0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Stanczak / Agencja GazetaTomasz Stanczak / Ag...

"Nie ma sensu wprowadzać restrykcji skoro nie da się sprawić, by były stosowane", powiedział 24 grudnia w wywiadzie dla Gazety Polskiej Codziennie Jarosław Kaczyński. Problem w tym, że władza nie robi nic, by wyegzekwować je choćby w stopniu podstawowym.

Od 15 grudnia obowiązują w Polsce nowe obostrzenia, które miały podobno spowolnić okołoświąteczną transmisję wirusa. Uratować mają nas m.in. zakaz konsumpcji w kinach oraz zmniejszenie limitu obłożenia restauracji, barów, hoteli, teatrów i kościołów do 30 proc. Do limitów nie wliczają się osoby zaszczepione. Całkowicie za to zakazano działalności klubów i dyskotek.

Ale tylko do 31 grudnia, bo w Sylwestra się nie liczy, a w Nowym Roku zeruje.

Nie trzeba być agentem wywiadu, by zorientować się, że w dużych miastach kluby i dyskoteki zgodnie zignorowały bezwzględny zakaz organizacji imprez tanecznych. Takie naruszenia zdarzały się oczywiście także w poprzednich falach, ale dotyczyły tylko pewnej puli miejsc, które swoją działalność starały się na różne sposoby utrzymywać w tajemnicy. Teraz jest inaczej.

W Warszawie wiele znanych miejsc ogłaszało nawet poprzez swoje ogólnodostępne profile w serwisach społecznościowych, że wszystkie zaplanowane na grudzień wydarzenia po prostu się odbędą. I słowa dotrzymują.

Jedyną różnicą jest nowy reżim sanitarny - goście wpuszczani są za okazaniem paszportu covidowego.

Przeczytaj także:

Kluby to przykład najbardziej wyrazisty, bo zakaz jest bezwzględny. Ale kto porusza się po mieście, ten wie, że w dużych sieciach kin nadal w salach jedzony jest popcorn i pita cola, a znakomita większość barów i restauracji nie stosuje się do limitów obłożenia lokali, ani nie sprawdza, czy osoby przekraczające ten limit są zaszczepione.

Zwróciłam się z pytaniami o przestrzeganie obostrzeń do Komendy Stołecznej Policji. W toku wymiany wiadomości dostałam informację, że w Warszawie wykryto jedną (!) nieprawidłowość podczas kontroli dyskotek po wprowadzeniu zakazu. Nie uściślono jednak, jakiego rodzaju to było uchybienie i czy ukarano je mandatem. Nie trzeba dodawać, że nie jest to imponujący wynik, biorąc pod uwagę zgodność, z jaką w Warszawie wprost i w sposób oficjalny zignorowano zakaz. Policja poleciła skierować się z pytaniami do służb sanitarnych.

Główny Inspektorat Sanitarny nie zebrał jeszcze od poszczególnych jednostek informacji na temat interwencji w sprawie naruszenia nowych obostrzeń. W rozmowie telefonicznej rzecznik dał mi jednak do zrozumienia, że w okresie przedświątecznym wszystkie siły rzucono na wywiad epidemiologiczny, by jak najwięcej osób wiedziało, czy będą mogli spędzić Boże Narodzenie z rodziną.

PiS ośmieszył prawo i obostrzenia

Po prawie 2 latach pandemii bardzo trudno o społeczną odpowiedzialność i zdyscyplinowanie, które pamiętamy jeszcze z marca i kwietnia 2020 roku. Przedsiębiorcy zamykali swoje lokale, a zwykli obywatele zaczynali się izolować, choć od pierwszych dni wiadomo było, że nikt do tego nie ma prawa zmuszać nas rozporządzeniem. Wtedy też zarysował się podstawowy dylemat komunikacyjny - jak domagać się prawidłowego, przejrzystego stanowienia prawa, krytykować rząd, gdy zasady legislacji są łamane, ale jednocześnie nie podważać sensowności wprowadzania obostrzeń. Borykamy się z nim do dziś, czego efektem są sceny, w których ludzie z konstytucją na ustach awanturują się o wolność do nienoszenia maseczki w miejscu publicznym.

Po drodze okazało się też, że ograniczanie praw rozporządzeniami nie działa nie tylko w opinii ekspertów, ale nie działa także w sposób bardziej bezpośredni - nie może być egzekwowane finansowo. Sądy lawinowo kasują nie tylko mandaty karne, które policja wystawiała obywatelom protestującym, czy wychodzącym na spacer do parku.

Z sanepidem i policją wygrywają także przedsiębiorcy, którzy postanowili w szczycie zachorowań kontynuować działalność gospodarczą.

Z takim dorobkiem dopłynęliśmy do czwartej fali, gdy po miesiącach bezczynności rząd, wystraszony widmem omikrona, czyli nowego wariantu wirusa, zdecydował się na pakiet obostrzeń. Znowu zrobiono to z dnia na dzień, nie wyjaśniając wyczerpująco, jakie znaczenie z punktu widzenia epidemiologicznego mają takie, a nie inne rozwiązania. Na przykład - dlaczego bezwzględnie zamykamy dyskoteki, ale pozwalamy na wielotysięczne koncerty? Nie wspominając już o rekompensatach, które z mocy prawa należałyby się przedsiębiorcom, gdyby wprowadzony był stan nadzwyczajny.

Ten tekst nie jest apelem o to, by policja wchodziła do miejsc ignorujących obostrzenia z pałkami teleskopowymi i gazem, tak jak miało to miejsce podczas drugiej fali w dyskotece w Rybniku. Nie wzywam pracowników stacji sanitarnych do chodzenia po restauracjach i wlepiania dziesiątek tysięcy złotych kar. To jedynie pytanie o to, po co wprowadzać obostrzenia, o których z góry wiadomo, że nie tylko nie będą przestrzegane, ale nawet egzekwowane przez upoważnione do kontroli służby?

Być może restrykcje ogłoszono tylko po to, by rząd mógł powiedzieć, że powzięto jakiekolwiek kroki. Maile ministra Dworczyka wyraźnie wskazują na to, że w zarządzaniu pandemią ważniejsze dla nich są kwestie PR-owe, niż ratowanie zdrowia obywateli. Ale skutki społeczne takiej polityki nie ograniczą się tylko do tego, że będą doraźnie nieskuteczne i nie osiągną deklarowanych celów.

Będzie znacznie gorzej - utrwalą w ludziach przekonanie, że restrykcjami nie trzeba się przejmować, bo nie są wprowadzane na poważnie i nie służą naszemu bezpieczeństwu.

Istnieją zatem dwa grzechy PiS w tej epidemii. Pierwszy to bezczynność, którą obserwujemy w ostatnich miesiącach, gdy czwarta fala zbiera śmiertelne żniwo. Drugi - całkowite ośmieszenie prawa i jego przestrzegania, czego owoce będziemy odczuwać latami.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze