0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Dabrowski / Agencja GazetaGrzegorz Dabrowski /...

Białorusini codziennie prezentują nowe nagrania i zdjęcia, dopuszczają do koczujących w Usnarzu Górnym cudzoziemców - przedstawicieli organizacji międzynarodowych, zbierają „dowody” na łamanie praw człowieka między innymi przez Polskę (także przez Litwę i Łotwę). Potem publikują je otwarcie w internecie, dając każdemu możliwość, by samodzielnie przekonał się, kto jest złym, a kto dobrym. Oczywiście, przekaz jest wysterowany w taki sposób, by pasował do białoruskiego scenariusza.

Co najgorsze - nie możemy się przed tym bronić. Linią obrony demokratycznego państwa są w takiej wojnie niezależne media, jeśli mogą z bliska obserwować sytuację i weryfikować materiały przedstawiane przez drugie państwo.

Jednak polski rząd odsunął dziennikarzy, a wprowadzając stan wyjątkowy zamknął teren, na którym trwa kryzys migracyjny. Zostawił za to wielką, niechronioną dziurę w przestrzeni informacyjnej. Niestety, zapełniają ją dziś materiały białoruskiego reżimu Łukaszenki. My możemy nie wierzyć w to, co pokazują. Społeczność międzynarodowa będzie na nie jednak skazana.

Już dziś dostępne publiczne materiały video i foto, które pozwalają porównać choćby to, czy w obozowisku migrantów w Usnarzu Górnym zmieniają się osoby, czy też przebywają tam wciąż ci sami cudzoziemcy, pochodzą od Państwowego Komitetu Granicznego Republiki Białoruś. Informacyjnie, jako państwo, jesteśmy wobec tego rodzaju ofensywy absolutnie bezradni.

Przeczytaj także:

Białoruski reżim wykorzystuje decyzje polskich władz

Dyskusja w Polsce na temat sytuacji migrantów na granicy polsko-białoruskiej, w Usnarzu Górnym, najczęściej jest sprowadzana do dwóch postaw. Strona prorządowa twierdzi, że mamy do czynienia z wojną hybrydową, prowadzoną przez białoruski reżim Łukaszenki. A domaganie się przez polską opozycję, organizacje pozarządowe i aktywistów, humanitarnego traktowania osób koczujących na granicy, to branie udziału w „grze Łukaszenki”, w domyśle – przeciw własnemu państwu.

Strona demokratyczna stoi na stanowisku, że rozumie, iż trzeba chronić granicę polsko-białoruską, ale nie zmienia to faktu, iż koczujących na granicy ludzi trzeba potraktować humanitarnie i zgodnie z przepisami: przewieźć do ośrodka dla uchodźców, zapewnić jedzenie, wodę i pomoc lekarską. O reszcie działań można i trzeba rozmawiać.

Wydaje się, że najrzadziej słychać głosy tych, którzy pokazują, że sytuacja z poziomu wojny informacyjnej wygląda jeszcze inaczej. Otóż wszystkie działania strony polskiej są wykorzystywane przez państwo białoruskie do realizacji własnego scenariusza.

Wystarczy jednak zajrzeć do głównych białoruskich mediów i na rządowe strony, by przekonać się, że zaplanowana narracja budowana jest w oparciu o dwa filary. Pierwszy z nich to oficjalne decyzje polskich władz i wypowiedzi polityków, uzupełniane czasami o informacje o działaniach aktywistów. Drugi, może nawet ważniejszy – to filmy i zdjęcia z terenów przygranicznych.

Informacyjna blokada pomaga Łukaszence

Doniesienia o zachowaniach funkcjonariuszy granicznych: polskich, łotewskich i litewskich, wobec cudzoziemców pojawiają się codziennie na oficjalnym portalu Białoruskiego Komitetu Granicznego.

W odniesieniu do wszystkich tych służb budowany jest ten sam obraz: nieludzkich przemocowców, którzy swoimi zachowaniami podważają „europejskie” wartości i łamią prawa człowieka. W kontraście do nich pokazuje się „dobrych”, czyli białoruskich pograniczników.

To oczywiście czysta propaganda, ale nie wolno jej lekceważyć: prawdopodobnie będzie wielokrotnie wykorzystywana na forum międzynarodowym.

Niestety w Polsce, z powodu blokady informacyjnej, na którą zdecydował się rząd, mamy trudności z weryfikacją białoruskich doniesień. Dziennikarze i przedstawiciele organizacji pozarządowych zostali w Usnarzu Górnym najpierw odsunięci ok. 200 metrów od granicy, a migranci – odgrodzeni kordonem funkcjonariuszy Straży Granicznej, wojska, policji.

Już wtedy problemem było uzyskanie bezpośrednich, niezależnych przekazów o tym, jak wygląda sytuacja cudzoziemców. Wprowadzenie stanu wyjątkowego tę blokadę pogłębia. Dziennikarze nie mogą wchodzić na teren objęty stanem wyjątkowym (3 km od granicy). Nikt nie może nagrywać filmów ani robić zdjęć.

Z takiego układu korzysta białoruski reżim, pokazując zarówno grupę z Usnarza, jak i innych migrantów, z bliska, w bezpośrednim kontakcie, prezentując czasem naprawdę drastyczne sytuacje (nie wiadomo, na ile prawdziwe).

W ten sposób realizowany jest scenariusz Łukaszenki: stworzenie sytuacji, w której władze Białorusi, a także Rosji (pisała o tym na platformie Telegram m.in. rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych), mają podstawy, by oskarżać kraje Unii Europejskiej o łamanie praw człowieka.

Litwa, Polska i Łotwa są dziś na celowniku. Każdy dzień, gdy władze tych państw nie są w stanie zakończyć kryzysu – działa na ich niekorzyść.

I nie dzieje się tak z powodu reakcji polskich demokratów na migrantów w Usnarzu Górnym – choć politycy koalicji rządzącej usiłują zrzucić na nich odpowiedzialność.

Skąd się wzięli Kubańczycy?

31 sierpnia na oficjalnym portalu Białoruskiego Komitetu Granicznego opublikowano kilkuminutowy film. Jego najbardziej poruszający fragment został nagrany przez jednego z członków kubańskiej rodziny.

Polscy pogranicznicy przywieźli na granicę z Białorusią rodzinę pięciu migrantów – obywateli Kuby. Nakręcony przez nich film wyraźnie pokazuje, że obcokrajowcy nie chcieli wychodzić z samochodu. Jednak nawet obecność dziecka nie przeszkodziła polskim funkcjonariuszom w użyciu przemocy, w celu wydostania uchodźców z samochodu. (…) Polscy pogranicznicy nie zwracali uwagi na apele, nie reagowali na prośby o prostą ludzką pomoc – o zapewnienie ciepłych ubrań i butów, bo nie każdy uchodźca takie ma. Również polskie władze odmówiły uchodźcom pomocy medycznej i dostarczenia normalnej żywności. W rezultacie, pod groźbą użycia broni, rodzina została wywieziona na granicę z Białorusią” – tak opisano zdarzenie w komunikacie.

Na nagraniu widać najpierw ludzi w samochodzie. Potem mężczyzna w mundurze polowym otwiera drzwi, prawdopodobnie każe im wysiąść. Wtedy się zaczyna. Krzyki ludzi, wyciąganie ich na siłę z samochodu mimo wyraźnego sprzeciwu. Plątanina rąk widoczna na filmie, gdy ci siedzący dalej od wyjścia usiłują przytrzymać tych, którzy właśnie są wyciągani. Funkcjonariuszy uczestniczących w akcji widać rzadko. Mimo to można zauważyć:

- mężczyznę w czarnej maseczce na twarzy, z napisem „Straż Graniczna” i w czarnym polarze, z takim samym napisem;

- drugiego mężczyznę w polarze z napisem „Straż Graniczna”

- mężczyznę w stopniu starszego chorążego sztabowego w koszuli khaki Straży Granicznej (zgodnej z wzorem umundurowania SG), z napisem nad prawą kieszenią „Straż Graniczna”, pod spodem słabiej widoczny napis po angielsku (też zgodny z wzorem umundurowania).

W drugiej części nagrania kubańska rodzina opowiada Białorusinom, co się wydarzyło. Mężczyzna bardziej pokazuje niż opisuje, jak siłowo potraktowali ich Polacy.

Czy to prawdziwy materiał? Ustawka? Ktoś się może podszył polskich funkcjonariuszy? Na podstawie udostępnionego filmu nie ma możliwości zweryfikowania czasu ani miejsca nagrania. Nie wiadomo też, skąd w Polsce wzięli się migranci z Kuby i czemu mieliby zostać odstawieni na granicę z Białorusią?

Te wątpliwości nie przeszkadzają jednak w serwowaniu negatywnej historii o polskich pogranicznikach przez Białoruski Komitet Graniczny. A dalej, oczywiście, przez białoruskie media, także te największe – państwową telewizję, państwowe portale informacyjne.

Litwa, Łotwa i Polska na białoruskim celowniku

Na stronie Komitetu Granicznego tego rodzaju materiałów jest znacznie więcej, nie tylko o Polsce. W większości podkreśla się stosowanie przemocy wobec migrantów, przez funkcjonariuszy z Łotwy, Litwy i Polski. Jest historia o wyrzuceniu z Litwy półprzytomnego mężczyzny, a z Polski osoby z niepełnosprawnością; o wypychaniu przez Łotyszy z terenu swego państwa rodzin z małymi dziećmi. Są informacje o biciu cudzoziemców, grożeniu im bronią, porzuceniu na granicy przez Litwinów nieprzytomnej, ciężarnej kobiety.

Na tym tle pokazywani są białoruscy funkcjonariusze: jak ratują dzieci i kobiety, opatrują pobitych, udzielają pomocy lekarskiej, przyjmują wyrzucone rodziny.

Oczywiście nie wspomina się o tym, w jaki sposób cudzoziemcy dostali się do Europy. Ani słowa o operacji „Śluza”, w ramach której otwarto kanał przerzutowy migrantów przez Białoruś do Unii Europejskiej, a państwowe białoruskie biuro podróży brało udział w koordynowaniu lotów z Bagdadu, którymi migranci docierają do Mińska. Ani słowa o tym, że białoruscy funkcjonariusze nie tylko nie utrudniają cudzoziemcom dotarcia do granicy, ale - przynajmniej w niektórych przypadkach - nawet im w tym pomagają.

Przekaz białoruski jest przekazem propagandowym, używanym w wojnie informacyjnej – podkreślmy to jeszcze raz. Ale wykorzystywane są w nim zdarzenia z udziałem polskiej Straży Granicznej, a w Polsce nie ma ich jak publicznie weryfikować.

Tymczasem białoruskie media nie tylko dostają materiały od oficjalnych instytucji, ale też są przywożone na granicę, by mogły rozmawiać z migrantami. Na tym nie koniec - to Białoruś 1 września umożliwiła kontakt z cudzoziemcami w Usnarzu Górnym przedstawicielom Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców oraz po raz drugi przekazała pomoc humanitarną.

Przy okazji przekonywała, że obóz w Usnarzu znajduje się po stronie polskiej - polskie władze twierdzą, że po białoruskiej; próba weryfikacji stanu rzeczywistego za pomocą zdjęć satelitarnych wskazuje, że granica państwowa przebiega mniej więcej przez środek obozowiska.

Reżim Łukaszenki kreuje fatalny obraz Polski

Filmy na temat polskiej granicy Białoruski Komitet Graniczny zaczął publikować 13 sierpnia - od nagrania, które ma pokazywać, jak Polacy dostarczyli grupę cudzoziemców na granicę polsko-białoruską i wyrzucili ich z Polski. W opisie podkreślono, że widoczny na nagraniu samochód nie jest używany przez polską Straż Graniczną, lecz przez wojsko.

Na filmie widać las, dwa samochody (jeden ciężarowy) i kilka osób, przechodzących przez zaorany pas ziemi. Kiedy powiększam klatkę filmu, widzę, że numer rejestracyjny samochodu oraz prawdopodobnie numer boczny, zostały zasłonięte w czasie obróbki materiału. Nie ma tu nic, co uwiarygadniałoby białoruski przekaz: na podstawie filmu nie da się określić, czy w ogóle widzimy polskie służby, ani zlokalizować miejsca.

Podobnie jest z innymi materiałami:

- 14 sierpnia opublikowano film, na którym białoruski funkcjonariusz opatruje rannego cudzoziemca leżącego na trawie (mężczyzna ma rozcięty łuk brwiowy i rozbitą głowę). Opatrzono go informacją, że ranny Irakijczyk w takim stanie został wywieziony na granicę przez polską Straż Graniczną.

- 19 sierpnia zamieszczono film, którego bohaterem jest cudzoziemiec z widoczną niepełnosprawnością (brak jednej nogi). Na nagraniu widać, jak jest mu udzielana pomoc lekarska w karetce, potem o stanie mężczyzny mówi lekarka. Z opisu wynika, że był członkiem czteroosobowej grupy „obywateli pochodzenia niesłowiańskiego”, którzy zostali zabrani na granicę przez polskich funkcjonariuszy SG i zmuszeni do przejścia na Białoruś. Znów – weryfikacja tego przekazu na podstawie nagrania jest niemożliwa.

Dziewczynka w żółtym swetrze nie zniknęła

Białorusini chętnie udostępniają też materiały z koczowiska w Usnarzu Górnym – na portalu jest film z 18 sierpnia i zdjęcia z 1 września. To aż nieprawdopodobne, ale białoruskie materiały pozwalają odpowiedzieć na niektóre pytania dotyczące sytuacji migrantów, stawiane w Polsce.

Zdjęcia z września wskazują, że w obozowisku wciąż są kobiety, wśród nich nastolatka w żółtym swetrze, która wcześniej stała się symbolem kryzysu w Usnarzu, dzięki zdjęciom polskich fotoreporterów (zrobionym przed odsunięciem dziennikarzy). W obozowisku nadal jest też kot – na jednej z fotografii trzyma go jedna z kobiet.

Można również zidentyfikować niektórych mężczyzn: ci sami są na nagraniu z 18 sierpnia i na zdjęciach z 1 września. Widać prymitywne warunki, panujące w obozowisku, polskich mundurowych, stojących w kordonie po drugiej stronie, policyjne radiowozy. Są również przedstawiciele UNHCR, stąd wiadomo, że zdjęć nie zrobiono wcześniej. Udokumentowano również, jak białoruski Czerwony Krzyż przekazuje migrantom pomoc humanitarną.

Dopóki przedstawiciele białoruskiego państwa będą mogli pokazywać takie zdjęcia, dokładając do nich własny przekaz, obarczając Polskę pełną odpowiedzialnością za los migrantów – dopóty Polska będzie drastycznie przegrywać w wojnie informacyjnej.

W tej wojnie nie ma znaczenia desperacka próba posła Sterczewskiego, który usiłował przedostać się przez kordon polskich funkcjonariuszy, by przekazać leki i jedzenie migrantom; nie ma większego znaczenia symboliczna próba przerwania granicznego płotu przez grupę polskich aktywistów.

To drobiazgi, o których owszem, informuje się na Białorusi, ale to nie one dominują w głównym przekazie dowodzącym, że Polsce i krajom nadbałtyckim „spadają maski europejskich wartości”; że państwa, które domagały się od Białorusi i Rosji przestrzegania praw człowieka, teraz same je łamią.

Dotychczasowe działania polskiej strony rządowej niestety, pomagają ten przekaz kreować. Teraz, po wprowadzeniu stanu wyjątkowego, jeszcze bardziej niż wcześniej.

Prezentowane materiały (zdjęcia, kadry z filmów) pochodzą z portalu Białoruskiego Komitetu Granicznego. Ze względu na zagrożenie manipulacją nie powinny być one uznawane za wiarygodne przedstawienie faktów.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze