0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Ukraiński jeniec wojenny/Il. Mateusz MirysUkraiński jeniec woj...

– On tak bardzo kocha swoją Ojczyznę, swoją Ukrainę… 24 lutego powiedział: Nie mogę siedzieć w domu. Pójdę. Mamy małe dziecko. Nie pozwoliłam mu wyjechać od razu. Poszedł do naszej komisji poborowej. Powiedzieli mu, że jeśli chce się zaciągnąć, to sam musi dojechać z Chersonia do jednostki wojskowej – mówi Ołeksandra, żona Serhija.

– Gdy postanowił, że jedzie, nie powiedział mi o tym, wziął nasz samochód i próbował wyjechać. Ale rosyjska armia podchodziła do mostu Antonowskiego, zaczął się ostrzał. Już nie dało się dojechać do jednostki wojskowej, do której był przypisany Serhij.

Ołeksandra teraz nie jest w stanie przypomnieć, czy to była 95. czy 59. brygada. To była pierwsza jednostka wojskowa, którą Rosjanie rozbili, jak wchodzili z Krymu.

– Nie wyobrażam sobie, nie wiem, co by było, gdyby on wtedy wyjechał. Serhij wrócił do domu.

Zaczął pakować rzeczy Ołeksandry i dzieci.

– Od razu mu powiedziałam, że ja bez ciebie nigdzie nie pojadę. Jeśli ty zostajesz, my też zostajemy. Rozmowa zakończona – wspomina żona.

Serhij Kowalski ma 32 lata i jest weteranem wojny rosyjsko-ukraińskiej. W 2015-2016 latach brał udział w ATO (operacji antyterrorystycznej — przyp. red) w obwodach donieckim i ługańskim. Dwukrotnie miał wstrząs mózgu, został poważnie ranny i przeniesiony do rezerwy. Dlatego nie został od razu zmobilizowany.

Po powrocie z ATO Serhij zajął się rolnictwem. Nie zamierzał więcej iść na wojnę. Poza tym oboje nie wierzyli, że dojdzie do wojny na pełną skalę. Mieli pola pod Chersoniem, pod Kachowką.

Uprawiali ziemniaki, cebulę.

– Nie chcę nic słyszeć o wojnie. Mam sadzić ziemniaki, mówiłam mu. Było bardzo trudno przyjąć to, że życie, które było, się skończyło. Wszystko straciliśmy – mówi Ołeksandra.

24 lutego o 05:00 rano rosyjscy żołnierze rakietami ostrzelali lotnisko w Czornobajiwce koło Chersonia. 25 lutego w pobliżu mostu Antonowskiego wybuchła bitwa między ukraińskimi siłami zbrojnymi a wojskami rosyjskimi. Rosjanie przełamali ukraińską obronę i obeszli Chersoń, w kierunku Mikołajowa. 28 lutego wojska rosyjskie zajęły wieś Zymiwnyk, koło Czornobajiwki, a stamtąd ruszyli na dzielnicę Szumenską w Chersoniu. 3 marca Rosjanie zajęli miasto.

– Tak rozpętało się piekło pod nazwą okupacja – wspomina Ołeksandra.

Przeczytaj także:

Ratować życie swoich

– Na początku jeszcze, kiedy Rosjanie rozbili jednostkę wojskową po drugiej stronie Dnipra, on nocą brał łódź i wyciągał z trzciny naszych chłopaków, którzy przeżyli – opowiada Ołeksandra.

Rodzina przechowywała ukraińskich żołnierzy, przewoziła od mieszkania do mieszkania, żeby Rosjanie nie mogli ich znaleźć. Do Mikołajowa udało się przeprawić 20 osób.

– Byli tam też bardzo młodzi chłopcy. Wyglądali na 20 lat. Nie pytałam o imiona ani nazwiska, nie były mi potrzebne. Miałam za zadanie przynieść im rzeczy, jedzenie – mówi Ołeksandra.

Kilka osób ukrywali w szkole. Pewnego dnia przyszli tam żołnierze rosyjscy.

– Wzięli od jednego telefon, a tam napisane praporszczyk, chorąży. On nam później opowiadał. Ten wojskowy tak popatrzył na niego i mówi: wyrzuć ten telefon. Nie wiem, co ich wtedy uratowało. Przyjechaliśmy następnego dnia i przewieźliśmy ich w inne miejsce. To była młodzież! Powiedziałam im, żeby wszystko usunęli.

Kolaboranci przekazali Rosjanom spiski ATO-wców, pracowników policji, SBU, pomagali wyławiać wszystkich, którzy walczyli, stawiali opór. Rodzina Serhija była zmuszona ukrywać się przed okupantami. Od 15 marca nie mieszkali w swoim domu.

– Serhij mówi, ja nie będę siedział, jestem przecież wojskowym. Mówię, poczekaj, nasi przyjdą i wszystko będzie dobrze. Męczyło go to. Trzeba przecież coś robić, jakoś pomagać naszym chłopakom – przypomina Ołeksandra.

Jej mąż obserwował sytuację, zbierał dane i przekazywał ukraińskiej armii, gdzie rosyjskie wojsko się lokuje, ile mają sprzętu.

– Tam tobie chodzić nie wolno. Ja z dzieckiem mogę pójść zobaczyć, mówiłam, prosiłam go – wspomina Ołeksandra.

Mijało lato. Oprócz rosyjskiej armii w Chersoniu pracowało rosyjskie FSB. 3 sierpnia przyszli po Serhija.

Z dwójką dzieci poszłam szukać męża

Od kwietnia okupanci zaczęli zabierać mężczyzn do piwnicy. Jakoś w końcu lipca, na początku sierpnia złapali takich, którzy mieli dużo informacji.

– Nic nie powiedzieć, było chyba niemożliwe. Nikt nie osądza tych chłopców, którzy pierwsi wydali naszych, bo znaleźć się tam w niewoli to jest przerażające. Przeszłam przez to razem z nim – mówi Ołeksandra. – Ale nie wszyscy opowiadają. On na przykład nie powiedział nic o swoich chłopakach, którzy zostali w Chersoniu, mimo że był tam torturowany i prądem, i wodą.

W listopadzie po wyzwoleniu Chersonia mężczyźni, z którymi działał Serhij, przyjdą do Ołeksandry dziękować, że Serhij nie powiedział o nich, chociaż wiedział, gdzie mieszkają i gdzie są ich rodziny.

Za pierwszym razem, jak Serhija zabrali, przywieźli go do domu po telefon żony. Był pobity. Ołeksandra miała dwa telefony. Dała ten z rosyjską kartą. Zaraz wieczorem pracownicy FSB zorientowali się, że to nie jest ten telefon i z Serhijem przyszli znowu po ten z ukraińską kartą.

– Ja w tym całym horrorze nie wiedziałam, co mam robić. Nawet zapomniałam, żeby coś z tego telefonu usunąć, ale nic obciążającego tam nie miałam.

Patrzę z okna prywatnego budynku, który wynajęliśmy. Podjechali. Szybko zapisałam numery tablic. Chyba samochody zabrali naszym ludziom, bo wszystkie były na ukraińskich tablicach rejestracyjnych, które oni często zmieniali – odtwarza te wydarzenia Ołeksandra.

– Serhij był cały posiniaczony, miał pocięte ręce od kajdanek, a oni byli tacy spokojni i opanowani. Mówią do mnie: Nie martwcie się, po co tyle pani płacze. My go zabierzemy, musimy wyjaśnić kilka pytań, przywieziemy go do domu.

Ich zachowanie było obrzydliwe. Ale gdzieś w duszy miałam nadzieję, może go przywiozą. Całą noc siedziałam przy oknie, a potem nad ranem myślę, po co ja nocą przy tym oknie siedzę. Przecież nocą go nie przywiozą.

Ołeksandra zaczęła szukać męża.

– Inne żony mówią, że nie mogły znaleźć, gdzie trzymano ich mężów. Ja ze starszą córką, która ma 15 lat, znalazłyśmy ich w 3 dni. Szukałyśmy samochodów. Pytają mnie wszyscy, czy się nie bałam. Nie wiem. Chyba bardziej bałam się o niego niż o siebie i dzieci. Nikogo oprócz niego nie mam.

Rosjanie trzymali Serhija w piwnicy budynku Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) na ulicy Kirowa 6. Było to jedno z kilku miejsc przetrzymywania i torturowania cywili. W celi, gdzie spędził 2 miesiące Serhij, był żelazny stół i żelazne krzesło, przyspawane do podłogi. Okna okupanci zaspawali. W czteroosobowej celi trzymano dziewięć osób. Jeńcy spali na zmianę na drewnianej palecie, nic na niej nie było.

– Na stałe było ich tylko czterech w tej celi, innych ciągle zmieniali. Gdzieś zabierali, daj Boże, że po prostu wywozili, a nie… – mówi Ołeksandra i na sekundę milknie. – Może miałam szczęście, nie wiem, jak o tym mówić, ale oni przywozili Sieriożę do domu. A to im był potrzebny paszport, a to inne dokumenty.

Ołeksandra miała wszystkie papiery, jednak prosiła o czas, żeby je znaleźć.

– Serhij szukał powodu, żeby oni przywieźli go do domu. A ja szukałam pretekstu, żeby oni przyjechali jeszcze raz – wspomina Ołeksandra – Przyjechali, a ja mówię, że nie mam tego paszportu. Serhij patrzy na mnie tak, że zdaję sobie sprawę, że potrzebuje go natychmiast. Mówię, że dobrze, proszę się nie denerwować, znajdziemy. Mówię do córki: Biegnij, odkop dokumenty i przynieś.

rysunek: postać z sinymi plecami stoi przed lustrem
Ukraiński jeniec wojenny / Il. Mateusz Mirys

W niewoli zaczął oddawać mocz z krwią

Za każdym razem, gdy Rosjanie przyjeżdżali, Ołeksandra ze łzami prosiła, żeby pozwolili jej mężowi się wykąpać. Zezwalali.

– Wtedy przynajmniej mogłam go pooglądać. Na początku było niby normalnie, tylko głowę miał rozbitą, jakby osy go pogryzły, jeszcze żartowałam. Następnego razu, jak go przywieźli, głowa już była w porządku. On zdejmuje ubranie... żeby pani zdawała sobie sprawę, od szyi i do talii to jest po prostu człowiek w kolorze liliowym. Ciało było ciemno-granatowe. Jak zobaczyłam, oni nie mogli potem mnie uspokoić.

Pojechali. Zdałam sobie sprawę, że muszę mu dać leki. Rozumiem, że nerki, wątrobę, wszystko mu odbili.

Ołeksandra z lekami idzie do miejsca, gdzie go trzymają. Puka do wrót. Nikt nie otwiera.

Z dziećmi stoi tam przez cały dzień. Wieczorem udało się dotrzeć do nowej władzy. Powiedzieli, że przywiozą go do domu i ona wtedy je da.

– Pytali mnie znajomi, czy ja nie boję się, przecież oni byli uzbrojeni. Tam mój mąż umiera. A ja co, mam siedzieć w domu?

Rosjanie przywieźli Serhija do domu. Ołeksandra dała leki i jedzenie. Poprosili, aby napisała na kartce, jak mąż powinien stosować leki. To brzmiało jak kpina. Potem Ołeksandra szykowała torby z jedzeniem, papierosami i co jakiś czas nosiła pod budynek, gdzie był uwięziony jej mąż. Długo stała w upale, dopóki nie wzięto od niej paczki dla jeńców.

– Skąd pani jest pewna, że to trafiało do męża? – pytam.

– Kiedy pierwszy raz przywieźli go do domu, wiedziałam, że Serhij zostawiłby mi gdzieś chociaż małą karteczkę. Znalazłam. Potem, jak go przywozili, to on zostawiał mi w tym miejscu malutkie zapiski, a ja zostawiałam mu swoje, skręcone w malutkie rurki.

Opisywał warunki, w których przebywał, pytał, jak się czujemy i mówił mi co mam robić, do kogo mam zadzwonić. Dzięki nam inne rodziny dowiedziały się chociaż coś o swoich bliskich. Niektórych chłopców trzymali tam od kwietnia.

W niewoli Serhij pisze też wiersze. W materiale dokumentalnym nakręconym przez ukraińskich dziennikarzy (zamieszczamy go na końcu artykułu) jego mama, Iryna Kowalska, ze łzami w oczach czyta ten poświęcony jej. Jej syn poezję zaczął pisać w wieku dziesięciu lat, zawsze dobrze rysował, ukończył Wojskowe Liceum im. Bohuna w Kijowie, zna historię Ukrainy i świata.

Kiedy drugi raz przywieźli Serhija, Ołeksandra wystraszyła się, że wywożą go z Chersonia. Zabierał dużo rzeczy. Dopiero później do niej dotarło: przecież byli tam faceci, których zabrali w lecie, a to już był sierpień, wrzesień, wieczory były zimne, szczególnie w piwnicy. Inni nie mieli możliwości zabrać rzeczy z domu.

Na początku października Serhija przywieźli, by zabrał ciepłe ubrania. Kiedy mąż pakuje zimową kurtkę, Ołeksandra orientuje się, że wywiozą go z miasta gdzieś dalej.

– Prosiłam ich, ciągle płakałam, prosiłam, żeby przywieźli go 6 października do córeczki na urodziny. Tak mocno prosiłam – opowiada Ołeksandra. – Potem przyjechali bez Serhija, miałam zrobić jakąś kopię zaświadczenia o jego urazach. Z jednym z nich się umówiłam, że go przywiozą. Oczywiście wiary nie miałam, ale wiadomo, że jak człowiek jest w takiej sytuacji, to uwierzy każdemu. Obiecał mi: Dobrze, Ołeksandra, przestańcie płakać. Do dziecka na urodziny go przywiozę, daję słowo.

6 października o ósmej rano do Ołeksandry dzwoni nieznany telefon. To mąż. Składa życzenia na 2. urodziny córki i mówi, że go wywożą. Mówi też, żeby żona nie dzwoniła na ten numer.

Rysunek: dłoń dotyka ściany, na której wydrapano symbol tryzuba
Rosyjska niewola/Il. Mateusz Mirys

Na Krymie biją mocniej

W tym dniu z Chersonia do Symferopola wywieźli 9 jeńców. Tydzień później zabrano ich do Moskwy, do więzienia Lefortowo.

Wieczorem do Ołeksandry zadzwoniła adwokatka, którą zapewnili Serhijowi w Symferopolu. Ołeksandra nie chciała rozmawiać, póki nie usłyszy męża. Potem z listów z Lefortowa dowie się, że jej ukochany został już pobity. Jak tylko jeńców przywieziono do nowego więzienia, Serhija piętnowano: to atosznik.

– Zanim zabrali go do Moskwy, bili go od rana do nocy, połamali mu żebra i bardzo obili nogi. Nie świadczyli żadnych usług medycznych, ani tam, ani w Lefortowie – opowiada Ołeksandra. – Pobili, rzucili do celi. Nie można było usiąść, bo, jak tylko usiądziesz, to zaraz wbiegają i zaczynają bić dalej. Serhij mówił, że to był horror w porównaniu do Chersonia. Ale on przeżył. Pisał mi: Ukradłem prześcieradło i zrobiłem sobie opatrunek na żebra. Jak przywieźli mnie do Lefortowa chciałem, żeby zanotowali te pobicia i żeby zapewnili przynajmniej jakieś leczenie. Odmówili. Dlatego musiałem leczyć się na własną rękę.

W listach Serhij pisze, że w Symferopolu zmuszali go do podpisywania pustych protokołów, grozili, że wiedzą, gdzie w Chersoniu mieszka jego rodzina, szantażowali, że im spodobała się starsza córka. Presja psychiczna okazała się mocniejsza niż fizyczna. Z obawy o bliskich podpisywał. W Lefortowie wszystkiemu zaprzeczył.

6 marca w Moskwie ma odbyć się przedprocesowy sąd nad Serhijem o przedłużenie środka przymusu (w momencie publikacji tekstu nie znamy jeszcze werdyktu — przyp. red.). W Symferopolu już był jeden wyrok: 3 miesiące w areszcie.

– Dają mu straszny artykuł 361 Kodeksu Karnego Federacji Rosyjskiej: terroryzm międzynarodowy, terroryzm wobec osób rosyjskich na terytorium Ukrainy – mówi Ołeksandra, przypominając: – Kiedy jeszcze żołnierze przywozili go do domu, Serhij po moich błaganiach szedł do łazienki, a ja z nimi rozmawiałam.

Na papierkach pisałam mu: Sierioża, bądź gotowy, oni szyją ci straszny artykuł.

Oni mówili mu co innego. Pytałam ich: co mu zarzucają, gdzie go zabiorą, co dalej. Chyba przez to, że zadawałam tyle pytań, nie chcieli do mnie jechać. Mieli mnie dość. Nawet na targu, jak widziałam ich, to zawsze podchodziłam do nich i pytałam, jak tam mój mąż? Już uciekali ode mnie.

Innych 8 jeńców oskarżają o to samo, twierdząc, że mężczyźni działali jako grupa. W rzeczywistości oni nie znali się do momentu, kiedy zostali złapani przez FSB.

– Serhij Kowalski jest oskarżony o spowodowanie zagrożenia terrorystycznego przeciwko pokojowi i zagrożenia dla ludzkości, które w prawie rosyjskim jest klasyfikowane jako szczególnie poważne przestępstwo, za które główną karą jest pozbawienie wolności na okres od 10 do 20 lat lub dożywocie – Iryna cytuje mediom fragment sprawy, który przekazała jej adwokatka z Krymu, ona też poinformowała kobiety, że Serhija wywożą do Moskwy. Ołeksandra poprosiła namiary moskiewskich adwokatów.

– Nie potrzebuję tego adwokata. On niczego nie rozwiąże. Ale przez niego mogę przynajmniej w jakiś sposób utrzymywać z nim kontakt. Wszyscy mówią mi: Sasha, za co płacisz tak dużo pieniędzy? Mówię, nie rozumiecie, on pójdzie [do Serhija], przynajmniej raz w miesiącu, będę miała wiadomość od męża – tłumaczy Ołeksandra.

Jedna wizyta adwokata kosztuje 10 tys. rubli, czyli około 7 tys. hrywien. Wysłanie listu kosztuje 5 tys. rubli. Zdarza się, że Serhij wysyła adwokatowi listy, a adwokat nie przekazuje ich Ołeksandrze.

– Współpracują z FSB-sznikami.

Ołeksandra wyprosiła u adwokata kilka listów Serhija. Są ze starą datą, ale nie ma to znaczenia. Mówi:

– Przynajmniej wiem, że on żyje, pisze, że mnie kocha, że wszystko będzie dobrze. Ma nadzieję, że Ukraina o nim nie zapomniała.

List do Zełenskiego

Ołeksandra z mamą Serhija Iryną zwróciły się do wszystkich instytucji, które mogą pomóc. Pisały do prokuratury, do Komendy Koordynacyjnej ds. traktowania jeńców wojennych, do SBU, do prezydenta Ukrainy (sam Serhij napisał).

Oto fragment listu Serhija Kowalskiego do Wołodymyra Zełenskiego:

„Pod wpływem presji fizycznej i psychicznej, gróźb o bezpieczeństwo mojej rodziny, zmuszono mnie do złożenia fałszywych zeznań, które później były emitowane w kłamliwych rosyjskich kanałach telewizyjnych. Chcę zapewnić, że moja wiara i wiara uwięzionych wraz ze mną obywateli jest nadal niewzruszona i niezłomna. Wiara w Ukrainę, jej naród, zwycięstwo i sprawiedliwość.

Federacja Rosyjska bezprawnie przetrzymuje ogromną liczbę ukraińskich cywilów. W większości przypadków nie stawiając im nawet zarzutów lub sądząc ich na podstawie artykułów, które są niezgodne ze zdrowym rozsądkiem. Robiąc to, narusza prawo międzynarodowe i lekceważy wszystkie możliwe konwencje. Nie wspominając już o jej własnym prawodawstwie.

Tych ludzi jednoczy jedno: są Ukraińcami, patriotami i otwarcie są z tego dumni. I to wystarczy, aby Rosja uwięziła tych ludzi.

W moim przypadku być może na całe życie. (...) Przedstawiciele Rosji stale zapewniają nas, że nasze państwo o nas zapomniało. Ale my jesteśmy kategorycznie przekonani o czymś przeciwnym. Proszę pana o zrobienie wszystkiego, co możliwe, aby uwolnić naszych cywilnych patriotów i jeńców wojennych z rosyjskiej niewoli.

Chwała Ukrainie”.

– Najważniejsze jest to, że nie mogę dotrzeć do naszego rzecznika praw człowieka, który bezpośrednio zajmuje się wymianą, do Dmytra Lubinca. Napisałam do niego już dwa listy i nie dostałam odpowiedzi. Chłopaki siedzą w więzieniu i myślą, że Ukraina o nich zapomniała – opowiada Ołeksandra.

– Ostatni list od Serhija mam z datą 25 stycznia. Z niego wynika, że nie otrzymuje moich listów. Przez cały ten czas dali mu tylko jeden mój list, był napisany 1 listopada. Myśli, że ja go zostawiłam, że Ukraina go zostawiła, że nikt nic nie robi, żeby go zwolnić. To jest bardzo przykre. Nasza strona powinna jakoś dać znać tym jeńcom, że Ukraina jest z nimi.

Międzynarodowy Czerwony Krzyż, do którego też apeluję, mnie odsyła do innych instytucji, nie pomagają. I tak piszę do nich. Mówię, że to wasze uprawnienia, żeby poprosić o wniosek o oficjalne potwierdzenie, że chłopaki są w Lefortowie.

„Naszych dużo siedzi w Lefortowie”

Ukraiński dziennikarz Roman Suszenko, który w 2016 roku został nielegalnie aresztowany w Moskwie i odsiedział dwa lata w Lefortowie, mówi Inicjatywie Medialnej na rzecz Praw Człowieka (MIPL), że Lefortowo to najbardziej surowe rosyjskie więzienie, zwane „elitarnym”, w którym przetrzymuje się osoby stanowiące zagrożenie dla reżimu Putina, a wcześniej dla reżimu Stalina.

Dziennikarze MIPL porozmawiali z rodzinami porwanych mieszkańców Chersonia, którzy obecnie są uwięzieni w Rosji. Mają następujące wnioski:

„Rodziny ukraińskich zakładników mają trudności z przekazywaniem przedmiotów i pieniędzy więźniom w areszcie w Lefortowie. Jednocześnie rosyjscy aktywiści i prawnicy odmawiają robienia tego z obawy przed represjami. Prawnicy nie skontaktowali się jeszcze z niektórymi rodzinami, więc te nie mają też informacji o stanie zdrowia swoich bliskich. Zdarzają się przypadki, że rosyjscy prawnicy żądają pieniędzy za informacje o uwięzionych Ukraińcach lub za komunikację z nimi. Rodziny nie mają kopii dokumentów, które potwierdzałyby udział Ukraińców w rozprawach sądowych lub fakt przetrzymywania ich jako zakładników w Lefortowie”.

W listach Serhij opisuje warunki, w których mieszka. W celi jest ich dwóch. Więźniowie otrzymują papier toaletowy w ilości jednej rolki na dwa miesiące. Ukraińcy nie mają możliwości otrzymywania regularnych paczek żywnościowych od swoich bliskich. W drodze z Krymu do Moskwy ukraińskim jeńcom odebrano wszystkie rzeczy, niektórym nawet skarpetki i szczotki do zębów.

Oprócz sąsiada Serhij nikogo nie widział. Na spacery więźniów wyprowadzają po kolei.

– Jak wyprowadzają ich na zewnątrz, to po drodze u nich idzie perekłyczka (Więzień idzie po korytarzu i przechodząc obok celi woła: „Chwała Ukrainie!”, stąd słyszy: „Bohaterom chwała!”, dalej idzie i obok kolejnej celi znowu woła, jeśli zdąży. Za takie zachowanie więźniom grozi karcer). To zawołanie „Chwała Ukrainie” i odpowiedź z mijanej celi „Bohaterom chwała!”, to ich sposób, by dowiedzieć się, ilu jeszcze jest więźniów z Ukrainy.

Na podwórku lefortowskiego więzienia na ścianach kamyczkami są wyskrobane ukraińskie tryzuby. Podczas spacerów Ukraińcy często śpiewają hymn Ukrainy.

– Naszych dużo siedzi w Lefortowie i nikt nie wie o tym, że Ukraina walczy o nich. To jest przykre – mówi Ołeksandra.

Dziennikarze Slidstwo.Info opowiedzieli historię rodziny Kowalskich w formie wideo z angielskimi napisami:

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze