0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. LUKASZ GIZA / Agencja Wyborcza.plFOT. LUKASZ GIZA / A...

Z zakulisowych doniesień o tym, co się działo w Polsce PiS wynika, że rządząca partia naruszała obowiązujące procedury na ogromną skalę. Nie tylko wykorzystywała państwo do własnych celów politycznych, ale też obchodziła przepisy, gdy te jej przeszkadzały. Dotyczyło to nawet kwestii najistotniejszych: bezpieczeństwa państwa i obywateli.

O naruszaniu prawa przez PiS wiemy od dawna, doświadczyliśmy tego wielokrotnie. Jednak teraz na jaw wychodzą kolejne historie. Budzą przerażenie lub niedowierzanie. Okazuje się na przykład, że broń i pieniądze od polskiego rządu dostarczała Ukraińcom prywatna firma z potężnymi uprawnieniami, działająca poza jakąkolwiek kontrolą państwa. O jej istnieniu nie wiedziały nawet polskie służby.

Także wizytę premiera i wicepremiera w oblężonym Kijowie, w marcu 2022, zorganizowano bez wiedzy służb, prezydenta i ambasadora. Poinformowano ich w ostatniej chwili, podobnie jak... Rosjan. Natomiast przełożeni służb za rządów PiS zajmowali się czymś innym: kontrolowanymi przeciekami tajnych dokumentów dla prorządowych dziennikarzy. To było państwo postawione na głowie.

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie w Polsce

Informacje o dostawach broni i o wizycie w Kijowie pochodzą z wydanej niedawno książki Zbigniewa Parafianowicza, dziennikarza „Dziennika Gazety Prawnej”, zatytułowanej „Polska na wojnie”. Oparta na anonimowych wypowiedziach polityków PiS i wysokich urzędników państwowych, odkrywa kulisy polskiej polityki po wybuchu wojny w Ukrainie. Zawarte w niej informacje jeżą włosy na głowie. Ze względu na anonimowość źródeł trzeba je traktować z pewnym dystansem. Jednak w połączeniu z zeznaniami byłego agenta CBA i posła PiS Tomasza Kaczmarka na temat wykorzystywania służb specjalnych do działań partyjnych stanowią porażające świadectwo Polski PiS.

Kaczmarek kilka dni temu złożył zeznania o bezprawnych (w jego ocenie) działaniach byłych szefów CBA i polityków PiS, głównie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Były agent chce dostać status świadka koronnego. Zeznaje, by chronić siebie, co ogranicza wiarygodność pochodzących od niego informacji. Ma wcześniejsze zarzuty prokuratorskie. Jego zeznaniom zaprzeczyli wymieniani przez niego politycy i pracownicy mediów. Tyle że Kaczmarek zeznaje pod rygorem odpowiedzialności karnej, podaje dużo konkretów i sypie nazwiskami. Potwierdzeniem autentyczności jego opowieści zajmie się prokuratura.

Rio Bravo nad Wisłą

Z perspektywy opinii publicznej ważnej jest, że zeznania Kaczmarka i anonimowe wypowiedzi polityków PiS z książki Parafianowicza uwiarygadniają się wzajemnie, jeśli chodzi o mechanizmy używane przez rządzących. Można je hasłowo określić jako permanentne naruszanie wszelkich granic, zwłaszcza prawnych i systemowych.

Przeczytaj także:

Polska PiS była jak Dziki Zachód z hollywoodzkich westernów – tyle że z tych mniej udanych. Pozytywnym bohaterem stawał się ten, kto osiągnął swój cel wbrew przepisom i procedurom. Mimo iż przepisy ustalali ludzie z tej samej politycznej ekipy! To jednak nie motywowało innych do ich przestrzegania.

W efekcie w Polsce PiS kowboje przewozili broń; szeryfowie egzekwowali prawo, ale interpretowali je po swojemu; mściciele się mścili.

A w finale na zapylonej drodze zostawali ostatni „prawi i sprawiedliwi”, którzy zdołali najlepiej obejść obowiązujące przepisy.

Cóż, Dziki Zachód nieźle ogląda się na ekranie, znacznie gorzej funkcjonuje się w nim na co dzień. A jednak PiS zrobił dużo, by dopasować się do westernowego mitu. Celował przy tym w westerny klasy B. Przyjrzyjmy się, jak to wyglądało w praktyce.

3:10 do Yumy, choć tym razem do Kijowa

Z anonimowych relacji zawartych w „Polsce na wojnie” Parafianowicza dowiadujemy się, jak wyglądała organizacja spotkania premiera Morawieckiego i wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim w oblężonym Kijowie w marcu 2022 roku. Wyjazd pociągiem do stolicy Ukrainy organizował Michał Dworczyk, ówczesny szef Kancelarii Premiera. To on był w pisowskim państwie największym kowbojem.

„Jeśli chcesz coś w państwie zorganizować i nie chcesz, aby ktoś się o tym dowiedział, to idź do Dworczyka” – miał mówić wysoki urzędnik z bliskiego otoczenia prezydenta. To wyjątkowo zabawne stwierdzenie w kontekście wykradzenia rozległej korespondencji mailowej właśnie Dworczykowi.

Wróćmy jednak do wyjazdu. Wizytą premierów – z polskimi politykami pojechali także premierzy Czech i Słowenii – w kraju ogarniętym wojną zajmował się Dworczyk. Miała być zorganizowana w tajemnicy przed „swoimi”. Nie poinformowano o niej: ministra spraw zagranicznych, ministra spraw wewnętrznych nadzorującego służby, ambasadora Polski w Kijowie ani prezydenta. Ambasador dowiedział się o sprawie od dziennikarzy. MSZ i prezydent dostali informacje w ostatniej chwili, gdy wizyty nie dało się już odwołać.

Co ciekawe, notę o spotkaniu premierów z Zełenskim przekazano natomiast Rosjanom. Podobno po to, by w razie czego nie mogli użyć argumentu, że ostrzelali pociąg, bo nie wiedzieli, kto w nim jest. Cóż, po otrzymaniu noty mogli go ostrzelać wiedząc, kto się w nim znajduje. Polskich polityków i ich gości nie ochraniało wtedy wojsko, choć powinno.

„Dworczyk zrobił to po swojemu. Premier, wicepremier i szefowie rządów środkowoeuropejskich pojechali pociągiem. Z ochroną GROM-u, która czasami na takich wyjazdach występuje jako SOP (Służba Ochrony Państwa – przyp. aut.). Po co? Aby nie prosić prezydenta o zgodę na użycie sił zbrojnych za granicą. Bo – żeby było jasne – prezydent nic nie wiedział” – mówił anonimowy dyplomata w książce Parafianowicza.

Wendeta

Jeden z ministrów z satysfakcją odnotował wtedy, iż udało się „utrzeć nosa” ministrowi spraw wewnętrznych Mariuszowi Kamińskiemu, który nadzorował też służby. „Po wizycie Kaczyńskiego i Morawieckiego, o którą była wielka awantura z Kamińskim, pojawiły się standardowe argumenty: że to niepaństwowe zachowanie i bezsensowne narażanie życia kierownictwa państwa. To jednak słabe, że minister od służb odwołał się do takich kategorii. Dostał prztyczka w nos. Po pierwsze, nie był informowany o wyjeździe. Po drugie udowodniono jednoznacznie, że jego służby nie są konieczne do tego, żeby taką wizytę zabezpieczać” – objaśniał dyplomata.

Wewnętrzne rozgrywki, próby wykazania się, ustawienia innych w szeregu – to były priorytety.

Dla nich poświęcano kwestie bezpieczeństwa najwyższych polityków oraz procedury związane z bezpieczeństwem państwa.

Ze względu na niechęć do Kamińskiego w rządzie pomijano polskie służby specjalne, które powinny zabezpieczać polityków podczas takich wizyt, a przed nimi zrobić wywiadowcze rozpoznanie terenu. Premier i wicepremier jechali przecież do kraju objętego wojną. Zagrożenie bezpieczeństwa było realne. W tym samym czasie słynni rosyjscy wagnerowcy polowali na Zełenskiego, bo mieli zlecenie z Kremla, by go zabić. Podczas wizyty kilkukrotnie ogłaszano alarm przeciwlotniczy. Ale to nie wywołało wśród polityków PiS żadnych refleksji – cieszyli się, że nie powiadomili o wyjeździe służb i że Kamiński się wkurzył.

Dobry, zły i… przeciwpancerne miny

Pomijano też innych, na przykład ministerstwo obrony narodowej w dostawach broni do Ukrainy. Ponieważ w ocenie Mateusza Morawieckiego MON był zbyt powolny, premier zlecił te zadania Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. RARS w tym zakresie nadzorował... Michał Dworczyk. W efekcie o dostawach broni nie wiedział nawet Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej.

„Gdy załatwiony przez Dworczyka transport (broni – przyp. aut.) dotarł do Kijowa, ukraiński minister obrony Reznikow podziękował na Twitterze Błaszczakowi. A ten nie wiedział nic o żadnym transporcie. Bo przecież to robił RARS, a nie MON. No wściekł się. Zaczął wszystkich obdzwaniać. Skarżyć się, że jak to. Bez jego wiedzy i zgody” – opowiadał jeden z rozmówców Parafianowicza. Inny ujawnił, iż podczas jednego z transportów doszło do groźnego incydentu.

Ciężarówka przewożąca miny przeciwpancerne, wyjeżdżając z lotniska w Jasionce pod Rzeszowem, przewróciła się na bok. Miny przeciwpancerne wypadły prosto na asfalt.

Trzeba przyznać, że rząd PiS miał sporo szczęścia. Miny nie wybuchły, Rosjanie nie ostrzelali pociągu. Można się było dalej bawić w Dziki Zachód.

Tańczący z państwem

Najbardziej bulwersuje jednak informacja o stworzeniu „czegoś na wzór prywatnej firmy”, a więc prywatnego podmiotu, zatrudniającego byłych żołnierzy i funkcjonariuszy służb specjalnych. Miał on wykonywać rządowe zlecenia na zasadzie kontraktów. Czyli: rząd zleca prywatnej firmie zadania państwowe, a ta je szybko realizuje, bo nie musi przejmować się ograniczeniami, które obowiązywałyby państwowe instytucje. I bierze za to pieniądze. Dokładnie w ten sposób działała rosyjska Grupa Wagnera – prywatna jednostka wojskowa, realizująca zlecenia Kremla.

Polski podmiot, opisywany przez polityków PiS jako CBN (skrót od „Czemu By Nie”, taki żart), na zlecenie polskiego rządu transportował do Ukrainy broń i pieniądze. Rozmówcy Parafianowicza,

ministrowie i wysocy urzędnicy państwowi mówili wprost, że była to „nowa służba specjalna”. Tyle że utworzona bez ustawy, poza prawem.

„Powołaliśmy nową służbę specjalną. Kamiński nie był zadowolony. Bo oni byli dość skuteczni. CBN dowoził” – stwierdzał w książce jeden z ministrów.

Bardzo dziki Zachód

Inny konkludował: „Oni byli po prostu bardziej skuteczni niż państwo. (…) Mieli wszystkie zalety sił i służb specjalnych i niewiele wad biurokracji, która walczy tylko o załatwienie sobie dupochronu. (…) W odniesieniu do Białorusi myśleliśmy o powołaniu firmy do prowadzenia wojny psychologicznej. Firmy złożonej ze specjalsów, którzy się w tym specjalizują, i z ludzi służb”.

Mamy tu do czynienia z prywatyzowaniem strategicznych zadań państwa, dotyczących bezpieczeństwa i obrony narodowej. Prywatyzacja ta przebiegała w tajemnicy nie tylko przed opozycją i parlamentem, ale też częścią rządu.

Prywatny podmiot zyskał miano „nowej służby specjalnej”, zapewne więc jego uprawnienia były – i są – duże. A jednocześnie wszystko wskazuje na to, że państwo nie ma nad nim żadnej kontroli.

Mściciel – wersja PiS

Książka Parafianowicza to zapis zdarzeń, w których służby specjalne nie odgrywały żadnej roli. Wręcz przeciwnie – świadomie je pomijano w sytuacjach, w których powinny realizować swoje zadania, zgodnie z ustawowymi kompetencjami.

Czym więc zajmowały się służby, a w zasadzie ich ministerialni przełożeni? O tym z kolei mówi były poseł PiS i agent CBA Tomasz Kaczmarek. Agent Tomek w poprzednim tygodniu dobrowolnie zgłosił się do prokuratury. Tam zeznał, że jego szefowie w CBA kazali mu przekazywać tajne materiały dziennikarzom związanym z PiS.

Kaczmarek opowiadał, że pracownicy sprzyjających tej partii mediów dostawali teczki pełne tajnych akt, stenogramów podsłuchów, analiz operacyjnych. Na podstawie tych materiałów przygotowywali publikacje dyskredytujące politycznych przeciwników PiS. Zeznania Kaczmarka, które opisała „Gazeta Wyborcza”, dotyczą wcześniejszych okresów niż ostatnie rządy PiS. Chodzi o lata 2006-2010, gdy Kaczmarek pracował w CBA, oraz lata 2011-2015, gdy był posłem PiS.

Poszukiwacze

Kontrolowane przecieki dokumentów realizowano także wtedy, gdy zebrane materiały operacyjne CBA były za słabe, aby komukolwiek postawić zarzuty. Wtedy publikacja prasowa stawała się jedyną metodą, by zaatakować konkretną osobę. Jak mówił Kaczmarek,

pracownikom prawicowych mediów przekazywano materiały ze świadomością, że do złamania prawa nie doszło, a więc, że oczerniane osoby są niewinne.

„Ta wiedza była wykorzystywana na różnych płaszczyznach. W mediach, ale też do wewnętrznej manipulacji przez działaczy partii PiS, którzy w swoich działaniach, korzystając z podsłuchów i wiedząc o planach opozycji – czy to Platformy Obywatelskiej, Lewicy, czy też PSL – dostosowywali swoje metody działań tak, aby rozbrajać pomysły i plany konkurentów” – mówił Kaczmarek. – „W niektórych przypadkach wiedza operacyjna wykorzystywana jest do robienia briefów do użytku polityków partii”.

Były agent twierdzi też, że na polecenie przełożonych fałszował niektóre notatki służbowe. Wpisywał do nich informacje, które były kłamstwem, ale mocniej obciążały rozpracowywane osoby. Takie praktyki miały być stosowane w sprawie majątku Aleksandra i Jolanty Kwaśniewskich.

Państwo bezprawia?

Z opisywanych doniesień wynika, że państwem polskim rządzili ludzie, którzy temu państwu – rozumianemu jako system praw oraz realizujących je instytucji – nie ufali.

Ich podejście było proste: obchodzić państwo, jak tylko się da. Pomimo że w tym okresie to oni kierowali państwem.

Spróbujmy to zobaczyć z ich perspektywy (nie jest to łatwe, dlatego proszę o chwilę koncentracji). Politycy PiS obchodzili system nie tylko dlatego, że byli przekonani, iż przepisy działają przeciwko ich interesowi partyjnemu. Oni widzieli w państwie systemem opresyjny, który uderza w nich bezpośrednio nawet wtedy, gdy stoją na czele owego państwa. Opresją staje się sam fakt istnienia granic (np. prawnych), których teoretycznie nie wolno przekraczać. Teoretycznie, bo w praktyce każda granica zachęcała PiS do jej złamania.

Właśnie dlatego wicepremier do spraw bezpieczeństwa przyjmował do wiadomości łamanie procedur bezpieczeństwa. Szefowie służby specjalnej łamali procedury związane z działaniami służb. A premier, nadzorujący owe służby, tak bardzo im nie ufał, że wolał omawiać najważniejsze sprawy rządowe za pomocą korespondencji mailowej przechodzącej przez skrzynki należące do prywatnych dostawców, niż korzystać z bezpiecznej łączności rządowej. Z tego samego powodu wiele osób związanych z rządem PiS nie wykonywało wyroków sądów. Byli przekonani, że wiedzą lepiej niż sąd, co jest sprawiedliwe. I że nie muszą respektować granicy w postaci wyroku.

Politycy PiS nie byli w stanie szanować państwa nawet wtedy, gdy sami to państwo tworzyli.

Aby odkryć stosowane przez nich mechanizmy obchodzenia procedur, potrzebujemy nie tylko trzech komisji śledczych, które zapowiada Donald Tusk. Potrzebujemy solidnego, dużego i profesjonalnego zespołu śledczego, który krok po kroku będzie badał działania rządu w najbardziej newralgicznych obszarach. Jest to niezbędne nie tylko ze względu na poniesienie odpowiedzialności karnej lub cywilnej przez wysokich urzędników. Głównym celem powinno być wyłapanie dziur w państwowym systemie i skuteczne ich załatanie. Bez tego Dziki Zachód będzie mógł łatwo wrócić do Polski.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze