Podane w czwartek 14 stycznia dane o szczepieniach w grupie 0 („medyków”) są zaskakująco dobre. Zanotowaliśmy dobowy rekord prawie 60 tys. dawek, co oznacza po 96 szczepień na punkt. Średnia z ostatnich siedmiu dni zbliżyła się do 30 tys.
Zaskakujące na tle poprzednich danych jest to, że środa (bo w czwartek poznajemy dane ze środy) okazała się lepszym dniem niż poniedziałek i wtorek, czyli złamany został dotychczasowy fatalny cykl, w ramach którego 624 punkty (w 509 tzw. szpitalach węzłowych) szczepiły intensywnie tylko na początku tygodnia, a potem wykańczały resztki z poniedziałkowej dostawy.
Druga wiadomość, trudniejsza do zauważenia, jest jeszcze lepsza. Liczba dostarczonych od początku szczepień dawek do punktów szczepień wyniosła w czwartek 521 220, co oznacza, że w porównaniu ze środą wzrosła o prawie 38 tys. dawek.
Oznacza to odejście od sztywnego systemu, który obowiązywał do tej pory, że dawki szczepionki Pfizera były zamawiane przez szpitale wyłącznie w czwartki i dostarczane w poniedziałki. Docierały już rozmrożone, a więc do wykorzystania w ciągu 5 dni. Usztywniało to system, bo szpitalom trudno było planować liczbę szczepień z takim wyprzedzeniem, a w soboty i niedziele dostarczone w poniedziałek szczepionki nie nadawały się do użytku.
Dodatkowe 38 tys. dawek, które trafiły w czwartek do szpitali, to efekt decyzji Agencji Rezerw Materiałowych, by wprowadzić dwa dodatkowe dni dostarczania szczepionek: poza poniedziałkiem jeszcze czwartek i piątek:
W odpowiedzi na wpis dr Pawła Grzesiowskiego, eksperta Naczelnej Izby Lekarskiej ds. COVID, Agencja tłumaczy, że „taka możliwość była od początku” (zapewne stąd brały się śladowe zaszczepienia w weekend), ale teraz „wprowadzamy [ją] na stałe do systemu, aby uprościć ten proces. Zależy nam na jak najszybszym zaszczepieniu wszystkich chętnych”.
Dobrze, że władze wycofują się z niemądrego systemu, choć szkoda, że go nie wprowadziły wcześniej, konsultując się z ekspertami i szpitalami.
Poprzedni system krytykowaliśmy już 4 stycznia m.in. cytując dr. Grzesiowskiego. Tłumaczył, że zamawianie w czwartek szczepionek na cały następny tydzień sprawia, że „trudno zaplanować i zrealizować harmonogram dla kilkuset osób w 4 dni”. W odpowiedzi na narzekania władz (ministrów Niedzielskiego i Dworczyka, czy wojewody Radziwiłła), że nie da się szczepić szybciej, bo brakuje szczepionek pisaliśmy: „zamiast narzekać na brak dostaw, trzeba je lepiej wykorzystać – uelastycznić system, wprowadzić dwie dostawy tygodniowo”. Jak widać, Agencja poszła nawet o krok dalej – trzy dostawy.
Kiedy zatem skończą się szczepienia „medyków”?
13 stycznia zaszczepiono 369 tys. osób, czyli wykorzystano 35 proc. z otrzymanych do tej pory dawek. Ale do szpitali dostarczono już 521,2 tys., czyli 49,6 proc. W lodówkach Agencji Rezerw Materiałowych zostało drugie tyle (530,6 tys.), co jest odpowiednim buforem – to dawka na drugie szczepienie.
Na pozór drobna zmiana procedur może radykalnie poprawić tempo szczepienia „medyków”. Przyjmijmy za rządem założenie, że zgłosi się 70 proc. z miliona upoważnionych, czyli 700 tys. osób. Ile to potrwa?
Do środy wykonano 369,2 tys. szczepień. Do wykonania pozostało nieco ponad milion – 1030,8 tys. szczepień (330,8 tys. pierwszych i 700 tys. drugich).
Gdyby szczepienia poszły w obecnym tempie 30 tys. dziennie potrwałyby 34 dni, czyli do 16 lutego.
Prawie na pewno nowy, bardziej elastyczny system zamówień sprawi, że tempo wzrośnie i możemy dojść nawet do 40 tys. dziennie. Wtedy szczepienia mogłyby skończyć się już 7 lutego.
Proces szczepień można jeszcze przyspieszyć, gdyby zmniejszyć dwie inne bariery.
Zobacz jakie
- Preparat Pfizera trzeba przechowywać w temperaturze minus 70 stopni. Po rozmrożeniu można go trzymać w zwykłej lodówce nie dłużej niż 5 dni. Władze zdecydowały, że wszystkie punkty szczepień będą dostawać szczepionkę już rozmrożoną. Tymczasem są szpitale węzłowe, które mają odpowiedni sprzęt do bezpiecznego przechowywania preparatu Pfizera i one mogłyby bezpiecznie zamawiać większe dawki, bez obawy, że nie zdążą ich wykorzystać.
- Opisywaliśmy też strach „żeby się nie zmarnowało”, jako błąd systemowy. Szpitale boją się zamówić zbyt dużo, bo obowiązują sztywne zasady, że można szczepić wyłącznie „medyków”. NFZ dał w okresie świątecznym furtkę na wykorzystanie nadmiaru szczepionek dla lekarskich rodzin i pacjentów, ale 6 stycznia ją zamknął. Inicjatywy w rodzaju zaszczepienia „grupy Jandy” mogą się dla szpitala fatalnie skończyć, a rząd rozdął aferę z grupą aktorów i aktorek do niebywałych rozmiarów. Swoje dołożyły też tabloidy, a „Super Express” podał służbowy telefon do aktorki i dał tytuł „Chcesz się zaszczepić, zadzwoń do Jandy”. Zostawienie przemyślanej formuły wykorzystania nadmiarowych dawek mogłoby zwiększyć zamówienia.
Kierowca i pracowniczka hurtowni leków też są medykami
Tempo szczepień „medyków” nie ma większego znaczenia dla pozostałych grup, które będą szczepione w innym systemie, w blisko 6 000 punktów w całym kraju (ich lista tutaj). Znaczenie ma liczba „medyków” do zaszczepienia, bo wszyscy zainteresowani korzystają ze wspólnej puli szczepionek.
Zgodnie z Narodowym Programem Szczepień etap zero obejmuje „pracowników sektora ochrony zdrowia (personel medyczny, pracowników DPS i MOPS oraz personel pomocniczy i administracyjny w placówkach medycznych, w tym stacjach sanitarno-epidemiologicznych)”.
Jak wyjaśniło ministerstwo zdrowia, są to osoby „najbardziej narażone na zakażenie koronawirusem z racji wykonywanych obowiązków zawodowych”.
Nikt nie zakwestionuje, że ludzie, którzy ratują zdrowie i życie osób zakażonych, powinni być najlepiej zabezpieczeni. Także dlatego, że każde ich zachorowanie zmniejsza wydolność systemu.
Jak 30 grudnia podała PAP za ministerstwem zdrowia, w 2020 roku na COVID-19 zmarło 66 lekarzy, 48 pielęgniarek, 10 dentystów, 4 farmaceutów, 5 ratowników, 4 położne. Razem 137 osób.
W tych sześciu grupach zawodowych zakażonych zostało 81 910 osób.
To nie znaczy jednak, że wszyscy zakwalifikowani do etapu zero spełniają warunek szczególnego narażenia na zakażenie. Ministerstwo precyzuje, że w grupie 0 znaleźli się:
- pracownicy szpitali węzłowych,
- pracownicy pozostałych podmiotów wykonujących działalność leczniczą,
- stacji sanitarno-epidemiologicznych,
- pracownicy aptek, punktów aptecznych,
- pracownicy Domów Pomocy Społecznej,
- pracownicy Miejskich Ośrodków Pomocy Społecznej.
To dość oczywiste grupy, nie jest jednak jasne, czy wyjątkowo narażeni na zakażenie są pracownicy:
- punktów zaopatrzenia w wyroby medyczne,
- hurtowni farmaceutycznych,
- firm transportujących leki.
Innymi słowy, pracowniczka sortująca czy pakująca leki i kierowca dowożący je do aptek, a także personel pomocniczy w stacji Sanepidu znaleźli się grupie najbardziej uprzywilejowanych, przed 80-latkami. Zapewne bardziej od nich narażone na zarażenie są np. kasjerki supermarketów, czy listonosze.
Nie zawsze oczywisty jest też priorytet dla pracowników i studentów uczelni medycznych (do których zaliczono też uczelnie psychologiczne) którzy zostali wyróżnieni z grona akademickiego. Poza – rzecz jasna – oczywistymi przypadkami studentów i pracowników, którzy mają zajęcia lub staże w szpitalach.
Ministerstwo zdrowia podkreśla: „Ważne! Do grupy 0 zalicza się także personel niemedyczny pracujący w wymienionych podmiotach, czyli administracyjny i pomocniczy”.
Logika myślenia sektorowego. Czy można było inaczej?
Wydaje się, że zwyciężyła tu logika myślenia sektorowego: „Do szczepień można zgłaszać cały personel pracujący (w tym administracyjny i pomocniczy) lub wykonujący zawód w podmiotach z sektora ochrony zdrowia, niezależnie od podstawy zatrudnienia, również w formie wolontariatu lub w ramach praktyk zawodowych, niezależnie od tego czy dana osoba wykonuje zawód medyczny”.
Są poważne argumenty za takim podejściem.
Inaczej mogłoby dochodzić do sytuacji i konfliktów, że w jednej jednostce organizacyjnej pracowaliby ludzie z etapu zero i tacy, którzy musieliby na szczepionkę poczekać.
Ponadto, chodzi o ochronę całej branży przed paraliżem, bo np. bez kierowców nie byłoby dostaw leków, a brak sekretarki sparaliżowałby oddział Sanepidu.
Nie chodzi o to, by komuś żałować, że szybciej się zaszczepił. Ale w tak delikatnej sprawie jak kolejka do bezpiecznego życia można było być może ograniczyć szczepienia „medyków” do armii z pierwszej linii frontu.
Doskonały tekst
Bez negowania czy sugerowania czegokolwiek – czy dobrze rozumiem, że śmiertelność w grupie przemęczonej, zmuszonej do pracy w cholernie ciężkich warunkach (noszenie tych kombinezonów to taki wysiłek, że wyczerpanie musi być skrajne) i narażonej w największym stopniu na kontakt z koronawirusem wyniosła 0,16%? Czy może źle coś policzyłam?
I tak, to oczywiście nadal jest ogromna tragedia tych osób! Tylko zaciekawiły mnie te liczby…
"Dobrze, że władze wycofują się z niemądrego systemu, choć szkoda, że go nie wprowadziły wcześniej, konsultując się z ekspertami i szpitalami."
————————————————————————————
Chwilę zastanawiałem się nad sensem tego zdania, i doszedłem do wniosku, że sens ono jednak ma. Zważywszy kaliber 'rządowych ekspertów', była rzeczywiście szansa na to by 'niemądry system' wprowadzić wcześniej.
Sformułowanie, użyte przez Pana Pacewicz jest sprzeczne z logiką. Artykuł wyjątkowo niechlujny. Arytmetyka jest słaba strona redaktorów OKO.
Co to znaczy (próbek) na opisie pierwszego wykresu?
"Ale w tak delikatnej sprawie jak kolejka do bezpiecznego życia można było być może ograniczyć szczepienia „medyków” do armii z pierwszej linii frontu."
————————————————————————————–
Nieco poważniej. To ciekawe i niełatwe zagadnienie. Proponowane rozwiązanie – pierwszeństwo dla 'frontowców' – wydaje się na pierwszy rzut oka nader sensowne. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Wymagałoby ono przeprowadzenia klasyfikacji stanowisk pracy celem rozdzielenia medycznych pracowników frontowych od medycznych pracowników zaplecza. To mnóstwo roboty, generującej koszta, opóźnienia i kontrowersje (bo nie jest to łatwa dychotomia i nawet wielu lekarzy – jak choćby patolodzy – mogłoby trafić do szarej strefy miedzy tymi dwiema grupami). W UK szczepią cały NHS, jak leci, w pierwszej kolejności i to działa, dostałem zastrzyk we wtorek. Lepiej chyba skupić się na technicznej skuteczności akcji, by jak najszybciej zaszczepić cały personel, niż dzielić włos (choć tylko na dwoje).
Pewną analogią jest dostęp do systemu opieki zdrowotnej w Polsce i w UK. W Polsce skrupulatnie dzieli się potencjalnych pacjentów na 'uprawnionych' i 'nieuprawnionych', a samo to skrupulatne dzielenie pochłania przypuszczalnie więcej środków, niż pochłaniałoby leczenie 'nieubezpieczonych'. I psuje nerwy, zwłaszcza lekarzom, na których oczywiście przesunięto cześć biurokratycznej odpowiedzialności. W UK każdy, kto mieszka w kraju legalnie i na stale, na dostęp do NHS. A, niech tam!
——————————————————————–
W podanych liczbach zastanawia jedno – lekarzy padlo wsród zawodu wiecej, niz pielegniarek, a pigul jest w Polsce cos trzy razy wiecej, jak lapiduchów…