0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: JOHN THYS / AFPJOHN THYS / AFP

W ostatnich tygodniach do polskiej debaty publicznej wrócił temat ekshumacji, czy szerzej – historii pierwszej połowy XX wieku w relacjach polsko-ukraińskich. Na łamach OKO.press pojawiły się teksty Piotra Pacewicza oraz Mirosława Skórki poświęcone temu tematowi.

Przeczytaj także:

Właściwie wszystko, co napisano ostatnio na ten temat, już wcześniej napisano po obu stronach granicy. Postulowano oddanie historii historyczkom i historykom. Obwiniano się o brak aktywności w ściganiu osób bezczeszczących groby i upamiętnienia (do tego rozróżnienia jeszcze wrócimy). Odwoływano do akcji „Wisła”. Nazywano czystkę etniczną, zorganizowaną przez ukraińskie organizacje podziemne „wojną polsko-ukraińską”. Wzywano Kijów do realizacji chrześcijańskiego obowiązku pochówku. Grożono utrudnieniami w innych sferach współpracy – choć, przyznam, wprost powiązanie kwestii ekshumacji z ukraińską drogą do UE to dość nowa sprawa (do tego też jeszcze wrócimy).

(Na zdjęciu: Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski na szczycie Rady Europejskiej w czerwcu 2024 roku)

Kwestia ekshumacji czy napięć historycznych w dialogu polsko-ukraińskim pojawia się średnio co kwartał-pół roku. Istotną datą, przywoływaną w różnych publikacjach jest 2017 rok, kiedy Kijów wprowadził zakaz poszukiwań i ekshumacji pochowanych w ziemi ukraińskiej. Rzeczywiście wtedy sprawa zaczęła pojawiać się w wypowiedziach najwyższych polityków. Ale problem istniał od dawna, a stał się wyraźnie polityczny, gdy prezydent Petro Poroszenko przekazał zarządzanie polityką historyczną dyrektorowi Ukraińskiego IPN Wołodymyrowy Wiatrowyczowi, który kierował tą instytucją w latach 2014-2019.

Skazani na konflikt

Wiatrowycz całą swą karierę badawczą poświęcił OUN-UPA, a w szczególności podkreślaniu jej bohaterskiej roli w walce z sowieckimi okupantami i wymazywaniu wszelkich informacji o udziale ukraińskich bojowników w działaniach zmierzających do oczyszczenia ziem ukraińskich z nieukraińskich narodowości. Nie dziwi więc, że w centrum kreowanej przez tę instytucję narracji historycznej pojawiła się UPA i jej przywódcy, w tym Stepan Bandera. Jak wiele osób już pisało – powodem tego był antysowiecki mit tej organizacji, a nie jej działania przeciw Polakom. Idealnie pasował do rozpoczętej w 2014 roku rosyjskiej agresji na Ukrainę. Po Wiatrowyczu kierownictwo Instytutu przejął Anton Drobowycz, który dał do zrozumienia, że nie zamierza zmieniać polityki swego poprzednika.

W tym samym czasie w Warszawie kontrolę nad polityką historyczną sprawowali politycy, którzy wykorzystywali polsko-ukraińskie napięcia historyczne do budowania swej pozycji wewnętrznej. Nowa, dumna polityka historyczna dotyczyła nie tylko Ukrainy, ale i innych ziem, które kiedyś należały do Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Symbolem tego działania była publikacja nowego modelu paszportu, w którym na stronach wydrukowano wizerunki m.in. Ostrej Bramy w Wilnie czy Cmentarza Orląt we Lwowie. Polityka ta była jednak wybitnie instrumentalna dla Warszawy. Dowodem na to był fakt, że lider „walki o prawdę o Wołyniu” w Polsce Antoni Macierewicz, kierował równocześnie Ministerstwem Obrony Narodowej, które miało w owym czasie najlepsze relacje z Kijowem spośród wszystkich polskich instytucji.

Było zatem jasne, że problem historii i ekshumacji w relacjach ukraińskich ma charakter systemowy. I nie zostanie rozwiązany, ponieważ służy władzom obu krajów w polityce wewnętrznej. Nikt, kto dłużej śledził podejście polskich polityczek i polityków do spraw ukraińskich, nie oczekiwał, że polskie wybory parlamentarne w 2023 r. cokolwiek zmienią.

Rosyjski charakter dyplomacji

Jeszcze w 2011 r. Wołodymyr Zełenski, który nie był wtedy prezydentem a właścicielem i liderem kabaretu „Kwartał 95”, żartował z kultu Stefana Bandery popularnego w zachodniej Ukrainie.

W skeczu „Posiedzenie lwowskiej rady obwodowej”, grany przez niego przewodniczący rady (w obowiązkowej wyszywance i z nie mniej obowiązkowymi doklejonymi sumiastymi wąsami) proponował, by centralny we Lwowie Prospekt imienia narodowego wieszcza Tarasa Szewczenki przemianować na Bandery. Zapytany czemu akurat to prospektowi Szewczenki trzeba nadać to słuszne miano, odpowiedział – „Bo pozostałe ulice już się nazywają Bandery”. Dziś, sprawując urząd prezydenta, podkreśla, że każdy, kto walczył o niepodległość Ukrainy, powinien zostać uznany za bohatera i nadaje tytuł Bohatera Ukrainy jednemu z byłych członków tej formacji.

Oczywiste jest zatem, że nie zgodzi się na podjęcie działań, które godziłyby w politykę obrony wizerunku UPA. Skoro więc zablokowanie ekshumacji polskich w Ukrainie zostało powiązane z żądaniem odnowienia tablicy w Monasterzu tak, by zawierała nazwiska bojowników UPA, do faktycznego wznowienia poszukiwań nie dojdzie, póki cel ten nie zostanie osiągnięty.

Przy tym Kijów stosuje znaną taktykę rosyjskiej dyplomacji historycznej, mieszając pojęcia „cmentarz” i „upamiętnienie”. Tablica w Monasterzu ma charakter symboliczny. Nie wiadomo, gdzie ostatecznie pochowane są osoby, które były na niej wymienione. Należałoby zatem dokonać rzetelnego badania i późniejszego pochówku członków UPA, którzy zginęli tam w walce z NKWD. Równocześnie od rozwiązania sprawy upamiętnienia ukraińska dyplomacja uzależnia pracę nad pochówkami zmarłych. W ten sposób rosyjska dyplomacja oskarża Warszawę o niszczenie grobów, gdy usuwane są tablice upamiętniające żołnierzy Armii Czerwonej, znajdujące się poza cmentarzami.

Warszawa nie pozostaje Kijowowi dłużna. Używa „metody pakietowej” (wykorzystywanej też przez Rosję) i wiąże ze sobą tematy niepowiązane merytorycznie – uzasadnia przystąpienie Ukrainy do UE kwestią odblokowania zgód na ekshumację. To bardzo interesujące podejście, biorąc pod uwagę, że dotąd polskie władze w relacjach UE-Ukraina trzymały się zasady „niewarunkowania”. Czyli nie wywierały realnego nacisku na reformy instytucjonalne wymagane przez Umowę Stowarzyszeniową. Broniły w ten sposób władz w Kijowie przed ukraińskim społeczeństwem, które stowarzyszenie z Unią i zobowiązanie do zmian w ukraińskim państwie wywalczyło na barykadach Rewolucji Godności. Dziś Warszawa zaczyna warunkować, licytując się w polityce wewnętrznej o to, która partia bardziej dba o polską pamięć historyczną.

Problemy nie do rozwiązania i problematyczne rozwiązania

Historia i będące jej pochodną problemy z ekshumacjami to problemy systemowe. Ani władze ukraińskie, ani władze polskie nie mają ochoty wnikać w niuanse historii polsko-ukraińskich relacji. Widać to dobrze na przykładzie tego, że w obu stolicach problem czystek etnicznych na Wołyniu zrósł się z postacią Bandery, który w czasie ich trwania przebywał w obozie koncentracyjnym (choć za działania UPA ponosi odpowiedzialność polityczną). Prawie w ogóle nie wspomina się o Romanie Szuchewyczu, który prawdopodobnie koordynował w terenie niektóre działania przeciwko Polkom i Polakom.

Nie mówi się także o tym, że polskie osadnictwo na tym terenie miało charakter kolonizacyjny (choć wiem, że mnóstwo osób będzie się spierać z takim określeniem). Na terenach dzisiejszej Zachodniej Ukrainy ziemie otrzymywali przede wszystkim byli żołnierze polscy wraz z rodzinami, by umocnić polskość „wśród żywiołu ukraińskiego”.

I dla Kijowa, i dla Warszawy tematy historyczne mają tylko znaczenie jako narzędzie w polityce wewnętrznej. Co więcej – polscy decydenci i decydentki polityczne wciąż uważają, że są dla władz ukraińskich niezbędni, bo mogą pośredniczyć w ich relacjach z Zachodem. Tymczasem Ukraina dawno bezpośrednio rozmawia i z Berlinem, i Londynem, i Paryżem, i Waszyngtonem. Żadne pośrednictwo nie jest potrzebne. Przypomnijmy, że gdy Zełenski przez Polskę podróżował do USA w 2022, dopiero w drodze powrotnej spotkał się z prezydentem Andrzejem Dudą. Widocznie ktoś z protokołu dyplomatycznego przypomniał mu w samolocie, że wypadałoby taki gest uczynić.

Sprawy historyczne należy odebrać polityczkom, politykom i kierowanym przez nich instytucjom. Hasło „oddajmy historię historykom” nie będzie zrealizowane, póki będzie to oznaczało działania w ramach oficjalnych ciał. Jedynie bezpośrednie kontakty społeczeństw Polski i Ukrainy oraz wspólne, niezależne od ministerialnego finansowania projekty mogą pozwolić na wzajemne zrozumienie naszej trudnej historii.

Ale polityczki i politycy z obu stron granicy nigdy do tego nie dopuszczą. Dla nich historia jest kolejnym narzędziem władzy.

;
Kacper Wańczyk

Pracuje w Studium Europy Wschodniej UW, publikował m.in. w Nowej Europie Wschodniej i New Eastern Europe. Wcześniej przez 13 lat w polskiej dyplomacji, w tym dwa lata jako naczelnik Wydziału Ukrainy i Mołdawii w MSZ.

Komentarze