0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agata KubisAgata Kubis

W czwartkowy (9 września 2021) poranek aktywiści i aktywistki zablokowali wejście do Ministerstwa Aktywów Państwowych. Przykuwali się do pojemników wypełnionych cementem, zastawili nimi też drzwi prowadzące do ministerialnych biur. Na kontenerach napisali “Dość gadania” oraz “Mamy dość”.

"Kluczowi politycy i polityczki ignorują zagrożenie. Jedyne na co potrafią się zdobyć, to puste słowa. A przecież doskonale wiedzą, że węgiel, gaz i ropa zagrażają naszemu życiu i sprawiają, że świat płonie. Bardziej niż bezpieczeństwo ludzi interesują ich doraźne zyski i dogmat nieustającego wzrostu gospodarczego. Mamy dość!" – powiedziała Katarzyna Guzek z Greenpeace.

Na miejscu interweniowała policja. Nieumundurowani funkcjonariusze użyli siły, ale mimo tego nie udało im się przerwać protestu.

Główny postulat? Polska wolna od węgla do 2030 roku. Aktywiści i aktywistki próbowali przekazać go Karolowi Manysowi, rzecznikowi Ministerstwa Aktywów Państwowych, ale ten w odpowiedzi zasugerował, że aktywiści mogą zrezygnować z korzystania z energii elektrycznej. "Nie ma przymusu" - ironizował, dodając, że ważniejsze od odchodzenia od węgla jest bezpieczeństwo energetyczne. "Od roku nas ignorujecie, nie mamy już cierpliwości ani czasu!" - krzyknęła do oddalającego się rzecznika jedna z aktywistek.

Ich żądanie jak najszybszego odejścia od węgla nie jest nowe. Powtarzają je wszystkie duże organizacje ekologiczne, a także naukowcy. Wielokrotnie pada ta sama data, którą postulują blokujący ministerstwo aktywiści: 2030.

"Niedawny głośny raport IPCC stwierdza, że jeśli nie nastąpią szybkie i radykalne redukcje emisji gazów cieplarnianych do 2030 r., to stracimy szansę zatrzymania wzrostu globalnej temperatury na poziomie poniżej 1,5°C lub przynajmniej 2°C" - komentuje dr Andrzej Kassenberg z Fundacji Instytut na Rzecz Ekorozwoju. "Dlatego też trzeba dokonać zasadniczej zmiany funkcjonowania cywilizacji. Ale nie może być to być zmiana w gadaniu czy w pisaniu. Trzeba działać: stop dla paliw kopalnych, i to jak najszybciej. Odejście od węgla nie później niż do 2030. Zasadnicze zmiany w transporcie, rolnictwie i ludzkich zachowaniach" - dodaje.

Tylko czy proponowany termin jest realny? Sprawdzamy.

Rządowy brak ambicji

Przyjrzyjmy się najpierw opinii Ministerstwa Klimatu i Środowiska na ten temat. W pierwszej połowie 2021 roku opublikowało szczegółowy plan dla polskiej energetyki do 2040 roku. Pojawia się tam, oczywiście, dekarbonizacja. Jednak daty, jakie zawarto w "Polityce energetycznej Polski do 2040" znacząco odbiegają od tego, co proponują aktywiści i eksperci.

Według scenariusza „wysokich cen EU-ETS”, opisanego w PEP2040, Polska miałaby w 2030 roku wyprodukować 75 TWh energii elektrycznej z węgla. Jeśli ceny uprawnień do emisji CO2 - bo właśnie o nich mowa - byłyby niskie, byłoby to 113 TWh. To niewiele mniej niż wyprodukowaliśmy z węgla w 2019 roku - wtedy było to 120 TWh.

Resort deklaruje jednocześnie, że w 2030 roku udział węgla w produkcji energii nie będzie wyższy niż 56 proc. Dla porównania: w 2020 roku wyprodukowaliśmy w sumie 158,5 TWh energii. Udział węgla kamiennego wyniósł 45 procent, a brunatnego – 24,5 procent. Razem to niecałe 70 proc.

W porównaniu do postulatów, by Polska była całkowicie zdekarbonizowana do 2030 roku, scenariusz zakładający 56 proc. jest bardzo mało ambitny. Co więcej, w PEP 2040 zapisano, że niektóre elektrownie węglowe będą wciąż działać po 2040 roku. "W 2040 r. ponad połowę mocy zainstalowanych będą stanowić źródła zeroemisyjne. Szczególną rolę odegra w tym procesie wdrożenie do polskiego systemu elektroenergetycznego morskiej energetyki wiatrowej i uruchomienie elektrowni jądrowej" - czytamy w komunikacie resortu klimatu.

Jeszcze mniejsze ambicje widać w ustaleniach Ministerstwa Aktywów Państwowych (które odpowiada za wyłączanie elektrowni i kopalń) z górnikami. Z podpisanej w czerwcu 2021 umowy społecznej wynika, że kopalnie będą działać aż do 2049 roku.

Przeczytaj także:

Nie potrzebujemy zera, żeby wypełnić cele

O braku ambicji w PEP2040 pisze think-thank Ember, który w marcu 2021 opublikował analizę dokumentu zaprezentowanego przez resort klimatu.

Według ekspertów, aby osiągnąć redukcję emisji gazów cieplarnianych w UE o 55 proc., należy do 2030 r. ograniczyć wytwarzanie energii elektrycznej z węgla do ~55 TWh. Dotyczy to całej UE. "Z czego 22 TWh brutto przypadłoby Polsce" - piszą analitycy z Instratu w raporcie "Droga do celu".

Nie oznacza to więc, że udział węgla musi być zerowy. Musi być po prostu znacznie niższy, niż planuje rząd.

"PEP2040 umniejsza rolę odnawialnych źródeł energii w transformacji, kładąc nieproporcjonalnie większy nacisk na bezpieczeństwo dostaw niż na rozwiązanie problemu bilansowania systemu elektroenergetycznego" - czytamy w opracowaniu Embera. Eksperci zauważają, że im szybciej rozwiniemy sieć OZE, tym mniej bolesne byłoby rozstanie z węglem.

"Gdyby spróbować wystawić ocenę polskim planom odejścia od węgla, bez cienia wątpliwości byłaby to ocena niedostateczna. Analizy jednoznacznie wskazują, że droga proponowana przez rząd to całkowity brak ambicji: od węgla możemy odejść znacznie szybciej niż przedstawiają to propozycje zawarte w strategicznych dokumentach. By jednak tak się stało, Polska musi odblokować potencjał alternatywnych źródeł energii - efektywną dekarbonizację nadal blokuje chociażby ustawa 10H, która skutecznie zatrzymała rozwój farm wiatrowych na lądzie"- komentuje Małgorzata Kasprzak z Ember.

Węgiel z marginalnym znaczeniem

Swój scenariusz odchodzenia od węgla - znacznie bardziej ambitny od rządowego - przedstawiła Fundacja Instrat. Analitycy nie zakładają jednak całkowitej rezygnacji z węgla, a ograniczenie jego roli do awaryjnego źródła. Z ich wyliczeń wynika, że w 2030 roku udział węgla w produkcji energii elektrycznej mógłby spaść z obecnych 70 do 12 procent. Dzięki temu emisje CO2 spadłyby o 59 proc. w porównaniu z 2015 rokiem.

„My patrzymy na tą sprawę trochę bardziej pragmatycznie i widzimy, że dążenie do zupełnego zamknięcia elektrowni w 2030 roku wymagałoby mało realistycznego tempa zastępowania tych mocy czymś innym. Biorąc pod uwagę to, jak rozwijają się elektrownie wiatrowe i słoneczne, uważamy, że w latach 30. będziemy potrzebować mocy zapasowych. Do tego właśnie można wykorzystać węgiel. Nasze podejście rozgranicza jednak produkcję energii z węgla i moce rezerwowe” – mówił w rozmowie z OKO.press Paweł Czyżak z Instratu po publikacji raportu.

Według analityków, elektrownie węglowe nie musiałyby działać cały czas. Byłyby włączane włączane tymczasowo, kiedy zapotrzebowanie na energię będzie większe albo z jakiegoś powodu źródła OZE nie wystarczą. Jednocześnie w scenariuszu Instratu zużycie węgla energetycznego już w 2030 roku spada z obecnych 32 do 10 mln ton. Utrzymywanie wydobycia węgla kamiennego do 2049 roku - zdaniem analityków - jest nieopłacalne.

"W PEP2040 udział OZE w produkcji energii elektrycznej w 2030 wynosi jedynie 32 proc., średnio w UE ma to być 68 proc., a w scenariuszu Instratu jest to aż 76 proc." - czytamy w raporcie.

Pożegnanie z węglem brunatnym w 2032 roku

Analizy Forum Energii z czerwca 2020 roku skupiły się na węglu brunatnym, który dziś odpowiada za niecałe 25 proc. produkcji energii w Polsce. Jak podkreślają autorzy scenariusza, moglibyśmy zrezygnować z węgla brunatnego już w 2032 roku. To znacznie szybciej, niż przewidują rządowe plany: elektrownia Bełchatów ma działać do 2036 roku. Turów aż do 2044 roku.

"Nasza analiza potwierdza, że zbliża się kres węgla brunatnego, a jego rola, nawet w scenariuszu referencyjnym (czyli opartym na rządowych planach - od aut.) i tak znacznie się zmniejszy. Ale potrzebny jest solidny plan zastąpienia luki w węglu brunatnym. Powinien on stanowić część planów krajowych na rzecz energii i klimatu oraz wkład w realizację zwiększonego celu UE na rok 2030. Zdolności wytwórcze powinny zostać zastąpione w jak największym stopniu przez źródła odnawialne" – podkreśla dr Joanna Maćkowiak-Pandera, prezes Forum Energii.

Jeśli udałoby się zrezygnować z węgla kamiennego do 2032 roku, polskie emisje CO2 spadłyby o 47 proc. w porównaniu do 2020 roku.

Klimat a gospodarka

Jak widać, modele przedstawione przez analityków oraz unijne cele różnią się od postulatów organizacji ekologicznych. Co do zasady wszyscy są zgodni, że z węgla należy zrezygnować. Pytanie, jak szybko.

"Taki rozdźwięk możemy zaobserwować na całym świecie" - mówi Paweł Czyżak z Instratu. "Z jednej strony mamy Porozumienie Paryskie i raport IPCC, które pokazują, że aby zahamować ocieplenie, musimy odejść od węgla do 2030 roku. Ta data wynika bezpośrednio z modeli klimatycznych, które pokazują, co musimy zrobić, żeby zapobiec związanym ze zmianą klimatu ekstremalnym suszom, powodziom czy huraganom. Z drugiej strony mamy ambicję państw, wymagania społeczne i uwarunkowania gospodarcze, które niekoniecznie są kompatybilne z modelami klimatycznymi. Na całym świecie problemem jest pogodzenie sytuacji klimatycznej z akceptacją społeczną, realnością techniczną i ekonomią. Również w Polsce - choć tutaj jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Mamy za dużo węgla, bo przez 20 lat nic w kierunku dekarbonizacji nie zrobiliśmy. Niemcy czy Wielka Brytania podejmowali temat. My nie, przez co mamy mniej czasu na działanie" - zaznacza.

Z pewnością można powiedzieć, dodaje Czyżak, że w 2030 roku węgiel nie będzie się już opłacał. System handlu uprawnieniami do emisji CO2 i cała ekonomia w energetyce doprowadzą do tego, że za 10 lat żaden blok węglowy nie będzie przynosił zysków.

"Technicznie odejście od węgla w 100 procentach do 2030 jest możliwe. Praktycznie? Może się nie udać. Możliwe, że będzie to 2032 albo 2037 rok. Na pewno jednak wycofanie węgla z miksu energetycznego i ciepłownictwa w latach 30. jest bardziej realne i opłacalne niż kopanie go do 2049" - ocenia.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze