„Nauczyciele się boją, że pojawią się trudne emocje. Uczniowie zaczną wygłaszać swoje opinie. Pojawią się uproszczenia, może jakieś obraźliwe teksty czy stereotypy, np. wobec kolegów i koleżanek z Ukrainy, a nauczyciele nie będą wiedzieli, jak sobie w takiej sytuacji poradzić. I to jest paradoks, bo żeby ten temat zrozumieć, to trzeba o nim rozmawiać”
Anton Ambroziak, OKO.press: Migracja bezpośrednio dotyka polską szkołę, ale jako temat jest wciąż w niewielkim stopniu uwzględniana w programach nauczania, a czasem i w codziennym praxis. Taki był punkt wyjścia do waszych badań i raportu „Niewidoczne historie”?
Izabela Meyza, Fundacja Szkoła z Klasą: Chcieliśmy wyjść od języka i spojrzeć, jak w szkołach, a i szerzej w kulturze – bo badaliśmy też social media, rozmawialiśmy z ekspertami – mówi się o migracji w trzech krajach: Polsce, Belgii i Hiszpanii. Może to zabrzmi jak truizm, ale sposób w jak mówi się na dany temat, wpływa na to, jak później działamy, np. na polu integracji. Z polskiej perspektywy są pewne grupy migrantów czy uchodźców, które są widoczne, np. uczniowie z Ukrainy i są takie, które są absolutnie niewidoczne.
A są takie, które są fantazmatyczne.
Tak. Inaczej też opowiada się o pewnych etapach migracji. Weźmy przykład uchodźców z Ukrainy, którzy przyjechali tuż po wybuchu pełnoskalowej wojny. Dużo mówiło się o pospolitym ruszeniu, o tym, że wszyscy pomagamy. To był oczywiście obraz nas samych jako Polaków, ale też zbiorowej reakcji na gwałtowne wydarzenie, oczywisty dramat. Natomiast proces integracji kulturowej, który jest znacznie trudniejszy i długotrwały, nie jest już tak szeroko omawiany. A szkoła sama jest częścią tego procesu, o którym często zapominamy, że jest wzajemny.
Jako Fundacja Szkoła z Klasą dużo uwagi poświęcaliśmy wsparciu szkół w trudnościach, z którymi mierzyły się szkoły przyjmujące uczniów i uczennice z Ukrainy. Ale nauczyciele sami zgłaszali nam, że polscy uczniowie też potrzebują opieki w tym procesie. Nic nie da skupienie się na grupach mniejszościowych, gdy polskie dzieciaki będą miały opór. A od rodziców będziemy słyszeć, że ci, co tu przyjechali, to mają łatwiej, mają inne wymagania, mają lepsze oceny, mniej muszą się starać. Dopóki nie poradzimy sobie z tym oporem, będzie w pętli resentymentów.
A co dało wam porównanie systemów edukacji w Belgii, Polsce i Hiszpanii?
Z naszymi partnerami w projekcie pomyśleliśmy, że fajnie będzie spojrzeć na migrację z różnych punktów widzenia. Niby wszyscy mówimy z perspektywy europejskiej, ale każdy kraj ma swoją specyfikę historyczną i geopolityczną. Belgia ma długą historię migracji, do przepracowania kwestie kolonialne. Polska ma doświadczenie przyjęcia dużej grupy uchodźców z sąsiedniego kraju, a Hiszpania wpuszczania wielu grup etnicznych w długim czasie.
Zależało nam, żeby kraje na Zachodzie Europy zobaczyły naszą perspektywę – kraju, który wziął na siebie spory ciężar przyjęcia i integracji uchodźców. My z kolei, obserwując np. doświadczenia edukacyjne belgijskiego muzeum BELvue, uczymy się, jak rozmawiać o relacjach między migrantami i grupą ich przyjmującą.
W Polsce wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że z kraju emigranckiego, którym byliśmy jeszcze kilka lat temu, staliśmy się krajem imigranckim.
Na podstawie tych doświadczeń możemy się uczyć, jak radzić sobie z wyzwaniami związanymi z imigracją.
Dyskusja o migracji w szkołach może mieć dwa cele: integracyjny, reagowania na to, co dzieje się w skali mikro. Ale równocześnie może być pasem transmisyjnym dla narracji, które nie mieszczą się w debacie publicznej. Niektóre lekcje mogą wręcz przeciwdziałać dezinformacji.
Szkoła sama w sobie jest przestrzenią integracji. To jest ogromna zmiana, która wydarzyła się w Polsce po wybuchu wojny w Ukrainie.
Czyli szkoła jako przestrzeń wielokulturowości?
Tak, to jest fakt, z którym jakoś musimy sobie poradzić. A rozmawiając o migracji, uczymy się siebie nawzajem, naszych perspektyw, wyzwań, potrzeb, kodów kulturowych. Dużo ostatnio mówi się o zmianach w podstawie programowej. Dużo większa zmiana, która w znaczący sposób wpływa na system, dotyczy tego, że polska szkoła w ciągu kilku lat przestała być monokulturowa.
Jeśli chodzi o narracje, to my badaliśmy głównie narracje w social mediach, żeby dowiedzieć się, jakie treści dochodzą do młodzieży na Instagramie czy TikToku.
I co się okazało?
Zaobserwowaliśmy dwa trendy. O migracjach mówi się
To przynajmniej bliżej życia.
Trochę bliżej, ale to nie jest prawdziwe życie, to nie są prawdziwe wyzwania, z którymi spotykają się migranci czy uchodźcy.
Te doświadczenia też są różne: w zależności od pochodzenia, statusu prawnego czy zasobów kulturowych albo finansowych migrantów.
I właśnie dlatego zależało nam na tym, żeby przyjrzeć się tym aspektom migracji, które się niewidoczne. Co się dzieje po tym, jak już przyjadę do kraju, jak się żyje w Polsce po roku lub dwóch? Albo, dlaczego pracujących w dobrze płatnych zawodach i wyspecjalizowanych migrantów nazywamy ekspatami? Nikt by nie nazwał pracownika instytucji unijnych emigrantem zarobkowym, natomiast przysłowiowego polskiego hydraulika w Anglii już tam nazwiemy. To jest kwestia klasowa.
Zupełnie niezaopiekowany, a bardzo obecny w polskich szkołach jest np. temat reemigracji. Chodzi o dzieciaki, których rodzice wracają do kraju np. po emigracji zarobkowej. Niby są wychowywane w polskiej kulturze, ale żyły w zupełnie innym środowisku.
Ale zejdźmy na ziemię, bo ta szeroka integracja poprzez naukę brzmi świetnie, ale my dziś w polskich szkołach mamy podstawowe problemy na poziomie organizacyjnym. Brakuje asystentów międzykulturowych i pomocy psychologicznej. Wyzwaniem jest liczebność klas i komunikacja.
Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale to, co próbujemy robić w fundacji, to też wsparcie dorosłych, którzy są z tymi dziećmi. Za mało wciąż rozmawiamy o nauczycielach, którzy przychodzą po wakacjach do szkoły i muszą na swoich ramionach dźwigać kolejne zmiany. Kluczowa jest tutaj wymiana doświadczeń i dostarczenie gotowy materiałów edukacyjnych, na podstawie których nauczyciel może przeprowadzić z uczniami gotową lekcję wokół tematu integracji. Staramy się na to patrzeć kompleksowo.
Jesteśmy też w trakcie tworzenia kursu dla młodych osób z doświadczeniem uchodźstwa. Takiego, który pomoże im przejść przez podstawowe trudności, które mają w nowym kraju: językowe, kulturowe, psychologiczne. Coś, co młody człowiek może zrobić sam z delikatnym wsparciem mentora, nauczyciela.
To są małe rzeczy, które realnie odciążają tak zmęczony system, w którym jest za mało dorosłych, żeby odpowiadać na te problemy.
Te niedostatki, o których mówię, to nie są przecież zadania do wypełnienia przez fundację, a nawet dwie, to zadanie państwa.
Oczywiście, ale wiele systemowych rozwiązań wzięły na siebie NGO'sy. To one uzupełniają braki np. w szkoleniu nauczycieli.
I to jest okej?
Nie chcę tego oceniać. Wierzę w taką podstawową prawdę, że jeśli dorosły, który ma się opiekować uczniem w szkole, sam nie ma wsparcia systemowego, psychologicznego, edukacyjnego, to wszystko zaczyna się sypać. Dzieci nie mają wsparcia, rodzice są sfrustrowani, rodzą się konflikty. Dlatego naprawdę wierzę, że poprzez język i taki codzienny kontakt, jesteśmy w stanie wesprzeć szkoły w tej trudnej sytuacji. Od tego jesteśmy.
Jak programy nauczania odpowiadają dziś na zagadnienia migracji?
Wszyscy dobrze wiemy, że nauczanie w Polsce podzielone jest na przedmioty. Migracja pojawia się głównie podczas lekcji geografii, gdy mówimy o tym, jakie są ruchy migracyjne. Trochę mniej na lekcjach WOS-u czy historii, bo to wiedza, którą cały czas trzeba aktualizować.
Powiedzmy wprost: większość tych treści jest abstrakcyjna.
No tak, najczęściej mówi się o tym, że mamy takie i takie szlaki, historycznie ludzie migrowali stąd i stamtąd. Ale rozmowy o tym, co dzieje się teraz, w zasadzie nie ma. Dobrze byłoby, gdyby uczniowie mieli możliwość poczuć, czym jest doświadczenie migracji. Od nauczycieli wiemy, że skuteczne w edukacji jest poznawanie osobistych perspektyw.
Bardzo otwierające było dla mnie zrozumienie, że większość z nas, a więc i większość uczniów i uczennic, ma doświadczenie migracji w bliskiej rodzinie. Ja wyemigrowałam z małego miasta do Warszawy na studia. Jeśli spojrzę na to z tej perspektywy, mogą podzielić się doświadczeniami z pierwszych lat w dużym mieście. Jakie miałam wyzwania? Można też stworzyć cały blok historyczny o powszechności migracji ze wsi do miast, ze wschodu na zachód. W ten sposób migrację sprowadzamy na ziemię, pokazujemy, że to nie jest zjawisko, które dzieje się gdzieś indziej, poza nami.
Prawdopodobnie każdy z nas jest przywiązany do przedmiotów, które ktoś kiedyś przywiózł do Polski. Wiele osób w Polsce pewnie się oburzy, gdy powie się, że choinka świąteczna, tak wrośnięta już w polską tradycję, jest z Niemiec. A nad Wisłą spopularyzowała się w warstwach wyższych w XIX wieku, a na wsi dużo później. Taki sposób opowiadania o migracji pozwala w bardziej empatyczny sposób spojrzeć też na osoby, które do nas przyjeżdżają szukać bezpieczeństwa, lepszej pracy, rodziny, szczęścia.
Z waszego badania wynika, że nauczyciele boją się poruszać tematy dotyczące migracji. Chodzi o to, co zwykle, czyli „nie ma tego w podstawie programowej” czy blokują ich zupełnie inne wyzwania?
Myślę, że ważnym aspektem jest też to, co nauczyciel myśli sam, jakie ma doświadczenia z migracją.
Własne uprzedzenia?
W najbardziej skrajnym przypadku nauczyciel może przerzucić własne uprzedzenia na uczniów i uczennice. Ale najczęściej chodzi o to, że nauczyciele boją się, że wokół tematu pojawią się trudne emocje. Uczniowie zaczną wygłaszać swoje opinie, pojawią się uproszczenia, może jakieś obraźliwe teksty czy stereotypy, np. wobec kolegów i koleżanek z Ukrainy, a nauczyciele nie będą wiedzieli, jak sobie w takiej sytuacji poradzić. I to jest paradoks, bo żeby ten temat zrozumieć, to trzeba o nim rozmawiać. I to nie w taki sposób, że wygłaszamy jedną obiektywną narrację.
Lęki najlepiej rozbrajać w dialogu, także z tymi skrajnymi poglądami. Prezentowanie uczniom i uczennicom jakiejś jednej, obiektywnej narracji, która przecież nie istnieje, nie ma sensu.
Ciężko wymagać od nauczycieli, żeby byli jeszcze mediatorami, żeby rozbrajali trudne emocje. Dlatego my chcemy skupić się na dostarczaniu szkołom gotowych materiałów, takich ćwiczeń, które w dosyć bezpieczny sposób można przeprowadzić na lekcji, żeby rozpocząć rozmowę na temat migracji.
Przykład?
Symulacja procesu integracji, w której jedna grupa uczniów musi przemieścić się do kraju drugiej. Muszą usiąść ze sobą i wynegocjować, jak będą ze sobą żyć. To jest oczywiście zabawa. Tutaj nie mówimy o polityce, o realnym świecie. Ale w czasie tych negocjacji pojawiają się żywe emocje. Ktoś powie, że skoro jesteś w moim kraju, to powinieneś zachowywać się w określony sposób. Druga osoba może zapytać, dlaczego ktoś dyktuje jej warunki. Jeśli doświadczę tego na poziomie emocji, dialogu, to bardziej zrozumiem mechanizm.
Co nie znaczy, że uda się uniknąć polityki. Fajnie jest powiedzieć, że będziemy rozmawiać i doświadczać migracji w sposób kompleksowy z wrażliwością i empatią, ale żyjemy w kraju, w którym klasa polityczna, nawet jeśli powołuje się na zasady humanitaryzmu, jednocześnie straszy napływem „nielegalnych migrantów”. Gdy mówimy o tożsamości europejskiej, to trudno nie zająknąć się dziś o tym, że jej częścią jest budowanie coraz bardziej restrykcyjnej polityki azylowej, nawet takiej, która łamie konwencję ds. uchodźców.
Ja nie mówię, że ta dyskusja zawsze będzie łatwa, ale może być bardzo twórcza. W naszym raporcie wyszło, że migranci spoza Europy chętniej się identyfikują z kulturą europejską niż sami Europejczycy. Bo my wciąż jesteśmy zanurzeni w naszych narodowych tożsamościach. Ktoś, kto przyjeżdża z zewnątrz, widzi nas zupełnie inaczej. Perspektywa migrancka, także ta krytyczna, może być dla nas ciekawym odbiciem. Może pokazać, gdzie są granice naszej tożsamości.
A dyskusja o granicy polsko-białoruskiej?
Świetny temat do poruszenia w liceach. Ważne, żeby nauczyciel najpierw sam przemyślał swoją opinię, bo to temat, który rusza emocjonalnie wielu z nas. Ta polityka w tych tematach wcale nie jest czarno-biała. Niedawno prowadziłam dialog o granicy polsko-białoruskiej, w którym brali udział zarówno aktywiści zaangażowani w pomoc humanitarną, jak i przeciwnicy wpuszczania kogokolwiek do Polski. I okazało się, że dopiero po wysłuchaniu wzajemnych argumentów i głębokim usłyszeniu wartości i doświadczeń, które za nimi stoją, możliwe jest spotkanie, a nawet deradykalizacja poglądów na dany temat. To wymaga, czasu, cierpliwości i pewnej kompetencji.
Jakie macie doświadczenia współpracy z nauczycielami?
Nauczyciel w Polsce jest samotny i coraz bardziej osaczony dokumentami, które musi wypełniać. Ciężko w takich warunkach skupić się na uczeniu i wspieraniu młodych ludzi. Rozmawiamy tutaj wokół raportu, ale nasze działania się na nich nie kończą. Chcemy być blisko nauczycieli, rozmawiamy z nimi i słuchamy ich potrzeb. Jedną z nich jest wsparcie w trudnych rozmowach np. z rodzicami. Czasem opinie na temat tego, jak powinna wyglądać szkolna rzeczywistość, są różne w obu tych grupach. To naprawdę trudne pole, w którym nauczyciele radzą sobie różnie, niektórzy lepiej, inni gorzej. I my pomagamy nauczycielom radzić sobie z tymi trudnymi tematami, dając im wsparcie i przygotowując materiały, które – i to od nich słyszymy – pomagają im radzić sobie z realnymi wyzwaniami polskiej szkoły.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze