewne zdaje sobie sprawę, że obecne histerie, kładzenie się Rejtanem i wielkie słowa o wolności, praworządności, więźniach politycznych i dyktatorze Tusku nie przyniosą jego formacji szybkich, spektakularnych efektów. Więcej, prezes PiS ma też świadomość, że wybory samorządowe, europejskie i prezydenckie są trudne do uratowania. Dlatego krótkookresowy cel nadrzędny lidera PiS jest obecnie jeden: konsolidacja partii w obliczu prawdopodobnych przyszłych trzech wyborczych porażek i budowa podwalin pod ostatni polityczny projekt Kaczyńskiego: Wielką Rekonkwistę 2027 roku.

Żeby jednak była możliwa, prezes zaczyna klasyczną operację: radykalizacją testuje lojalność towarzyszy, by zawczasu odciąć problematyczne ogniwa, które w kluczowym momencie mogą zagrozić zwartym do walki partyjnym szeregom.

To wszystko widzieliśmy już wcześniej.

Po przegranej w wyborach parlamentarnych 2007 roku z rowerka na Nowogrodzkiej, gdzie swoją siedzibę ma Prawo i Sprawiedliwość, spadli m.in. Ludwik Dorn, Paweł Zalewski i Kazimierz Ujazdowski. Po przegranej w wyborach prezydenckich 2010 roku padło na Elżbietę Jakubiak, Joannę Kluzik-Rostkowską, Michała Kamińskiego, Adama Bielana, Pawła Poncyljusza. Po przegranych wyborach parlamentarnych w 2011 roku – na Zbigniewa Ziobrę i Jacka Kurskiego, którzy z kolei wcześniej przyczynili się do usunięcia usuniętych przed nimi, bo fantazjowali, że tak łatwiej przejmą kontrolę nad partią.

Jedni krytykanci i dysydenci z nadmiernymi ambicjami byli więc po wyborczych porażkach wyrzucani, inni odchodzili sami, jeszcze innym tylko wydawało się, że sami odchodzą, ale tak czy inaczej, cel prezesa Kaczyńskiego po każdej klęsce był ten sam: za wszelką cenę zachować spójność i jednolitość partii, dusić w zarodku nawet najmniejsze ryzyko utraty kontroli nad partią, ewentualnych zmian dokonywać pod własne dyktando.

Tak będzie i tym razem. Szkopuł w tym, że nigdy wcześniej prezes PiS nie zarządzał tak potężną masą upadłościową. W zaledwie 7 miesięcy za sprawą wyborów parlamentarnych i samorządowych PiS może stracić:

  • setki posad w rządowych agencjach,
  • kolejne setki posad w terenie, w każdym z województw, gwarantowane przez wojewodów z partyjnego nadania,
  • kolejne setki w urzędach marszałkowskich i podległych im instytucjom w połowie województw, gdzie PiS rządził lub współrządził w sejmikach,
  • kolejne setki w rozmaitych spółkach – w spółkach z udziałem samorządów wojewódzkich, tam, gdzie PiS miał nad nimi polityczną kontrolę.
To byłoby największe w historii uderzenie w struktury partii Kaczyńskiego.

Bo nigdy wcześniej nie były tak rozbudowane, tak zrośnięte z aparatem państwa i tak przyzwyczajone do rozmaitych przywilejów, głównie finansowych. Ich utrata będzie rodziła coraz częstsze pytania o jakość przywództwa i perspektywy na przyszłość: bo czy 78-letni lider będzie w stanie odzyskać w 2027 roku choć część z tego, co zostało utracone? Zacznie się również szukanie szalup ratunkowych oraz nacisk aparatu na lokalnych liderów, by spróbować partię odnowić.

Na to wszystko Jarosław Kaczyński nie może sobie pozwolić, więc jako się rzekło, wdraża plan radykalizacji i konsolidacji.

Radykalizacja jest testem. Lider PiS może łatwo sprawdzić, kto ochoczo okupował budynki TVP, a kto się jednak chwilę wahał. Kto kręcił nosem na obrażanie dziennikarzy podczas konferencji prasowej, a kto jeszcze inwektywy podkręcił. Kto 11 stycznia na demonstrację pod Sejm zwiózł dwa autobusy protestujących, a kto zaledwie na odwal się jeden maleńki busik. Można też oczekiwać w najbliższym czasie kolejnych świadomych wybryków prezesa i jego partii, by sprawdzić, kto się instynktownie skrzywi, a kto będzie klaskał bez zastanowienia.

Bo radykalizacja służy konsolidacji. Prezes buduje wokół partii odpowiednik berlińskiego muru i sprawdza, komu w partyjnym „Berlinie Wschodnim” za murem dobrze, a kto niby to jest wierny partii, ale z tęsknotą zerka na majaczące za murem kuszące światła tuskowego „Berlina Zachodniego”. Tych drugich partia nie potrzebuje, bo i tak się wykruszą po kolejnych wyborczych porażkach, a do tego jeszcze dezorientują elektorat.

Dlatego wszystko, co będziemy widzieć w ciągu najbliższych dni i tygodni w Sejmie, na ulicach, w języku oświadczeń i gróźb nie będzie żadną próbą zamachu stanu, czy nawet skutecznego torpedowania działań rządu Donalda Tuska – do tego PiS nie ma zwyczajnie żadnych narzędzi. Kiedy będziemy patrzeć na te spektakle, warto za to cały czas pamiętać, że to tylko prezes Kaczyński świadomie gna swoich ludzi do narożnika, by łatwiej ich kontrolować.

Bo utrata kontroli nad partią byłaby dla niego bardziej bolesna niż utrata kontroli nad Polską.

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze