0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

Placu budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej jeszcze nie ma, ale można już odtrąbić sukces – przynajmniej sugerując się wypowiedziami rządzących. Nie można zaprzeczyć, że sprawa poszła znacznie do przodu.

Wiadomo już, kto zaprojektuje obiekt. Obeszło się bez niespodzianek — w konkurencji z partnerami z Korei i branymi pod uwagę wcześniej Francuzami wygrali Amerykanie z firm Westinghouse i Bechtel. Westinghouse odpowiada za budowę i utrzymywanie prawie połowy z działających obecnie na świecie instalacji atomowych. Zajmujący się inżynierią Bechtel pomoże w konstrukcji obiektu.

Przeczytaj także:

Pierwsza polska elektrownia jądrowa w sprawdzonej technologii

Państwowa spółka Polskie Elektrownie Jądrowe podpisała z Amerykanami umowę na zaprojektowanie elektrowni, która według planu ma stanąć w Choczewie na Pomorzu. Lokalizacja ma już pozytywną decyzję środowiskową. Decyzję symbolicznie przypieczętował ambasador USA w Polsce Mark Brzezinski.

„To nie tylko przedsięwzięcie komercyjne – mamy nadzieję wspierać Polskę w osiągnięciu pozycji lidera we wdrażaniu cywilnych technologii nuklearnych. Bezpieczeństwo energetyczne to bezpieczeństwo narodowe, a bezpieczeństwo Ameryki jest współzależne od bezpieczeństwa Polski” – podkreślał Brzezinski.

Jaki obiekt ma powstać na Pomorzu?

Według planu postawimy na stosunkowo nową, ale już przetestowaną technologię reaktorów AP1000. Ich konstruktorzy chwalą się 25 latami pracy, które wpłynęły przede wszystkim na uproszczenie reaktora, co w efekcie ma wpływać na większe bezpieczeństwo obiektu.

„Będziemy budowali w Polsce elektrownię według projektu, który już był wykonany dwa razy w Stanach Zjednoczonych i cztery razy w Chińskiej Republice Ludowej. Wiele procesów realizacyjnych się już dotarło, choć wymagają adaptacji do polskich warunków” – mówi nam Adam Rajewski z Politechniki Warszawskiej i portalu Nuclear.pl.

Reaktor na plaży?

Zarówno politycy, jak i przedstawiciele zaangażowanych w umowę spółek, mówią o „historycznym” porozumieniu. Ale do wbicia pierwszej łopaty pod polski atom jeszcze jest daleko, a na drodze do zrealizowania rządowego planu na czas są przeszkody.

Pierwszą jest sprzeciw aktywistów ekologicznych. Ich wątpliwości dotyczą nie tylko słuszności wykorzystania technologii atomowej – choć nie brakuje i takich głosów. Wielu krytyków inwestycji zwraca uwagę na jej wpływ na okoliczną przyrodę. W końcu elektrownię mamy wybudować bezpośrednio przy morskim wybrzeżu, w praktyce na plaży.

„Wielu ludzi w gminie i regionie nie zdaje sobie sprawy z ogromu ingerencji tej elektrowni w środowisko i krajobraz, warunki i uciążliwość życia mieszkańców, wpływ na turystykę np. przez realną groźbę częstszego powstawania zakwitów sinic oraz negatywnego wpływu na rybołówstwo zrzutu ciepłych wód chłodniczych z EJ do Bałtyku. Ta największa nad Bałtykiem elektrownia atomowa o mocy ponad 3,7 GW, nasz spokojny ekologiczny i turystyczno-rolniczy region już na etapie budowy przekształci w przemysłowy koszmar” – twierdzi Hanna Trybusiewicz ze Stowarzyszenia Bałtyckie SOS.

Między innymi takie argumenty przekonały 10 tys. osób do podpisania petycji sprzeciwiającej się budowie elektrowni w wioskach Lubiatowo i Kopalino w gminie Choczewo. Urzędnicy ministerstwa klimatu mimo to uznali, że ta lokalizacja będzie bezpieczniejsza niż pobliski Żarnowiec, miejsce zarzuconej jeszcze w PRL-u budowy pierwszego polskiego reaktora jądrowego.

Elektrownia jądrowa na Pomorzu, przemysł na Śląsku

„Te dwie lokalizacje były badane od lat. Są położone bardzo blisko siebie, mają podobne uwarunkowania. Tak samo złe, jak i dobre” – mówił dla OKO.press prof. Ludwik Pieńkowski z Wydziału Energetyki i Paliw Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

„Natomiast każda wybrana lokalizacji ma swoje wady i zalety. Rząd planuje wybudowanie w lokalizacji Choczewo bloków o mocy około 3 GW, co będzie dużym obciążeniem dla sieci. Konieczne będzie wybudowanie dużych sieci przesyłowych, a to skomplikowany proces – chociażby dlatego, że mieszkańcy nie chcą mieć przewodów energetycznych blisko domów” – komentował naukowiec.

Prof. Pieńkowski zwraca też uwagę na podstawową wadę budowy elektrowni na Pomorzu. Z jednej strony to logiczna lokalizacja, zapewniająca przede wszystkim dostatek niezbędnej do działania elektrowni wody. Z drugiej — inwestycje energetyczne, nie tylko te w atom, ale i w energetykę wiatrową na morzu, skupiamy na wybrzeżu, daleko od energochłonnego przemysłu, obecnego przede wszystkim na południu kraju.

Politycy słuchają sondaży, a Tusk zapowiada kontynuację

Trudno jednak spodziewać się, by budowę w gminie Choczewo zakłóciły masowe, ogólnopolskie protesty. Polska nie jest krajem antyatomowców, a w grudniu 2022 roku na pytanie CBOS o wsparcie dla elektrowni jądrowych roku aż 75 proc. odpowiedziało pozytywnie. To duży skok w stosunku do poprzedniego badania państwowej pracowni. Zaledwie rok wcześniej poparcie dla atomu wyrażało zaledwie 39 proc. przepytanych.

Łatwo domyślić się, że na tą zmianę wpłynęła pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę. Do nastrojów społecznych dostosowują się również politycy. Wyraźny sprzeciw wobec atomu wyrażają jedynie Zieloni, funkcjonujący w Koalicji Obywatelskiej. W tej karty rozdają przede wszystkim politycy PO. Wsparcie dla kontynuacji projektu budowy elektrowni jądrowej sugerował ostatnio lider tej partii, Donald Tusk.

„Energia nie ma ideologicznego koloru, energia nie jest i nie powinno być partyjna. Tak jak strategia obrony nie powinna być partyjna. Ochrona zdrowia nie powinna być partyjna. Wszystko, co służy ludziom, może być spokojnie kontynuowane” – mówił Tusk w Koninie, typowanym na lokalizację innego z polskich reaktorów.

Wieloletnie opóźnienie raczej nam nie grozi

Dlatego trudno dziś uwierzyć, że którakolwiek z liczących się partii politycznych zrezygnuje z budowy atomu — twierdzi Adam Rajewski.

„Według deklaracji polityków opozycji można wręcz spodziewać się audytu dotyczącego tego, dlaczego inwestycja nie idzie szybciej” – mówi nam ekspert. – „Politycy muszą zdawać sobie sprawę z tego, że Polska nie do końca ma alternatywę. Absolutnie oczywiste jest to, że musimy rozwijać źródła odnawialne, a zwiększanie mocy gazowych nie jest szczególnie fortunne dla Polski. Elektrownie jądrowe są nam potrzebne, nie mamy planu B. Zwlekaliśmy z tym projektem tak długo, że teraz musimy realizować go priorytetowo. Inaczej możemy mieć problemy z pokrycie zapotrzebowania na energię w końcówce lat 30.” – wyjaśnia Rajewski.

Nasz rozmówca jednocześnie zastrzega, że „nie postawiłby pieniędzy” na oddanie elektrowni w terminie. W przypadku inwestycji w atom harmonogramy bywają umowne — choćby Finlandia swój ostatni reaktor uruchomiła 14 lat po terminie. U nas na szczęście raczej się to nie powtórzy — twierdzi Rajewski.

„W Finlandii pierwotnym źródłem problemów było użycie nowej technologii reaktora, który w momencie zakontraktowania nie był jeszcze zaprojektowany. My będziemy budowali w Polsce elektrownię według projektu, który już był zrealizowany dwa razy w Stanach Zjednoczonych i cztery razy w Chińskiej Republice Ludowej. Wiele procesów realizacyjnych się już dotarło, choć wymagają adaptacji do polskich warunków” – mówi nam ekspert.

Pierwszy reaktor to początek drogi

Jak podkreśla, mówimy jednak o projekcie rozpisanym na kilkanaście lat. Wszystkie planowane obecnie reaktory powinny zacząć działać po 2040 roku, a po drodze mogą wydarzyć się rzeczy, których teraz nie sposób przewidzieć.

„Większość dużych inwestycji technicznych i infrastrukturalnych, niezależnie od tego, czy mówimy o farmach wiatrowych, liniach energetycznych, portach lotniczych czy stadionach, się opóźnia. Mamy do czynienia też ze skomplikowaną sytuacją międzynarodową, co na zglobalizowanym rynku ma wpływ na wiele rzeczy. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy przecież COVID, rosyjską napaść na Ukrainę, w takiej postaci niewiele osób się jej spodziewało.”

Z pewnością nie można więc powiedzieć, że jesteśmy na ostatniej prostej — w przypadku pierwszego reaktora do „pierwszej łopaty” jest jeszcze bardzo daleko. Co więcej, zaprojektowanie elektrowni i uzyskanie urzędniczych pozwoleń wcale nie będzie stanowić gwarancji jej budowy.

Równie ważne będzie znalezienie funduszy na inwestycję. Trudno wyobrazić sobie, by Polska samodzielnie mogła udźwignąć koszty budowy. Według raportu Polityki Insight i kancelarii prawnej Baker Mckenzie jedynie reaktor w gminie Choczewo pochłonie 90 mld złotych. Możliwe więc, że w sfinansowanie inwestycji włączą się wykonawcy prac w zamian za udział w przyszłych zyskach.

W ten sposób możemy postawić pierwszy krok w polskim programie jądrowym, który zakłada budowę dwóch elektrowni z sześcioma reaktorami. Obiekt w gminie Choczewo ma zacząć działać w 2033 roku, a podłączenie ostatniego reaktora drugiej elektrowni (najprawdopodobniej w Koninie) planowane jest w 2043 roku. Poza tym w Polsce mają też powstać reaktory o mniejszej mocy w technologii SMR. Ich budowę zapowiada Orlen.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze