0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Celeje...

Zdecydowanie za wcześnie jeszcze na jakiekolwiek całościowe wnioski ze stress testu, jakim dla instytucji polskiego państwa okazała się wrześniowa powódź. Za wcześnie też na ocenę, czy jej katastrofalna skala – i w jakim zakresie – przewyższyła tę z 1997 czy 2010 roku. Z całą pewnością jednak sytuacja powodziowa w Kotlinie Kłodzkiej, miastach położonych w środkowym biegu Nysy i na północny wschód od masywu Śnieżnika okazała się ekstremalnie trudna i wymagała zaangażowania tysięcy funkcjonariuszy państwowych służb.

Dziesiątki tysięcy interwencji

Na pierwszej linii frontu są oczywiście strażacy. Liczba ich interwencji już w poniedziałek 16 września przekroczyła 20 tysięcy. W samą niedzielę 15 września na obszarach objętych powodzią w samym tylko województwie dolnośląskim strażacy interweniowali ponad 12 tysięcy razy. Ewakuowali łącznie około 4 tysięcy osób.

Straż pożarna rzuciła na południe kraju swoje siły z Centralnego Odwodu Operacyjnego

– w tym kompanie specjalne tworzone z myślą o akcjach przeciwpowodziowych, wyposażone w pompy, łodzie, zapory przeciwpowodziowe i agregaty prądotwórcze. W niemal każdym województwie działają obecnie po dwie takie kompanie. Razem stanowią główne narzędzie straży pożarnej do radzenia sobie z klęskami żywiołowymi o skali większej niż lokalna.

COO Straży Pożarnej utworzono po doświadczeniach katastrofalnej powodzi na Wiśle i Odrze z 2010 roku, gdy okazało się, że rozwiązania wdrożone po powodzi z roku 1997 pod wieloma względami były niewystarczające. Siły Straży wchodzące w skład Centralnego Odwodu mają oczywiście interweniować również w trakcie pożarów lasów czy ewentualnych katastrof o charakterze skażeniowym – działania przeciwpowodziowe są jednak jednym z ich podstawowych zadań.

Oprócz sił wchodzących w skład COO Straż Pożarna przerzuciła też w rejon zagrożony powodzią swe inne jednostki – przede wszystkim te dysponujące łodziami i pompami o dużej wydajności.

W Sieradzu Straż Pożarna utworzyła tymczasową bazę dla swych jednostek kierowanych z północy, centrum i wschodu kraju do akcji przeciwpowodziowej na Śląsku i Dolnym Śląsku.

Przeczytaj także:

Policjanci z całej Polski

Armię funkcjonariuszy wysłała na tereny objęte powodzią również policja. Tylko w województwie opolskim do walki z powodzią zaangażowano łącznie około 1600 policjantów z wszystkich formacji i 700 policyjnych pojazdów. Ich zadania są bardzo różnorodne – obejmują zakres od udzielania bezpośredniej pomocy mieszkańcom zagrożonych miejscowości po zamykanie dróg i kierowanie objazdami zalanych rejonów.

Policjanci z Dolnego Śląska i Śląska Opolskiego podobnie jak strażacy dostali posiłki z całego kraju.

Nie był to jednak proces aż tak zinstytucjonalizowany jak uruchomienie COO Straży Pożarnej – poszczególne komendy wojewódzkie wysyłały kontyngenty o liczebności od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu funkcjonariuszy każda. Oczywiście koordynowała to KGP.

Dodatkowym zadaniem dla policji – którego ważność podkreśla zresztą Komenda Główna – jest pilnowanie dobytku powodzian, zwłaszcza tych, którzy zmuszeni byli opuścić swe domy i całe osiedla. Doświadczenia roku 1997 i 2010 mówiły jasno, że w wypadku klęski żywiołowej o wielkiej skali pojawienie się grup szabrowników będzie kwestią czasu. W trakcie obecnej powodzi odnotowano jednak jedynie nieliczne takie przypadki – w Kłodzku i Lądku-Zdroju.

Śmigłowce nie zawsze wielozadaniowe

Z powietrza akcję przeciwpowodziową wspierały i wspierają przede wszystkim śmigłowce. To 4 śmigłowce Policji – w tym 2 Black Hawki i 2 Belle 407, 3 śmigłowce Straży Granicznej oraz 4 wojskowe Zespoły Poszukiwawczo-Ratownicze (wyposażone w śmigłowce Sokół i Mi-8). Dodatkowo armia wysłała do walki z powodzią jeszcze 3 Black Hawki. Łącznie w akcję przeciwpowodziową zaangażowanych zostało 17 śmigłowców wojskowych różnych typów.

Niezależnie od tego w powietrzu są jeszcze śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz 3 Mi-17 armii czeskiej (stacjonujące aktualnie w Polsce).

Śmigłowce okazały się bardzo potrzebne zwłaszcza w Kotlinie Kłodzkiej oraz na północ od masywu Śnieżnika, gdzie doszło do najbardziej dramatycznych zalań w dotychczasowym przebiegu powodzi. Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój, Kłodzko i Głuchołazy były tymi miejscowościami, w których pomoc z powietrza okazała się najbardziej niezbędna.

W niedzielę 15 września tylko 2 policyjne Black Hawki ewakuowały łącznie 63 osoby z najmocniej dotkniętych powodzią obszarów.

W Stroniu Śląskim czy Kłodzku ratowano powodzian m.in. z dachów zalanych budynków.

Ten dający do myślenia przykład Black Hawków pokazuje – choć niebezpośrednio – czego najbardziej brakowało powietrznej flocie zaangażowanej w ewakuację mieszkańców. Choć w powietrzu znalazło się nie mniej niż 27 śmigłowców, tylko część z nich stanowiły maszyny nadające się do transportowania większej liczby osób lub poważniejszych ładunków (np. worków z piaskiem). To efekt niezamówienia przez MON śmigłowców wielozadaniowych mogących spełniać również funkcje transportowe (co przypomina o anulowaniu przez byłego szefa MON Antoniego Macierewicza zamówienia na śmigłowce Caracal). I tego, że braki wciąż łatane są przez posowieckie śmigłowce w rodzaju Mi-8.

Saperzy i WOT

Ministerstwo Obrony Narodowej informuje, że do walki z powodzią skierowanych zostało ponad 4,6 tysiąca żołnierzy. Są wśród nich jednostki Wojsk Obrony Terytorialnej z południa Polski i jednostki inżynieryjne.

Wojsko wykorzystuje m.in. łodzie saperskie oraz transportery pływające PTS-M, czyli amfibie – przydatne wszędzie tam, gdzie rozlane rzeki uniemożliwiły normalny transport.

W bezpośrednie działania na obszarach dotkniętych powodzią zaangażowanych zostało dotąd nieco ponad tysiąc żołnierzy, kolejne 3 tysiące pozostają w gotowości. Ogromna część z nich będzie potrzebna wtedy, gdy woda opadnie – porządkowanie zalanych terenów to ogrom żmudnej pracy, który potrwa długie tygodnie. To wojska inżynieryjne będą też przygotowywać tymczasowe przeprawy w miejsce tych zerwanych przez wodę.

W tej chwili natomiast jednym z najważniejszych zadań dla armii jest praca przy umacnianiu wałów tam, gdzie fala kulminacyjna jeszcze nie dotarła. Armia pozostaje właściwie jedyną instytucją, która jest w stanie w dość błyskawicznym tempie wysyłać po 100 czy 200 ludzi do miejsc, w których wały i inne urządzenia hydrotechniczne są zagrożone.

Przerywana łączność

Bardzo poważnym problemem na obszarach dotkniętych bezpośrednio powodzią są wyłączenia stacji bazowych telefonii komórkowej i sieci dostępowych do internetu. Przyczyny są dwojakie – albo wyłączenia i awarie sieci energetycznej, albo zalania i fizyczne uszkodzenia na skutek powodzi urządzeń zapewniających łączność. Najwięcej takich przypadków było w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie ze względu na ukształtowanie terenu łatwo o utratę zasięgu sieci nawet w wypadku awarii tylko pojedynczej stacji bazowej.

Ekipy naprawcze wysłali na tereny objęte powodzią wszyscy liczący się operatorzy sieci telefonicznych.

W poniedziałek Polkomtel (operator sieci Plus) raportował, że od rana udało się przywrócić działanie około 40 procent nieczynnych punktów dostępowych.

Problemy z łącznością komórkową i internetową zakłócają komunikację służb z samorządami i administracją lokalną. O ile bowiem policja, straż pożarna i wojsko mają własne systemy łączności radiowej, o tyle gminy, powiaty i podległe im instytucje już nie. Osobnym problemem jest dostęp mieszkańców dotkniętych tym problemem obszarów zarówno do informacji, jak i do usług publicznych. W niektórych najmocniej doświadczonych przez powódź miejscach pozostała im jedynie komunikacja werbalna i to pocztą pantoflową przekazywano sobie informacje o tym, gdzie można odebrać paczki z pomocą czy też gdzie zgłaszać się do ewakuacji.

Z rządowych środków i za pośrednictwem urzędów wojewódzkich rozpoczęta została dystrybucja komercyjnych zestawów internetu satelitarnego Starlink – stało się to już jednak po fakcie. Ministerstwo Cyfryzacji informuje, że ma możliwości wykorzystania ok. tysiąca zestawów.

System systemowi nierówny

W trakcie powodzi można było się bardzo nieprzyjemnie przekonać, jak bardzo zróżnicowany jest poziom funkcjonowania systemów ostrzegania na najbardziej zagrożonych terenach Dolnego Śląska.

Do niedzieli doskonale działał Lokalny System Osłony Przeciwpowodziowej w powiecie kłodzkim – precyzyjnie podając stan wody nawet w najbardziej zagrożonych miejscach, jak choćby przy feralnej tamie w Międzygórzu, której przelanie skutkowało zatopieniem Stronia Śląskiego i Lądka-Zdroju. System w powiecie kłodzkim składa się z 22 automatycznych punktów pomiaru stanu wód i 17 punktów pomiaru opadów atmosferycznych. Wszystko to razem daje czytelny obraz realnych zagrożeń dostępny dla służb, powiatowych i gminnych centrów zarządzania kryzysowego i zwykłych obywateli – bo dane są dostępne online i aktualizowane co kwadrans. Projektowanie systemu zaczęło się zaraz po powodzi z 1997 roku, jego budowę rozpoczęto w roku 1999.

W niektórych powiatach w dorzeczu Nysy, Odry i Bobru żadnego analogicznego systemu jednak w ogóle nie ma. W celu sprawdzenia stanu wód należy zadzwonić do personelu np. elektrowni wodnej – i się zapytać. W innych powiatach szczątkowe systemy funkcjonują, ale nie umywają się do tego z powiatu kłodzkiego.

W niedzielę po południu nawet ten najlepszy system z powiatu kłodzkiego jednak padł – w poniedziałek wciąż trwało jego przywracanie.

Nie zawsze stabilnie – zapewne ze względu na obciążenie serwerów – działa również ogólnopolska mapa zagrożeń powodziowych na tzw. Hydroportalu. Zaznaczmy przy tym, że to narzędzie ma interfejs dość trudny dla przeciętnego użytkownika i nieprzejrzysty, najlepiej radzą sobie z nim internauci obeznani z cyfrowymi mapami.

Nieco chaosu w eterze

W trakcie powodzi pojawiały się również różnego rodzaju i różnej wagi problemy komunikacyjne. Informacje podawane przez lokalne sztaby kryzysowe – nawet w sąsiadujących ze sobą gminach – bywały niekiedy ze sobą sprzeczne. Premier Donald Tusk skrytykował z kolei Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej ze względu na relatywnie częste zmiany prognoz dotyczących zagrożenia dla Wrocławia. „Bardzo pilną rzeczą jest, szczególnie na kilka godzin przed falą, która tutaj przyjdzie, żebyśmy jednak mieli możliwie wspólne komunikaty. Trudno będzie nam bazować na radykalnie sprzecznych prognozach i estymacjach" – mówił Tusk. Nie przypomniał jednak, że IMGW jest jednostką budżetową i podlega ministerstwu infrastruktury.

„Prognozy niepotwierdzone naukowo to jest dezinformacja. Tylko Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej powinien być brany pod uwagę” – tak reagował na zarzuty premiera rzecznik IMGW.

Całkowitym zaskoczeniem był natomiast nagły zrzut wody z jeziora Mietkowskiego,

czyli wielkiego (65 mln metrów sześciennych) zbiornika na Bystrzycy administrowanego przez państwowy Tauron. Prezes Wód Polskich na posiedzeniu sztabu kryzysowego z udziałem premiera apelowała w związku z tym o wysłanie nad Jezioro Mietkowskie wojska, by „sprawdziło, co tam się dzieje". Premier ogłosił, że jest tą informacją „zszokowany”.

"Ja od Tauronu nie będę przyjmował wyjaśnień, że działali zgodnie z prawem. Od wszystkich wymagam czujności. Nie ma czasu na proceduralne wygodnictwo” – irytował się szef rządu.

Tauron odpowiedział, że spust wody z Jeziora Mietkowskiego był niezbędny ze względu na wcześniejsze niekontrolowane przelanie się położonego wyżej zbiornika elektrowni Lubachów. „Grupa Tauron działa zgodnie z wytycznymi regionalnych Centrów Zarządzania Kryzysowego i walczy ze skutkami powodzi” – poinformowała spółka.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze