W 2018 Polska była jedynym w UE krajem, w którym odnotowano wzrost produkcji energii z węgla kamiennego. Polska gospodarka plasuje się na drugim miejscu (za estońską) pod względem emisyjności. Transformacja będzie wymagała ogromnych inwestycji, ale najpierw - planu. Ostatni przyjęto w 2009 i wg niego właśnie otwieramy pierwszą elektrownię jądrową
Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, jak w latach 2012-2018 przebiegały najważniejsze inwestycje energetyczne w Polsce. NIK chciała przede wszystkim skontrolować, czy budowa i modernizacja elektrowni w Polsce zapewnia nam w dłuższej perspektywie bezpieczeństwo energetyczne.
Główne wnioski?
Polska energetyka należy do najbardziej emisyjnych na świecie. Skala wyzwań związanych z jej transformacją jest więc gigantyczna. Raport NIK pokazuje, że na razie podejmujemy je po omacku.
W omówieniu raportu na stronie NIK znajdziemy jedno zdanie, które bardzo zwięźle podsumowuje sytuację polskiej energetyki:
„Polskie elektrownie są wyeksploatowane, a elektroenergetyka oparta na źródłach wysokoemisyjnych”.
Z tych powodów najważniejsze dwa wyzwania na najbliższe lata i dekady dla energetyki w Polsce to:
Na razie Polska nie najlepiej wywiązuje się z tych zadań. Dobrym przykładem jest elektrownia w Bełchatowie. Jest to największy emiter CO2 w całej Europie - odpowiada za ok. 20 proc. energii produkowanej w Polsce. Spalany jest w niej węgiel brunatny z odkrywek, które się wyczerpują. Potrzebuje więc szybkich decyzji co do nowego źródła węgla.
Tymczasem rosnąca cena produkcji energii z węgla w Europie i plany zdecydowanego zmniejszenia emisyjności mogą oznaczać, że nie będzie już nowych odkrywek dla elektrowni w Bełchatowie. Ale dokładnego planu, jak i czym zastąpić źródło, które produkuje więcej prądu niż wszystkie elektrownie z energią odnawialną w Polsce, na razie brakuje.
Nasza elektroenergetyka jest wyjątkowo mocno oparta na węglu - nie tylko na tle państw Europy Zachodniej, ale też np. na tle sąsiednich Czech:
Źródło grafiki: raport NIK
W dyskusji o polskiej i europejskiej energetyce często wspomina się, że wprawdzie Polska tworzy dużo energii z węgla, ale przynajmniej mniej niż Niemcy. To prawda - jesteśmy za Niemcami pod względem produkcji prądu zarówno z węgla kamiennego (80 TWh), jak i brunatnego (49 TWh). Jednak Niemcy zmniejszyli w 2018 roku ilość wyprodukowanej energii z węgla kamiennego o 11 TWh, my zwiększyliśmy – o 2 TWh.
Polska była zresztą jedynym w UE krajem, w którym odnotowano wzrost produkcji energii elektrycznej w oparciu o spalanie węgla kamiennego.
W produkcji energii z węgla brunatnego mamy natomiast spadek – o 3 TWh.
Jeśli chodzi o produkcję energii z wiatru, względnie taniego niskoemisyjnego źródła – zaliczyliśmy spadek aż o 14 proc. To efekt świadomych działań rządu PiS, który ustawowo ograniczył możliwość stawiania nowych wiatraków na lądzie praktycznie do zera.
Produkcja energii elektrycznej z OZE ogółem jest na najniższym poziomie od 2014 roku. Z węgla kamiennego – na najwyższym od 2013.
Trzeba też odnotować, że akurat produkcja z węgla brunatnego jest z kolei najniższa od 2010 roku. Ale to z węgla kamiennego pozyskujemy więcej prądu.
Według twardych danych jesteśmy jedną z najbardziej trujących gospodarek w Europie i będziemy musieli się z tym problemem zmierzyć.
Srebrny medal - tym razem z Estonią - należy się Polsce także w niechlubnej klasyfikacji emisyjności. Pokazuje ona, ile gramów ekwiwalentu dwutlenku węgla powstaje w przeliczeniu na jedną wyprodukowaną kilowatogodzinę energii elektrycznej.
Polska emisyjność to 230 proc. średniej unijnej. W 2018 roku, w stosunku do poprzedniego roku, wzrosła w Polsce o jeden procent. W tym samym w całej Unii spadła ona o pięć procent.
Komisja Europejska w listopadzie 2016 zaproponowała, a w maju 2019 przyjęła pakiet prawny „Czysta energia dla wszystkich Europejczyków”. Jednym z nowych rozwiązań jest m.in. norma ograniczająca w praktyce możliwość wsparcia finansowego po 2025 roku dla źródeł energii o emisyjności powyżej 550 CO2/kWh.
Według NIK obecnie takiej normy nie spełnia żadna polska elektrownia na węgiel kamienny lub brunatny.
Nie ma więc wątpliwości, że odejście od węgla jest nieuniknione. Jednym z rozwiązań jest inwestowanie w energetykę jądrową. To też jeden z rozważanych pomysłów na odejście od węgla w Bełchatowie – zamiana elektrowni węglowej na jądrową. Na razie jednak ani w tej sprawie, ani w sprawie żadnej innej elektrowni jądrowej w Polsce, nic widocznego się nie dzieje.
Jak zwraca uwagę NIK, w dokumencie Polska Polityka Energetyczna 2030, który został przyjęty w 2009 roku, otwarcie pierwszej elektrowni jądrowej zakładano na rok 2020. W najnowszym dokumencie – projekcie Polskiej Polityce Energetycznej 2040 – otwarcie pierwszej elektrowni jądrowej to 2033 rok.
Ale PEP 2040 wciąż nie jest przyjęty. Ministerstwo Energii zaprezentowało go w listopadzie 2018 i zapowiedziało konsultacje. Po konsultacjach, w kwietniu 2019 ministerstwo zapowiedziało przyjęcie dokumentu „w okolicach wakacji”.
8 listopada 2019 ogłoszono poprawiony projekt PEP 2040 i zapowiedziano… konsultacje. Uwagi można było zgłaszać do 29 listopada. Dalej więc najbardziej aktualną strategią energetyczną polskiego rządu jest PEP 2030, według której w tym roku otwieramy pierwszą elektrownię atomową. W międzyczasie zniknęło Ministerstwo Energii, a jego obowiązki przejęło Ministerstwo Aktywów Państwowych na czele z Jackiem Sasinem.
Do 2032 roku cztery największe firmy energetyczne (Tauron, PGE, Enea, Energa) planują inwestycje, które dadzą nowe ok. 5,6 GW mocy przy planowanych wycofaniach starych bloków o mocy 8,2 GW. Jeżeli więc chcemy być energetycznie samowystarczalni, to konieczne są nowe inwestycje i to nie w elektrownie węglowe – te będą stawać się coraz bardziej nieopłacalne.
Jak przebiegają inwestycje, które NIK kontrolował? Izba sprawdzała budowane nowe elektrownie, jak i kolejne nowe bloki energetyczne w istniejących już elektrowniach. To łącznie dziewięć inwestycji – elektrownie na węgiel brunatny, kamienny i gaz ziemny.
Żadna z dziewięciu inwestycji nie została ukończona na czas.
Samo wyłonienie wykonawcy w każdej z nich się przedłużyło – od pięciu miesięcy do aż trzech lat. Obecnie średni czas opóźnienia dla dziewięciu skontrolowanych inwestycji to nieco ponad rok. Rekordzistką jest elektrociepłownia w Stalowej Woli – tam opóźnienie wyniosło aż trzy lata i cztery miesiące. W elektrociepłowni we Włocławku – półtora roku.
Powody?
Co jeśli nowe inwestycje nie zostaną zrealizowane? Będziemy importować coraz więcej. W kontrolowanym okresie produkcja energii elektrycznej wzrosła z 159,9 TWh do 165,2 TWh (o 3 proc.), a zużycie z 157 TWh do 170,9 TWh (ponad 9 proc.).
To znaczy, że w 2012 roku produkowaliśmy więcej, niż zużywamy, a w 2018 roku było już na odwrót. Rzeczywiście, w 2018 roku Polska zaimportowała najwięcej prądu w historii.
Wykres zużycia i produkcji energii elektrycznej w ostatnich kilkudziesięciu latach pokazuje, że po raz pierwszy Polska zaczyna mieć naprawdę poważne kłopoty z ujemnym bilansem energii – potrzebujemy więcej, niż produkujemy.
Import netto – różnica między produkcją a zużyciem - osiągnął najwyższy poziom w historii – 5,7 TWh. Pobity został rekord z 1984 roku (4,6 TWh), z czasów zapaści gospodarczej lat 80.
Z drugiej strony ceny energii na rynku hurtowym są w Polsce najwyższe w regionie. Dlatego import może być opłacalny – często sprowadzenie prądu z zagranicy jest po prostu tańsze.
Ale to strategia chwilowa, niemająca nic wspólnego z myśleniem długofalowym, którego brak obnaża raport NIK.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
31 stycznia 2023
30 stycznia 2023