0:000:00

0:00

W sieci, w jakiej pracujemy, może nasz dzielić stosunek do wielu fundamentalnych spraw. Ale są takie, które nawet przy takich różnicach da się załatwić. Więc załatwiamy – mówi Aleksandra Filipiak ze Swarzędza.

"Pamiętam też jedną rodzinę goszczącą. Cały dom w świętych obrazach. Więc przy wejściu schowałam w dłoni mój telefon z naklejką Strajku Kobiet. Po mnie przyszła jednak jeszcze koleżanka - bo we trójkę z gospodynią miałyśmy coś załatwić dla naszych Ukraińców. I koleżanka miała kolczyki z błyskawicami. Przełamałam się i mówię: - O, fajne kolczyki. A gospodyni: Ja tego nie popieram".

I co?

"Nic. Normalnie wzięłyśmy się do roboty. Cały czas utrzymujemy z tą panią kontakty. Są inne rzeczy, które nas łączą. I tak sobie myślę, że może w wyniku tej akcji pomocy Ukraińcom w moim Swarzędzu przestaną z ratusza puszczać »Maryjo, Królowo Polski«”.

To nie musi być jedyna rzecz, która nas - tak po polsku - łączy: że się kłócimy o to, czy jesteśmy za czy przeciw.

OKO.press rusza śladami liderek i liderów pomocy dla uchodźców z Ukrainy. Będziemy zbierać ich historie, pytać, jak się organizowali, skąd wiedzieli, co jest najbardziej potrzebne. Rozmawialiśmy już z Agnieszką Gonsior, liderką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i sieci pomocy Ukraińcom z Wodzisławia Śląskiego oraz z Hanną Kustrą z Rady Kobiet w Rybniku.

Dziś rozmowa z Aleksandrą Filipiak (29 lat), jedną z dziesiątek współorganizatorek pomocy Ukraińcom w Swarzędzu, aktywistką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

Fala pomocy Ukrainie opadnie. Ludzie zaczną wracać do “normalnego życia”. Ale tych, którzy nauczyli się, jak się działa, będzie więcej.

To formujące doświadczenie - mówi Aleksandra Filipiak.

Jest teraz ogólnopolska akcja bojkotu Leroy Merlin. I normalnie nikt by się w Swarzędzu tym nie zajął. A teraz będzie u nas taka pikieta, w sobotę. Człowiek, który to organizuje, mówi, że robi to pierwszy raz w życiu. Dogadali się z moją koleżanką, napisali też do mnie. Odpowiedziałam mu, że działam w Strajku i że pomogę.

I bardzo się ucieszył, że ktoś, kto miał już do czynienia z protestami na własną rękę, przyjdzie i pomoże.

Wiem, że w innych miastach Ogólnopolski Strajk Kobiet ogarnął pomoc dla Ukraińców. Ale w Swarzędzu tak nie było. Tu jest wiele osób związanych ze Strajkiem, ale pomaga też wielu innych ludzi. My jesteśmy tylko jednym ogniwem. Ludzi, którzy zorganizowali flotyllę 20 busów, które regularnie jeżdżą na granicę, poznałam dopiero w drugim tygodniu wojny. Tu jest mnóstwo oddolnych inicjatyw, mniejszych i większych.

Z tego, co wiem, byłyście jednak pierwsze. Wtedy, 24 lutego.

Tak, zaczęłyśmy zbiórkę pomocy dla Ukrainy. Z koleżanką, z którą jeszcze niedawno zbierałyśmy podpisy pod projektem legalizacji aborcji. Zaczęłyśmy pierwsze, bo wiedziałyśmy, jak się to robi. Ale za nami poszli inni i ta cała kula śnieżna zmotywowała do szybszego działania samorząd.

Przeczytaj także:

Działać zaczęłam jeszcze na studiach, osiem lat temu. Najpierw wciągnęły mnie sprawy przyrody i zwierząt. Otwarte klatki, Viva. Byłam na blokadzie ferm norek. To był też ten czas, kiedy zaczęły się wielkoobszarowe polowania, a rząd, nie radząc sobie z afrykańskim pomorem świń, wpadł na pomysł wystrzelania całej populacji dzików. Po to, żeby ocalić przemysłowe hodowle świń na kiełbasy i kotlety.

Wtedy dotarło do mnie, jak traktujemy zwierzęta - i że nie ma w tym nic normalnego i naturalnego. Że to potworność. Walka o prawa zwierząt nauczyła mnie cierpliwości, bo to walka o przegraną sprawę.

Przydało się, kiedy władza zabrała się za prawa kobiet.

Kiedy wprowadzili antykoncepcję awaryjną na receptę, wstrząsnęło to mną. Potem zobaczyłam u młodszej koleżanki ulotkę, jaką rozdawali jej w szkole: o szkodliwości antykoncepcji, z karykaturą “kobiety wyzwolonej”, przykutej łańcuchem do blistra tabletek.

Więc gdy pojawiła się groźba zaostrzenia prawa aborcyjnego, ruszyłam z miejsca. Zgłosiłam się na osobę udzielającą informacje dziennikarzem. Była taka robota do wykonania.

Ten ruch jednak dosyć szybko zamarł po 2016 roku.

Dlaczego?

Po prostu ludzie nie wiedzieli, jak się działa. Tylko ci ze środowiska anarchistycznego i feministycznego w Poznaniu mieli o tym pojęcie.

A teraz więcej ludzi wie?

Tak, bo ta wiedza się przekazuje plemiennie, z człowieka na człowieka - przecież nie uczą tego w szkołach.

Z domu człowiek wyniesie najwyżej wiedzę, że najważniejsze to zapie...ć w pracy.

Potem powstał jednak Ogólnopolski Strajk Kobiet, to była większa sieć aktywistek. I dlatego Strajk pojawił się pierwszy tam, gdzie trzeba było pomagać Ukrainie. Po prostu ludzie nauczyli się od tych, którzy byli przed nimi.

To są podstawowe rzeczy: że stawiasz wielkie cele, ale realizujesz małe zadania. Że jeśli nikt nie odpowiada na twoje ogłoszenie, nie panikujesz, bo za dzień - dwa ktoś się pojawi. Że umiesz poprosić o pomoc, jak nie dajesz rady. Ale też nie jesteś grzeczna i nie dostosowujesz się do wymagań otoczenia.

Ja np. jako weganka potrafię już odmówić "kawy z mleczkiem”.

No tak, a ja nie. Nie jem mięsa, ale w gościach...

To kwestia pokolenia. Kobiety z pokolenia naszych mam jeszcze tego nie potrafią. Ja się też musiałam tego uczyć, ale te młode dziewczyny wychowane na TikTokach są już cudownie bezczelnie. One się nie ugną.

A oberwała Pani po Strajku?

Sprawę miałam w sądzie. Za organizację nielegalnego zgromadzenia. To była spontaniczna manifestacja OSK w Poznaniu, na której zabierałam głos. Policja mnie spisała.

Sprawa w sądzie wydawać się może straszną rzeczą. Ale jak przez to przejdziesz, to wiesz, że to straszne nie jest. Nie rujnuje życia. Budzi najwyżej takie emocje jak egzamin, do którego nie jesteś za bardzo przygotowana. Nas zresztą bronił pro bono świetny prawnik poznański mecenas Andrzej Jarosław Reichelt.

Uniewinnili nas.

Po czymś takim człowiek nie boi się działać i nie boi policji.

24 lutego?

Pamiętam niedowierzanie i to, że niczego nie byłam w stanie zrobić (pracuję zdalnie dla firmy informatycznej w Poznaniu). Ale zadzwoniłam do znajomej, tej, z którą zbierałyśmy podpisy. No i mamy też profil na Facebooku OSK Swarzędz.

Na którym jest teraz napisane: Strajk Kobiet Swarzędz milczy, bo zapier***a przy pomocy i zbiórkach. Odbiór.

Fakt. I żadnego wpisu od 28 lutego. Bo robimy co innego, mamy też profil "Swarzędz dla Ukrainy".

Koleżanka jako szkoleniowiec miała kontakty, organizowała salę na zbiórkę. To był pierwszy krok. Zbiórka była w pierwszy weekend wojny i odzew przekroczył wszelkie oczekiwanie. Drugiego dnia dołączył samorząd, bo dary nie mieściły nam się w sali: dostałyśmy miejsce w budynku straży pożarnej.

Wszystko to zawiózł na granicę autobus. Burmistrz zrobił sobie z nim selfie. Ale autobus wrócił prawie pusty. Po prostu jeszcze nikt nie chciał jechać do Swarzędza. A gdzie to w ogóle jest? (Dziwnie się to wspomina, teraz kiedy Swarzędz jest taki "ukraiński").

Ukraińcy zaczęli do nas trafiać przez Poznań i przez kontakty Ukraińców, którzy wcześniej tu pracowali.

Strajk Kobiet działa w sieci, widziałyśmy, co się dzieje w innych miastach, więc stworzyłyśmy na Facebooku to konto Swarzędz dla Ukrainy do zgłaszania możliwości pomocy i potrzeb. Samorząd nam jednak nie dowierzał i wolał organizować się sam. Strukturę pomocy budował wokół Ośrodka Pomocy Społecznej.

Myśmy im zgłaszały różne pomysły, ale trochę nas ignorowali. Na szczęście jest w Swarzędzu wiele osób, które mają przetarte szlaki z urzędem, bo zawodowo współpracują z samorządem. I jakoś ta nasza wspólna sieć zadziałała.

Dlaczego samorząd Wam nie ufa?

Nasz burmistrz lubi być z większością. Jak były protesty kobiet w 2020 roku, a w Swarzędzu były dwie wielkie manifestacje, to poparł Strajk. Ale jednocześnie bywa na obchodach Żołnierzy Wyklętych. Rządowej propagandzie udało się zrobić z OSK organizację radykalną.

Mam też wrażenie, że na samym początku wojny w Ukrainie, kiedy my tak parłyśmy do przodu, zasypywałyśmy miasto pomysłami, samorząd był powstrzymywany przez wojewodę. No bo to rząd miał zorganizować pomoc – a nie że ludzie sami.

Potem to się jednak przełamało, powstało mnóstwo oddolnych inicjatyw – jestem dumna, że to się dzieje w moim Swarzędzu. Nasza - swarzędzan - praca polega na organizowaniu schronienia, organizowaniu opieki nad dziećmi, organizowaniu zbiórek potrzebnych, wprowadzania uciekinierów w polską rzeczywistość.

A mówiła Pani, że ludzie nie potrafią w Polsce działać?

A nie zauważyła Pani, że to wszystko to są prace opiekuńcze?

Kobiety są do tego świetnie przygotowane. I mają wdrukowane, że wszystko jest ważniejsze od nich. Gdyby potrafiły walczyć o swoje prawa tak, jak walczą o innych, nie byłoby w Polsce problemu z prawem aborcyjnym.

Za to dzięki temu kobiecemu treningowi pomoc Ukrainie tak świetnie idzie na szczeblu lokalnym: dziewczyny dzielą zadania, ogarniają proces. Naturalnymi liderkami są albo samotne matki, albo zaharowane w szkole nauczycielki. Definiują zadania, dzielą je, wskazują, jak oceniać postęp w działaniu.

Był taki pomysł, żeby w świetlicach robić zajęcia dla dzieci z Ukrainy (myślałyśmy też o Ośrodku Kultury, ale tu uprzedził samorząd; też miałyśmy wrażenie, że zmotywowało ich nasze działanie).

Gdy się udało w końcu zdobyć salę, inicjatywę przejęły kolejne wolontariuszki z naszej grupy i zorganizowały zajęcia dla dzieci na naprawdę fajnym poziomie. Chodzi o to, że grupa wolontariuszek czekających na salę już była, starała się o tę salę razem z nami. I faktycznie, jak się udało, to bez udziału "codziennych" aktywistek same poorganizowały to tak, że nie miałyśmy nic do roboty. Są fantastyczne!

"Zajęcie organizowanych przez naszą skrzyknięta grupę dla dzieciaków w jednej z gminnych świetlic, w Zalasewie". Fot. Aleksandra Filipiak
Samoorganizacja ludzi jest super. To dlatego Polska jest największą organizacją pozarządową na świecie.

Czy wśród wolontariuszy/wolontariuszek są osoby z doświadczeniem protestów Strajku Kobiet?

Tak, rozpoznaję ich. Ale to w ogóle nie ma teraz znaczenia. Zajmujemy się czym innym.

Nie ma znaczenia, poza tym, że to ludzie, którzy już wyszli z domów i stali się aktywni publicznie.

Owszem. Ale proszę pamiętać - u nas ludzie protestowali głównie w Poznaniu. To tam się działy ważne rzeczy. A teraz pomagamy w Swarzędzu. Działamy w Swarzędzu. Ludzie w mieście i okolicy zgłaszają, że mają miejsca, żeby przyjąć uchodźców.

Zamiast jechać do Poznania, ludzie zaczęli działać w swoim mieście. To ogromna zmiana.

Tu można coś konkretnie zrobić: zebrać dary, znaleźć domy, załatwić PESEL, opiekę lekarską. WOW, da się! Poznań ma uchodźców i szuka miejsc w innych miejscowościach. Kontaktujemy się właśnie przez profil “Swarzędz dla Ukrainy”.

Kto go prowadzi?

Teraz to już wspólnie. Robią to dziewczyny z doświadczeniem w działaniu w organizacjach pozarządowych i w działalności publicznej: profil założyła dziewczyna, która wcześniej organizowała akcje charytatywne dla dzieci z niepełnosprawnościami. Są też moderatorki z doświadczeniem strajku Kobiet. Profil pozwolił Swarzędzowi wejść w tę ogólnopolska sieć pomocy z własną tożsamością.

Wytworzyła się lokalna więź - ludzie aktywni patrzą na ratusz w Swarzędzu, a nie na Poznań. To z kolei zmobilizowało nasz samorząd, bo więcej osób patrzy im na ręce. A przecież samorząd ma kompetencje i zasoby do działania. I mam taką nadzieję, że przestanie być tylko inwestorem, a stanie się miejscem debaty publicznej.

Wie pani, że tu z ratusza - nie z kościoła - leci u nas codziennie “Maryjo, Królowo Polski”? Nikt tu nigdy nie rozmawiał, czy to jest w porządku, a nawet czy to nie jest za głośno. Po prostu większość tak zarządziła i już.

Po wyroku TK Przyłębskiej zwróciłyśmy się do Rady Miasta, żeby zajęła w tej sprawie stanowisko w obronie mieszkanek Swarzędza. I radni PO nawet taki projekt przygotowali. Ale ci z PiS powiedzieli, że samorząd nie może się zajmować “sprawami ogólnopolskimi”.

Więc chodzi o to, żeby prawa kobiet i hymn z ratusza przestały być nienegocjowalną “sprawą ogólnopolską”, a stały się zwykłą, ludzką, lokalną sprawą, o której mamy prawo rozmawiać.

To się może udać, bo ludzie nauczyli się sprawczości. Aktywizowanie ludzi poza wielkimi miastami jest prawdopodobnie jedną z najważniejszych rzeczy, które zdarzyły się przez wojnę w Ukrainie.

A jak Pani chce rozmawiać w Swarzędzu o hymnie z ratusza?

Doświadczenie pomagania Ukrainie to doświadczenie wyjścia z bańki. Kiedy Poznań zaczął tworzyć punkty noclegowe, pomyślałyśmy, że trzeba je opisać tak, by stały się przestrzenią zrozumiałą dla Ukraińców. No bo jeden z nich jest na Targach Poznańskich. A “targ” to po ukraińsku bazarek. Nie kojarzy się z miejscem schronienia. Pojechałyśmy więc ze znajomą Ukrainką zobaczyć, co i jak tam wygląda.

Inicjatywę na targach przejął Caritas. No i świeckie państwo świeckim państwem, ale tam wolontariusze (mężczyźni) witają się hasłem “Króluj nam Chryste” “Zawsze i wszędzie”.

Nieźle

Ale powiedziałyśmy sobie, że mamy robotę do wykonania. Weszłyśmy tam i to zetknięcie kultur jakoś się udało. I oni i my dałyśmy radę.

A potem miałyśmy pojechać na lotnisko na Ławicy pozałatwiać zaświadczenia o przekroczeniu granicy naszym Ukraińcom (nie wszyscy je mieli, a bez tego nie da się załatwić innych spraw w Polsce).

No i tak trafiłyśmy do bardzo religijnej rodziny – my z emblematem Strajku Kobiet. Normalnie nie miałybyśmy żadnych szans na kontakt. A tu, po ustaleniu, że nie podzielamy swoich poglądów politycznych, zabrałyśmy się do roboty. Nadal jesteśmy w kontakcie.

To samo usłyszałam w Wodzisławiu. Że wspólna praca pozwala przejść nad plemiennymi podziałami.

Dlatego uważam, że teraz powinniśmy popracować nad tym, by nasze miasto stało się przestrzenią debaty o sprawach publicznych jak o czymś normalnym - a nie tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Żeby nie było dla nikogo takim szokiem, że Duda sadza koło siebie Trzaskowskiego i rozmawiają o kryzysie uchodźczym. Żeby przy rodzinnym stole dało się porozmawiać o różnych sprawach, w tym o Strajku Kobiet, choć wuj jest przeciw.

Ciekawie by było, gdyby proces "cywilizowania" debaty publicznej zaczął się od małych miejscowości (ryba leczy się od ogona - chyba jakoś tak to leci).

Mam nadzieje, że to doświadczenie pozwoli nam lepiej oceniać polityków: skoro sami tyle umiemy, nie będą nam wciskać kitu, czego to oni nie zrobili.

Tak, mam wielkie oczekiwania związane z tym zrywem. Przez tę straszną wojnę poszliśmy do przodu.

Tekst ten powstał w ramach projektu „Na celowniku”, który OKO.press prowadzi razem Archiwum Osiatyńskiego. Dokumentujemy działania osób zaangażowanych w obronę praworządności i praw jednostki w Polsce po 2015 r. Staramy się opisać represje, jakim zostali poddani aktywiści. A także to, jak państwo stara się wypchnąć ich ze sfery publicznej i zniechęcić do zabierania głosu.

Teraz, kiedy Rosja Putina najechała na sąsiedni kraj, zbieramy też informacje, w jaki sposób zaangażowani w obronę praw człowieka obywatele włączyli się w pomoc Ukrainkom i Ukraińcom szukającym schronienia w Polsce.

Projekt prowadzimy od 2021 r. Początkowo wspierała nas w tym norweska Fundacja Rafto; od 2022 r. - amerykański German Marshall Fund.

Materiały zebrane w 2021 r. podsumowaliśmy raporcie opublikowanym na początku 2022.

;

Udostępnij:

Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze