Philippsburg to nieco ponad 13-tysięczne miasteczko w Badenii-Wirtembergii. Tam we wtorek 31 grudnia rząd niemiecki zrobi kolejny krok wstecz w walce o zatrzymanie kryzysu klimatycznego, próbując przy tym przekonać resztę Europy, że robi coś dokładnie przeciwnego
W Sylwestra 2019 zostanie wyłączony drugi blok elektrowni atomowej w Philippsburgu. Wraz z nim z niemieckiego miksu energetycznego trwale zniknie ponad 1300 MW stabilnej mocy zdolnej do produkcji ponad 10 terawatogodzin (TWh) praktycznie bezemisyjnej energii rocznie. To blisko 2 proc. rocznego zużycia prądu w Niemczech.
29 grudnia na terenie przy elektrowni przeciw zamknięciu protestowali polscy i niemieccy aktywiści pod hasłem „Ratuj klimat - wspieraj atom!”. Akcję zorganizował ruch FOTA4Climate, inicjatywa społecznikowska na rzecz energetyki atomowej, odnawialnej, ochrony klimatu i przyrody.
„Protestujemy ponieważ zmiany klimatu powinny być priorytetem w polityce energetycznej. Niestety, wyłączenie tego reaktora spowoduje, że stracimy ogromne ilości energii bez CO2, porównywalne z produkcją z dwóch trzecich wszystkich turbin wiatrowych w Danii. To klimatyczne szaleństwo”
- mówi OKO Press Adam Błażowski, jeden z założycieli FOTA4Climate i pomysłodawca protestu.
Zamknięcie Philippsburga to kolejna decyzja w ramach niemieckiej polityki Atomausstieg, czyli wyeliminowania energii atomowej z niemieckiego miksu energetycznego do roku 2022. Atomausstieg to efekt paniki po wywołanej przez tsunami awarii elektrowni atomowej w japońskiej Fukushimie w roku 2011. Skrzętnie wykorzystanej przez niemieckich Zielonych i wspierające ich organizacje, np. Greenpeace.
Ruchy te zbudowały swoją tożsamość na sprzeciwie wobec energii atomowej w latach 70. ubiegłego wieku, co w zasadzie uniemożliwia rewizję poglądów, nawet w całkiem nowym kontekście grożącej nam katastrofy klimatycznej.
Dobrą ilustracją prymatu tożsamościowego podejścia bez względu na okoliczności jest wypowiedź Jany Wiechmann, działaczki niemieckiego Greenpeace z Bremy, z roku 2011:
„Jeśli będziemy musieli wybierać między ryzykiem energii jądrowej (…) a jedynie podgrzewaniem atmosfery, wówczas wybierzemy węgiel, ponieważ nie ma lepszej alternatywy”,
powiedziała Wiechmann kanadyjskiej stronie internetowej Forget the Box. Dodała, że „węgiel może być pomostem między energią jądrową, a energią odnawialną”.
Przez ponad cztery dekady od pierwszych protestów antyatomowych w miejscowości Wyhl w 1975 roku, podsycana przez aktywistów niechęć do energetyki jądrowej – swoją drogą w latach Zimnej Wojny w absurdalny sposób często łączona ze sprzeciwem wobec atomowego militaryzmu – zyskała na popularności na tyle, by stać się istotnym punktem programu innych partii obawiających się utraty poparcia.
W OKO.press publikowaliśmy również argumenty przeciwników energii atomowej:
Tak zrodziła się Atomausstieg, która jest kluczową częścią innej wielkiej strategii Berlina, czyli Energiewende – odejścia od paliw kopalnych i atomu na rzecz wizji „100 proc. OZE”.
W grudniu 2019 roku ukazało się badanie skutków polityki Atomausstieg, przeprowadzone przez amerykańskie National Bureau of Economic Research. Wynika z niego, że efekty odejścia od energii jądrowej są jeszcze bardziej opłakane, niż sądzono do tej pory.
Eliminacja niskoemisyjnej produkcji energii elektrycznej z siłowni jądrowych została w większości skompensowana wzrostem produkcji z najbardziej emisyjnego paliwa, czyli węgla, a także zwiększeniem importu. Koszt odejścia od atomu badacze oszacowali na 12 mld dolarów rocznie, z czego 70% przypada na koszty zwiększonej śmiertelności na skutek zanieczyszczenia powietrza przez zwiększone spalanie węgla.
Znamienne, że likwidację niskoemisyjnej energetyki jądrowej zaplanowali Niemcy na 12 lat od roku 2011 do 2022, a odejście od węgla – aż na 18, do roku 2038. Taka decyzja spowoduje przekroczenie “budżetu węglowego” tj. możliwych emisji CO2 dla każdego kraju aż o miliard ton.
Pomimo tego faktu zarówno Zieloni jak i Greenpeace uczestniczący w obradach niemieckiej Komisji Węglowej zagłosowali za opóźnioną datą (Greenpeace złożył potem “zdanie odrębne”). Sprzeciw wyrazili jedynie reprezentanci miejscowości oczekujących na wysiedlenie pod nowe kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego.
„Niemcy wychodzą z energetyki atomowej. Energia elektryczna z wiatru i słońca jest tańsza i bezpieczniejsza. Energia atomowa nie rozwiązuje ani jednego problemu, ale stwarza wiele nowych dla naszych dzieci i wnuków” – to zeszłoroczna wypowiedź niemieckiej ministry środowiska Svenji Schulze z SPD.
Według przeciwników i przeciwniczek energetyki jądrowej te “nowe problemy” to przede wszystkim odpady. Tych jednak jest niewiele w stosunku do wydajności elektrowni jądrowych, a technologia ich składowania jest bezpieczna. Przykładem szwajcarskie składowisko w Würenlingen, gdzie całość wysokoaktywnych odpadów z krajowej energetyki atomowej mieści się w hali o wymiarach 68 na 41 na 20 metrów.
Pozbywając się potężnych i stabilnych źródeł niskoemisyjnej energii, Niemcy próbują zastąpić ją budową ogromnych mocy w siłowniach wiatrowych i farmach solarnych. Choć równie niskoemisyjne jak atom, źródła te mają jedną zasadniczą wadę - niską efektywność.
Tzw. współczynnik wykorzystania mocy – czyli, upraszczając, ilość czasu w jakim pracują instalacje – wynosi w Niemczech ok. 40 proc. dla morskiej energetyki wiatrowej, ok. 25 proc. dla turbin wiatrowych na lądzie i ok. 11 proc. dla instalacji fotowoltaicznych wykorzystujących energię słoneczną.
Ten sam współczynnik dla sześciu ostatnich elektrowni atomowych w Niemczech wynosił w roku 2018 około 90 proc. Innymi słowy, siłownie jądrowe produkują prąd praktycznie bez przerwy. Wiatrowe i solarne – tylko, gdy akurat wieje wiatr i świeci słońce.
Rozwijanie energetyki odnawialnej w kierunku „100 proc. OZE” wymaga też znacznie przeskalowanego systemu, ponieważ 1000 MW mocy zainstalowanej w turbinach wiatrowych przy współczynniku wykorzystania mocy ok. 30 proc., nigdy nie będzie tak samo efektywne, co 1000 MW mocy w elektrowni atomowej pracującej przez ok. 90 proc. czasu.
Problemem jest również fakt, że źródła odnawialne często konkurują same ze sobą: gdy świeci słońce dotyczy to całego kraju, gdy pogoda jest wietrzna pracuje większość turbin. Oznacza to okresowe ale krótkotrwałe znaczne nadwyżki energii, która może być wtedy ograniczana (curtailing), co obniża efektywność ekonomiczną inwestycji.
Do tego dochodzą inne problemy instalacji energii odnawialnej – czas eksploatacji ok. dwukrotnie krótszy niż elektrowni atomowych, mogących pracować 60, a nawet 80 lat, czy wielkie wymagania pod względem powierzchni zajmowanego terenu. Ten ostatni problem właśnie daje o sobie znać w gęsto zaludnionych Niemczech, gdzie tężeje opór przeciw rozbudowie istniejących i budowie nowych farm wiatrowych.
W pierwszej połowie 2019 roku w Niemczech zainstalowano zaledwie 35 turbin wiatrowych o łącznej mocy 290 MW. To spadek o ponad 80% w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku i najgorszy wynik od prawie 20 lat. W latach 2017 i 2018 zainstalowano odpowiednio ponad 5000 MW i 2800 MW nowych mocy wiatrowych.
Dla potężnej i uprzemysłowionej gospodarki Niemiec, gdzie zużycie energii elektrycznej wyniosło w roku 2019 ok. 570 TWh, a więc ponad trzykrotnie więcej niż w Polsce, szczyt produkcji prądu z wiatru i słońca nie zawsze pokrywa się ze szczytem zapotrzebowania.
Przy braku wielkoskalowych rozwiązań magazynowania energii, by zapewnić ciągłość dostaw w systemie opartym na turbinach wiatrowych i panelach fotowoltaicznych, potrzebne są tzw. źródła w podstawie. Ale nie atom - niemal zgodnym chórem mówią niemieckie partie polityczne i organizacje pozarządowe.
Stąd wahania w produkcji prądu z wiatru i słońca kompensuje się spalaniem gazu ziemnego. Efekt? O ile zużycie energii z ropy i węgla znajduje się w trendzie spadkowym od wczesnych lat 90., o tyle konsumpcja energii z gazu wzrosła. Tym samym spadek emisji z energetyki – wydawałoby się cel nadrzędny – jest powolny i na koniec 2019 roku Niemcy wciąż nie są pewni osiągnięcia ogólnego celu redukcji na rok 2020. Emisyjność gazu wynosi ok. 500 g CO2/kWh. To ok. dwa razy mniej niż węgla, ale nadal dużo.
Jak bardzo skuteczny jest atom w dekarbonizacji najlepiej widać na przykładzie Francji. W połowie lat 70. Francuzi podjęli decyzję, by oprzeć generację energii elektrycznej na instalacjach atomowych. W efekcie produkcja prądu nad Sekwaną charakteryzuje się bardzo niską emisyjnością – 30 grudnia w południe wynosiła 66 gramów CO2/kWh. W Niemczech – przy sprzyjających warunkach wiatrowych była wciąż trzy razy wyższa na poziomie 192 gramów CO2/kWh.
Według Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC), mamy czas do 2030 roku, by ściąć emisje o ok. 45 proc. względem roku 2010, by zachować szanse na zatrzymanie globalnego wzrostu temperatury na poziomie ok. 1,5°C do roku 2100. Eliminowanie dziesiątków terawatogodzin czystej energii z niemieckich elektrowni atomowych nie służy temu celowi - nie tylko w Niemczech, ale w całej Europie.
Według Błażowskiego z FOTA4Climate protesty takie, jak w Philippsburgu, nawet jeśli nie odniosą szybkiego sukcesu, są potrzebne. Także w Polsce, gdzie rząd PiS planuje rozpocząć budowę elektrowni atomowych w latach 30.
Programowi energetyki jądrowej przeciwna jest niemal cała opozycja. Czasami tylko dlatego, że jest opozycją – to przypadek Platformy Obywatelskiej – lub ze względu na sprzeciw wobec energetyki atomowej wpisany w tożsamość działalności, jak w przypadku Zielonych.
Nawet Lewica jest podzielona w sprawie energetyki jądrowej, którą jednoznacznie i z powołaniem się na dane naukowe wspiera jedynie partia Razem.
„Musimy zmienić narrację, atom i OZE powinny być traktowane jako wspólne dobro, niezależne od aktualnej opcji politycznej. To bardzo ważne z punktu widzenia wyzwania jakim jest dekarbonizacja energetyki. Kończy się czas klimatycznego romantyzmu, czas na pragmatyzm i technologiczny agnostycyzm w imię dobra naszych dzieci” – mówi Błażowski.
Jak na razie pragmatyzmu w stereotypowo najbardziej pragmatycznym narodzie Europy nie widać. Do zamknięcia w Niemczech przeznaczonych jest ostatnich sześć elektrowni atomowych o łącznej mocy zainstalowanej ponad 8 GW i rocznej produkcji ponad 61 TWh.
„Mam nadzieję, że kolejne protesty nie będą potrzebne. Trudno jest być aktywistą opowiadającym się za energią jądrową w Niemczech, ale mam wrażenie, że nasz ruch rośnie w siłę, a temat energetyki jądrowej podejmowany jest już nie tylko w kontekście zamykania elektrowni, ale raczej ich pozostawienia”
– mówi OKO Press Simeon Preuß, nauczyciel fizyki z Herzogenaurach. Pochodzący z okolic Philippsburga Preuß jest członkiem organizacji proatomowej Nuklearia i brał udział we wczorajszym proteście razem z polskimi aktywistami.
Aktywiści z antyatomowej organizacji BUND ogłaszają każde kolejne zamknięcie reaktora jako “sukces”. W 2011 w atmosferze skandalu jej szefowie zaakceptowali 10 mln euro wkładu od firmy Gazprom dla nowo utworzonej fundacji mającej na celu badanie wpływu gazociągu Nord Stream na Morze Bałtyckie.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze