0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Prezydent Andrzej Duda nie pojedzie na Światowe Forum Holocaustu w Jerozolimie w rocznicę wyzwolenia Auschwitz 23 stycznia. Organizatorzy odmówili mu prawa głosu, chociaż przemawiać będzie rosyjski prezydent Władimir Putin. Wywołało to konflikt dyplomatyczny - a także spór pomiędzy opozycją i rządem.

O tym, kto ma jakie interesy w tej sprawie, opowiada OKO.press Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz z Fundacji Batorego, b. wiceminister spraw zagranicznych (2012-2014) oraz ambasador RP w Rosji (2014-2016).

Adam Leszczyński, OKO.press: Czy prezydent Duda dobrze zrobił, że nie pojedzie na obchody wyzwolenia Auschwitz do Izraela? Organizatorzy nie pozwolili mu na wystąpienie. Za to miał mówić prezydent Rosji.

Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz*: W takiej sytuacji właściwie innego wyjścia nie było, bo nie można być tam i nie móc zabrać głosu. To byłoby dla Polski upokarzające - i to delikatnie mówiąc.

Natomiast doprowadzenie do sytuacji, w której stanęliśmy wobec alternatywy „być i milczeć” lub „nie być” - to w dużej mierze efekt polityki rządu PiS. Pracował wytrwale, żeby do tego doszło. Popełnił wiele błędów.

Zaraz przejdziemy do tych błędów, ale najpierw zapytam: czy uważa pani, że strona izraelska jest tutaj bez winy?

Nikt tu nie jest bez winy, ale rozpatrywanie całej tej sytuacji w tych kategoriach wydaje mi się nieadekwatne. Raczej bym patrzyła na to, kto ma jakie interesy, kto do czego zmierza i w jaki sposób swój cel realizuje. Mówimy tu o trzech stronach: Rosja, Izrael i Polska. W tej historii nikt nie jest czysty.

Jakie są motywacje strony izraelskiej? Dlaczego nie zaprosili prezydenta Dudy i nie dali mu przemówić?

W Izraelu toczy się skomplikowana wewnętrzna gra wokół organizacji obchodów. Fakt, że organizuje je człowiek, który ma ewidentne prorosyjskie sympatie i nie jest bez znaczenia.

Dużo większa i ważniejsza gra związana jest jednak z nacjonalizmem izraelskim. Nacjonalizm potrzebuje wrogów, żywi się mitem oblężonej twierdzy - Izraela i Żydów ściganych przez różne wrogie nacje antysemickie.

Nie jest antysemityzmem przyznanie, że tragedii Zagłady sam Izrael czasem nadużywa. Polska zaś przez swoje uprzednie działania stała się dogodnym celem uczuć nacjonalistycznych dla Izraela - na polskim przykładzie można pokazywać, że antysemityzm istnieje.

Rozumiem, że z Rosja jest tak wielkim krajem, że nie można się z nią nie liczyć. Inaczej niż z Polską.

To jest podstawowy problem całej tej sytuacji: Izrael widzi w Polsce dogodny punkt odniesienia do budowania syndromu oblężonej twierdzy.

Uderza się jednak w te kraje, które są najsłabsze, ponieważ koszt polityczny konfrontacji jest najmniejszy, a zysk może być duży.

Ta kalkulacja jest niezwykle dla nas niekorzystna. Dla władz Izraela zysk jest duży, ponieważ wyobrażenie, często wyolbrzymione i nieadekwatne, o polskim antysemityzmie pozostaje bardzo żywe w społeczeństwie izraelskim.Wynika ono w części z prostego skojarzenia - przed wojną byli w Polsce Żydzi, po wojnie ich nie było, więc Polska musiała mieć z tym coś wspólnego.

Koszty polityczne konfliktu z Polską są zaś nikłe. To wynika z zawinionej przez rząd PiS izolacji naszego kraju. Proszę zwrócić uwagę, że po atakach Putina prawie nikt na wysokim szczeblu w tej sprawie, ani w sprawie dopuszczenia nas w Izraelu do głosu, za Polską nie stanął.

Jak PiS do tej izolacji doprowadził?

Grzech pierworodny i podstawowy to sprawa praworządności.

Dystansując się wobec Unii Europejskiej w wymiarze wartości, Polska uruchomiła ponownie stereotypy o Europie Wschodniej jako obszarze „nie w pełni europejskim”.

Po 1989 roku przez bardzo wiele lat próbowaliśmy zatrzeć tę linię podziału. Kiedy prawie to się nam udało, PiS rozpoczął politykę łamania i podważania fundamentalnych europejskich zasad. Nie usprawiedliwiam teraz zachodnich decydentów, że tak szybko i łatwo te stereotypy odżyły. Ale to jest fakt i dzisiaj ma to ogromny wpływ na to, jak oni patrzą na Polskę.

To się przekłada na brak gotowości Zachodu do stawania po naszej stronie, także w kwestiach historyczno-ideowych, w międzynarodowej narracji i w międzynarodowych dyskusjach.

Przeczytaj także:

Rozumiem: nikt nie będzie bronił „dzikiego” kraju, w którym narusza się cywilizowane zasady?

Łamanie zasad praworządności to był grzech pierworodny! Na niego nałożyły się już konkretne działania w sferze historii, z których najbardziej fundamentalne były nieszczęsne poprawki do ustawy o IPN z 2018 roku. Potwierdziliśmy nimi wszystkie stereotypy na nasz temat, często zresztą niesłuszne.

Przez dekady nasi politycy próbowali zwalczać krzywdzącą narrację o związku pomiędzy Auschwitz i Holokaustem a polskim społeczeństwem. Tymczasem PiS sprowokował szybkie odrodzenie stereotypów, nawet jeżeli one nas oburzają i są niezasadne.

Błąd, który w przypadku innego kraju przeszedłby niezauważony, w przypadku Polski ma ogromne, katastrofalne skutki wizerunkowe, które będą ciągnęły się za nami latami.

Rosjanie też atakują nas, bo jesteśmy słabi?

Oczywiście. W Polsce mamy skłonność, żeby postrzegać działania rosyjskie głównie przez pryzmat naszej rzekomej wielkiej wagi dla Rosji. Tymczasem są one świadectwem czegoś dokładnie odwrotnego: przekonania na Kremlu, że nasze znaczenie w Europie dzisiaj spada.

To jedyny powód?

Nie jedyny i nie główny. Działania rosyjskie przede wszystkim mają wymiar wewnętrzny. To też trzeba rozumieć. Reżim Putina przechodzi przez trudne momenty.

Doszło tam do kolejnych protestów społecznych. Gospodarka kuleje. Stopień poparcia i zaufania dla samego Putina pozostaje rekordowo niski. Dlatego reżim reaguje historyczno-ideologiczną mobilizacją, poszukując wrogów zewnętrznych.

Pytanie oczywiście, dlaczego tym wrogiem zewnętrznym stała się akurat Polska. Powody są dwa.

Pierwszy: ponieważ planowane są obchody wyzwolenia Auschwitz i Rosjanie muszą wytłumaczyć swojemu społeczeństwu, dlaczego nie ma Putina właśnie w Oświęcimiu. Został w jego przekonaniu upokorzony - nie mógł na miejscu podkreślić, że wyzwolenie dokonało się rękami Rosjan. W związku z tym kontratakuje, w swoim przekonaniu pokazując, że to wynik antysemityzmu Polaków. To informacja dla obywateli: nie będziemy przecież świętować tej rocznicy z takim społeczeństwem i antysemickim rządem.

Drugi powód jest bardziej długoterminowy i dużo poważniejszy:

dostrzegając słabość Polski, Putin wykorzystuje rosnące podziały w Europie na Wschód i Zachód. I usiłuje je pogłębiać. To rzecz w moim przekonaniu niezwykle niebezpieczna.

Przez pierwsze piętnaście lat polskiej suwerenności po 1989 roku Rosja godziła się powoli z tym, że nie jesteśmy częścią jej strefy wpływów. Potem zaczęła Polskę traktować coraz bardziej jako część Europy - i to taką, która może mieć wpływ na fundamentalnie istotny dla Rosji region, czyli Ukrainę oraz Białoruś. Te kraje uważane są w Rosji za wyłączną strefę wpływów.

Teraz jednak znowu zaczynamy mieć pomału do czynienia z przekonaniem w Rosji, że możemy być szarą strefą pogranicza, coraz bardziej odizolowaną od Europy. Odgrodzoną od „pierwszego świata” nie linią na mapie, ale mentalną linią w głowach decydentów zachodnioeuropejskich.

Jak w takim razie powinny wyglądać obchody w Polsce? Czy to się da jeszcze jakoś uratować? Jak Polska może ograniczyć straty?

Myślę, że to jest taka okazja, w której jednak to, co zostanie w Polsce powiedziane, świat usłyszy. Otwiera się pewne okienko możliwości dla wygłoszenia polskiej opowieści o tym, co się działo u nas w czasie wojny, czyli zaprezentowania naszej historycznej narracji.

Dlatego warto byłoby przemyśleć to przesłanie i zbudować je nie tylko pod kątem odbioru w samej Polsce.

Trzeba być asertywnym, tylko w wyważony sposób, bez nadmiernej martyrologii, przesadzonego wyolbrzymiania polskiego poświęcenia. To są nuty, które budzą w świecie alergię i powodują, że przestajemy być słuchani.

Jeśli byśmy potrafili tak to przesłanie sformułować, to byłoby warto.

Jak ocenia pani szanse, że rząd PiS tak zrobi?

Myślę, że są nikłe. To wymagałoby zrozumienia tego, jak nas widzą inni, jak jesteśmy słuchani. Żeby mówić językiem, który jest przekonujący i słyszalny, trzeba nie tyle skupiać się na własnych krzywdach i własnych reakcjach, ale zrozumieć wrażliwość drugiej strony i tak zbudować przekaz, żeby ta wrażliwość została w odpowiedni sposób dotknięta. Tak, to jest niezwykle trudna konstrukcja, ale czasem się udaje. Nie widzę jednak dzisiaj odpowiedniego potencjału w naszej dyplomacji i władzach.

*Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz - socjolożka i politolożka, specjalistka w zakresie problematyki wschodnioeuropejskiej. Od 2012 do 2014 podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, od 2014 do 2016 ambasador Polski w Federacji Rosyjskiej. W 2016 roku została dyrektorem programu Otwarta Europa Fundacji im. Stefana Batorego, a następnie dyrektorką forumIdei, think tanku pro publico bono Fundacji Batorego.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze