0:000:00

0:00

„Projekt tych przepisów to kpina z konających zwierząt, ludzi niosących im ratunek, a także samej ustawy o ochronie zwierząt” - tak mec. Karolina Kuszlewicz, Rzeczniczka ds. Ochrony Praw Zwierząt przy Polskim Towarzystwie Etycznym reaguje na projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt przygotowany przez posłów PiS, Konfederacji i PSL-Kukiz'15.

Projekt, o którym jako pierwsza poinformowała Fundacja Viva!, zaprezentowano go 10 stycznia 2020 na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Zwierząt, Praw Właścicieli Zwierząt oraz Rozwoju Polskiego Rolnictwa, któremu przewodzi Jarosław Sachajko z PSL-Kukiz'15. Od jego nazwiska zaczęto już ten projekt nazywać „lex Sachajko". Pomysł popierają niektóre organizacje rolnicze i futerkowcy.

Najbardziej kontrowersyjna z proponowanych zmian zakłada odebranie organizacjom prozwierzęcym prawa do samodzielnego interwencyjnego odbioru zwierząt.

"Interwencyjne odebranie zwierząt to aktualnie najważniejsze narzędzie wyciągania z opresji cierpiących zwierząt: psów, kotów, ale i koni, krów i innych, które wskutek działań lub zaniedbań człowieka wymagają pilnej pomocy" - mówi mec. Kuszlewicz.

Projekt nowelizacji, póki co, nie trafił pod obrady Sejmu. Organizacja zapowiadają protesty, jeśli tak się stanie.

Przeczytaj także:

Tylko za zgodą powiatowego lekarza weterynarii

Organizacje, których statutowym celem jest ochrona zwierząt, mają obecnie prawo do ich interwencyjnego odbioru, jeśli zdrowie lub życie zwierząt są zagrożone. Mogą je - czasowo lub na zawsze - zabrać zarówno osobom prywatnym, jak i firmom, np. cyrkom, czy instytucjom publicznym.

O wszystkim, jak mówi ustawa o ochronie zwierząt w art. 7.3, powinny niezwłocznie poinformować lokalne władze, które w późniejszym czasie ostatecznie tę decyzję zatwierdzają lub nie.

Zaproponowane przez posłów Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Zwierząt, Praw Właścicieli Zwierząt oraz Rozwoju Polskiego Rolnictwa przepisy wprowadzają radykalne zmiany w tym artykule.

Co prawda, prawo do odbioru zostaje - obok animalsów ma je również straż miejska i policja - ale można zabrać zwierzęta tylko, jak czytamy w projekcie, „po uzyskaniu opinii [...] powiatowego lekarza weterynarii potwierdzającej faktyczne istnienie zagrożenia".

W ten sposób organizacje tracą prawo do działania w oparciu o samodzielną ocenę sytuacji zwierzęcia. Nawet jeśli znajduje się ono w tak złym stanie, że jest to widoczne nawet dla niespecjalisty, np. jest skrajnie zagłodzone.

Proponowane w nowelizacji przepisy uniemożliwiają animalsom interwencyjny odbiór zwierząt z prywatnych rąk. W tym przypadku może to zrobić tylko policja lub straż miejska (gminna). Również tylko za zgodą powiatowego lekarza weterynarii, który będzie musiał przyjechać na miejsce.

Inna zmiana nakazuje przewiezienie odebranego podczas interwencji zwierzęcia do schroniska, a nie - jak dotąd - do weterynarza, z którym współpracuje dana organizacja. Również w przypadkach, w których zwierzę będzie potrzebowało specjalistycznego sprzętu weterynaryjnego, by przeżyć.

„Czasem życie zwierzęcia dogasa i liczy się każda godzina”

„O zwierzętach trzeba myśleć jako o ofiarach przemocy. Krytycznie ważne jest wówczas oddzielenie sprawcy od ofiary, umieszczenie tej ostatniej w bezpiecznych, godnych warunkach, udzielnie pomocy weterynaryjnej” - mówi OKO.press pani mec. Kuszlewicz.

"To są sytuacje dramatyczne i drastyczne, gdzie czasem życie zwierzęcia już dosłownie dogasa i liczy się każda godzina, zaś sprawcą jest najczęściej właściciel, zatem pomoc musi przyjść z zewnątrz. Nie można im odbierać prawa do jej otrzymania, a do tego zmierza w praktyce projekt" - dodaje.

Tymczasem, jak mówił Onetowi Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt, powiatowe inspektoraty weterynarii mają ograniczone godziny funkcjonowania - ich pracownicy wieczorami, weekendami i w święta są nieosiągalni. A interwencje animalsów odbywają się w różnych porach dnia, a niekiedy nawet nocy.

„Żeby na naszą interwencję przyjechała Inspekcja Weterynaryjna, my już teraz czekamy po tydzień albo dwa” - dodał aktywista.

"Istotą tych przepisów w obecnym kształcie jest prosta zasada: w sytuacji, gdy zwierzę jest w bardzo złym stanie, najpierw się reaguje, a potem załatwia formalności. Projekt chce od formalności zaczynać, co w ogóle wypacza sens interwencji" - komentuje mec. Kuszlewicz.

Podkreśla, że urzędowy protokół i pieczątka nie są potrzebne, by stwierdzić, że „zamarzającemu psu, skatowanemu kotu, czy zagłodzonemu koniowi potrzebna jest pomoc". A jeśli dojdzie do pomyłki, to jest przecież procedura odwoławcza.

Nadużycia to margines

W uzasadnieniu do projektu ustawy czytamy, że zmiany są konieczne, ponieważ „odbiory zwierząt [...] nader często prowadzone są w warunkach łamania praw człowieka oraz praw obywatelskich właścicieli i opiekunów zwierząt".

„Przypominam, że każde odebranie zwierzęcia w trybie interwencyjnym podlega następnie procedurze zatwierdzenia przez wójta, burmistrza lub prezydenta miasta - jest więc weryfikowane przez organ administracji” - wyjaśnia mec. Kuszlewicz.

To, jak wygląda sprawa zasadności odbiorów w świetle ostatecznych decyzji administracyjnych, sprawdziły Fundacja „Czarna Owca Pana Kota” i Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt „Ekostraż". Wyniki opublikowano w raporcie „Filantropi czy złodzieje”, będącym raportem z monitoringu interwencyjnego odbioru zwierząt w Polsce.

"Gminy co do zasady potwierdzały decyzją administracyjną zasadność dokonanego przez organizację pozarządową odbioru zwierząt (86,6% w 2018 r.)" - czytamy.

Powstaje więc pytanie, czy jest sens de facto likwidować praktykę, która działa dobrze

Ratują przede wszystkim organizacje

„Jeśli ta ustawa przejdzie, to w ogóle skończy się ochrona zwierząt w Polsce” - powiedział Onetowi Kuźmiński. I nie ma tym wiele przesady, ponieważ, jak pokazuje wspomniany raport „Filantropi czy złodzieje”,

większość postępowań administracyjnych o czasowe odbieranie zwierząt inicjują właśnie organizacja pozarządowe.

Za to inspekcja weterynaryjna odpowiada za zaledwie 11 proc. tego rodzaju spraw.

"Nasze państwo jest wciąż opieszałe, jeśli chodzi o ratowanie zwierząt. Gdyby nie organizacje, tysiące zwierząt nie miałoby szans wydostania się z warunków, w których traktowane są jak śmieci" - mówi OKO.press mec. Kuszlewicz.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze