Cienko przędą dwa nowe podatki: handlowy i bankowy. Jeden nie przyniesie rządowi PiS ani grosza, a drugi tylko połowę zakładanych dochodów
Po zapowiedziach społecznych reform PiS podniosło się larum opozycji, że tylu dodatkowych wydatków budżet nie udźwignie. Rządzący uspokajali. Mówili, że mają plan zwiększenia przychodów budżetowych.
Więcej pieniędzy miało wpłynąć m.in. z dwóch nowych podatków, które zaczęły obowiązywać w 2016 roku: handlowego i od instytucji finansowych (powszechnie zwanego „bankowym”).
Jak PiS zarabia na nowych podatkach? Na razie co najwyżej słabo.
Oba w 2016 miały zasilić budżet państwa kwotą ok. 9 mld zł. Już teraz wiadomo, że wpłynie tylko nieco ponad 3 mld.
Jak to się stało?
Pierwszego lutego zaczął obowiązywać podatek od instytucji finansowych.
Podobne rozwiązanie stosuje wiele krajów (m.in. Wielka Brytania czy Niemcy), jednak polski podatek jest najwyższy w Europie – 0,44 proc. w skali roku. Jest liczony od aktywów (udzielonych kredytów oraz majątku i gotówki), a nie, jak w większości innych państw – pasywów (np. przyjętych lokat). Większość krajów stosuje taki podatek raczej jako środek ostrożnościowy, okładając nim bardziej ryzykowne transakcje. W Polsce ma on cel głównie fiskalny. W pierwszych planach rząd zakładał, że wygeneruje między 6,5 a 7 mld zł w 2016 r.
Już na etapie planowania budżetu „odchudził” przewidywane zyski do 5,5 mld zł. W praktyce wyjdzie jeszcze mniej. Wpływy z pierwszych siedmiu miesięcy są poniżej oczekiwań. Wskazują, że na koniec roku budżet może liczyć najwyżej na nieco ponad 3 mld zł (do końca sierpnia zgromadzono niewiele ponad 2 mld zł).
Dlaczego tak mało?
Jak wskazują eksperci, instytucje finansowe zaczęły stosować rozmaite zabiegi „optymalizacyjne”, by uniknąć płacenia. Na przykład sztucznie zmniejszają aktywa na koniec miesiąca (podatek naliczany jest co miesiąc) m.in. przez kupowanie obligacji. Sektor finansowy pracuje obecnie nad specjalnymi instrumentami finansowymi, które za zadanie będą mieć regularne, comiesięczne obniżanie wartości aktywów. Specjalistami w tym zakresie będą zapewne firmy zagraniczne, posiadają międzynarodowe sieci spółek. Skutkiem będzie uprzywilejowaniem instytucji zagranicznych kosztem polskich.
Podobny efekt będzie miał drugi najczęściej stosowany sposób, czyli sztuczne przerzucanie portfela kredytowego pomiędzy oddziałami banków. Kredyty (które również są formą aktywów) przenoszone są do zagranicznych placówek, które mają przecież tylko instytucjom międzynarodowym.
Wprowadzony we wrześniu 2016 podatek handlowy według wstępnych założeń miał przynieść przeszło 2 mld zł wpływów. Ostatecznie do planu budżetu wpisano 1,6 mld zł. Miał funkcjonować w wariancie progresywnym – płaciłyby go wszystkie sklepy z przychodem powyżej 17 mln zł miesięcznie. Sklepy z przychodem od 17 mln zł do 170 mln zł płaciłyby 0,8 proc, a powyżej 170 mln – 1,4 proc. miesięcznie.
W rzeczywistości podatek nie przyniesie jednak żadnych pieniędzy. Komisja Europejska wezwała bowiem Polskę do zawieszenia jego ściągania. Jej zdaniem przepisy nie traktują równo wszystkich sprzedawców – faworyzują mniejszych i przede wszystkim krajowych sprzedawców względem zagranicznych.
Faktycznie był to jeden z celów wprowadzenia podatku. Poza generowaniem wpływów budżetowych miał ochronić rodzimych sprzedawców przed konkurencją dużych zagranicznych koncernów. Komisji się to jednak nie spodobało. Jej zdaniem przepisy naruszają unijny zakaz pomocy publicznej, czyli zasadę wolnej konkurencji między przedsiębiorcami ze wszystkich krajów UE.
Rząd na razie wycofał się więc z podatku. Inaczej Polsce groziłyby spore kary finansowe. Minister finansów Paweł Szałamacha zapowiedział, że trwają prace nad jego nową wersją, choć nie zdradził szczegółów. Nowe przepisy mają obowiązywać od początku 2017 r. Więcej o sprawie pisaliśmy tutaj.
PiS teoretycznie może zastąpić stracone wpływy w inny sposób i z pewnością będzie próbował. Ostatnio rosną na przykład wpływy z podatku VAT, mimo że rząd nie wprowadził na tym polu jeszcze żadnych nowych rozwiązań. Możliwe, że jest to efekt psychologiczny. Nieuczciwi przedsiębiorcy mogli zareagować na same zapowiedzi wprowadzenia nowych przepisów i bardziej drobiazgowych kontroli. To może jednak nie wystarczyć. Jeśli rząd nie znajdzie dodatkowych pieniędzy bardzo prawdopodobne, że deficyt przewidywany na ten rok (54,7 mld zł) powiększy się o dodatkowe kilka miliardów.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze