0:000:00

0:00

"Bzdurą jest twierdzenie, że aborcja jest zakazana. Chodzi tylko o zespół Downa i Turnera, gdzie możliwość aborcji zlikwidowano", mówił w wywiadzie dla "Wprost" Jarosław Kaczyński. A nawet wskazuje lukę w prawie: "wśród możliwości dopuszczania aborcji jest furtka w postaci zdrowia psychicznego. Można z tego skorzystać". I dowcipnie kwituje: "Każdy średnio rozgarnięty człowiek może załatwić aborcję za granicą".

Kłamstwa Kaczyńskiego prostowaliśmy w tekście:

Przeczytaj także:

Wypowiedź wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo jest obraźliwa dla Polek, szczególnie tych, którym po wyroku TK Julii Przyłębskiej odwołano zaplanowany już zabieg. Historię takich kobiet przedstawiła w rozmowie z OKO.press dyrektorka Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Krystyna Kacpura:

O tym, jak trudno dziś wyegzekwować zabieg, także ten, który ma ratować zdrowie lub życie (czyli teoretycznie legalny), mówili lekarze i aktywistki na rzecz legalnej aborcji podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet i Parlamentarnego Zespołu ds. Praw Reprodukcyjnych. Oczywiście, nie ma już żadnej legalnej możliwości przerwania ciąży z wadą letalną. I wcale nie chodzi o zespół Downa czy Turnera:

Także w odpowiedzi na pełne arogancji i lekceważenia słowa Jarosława Kaczyńskiego publikujemy historię Igi Kazimierczyk, opublikowaną na 27 kwietnia na jej profilu na Facebooku. Oczywiście, za zgodą autorki.

Chciałaś przerwać ciążę po wyroku TK Julii Przyłębskiej? Prześlij swoją historię na adres [email protected]

Dziś ja, jutro może być każda z was

Myślisz, że hasło "piekło kobiet" to tylko tytuł klasyki polskiej literatury i hasło na transparencie? To nasza codzienność. Wygląda jak zawsze tak samo. Na końcu czyichś decyzji i sumień jest kobieta i jej dramat. Tym razem tą kobietą jestem ja. I jutro może być to każda z Was. Trybunał Julii Przyłębskiej zdecydował, że ciąży w Polsce w 2021 roku nie usuwamy.

Zatem kwietniu 2021 trudno jest także usunąć ciążę, która jest martwa, ponieważ i taka ciąża jest najwyraźniej warta ochrony. Innego wyjaśnienia tego, co mnie spotkało, nie mam.

Oto mój przypadek.

Od trzech tygodni moja ciąża jest martwa i nie jest to największy problem, jaki mam. Większym jest to, że jest covid, szpitale nie działają, a jak działają, to starają się chronić życie, nawet jeśli jest martwe.

19 kwietnia trafiam na izbę przyjęć warszawskiego szpitala na Madalińskiego z potwierdzoną wcześniej dwukrotnie diagnozą poronienia zatrzymanego. Miejsc brak. Dyżurująca lekarka odsyła mnie do domu. Mam czekać. Ok, rozumiem, jest ciężko. Jednak ponieważ to moje trzecie poronienie, proszę o wykonanie zabiegu bez podawania środków na wywołanie i czekania, co się wydarzy.

Jest XXI wiek, chcę mieć zabieg, nie planuję kolejnych ciąż. Na izbie przyjęć mówię, że moje poprzednie poronienie skończyło się krwotokiem, potwornym bólem, zabiegiem i anemią. Było właśnie wywoływane. Miło i pięknie proszę, że nie chcę przez to przechodzić. Dyżurująca lekarka nie jest zadowolona, "bo naturalnie lepiej i ochrona szyjki macicy" ale rozumie, że mój stan psychiczny jest, jaki jest. Jest zły. Dostaję skierowanie na zabieg bez wywoływania i czekania, aż poroni się po podaniu leków.

Tydzień później, czyli 27 kwietnia, planowo przychodzę do szpitala na Madalińskiego. Rejestracja sprawna, pani informuje, że za kilka godzin wyjdę do domu. Idzie gładko. Potem taśmociąg. Ja i kilkanaście pań przebieramy się w koszulki i czekamy ulokowane w pokojach pacjentek. Szpital to czekanie.

Niestety, już w gabinecie lekarza, dowiaduję się, że prowadzący badanie "nie wykonuje takich zabiegów i jest to sprzeczne z polityką szpitala".

Pytam co mam robić, skoro tydzień wcześniej, w tym samym szpitalu, zostałam skierowana na zabieg, którego nie mogę wykonać. Lekarz mówi, "Nie odpowiadam za innych lekarzy z tego szpitala i ich decyzje". Na moje pytanie, „co dalej”, patrząc w komputer, instruuje nerwowo, że mam nie podnosić głosu (ja w tym czasie płaczę) i dorzuca "zapytam, może ktoś się pod tym podpisze".

Potem mnie odsyła do sali do innych pacjentek, załatwionych w ten sam sposób. Jestem w rozpaczy. Nie chcę, nie mogę przechodzić przez rekomendowane wywoływanie poronienia po raz kolejny.

Po kilkunastu minutach proszę o dokumenty medyczne. "W jakim celu?" odpowiada ktoś w pokoju lekarzy. "Ponieważ mam prawo dostępu do nich". Pomruk. Po kilku minutach wychodzi lekarka, która nie podaje swojego nazwiska i nalega na przyjmowanie leków na wywołanie poronienia, informując, że rutynowy zabieg łyżeczkowania macicy to "wysokie prawdopodobieństwo uszkodzenia macicy i czy zdaję sobie z tego sprawę".

Namawia na wzięcie tabletek, mówi, że zabieg może uda się wykonać jutro. Niemniej, poronienie musi być wywołane, mam przyjąć leki i czekać, co się wydarzy. Personel nerwowy. Tracę resztki sił, proszę o wypisanie ze szpitala.

Na wypis czekam trzy godziny, w tym czasie koleżanki z pokoju mają pierwsze skurcze. Są lekko przerażone, jedna popłakuje. Ja też się skręcam. W wypisie lakoniczna informacja, że przeprowadzono ze mną rozmowę dotyczącą możliwych powikłań oraz że opuściłam szpital na własne żądanie, oraz że nie wyraziłam zgody na zabieg „zgodnie z rekomendacjami”.

Podobna historia „proszę przyjąć leki, poronienie musi być naturalne” spotkała mnie także następnego dnia w innym warszawskim szpitalu.

Drodzy prolajferzy, jeśli zastanawiacie się, czemu nie chcemy mieć dzieci, to właśnie dlatego.

Ponieważ nawet w tak trudnych dla nas momentach, politycy oraz lekarze bez serca, ale z troską o "świętą rodzinę" potrafią nas upokorzyć i sprowadzić do roli idiotek z macicami. Sięgnę do klasyki haseł na tę okazję: Wypierdalać.

Drogie przyjaciółki i kobiety, dziękuję, że nie musiałam iść sama. Dostałam pomoc zewsząd.

EDIT. Prywatny szpital, za kilka tysięcy złotych, przeprowadził zabieg zarówno w zgodzie ze sztuką medyczną, jak również w zgodzie z moją decyzją. Szybko, intymnie, życzliwie. Prowadzący zabieg lekarze byli zdumieni, że ktokolwiek namawiał mnie na poronienie farmakologiczne w sytuacji, w której bardzo go nie chciałam, zwłaszcza, że zabieg łyżeczkowania macicy jest rutynowy. Lekarze także poinformowali mnie o plusach i minusach każdej z form zakończenia martwej ciąży i potwierdzili, że jeśli nie ma szczególnych okoliczności, to decyzja o rodzaju postępowania należy do mnie. Spędziłam w szpitalu – wraz z przygotowaniem do zabiegu – 6 godzin. Można.

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze