Jeśli nie dbamy o własne zdrowie albo bagatelizujemy niebezpieczeństwo ze strony wirusa, zaszczepmy się z myślą o tych, którzy tego zrobić nie mogą. Gdzie się podziała nasza solidarność? Gdzie odpowiedzialność za innych? Gdzie miłość bliźniego w katolickim kraju?
Szczepienia przeciw COVID wyraźnie zwalniają. Ci, którzy chcieli się szczepić, w dużej mierze już to zrobili. Z dobrodziejstwa szczepionki skorzystało nieco ponad 44 proc. Polaków, ok. 56 proc. dorosłej populacji. To zdecydowanie za mało, żeby osiągnąć odporność zbiorową. Dojść do momentu, kiedy wirus nie będzie miał już za bardzo kogo zakażać i odpuści. Specjaliści nie są pewni, jaki to powinien być procent, ale mówi się o 75-80 proc. populacji. A może nawet więcej, z racji tego, że wirus mutuje i jego kolejne odmiany jeszcze łatwiej zakażają nowe ofiary.
Do tych 44 proc. trzeba wprawdzie doliczyć tych, którzy się przechorowali i twierdzą, że to wystarczy. Nie mają racji, nie biorą bowiem pod uwagę, że odporność po szczepionce jest wyższa (ogranizm na ogół produkuje znacznie więcej przeciwciał) niż po chorobie. Ale jak ich dodamy, to i tak za mało do wspomnianej odporności zbiorowej.
A zatem 4. fala w Polsce jest nieunikniona. Pytanie tylko, kiedy nadejdzie, jak będzie wysoka, jak wiele osób trafi do szpitali, ilu umrze.
Jak to możliwe, że tę czwartą, a może i piątą i następne fale zafundujemy sobie na własne życzenie, rezygnując z nowoczesnej i skutecznej broni przeciw zakażeniom, jaką zaoferowała nam nauka?
Czytam od miesięcy, że niektórych osób żadnymi racjonalnymi argumentami nie sposób przekonać do szczepień. Próbuję jednak na własną rękę zrozumieć ich sposób myślenia. A może próba spokojnej dyskusji ma sens?
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Rozmawiam z panią Krystyną*, lat 65, mieszkanką 50-tysięcznej miejscowości.
Szczepiła się pani?
Nie. I na pewno tego nie zrobię.
Dlaczego?
Bo nie. Nie namówi mnie pan.
Mówi pani jak Duda [pani Krystyna nie lubi PiS-u]. Nie, bo nie.
Niech pan mnie nie denerwuje. Wie pan, że tylko 20 proc. posłów się szczepiło?
Nie wydaje mi się, żeby to była prawda. A swoją drogą poziom wielu posłów pozostawia wiele do życzenia. Podobały się pani wystąpienia w Sejmie Grzegorza Brauna?
Nie.
No to jest pani w jednym klubie z nim. On nie wierzy w wirusa, nie chciał założyć maseczki, pewnie się nie szczepił.
Niech pan mnie nie denerwuje.
A ja proszę o ten najważniejszy argument, dlaczego pani się nie szczepi.
Bo szczepionki są nieprzebadane.
Ależ są przebadane. I to na większej liczbie ochotników niż zwykle! Zrobiono to rzeczywiście bardzo szybko, bo nie było czasu, ludzie umierali i trzeba się było spieszyć. Dopuszczenia są warunkowe, na rok. Warunkowe, tzn. firmy dalej zbierają dane z masowych szczepień i będą niedługo występować o przedłużenie.
No właśnie. To jest eksperyment.
Pani Krystyno, to nie jest eksperyment. Eksperyment jest np. wtedy, gdy pacjent jest ciężko chory, wyczerpaliśmy inne metody leczenia i za jego zgodą i za zgodą komisji etycznej próbujemy eksperymentalnej metody/leku - a nuż uratujemy mu życie. Ile czasu chciałaby pani testować szczepionki, żeby uznać je za bezpieczne?
2-3 lata.
I przez ten czas ludzie mieliby dalej umierać? Tysiące dziennie?
Nie przekona mnie pan. A ilu ludzi umarło, bo nie mogli się dobić do lekarza?
No właśnie dlatego umarli, że trzeba było ratować chorych na COVID. A dziś jest szczepionka i można się zabezpieczyć.
Ja to w ogóle sądzę, że ten COVID to sposób na pozbycie się starszych ludzi.
I dlatego jak wymyślono szczepionkę, to nie chce pani z niej skorzystać?
Po szczepionce ludzie też umierają.
Owszem. Niektórzy bardzo schorowani umierają.
No właśnie. A tak by żyli.
Czyli pani zdaniem szczepionkę wymyślono po to, żeby ich dobić?
Niewykluczone. Ja się na pewno nie szczepię.
Ma pani 65 lat. Dla pani COVID jest dużym zagrożeniem.
Najwyżej umrę.
Woli pani umrzeć na COVID niż z powodu szczepionki?
Tak.
A wie pani, że prawdopodobieństwo ciężkiego przejścia COVID w pani przypadku jest wielokrotnie wyższe niż zachorowania po szczepionce?
Te dane o chorobach po szczepieniach są nieprawdziwe. Tego jest dużo więcej.
Ciężkie odczyny poszczepienne, w tym zgony są notowane. Było ich w Polsce dotąd mniej niż 300. Ryzyko wynosi 1 na 100 tys. przyjętych szczepionek.
To nieprawda. A wie pan, że Singapur w ogóle wycofał się ze szczepień?
Przecież to nieprawda, Singapur chce zaszczepić do święta narodowego 9 sierpnia 2/3 populacji.
Wiele krajów nie stać na szczepionkę. Nas stać, ale jej nie chcemy. To smutne.
Słyszał pan, że ludzie przestali chorować na grypę? COVID też minie.
Nie chorują właśnie dlatego, że był COVID i siedzieli w domu, a także musieli używać masek. Grypa wróci.
Jakoś chodzę po ulicy i się nie zaraziłam.
Wie Pani, że wirusem Delta zakazić się jest znacznie łatwiej? Ostatnio udokumentowano przypadek zakażenia się w publicznej toalecie. Skorzystał z niej ktoś zakażony i następna osoba złapała wirusa.
A co pani myśli o obowiązkowym szczepieniu dzieci na inne choroby?
Jestem za.
A podoba się pani, jak rodzice dziecka nie szczepią?
Nie.
No to dlaczego nie chce się pani szczepić na COVID?
Nie namówi mnie pan.
A chciałaby pani, żeby lekarz, do którego pani chodzi, był szczepiony?
Tak.
No właśnie. Ponad 90 proc. lekarzy się szczepiło. Ale już fizjoterapeutów mniej. Niech pani sobie wyobrazi, że boli panią kolano. Ma pani iść na zabiegi. I fizjoterapeuta, do którego pani trafia, mówi, że on się nie szczepił, bo nie wierzy w wirusa. W czasie zabiegu nie używa maseczki, bo mu gorąco. Chciałaby pani pójść do takiego fizjoterapeuty?
[Cisza]
Skoro pani nie chce się szczepić dla siebie, może by to pani zrobiła dla innych?
[Cisza]
Wie pani, że część ludzi nie może się szczepić? Np. ci w trakcie brania chemii chorujący na nowotwór. Szczepionka działa słabo na ludzi po przeszczepach. Oni stale biorą leki tłumiące ich odporność. Chodzi pani do kościoła?
Tak.
I co? Ksiądz nie mówił, że szczepienie to akt miłości bliźniego?
Nie. Mówił, że do produkcji szczepionek użyto komórek z ludzkich płodów po aborcji i że to się nie godzi.
I dlatego nie chce się pani szczepić?
Nie.
Przecież Watykan użycie tych komórek - zresztą nie z płodów, bo takie komórki tylko dały początek istniejącej od pół wieku linii komórkowej - dawno zaakceptował. Nie obchodzą pani inni ludzie? Wie pani, że nie szczepiąc się, naraża pani tych ludzi być może na śmierć? Może pani przechoruje łagodnie, ale im może się to nie udać?
[Cisza]
Z tego, że szczepienie się jest aktem obywatelskim, aktem odpowiedzialności za innych, zdałem sobie sprawę dość późno. Jestem biologiem, dziennikarzem, pisałem sporo o dobrodziejstwie szczepionek. Uważałem je zawsze za jedno z największych dokonań medycyny. Ale przez lata wydawało mi się, że szczepię się wyłącznie dla siebie.
O tym, że ma to szerszy wymiar, usłyszałem po raz pierwszy ok. 20 lat temu we francuskim radio. Jechałem z lotniska Charles de Gaulle do centrum Paryża i w taksówce ktoś tłumaczył, że szczepimy się także, a może nawet przede wszystkim, dla innych. To był czas grypy.
Grypa co roku zabija – głównie osoby starsze, schorowane. Choć młodzi też mogą w wyniku tej choroby poważnie uszkodzić sobie serce.
W chwili, gdy nastał COVID, byłem więc o 20 lat starszy. Wiedziałem, że jako 65-letni mężczyzna, obciążony chorobami towarzyszącymi (astma), jestem poważnie zagrożony.
Skorzystałem z kalkulatora opracowanego przez polskich statystyków, z którego dowiedziałem się, że w moim przypadku ryzyko trafienia do szpitala w razie zakażenia wirusem wynosi 59,3 proc., a zgonu aż 14,1 proc. Wystarczająco, by się porządnie przestraszyć i czekać z utęsknieniem na pierwszą możliwość szczepienia. Także z powodu poczucia odpowiedzialności za innych.
Dziś jestem już po dwóch dawkach, ale nadal zachowuję ostrożność. Nie mam przecież 100 proc. pewności, że nie zachoruję, ale wierzę, że w razie czego, przejdę infekcję łagodnie. Ale nie mam najmniejszej ochoty na tę „łagodną” wersję. Za dużo się naczytałem na temat ciężkich POST-COVID-ów u osób, które sam COVID zniosły całkiem nieźle. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że SARS-CoV-2 to wyjątkowo wredny wirus.
Ostatnio z dużym niesmakiem wysłuchałem w Polskim Radio opinii naszego ministra - nomen omen - edukacji i szkolnictwa wyższego – Przemysława Czarnka. Wypowiadał się w kontekście powrotu dzieci do szkół i szczepienia nauczycieli.
„Trwają pełne przygotowania na 1 września. Po rozmowie z ministrem zdrowia przygotowujemy się do nauki w trybie stacjonarnym. (…) Szczepionek jest ogromnie wiele na rynku, punktów szczepień jest ogromnie wiele, każdy, kto wyciąga wnioski z tych wszystkich relacji ekspertów, powinien natychmiast się udać i zaszczepić, jeśli tego nie zrobi, to jest jego sprawa.”
Otóż nie, panie ministrze. To nie jest tylko JEGO sprawa. To także sprawa jego otoczenia – w tym wypadku dzieci i młodzieży, z jaką będzie przebywał dzień w dzień w tej samej sali.
A co jeśli ten nieszczepiony nauczyciel zakazi się odmianą Delta (o ile pierwszy wariant wirusa można było „sprzedać” 2-3 osobom, wersję Delta aż 8), przekaże go uczniowi, a ten zakazi babcię lub dziadka, którzy nie chcieli albo nie zdążyli się szczepić?
Rozumiem, że zgon takiej starszej pani bierze pan na swoje sumienie?
Bardziej już przemawia do mnie niedawna wypowiedź ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, który podczas debaty z uczestnikami Zjazdu Klubów "Gazety Polskiej" w Piotrkowie Trybunalskim powiedział, że „zaszczepienie przeciw COVID jest aktem patriotyzmu”.
Akurat patriotyzmu bym do tego nie mieszał. Szczepmy się nie dlatego, że jesteśmy Polakami albo że to NARODOWY Program Szczepień. Potraktujmy to raczej jako czyn obywatelski albo, jak kto woli, wyraz troski, odpowiedzialności za innych czy też, co głosi Kościół, miłości bliźniego. Nasze zaszczepienie ochroni także zdrowie (i życie) setek tysięcy Ukrainek i Ukraińców, którzy u nas pracują, a także osób z Białorusi, Indii, Wietnamu itd.
To naprawdę smutne, że nie potrafimy się zdobyć na takie poświęcenie w imię słabszych, bardziej schorowanych. Że wsłuchujemy się w każdą najdrobniejszą wiadomość, która może podważyć zasadność czy bezpieczeństwo szczepień. A potem przyjmujemy ją bezkrytycznie, bo tak nam wygodniej.
Mówi się, że jesteśmy zdolni jedynie do zrywów. Może dlatego nadajemy się do masowego oddawania krwi w razie nagłej potrzeby. Ale jak trzeba zadziałać wspólnie w jakiejś szerszej, poważniejszej sprawie, nie ma nas.
Żyję wystarczająco długo, by zdawać sobie sprawę, że ludzie nie są aniołami. Że nie wiedzą, nie rozumieją wielu spraw. Ale jeszcze do niedawna wierzyłem w mądrość tego społeczeństwa, mądrość w chwilach poważnej próby. Wydarzenia ostatnich lat, w tym także to, co dzieje się w związku z pandemią, sprawiają, że tracę tę wiarę. O ile jeszcze w ogóle ją mam.
*imię zmienione
PS. Już po skończeniu tego tekstu przeczytałem o niedzielnym ataku antyszczepionkowców na punkt szczepień w Grodzisku Mazowieckim. Grupa agresywnie zachowujących się osób z logiem organizacji „Polskie Żółte Kamizelki" próbowała wedrzeć się do środka. Wejścia bronili pracownicy punktu. W wyniku szarpaniny dwie osoby odniosły obrażenia, dość późno interweniowała policja.
Do zdarzenia na Twitterze odniósł się Adam Niedzielski: „Wolność na sztandarach, usta pełne wulgaryzmów i pięści przeciw drugiemu człowiekowi. Tak dziś wygląda ruch antyszczepionkowy? Tu nie ma z kim dyskutować. To trzeba piętnować” – napisał.
Z innych komentarzy: Anna Maria Siarkowska, posłanka PiS, przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Sanitaryzmu, która wsławiła się ostatnio m.in. kontrolą szczepień w domu dziecka: "Kiedyś spalono budkę pod rosyjską ambasadą. Teraz przeprowadzono atak na punkt szczepień. Czasy się zmieniają, a sposoby prowokacji pozostają te same. Obrzydliwość".
Dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. COVID: "Jestem kompletnie rozbity. Antyszczepionkowcy od słów przeszli do czynów. Agresja wobec osób wykonujących szczepienia to atak na funkcjonariuszy publicznych. Oczekujemy surowych konsekwencji wobec agresorów i wzmocnienia ochrony przez służby patrolujące okolicę punktów szczepień".
Więc ja tu odwołuję się do miłości bliźniego, do odpowiedzialności za innych, do mądrości Polaków, a tymczasem nieodpowiedzialni fanatycy - jak pisze dr Grzesiowski - "przechodzą od słów do czynów".
Co ci ludzie mają w głowach? Do czego prowadzi polityka przyzwolenia na agresję i hejt? Czy będziemy nadal bezradni wobec takich aktów przemocy?
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze