0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Żuchowicz...

Koalicja rządząca obiecała naukowcom i naukowczyniom 30 proc. podwyżki 2024 roku, a pracownikom administracyjnym uczelni – 20 proc. Pieniądze mają trafić do nich z wyrównaniem od stycznia.

„Czekamy ostatecznie na budżet, rozporządzenie jest przygotowywane. W rozporządzeniu o 30 procent podnosimy minimalną płacę profesora. System naliczania wynagrodzeń, jeśli chodzi o akademicką kadrę nauczycielską, jest uzależniony od płacy profesorskiej” – mówił w Radiu Zet 22 stycznia 2024 minister nauki i szkolnictwa wyższego Dariusz Wieczorek (na zdjęciu u góry podczas posiedzenia Rady Ministrów, 30 stycznia 2024).

O podwyżkach OKO.press rozmawia z dr. Januszem Szczerbą, prezesem Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego.

„Te podwyżki traktujemy jako kroplówkę, by przetrwać”

Adam Leszczyński, OKO.press: Czy w budżecie są pieniądze na obiecane podwyżki dla pracowników i pracownic akademickich?

Dr Janusz Szczerba: Pieniądze na te podwyżki zostały wpisane w ustawie budżetowej. Niestety, zostały wpisane w dziale na „działalność dydaktyczną i badawczą”.

To źle?

Dochodzą do nas sprzeczne wiadomości od rektorów – mówią, że może tych pieniędzy nie być w wystarczającej ilości. Jak spojrzymy na to, w jaki sposób jest finansowane szkolnictwo wyższe i nauka, to w części „działalność dydaktyczna i badawcza” mieści się wszystko – wynagrodzenia, ale i inne koszty działalności uczelni, np. energia, utrzymanie budynków.

Rektorzy zaczynają mówić, że pieniędzy jest za mało – jeżeli uwzględnią podwyżki o 30 proc., na pozostałą część by nie wystarczyło.

Dlatego jesteśmy zaniepokojeni. Także dlatego, że dotąd zawsze, kiedy mówiono nam, że otrzymujemy podwyżki w jakiejś wysokości, to nie zdarzyło się, żeby w praktyce ludzie tyle dostali, ile im obiecano.

Przeczytaj także:

Chodzi o to, że podniesiono tylko stawki minimalne?

Każdy z pracowników (nauczycieli czy nie nauczycieli) myśli, że „30 proc.” oznacza 30 proc. jego wynagrodzenia zasadniczego. I każdy w ten sposób liczy. Natomiast podział środków odbywa się za pomocą tzw. algorytmu, czyli rozporządzenia ministra, które określa, ile dostają poszczególne uczelnie.

Ten algorytm jest niesłychanie skomplikowany. Ale, jak rozumiem, da się przewidzieć wynik jego działania?

Na tyle, że może się okazać, iż np. słabsze uczelnie mogą nie dostać pieniędzy albo dostać mniej. Do marca, dopóki nie zostaną podzielone pieniądze według algorytmu, i nie zobaczymy, ile przychodzi dotacji na działalność dydaktyczną i badawczą, nie możemy być pewni, że wystarczy.

Obawiamy się też, że część pieniędzy zostanie przeznaczona na inne cele – i związki zawodowe będą musiały z rektorami (jak co roku przy podwyżkach) mocno negocjować, a czasami wyrywać pieniądze dla pracowników.

Od 2,5 roku protestowaliśmy przeciwko niskim zarobkom. Rozmawialiśmy wtedy z opozycją demokratyczną, obecnie koalicją rządzącą. Uzyskaliśmy obietnicę podwyżki.

Pytanie, czy ona jest liczona od minimum, czy od pensji zasadniczej. W przypadku nauczycieli akademickich podane stawki to minima określone w rozporządzeniu. Wiele osób zarabia stawki minimalne, ale niektórzy i niektóre – więcej. Obawiamy się, żeby 30 proc. nie było liczone od minimum w każdym przypadku.

Postulujemy więc wzrost całego funduszu płac o 20 proc. w przypadku administracji uczelni i 30 proc. w przypadku nauczycieli.

Najprostszą sprawą jest wydanie rozporządzenia dla nauczycieli o minimalnym wynagrodzeniu profesora i podniesieniu go o 30 proc.

Ludzie się boją

To właśnie zrobił minister!

Ale to nie oznacza, że wszyscy dostaną obiecane podwyżki o 30 proc. Dlatego ludzie się boją. W przeszłości, kiedy obiecywano np. podwyżki o 9 proc., zwykle okazywało się, że dostawali je tylko niektórzy – a wielu innych niższe.

Co w tym złego, że lepiej zarabiający dostaną niższe podwyżki?

Efektem ostatnich 8 lat jest potężne spłaszczenie płac na uczelniach, wywołane podnoszeniem płacy minimalnej. W efekcie osoba na prostym stanowisku robotniczym i specjalista w administracji, który musi np. znać obce języki i mieć wysokie kwalifikacje, mają bardzo zbliżone wynagrodzenie – ich wypłaty różnią się np. o 150 zł.

Rozumiem, że rektor przynajmniej teoretycznie może część subwencji wydać np. na remont budynków albo na zapłacenie faktur za energię. Ale uczelnie są samorządne. To uczelnia sama wybiera rektora.

Oczywiście. Mamy teraz rok wyborów rektorskich w wielu uczelniach i kampanii wyborczych. To dobry moment na podwyżki.

Czy te 30 proc. podwyżki minimalnej płacy na uczelniach w 2024 roku to wszystko, czego można się spodziewać? Potem do końca kadencji już ich nie będzie?

W styczniu odbyło się spotkanie ministra Dariusza Wieczorka z przedstawicielami uczelni warszawskich w budynku ZNP w Warszawie. Powiedziałem na nim jasno, że te podwyżki traktujemy jako kroplówkę – niezbędną, aby w roku 2024 uczelnie mogły przeżyć. Wiadomo, że budżet przygotowany był w większości przez poprzedni rząd.

Powiązać płace ze średnią krajową

Potem trzeba podnosić płace. W 2023 zgłosiliśmy postulat powiązania płac ze średnią krajową. Posłowie lewicy przyjęli te postulaty i zgłosili projekt zmiany ustawy.

Uważamy, że szkolnictwo wyższe, oświata i edukacja powinny być finansowana niezależnie od tego, kto rządzi. Powinno to być powiązane systemowo z bogaceniem się naszego państwa, czyli ze wzrostem PKB. A wynagrodzenia należy związać odpowiednim współczynnikiem ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce, ogłaszanym przez prezesa GUS na koniec poprzedniego roku. To parametr, który nie jest polityczny, nie zależy od rządu i odpowiada rozwojowi społecznemu Polski.

Cały czas mówimy: szkolnictwo wyższe i nauka to nie koszt w budżecie, to inwestycja. My się przyczyniamy do tego, że PKB naszego kraju i średnie wynagrodzenie wzrasta – przez to, że kształcimy młodych ludzi i prowadzimy badania. O tym mówił np. w 2023 roku raport pięciu uczelni ekonomicznych – który pokazywał, w jaki sposób w szkolnictwo wyższe i nauka wpływają na wzrost gospodarczy kraju.

Mówiliśmy jasno: minimalne wynagrodzenie profesora powinno wynosić dwukrotność średniego wynagrodzenia w gospodarce.

3 proc. PKB na naukę i szkoły wyższe

Czyli dziś byłoby to 16 tys. brutto. Tymczasem po podwyżkach będzie to ok. 9 tys. brutto. Ile pieniędzy z budżetu wymagałoby podniesienie płac do poziomu, który postulujecie?

Policzyliśmy. W tym roku nakłady z budżetu na naukę i szkolnictwo wyższe wzrastają prawie o jedną szóstą. To jednak, jak powiedziałem, tylko kroplówka – niezbędna dlatego, że mamy wieloletnie zaniedbania. Proponowaliśmy, aby od tego momentu nakłady rosły o 0,15 proc. PKB rocznie, aż osiągniemy docelowe 3 proc. PKB na naukę i szkolnictwo wyższe. Oznaczałoby coroczny wzrost o ok. 4-5 mld złotych.

W tej chwili w relacji do PKB nakłady spadają. W 2015 roku było to 1,32 proc. PKB, a dziś jest 1,1 proc. – bo PKB rosło szybciej niż wydatki.

Postulujemy także, aby minimalne wynagrodzenie pracowników, którzy nie są nauczycielami, nie było niższe niż 0,4 wynagrodzenia profesora – przy założeniu, że to dwukrotność średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.

Czy są jakieś deklaracje ze strony rządu? Rozumiem, że poprzedni z Wami w ogóle nie rozmawiał?

Minister jest otwarty na nasze uwagi propozycje. Zresztą to Lewica zgłosiła projekt, o którym mówiłem, zamrożony w 2023 roku przez ówczesną marszałek Elżbietę Witek. Zgłosiła go w rozmowach z przedstawicielami Koalicji Obywatelskiej, które prowadziliśmy jeszcze przed wyborami. Zostało nam wtedy jasno obiecane: 30 proc. dajemy od razu, a później patrzymy, jak budżet wygląda.

Wiadomo, że to będą negocjacje. To nie tylko kwestia tego, że wynagrodzenie profesora minimalne ma wynosić 16 tysięcy zł brutto. Dziś asystent dostaje pensję minimalną. Chcemy, aby rozpoczynając pracę, dostawał średnie wynagrodzenie krajowe. Chyba zależy nam na tym, żeby ten dział gospodarki miał najlepszych fachowców.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze